~*~
Blogowicze, ratujcie. Potrzebuje rady czy kontynuować te opowiadanie. Nie jestem do końca przekonana do zakończenia wątku Daniela oraz sadzę, że i wy będziecie po przeczytaniu 10 części, z której nie jestem do końca zadowolona. Zupełnie jakbym o czymś zapomniała. Jestem natomiast pewna jednego. To jest ostatni fragment Koszmarnej przyszłości poza epilogiem, który jest już w maszynie piszącej.
Z dedykacją dla komentujących.
Raisa
~*~
-Po dwóch dniach ewakuowaliśmy się z chatki Puchatka za pomocą świecy słoneczka. Słaby transport. Nie polecam na przyszłość linii lotniczych słonko i spółka. Gorąco i trzęsie. Wracając wywaliło nas na obrzeżach, więc mogliśmy zawołać do pomocy przy zwłokach i na wpół zwłokach moich brachów do niesienia nadbagażu. Na szczęście ślepota odmówił wpadnięcia na herbatkę i dał w długą.
-Dziękuję za tak… interesujący raport z misji, Samantho- powiedział Chejron.
-Spoko, Cherciu.
-Sam- westchnęłam.
-To moje imię- potwierdziła z uśmieszkiem.
-Zdrobnienie.
-Imienia.
-Pogodziłyście się wreszcie?- przerwał nam Chejron.- To dobrze, że po tak…
-Chciałbyś- żachnęłam się.
-Więc może, chociaż…
-Daruj sobie, Cherciu- przerwała mu Sam.- Musimy lecieć- rzuciła, wychodząc.
-Daj mi minutkę- mruknęłam sama do siebie. Z westchnieniem podniosłam się z fotela.- Musisz jej wybaczyć. Jest córką Aresa.
-Wiem, ale nawet jego dzieci muszą poznać choćby podstawy dobrego wychowania. Jak taką dzicz puścić do ludzi na misję?
-Staram się- westchnęłam, wyglądając przez okno.
Usłyszałam cichy dźwięk, kiedy podjechał do mnie na wózku.
-Wiem i dziękuję, że chociaż próbujesz, ale…
-Ptasiaro!!!- zagrzmiał głos Sam z areny.
Otworzyłam zamaszyście okno na oścież. Podmuch wiatru przerzucił strony w książkach na stole i zrzucił jakieś kartki.
-ZARAZ-ryknęłam.
-Jak rozumiem nauka działa w obie strony- mruknął, spoglądając na mnie sceptycznie.
-Narzeka, że mam słabą formę- wyjaśniłam, zamykając okno z miną niewiniątka.
-Tylko proszę, abyście nie krzyczały. Pan D. jest nie w sosie.
-Nareszcie znalazł lustro? Czy ja to powiedziałam na głos?
Chejron skinął, unosząc wyżej brwi.
-Wybacz.
-Jessico….
-Jak tam nowi?- zmieniłam temat.
-Utrata siostry bardzo nimi wstrząsnęła, ale są niezwykle zżyci i silni, co może się okazać dla nich lekiem.
Ciekawe, co jest moim lekiem? Czy też już na zawsze będę nosić w sobie te skazę?
-Słyszałam, że już ich uznano.
-Tak, na wczorajszym ognisku, na którym znowu nie byłaś.
-Sprzątałam.
O ile to było możliwe, uniósł swoje brwi jeszcze wyżej.
-Melody jest córką Eos, a Lin Chloris. Natomiast Amala uznał…
-Helios.
Posłał mi pytające spojrzenie.
-Uznał go, kiedy przyśnił mi się- wyjaśniłam, przygryzając wargę.
-A Jackob?
Wzruszyłam ramionami, schylając się, aby pozbierać kartki.
-Zefir jest jego ojcem.
-Ten od zachodniego wiatru?
-Ten sam. Ciekawe jest to, że Jackob przejął cechy ojca niczym wierna kopia. Jest ciepły, spokojny, opiekuńczy i łagodny, szczególnie wobec koni. Nie przejawia typowego dla herosów ADHD. Wiesz, co jest najbardziej nietypowe? Jeśli przyjrzymy się nim głębiej to obie dziewczynki mają boskie matki, a chłopcy ojców. Jakby w ten sposób przekazane w linii płci geny były silniejsze albo doskonalsze. W końcu w jakimś celu wybrał właśnie ich. Poza tym ich rodzice są w pewnym sensie połączeni. Eos była matką Zefira, a jego żona jest przecież Chloris. Jedynie Helios nie pasuje mi do całości.
-Mylisz się. Pasuje. Nadejście Heliosa zwiastowała Eos, której był bratem. Poza tym… dziewczyna… była córką Apolla, więc tak jakby może sprawdzał, który z nich ma w sobie więcej słońca, utożsamianego z nimi. Idąc dalej tym założeniem, Amal był z nią bardziej związany. Czymś ponad więziami rodzinnymi. Może właśnie owym słońcem.
-Ciekawa teoria. Więc może domyślisz się czegoś więcej o Amy, która…
Poczułam niemiły ucisk w piersi.
-Powinnam już iść. Nie chce denerwować Sam- mruknęłam, kierując się do drzwi.
-Unikając ludzi nie zwrócisz jej życia!
Zamarłam z ręką na klamce.
-Nie wiem, dlaczego tak bardzo boli cię, że jej nie pomogłaś.
Odwróciłam się do niego, wciąż ściskając klamkę za sobą.
-Winisz się za jej śmierć, ale…
-Do widzenia- rzuciłam, wybiegając z Wielkiego Domu.
Nie oglądając się za siebie wpadłam do lasu. Gałęzie smagały mnie bezlitośnie. Upadłam, potykając się o korzeń, ale wstałam i biegłam dalej, obawiając się pościgu. Wiatr rozwiewał mi włosy, wrzucając ciemne końcówki do ust. Brudną dłonią starłam łzy, zostawiając ciemne ślady. Czułam, że zaraz wypluje płuca, więc zwolniłam. Przede mną wyrosła wysoka skała. Jej wierzchołki nikły w gęstych chmurach. Ostrożnie rozpoczęłam wspinaczkę, licząc, że tam nie będą mnie szukać. Nie wiem jak długo wchodziłam, nim znalazłam dość dużą półkę skalną. Widziałam tylko zachód słońca nad jeziorem i czułam zmęczenie, przez które po chwili zasnęłam.
Wokół otaczała mnie ciemność. Unosiłam się w pustce.
Szurnięty heros zasługuje tylko na równie porąbane sny- pomyślałam.
Ocknęłam się. Bolało mnie całe ciało. Każdy mięsień. Każda komórka. Drżałam z zimna. Spojrzałam na swoje ubranie. Obozowa koszulkę miałam brudną i lekko podarta. Białe szorty zmieniły swoją barwę na brudny, piaskowy beż. Lekkie sandałki były zniszczone. Głęboko westchnęłam. Obejrzałam się dokładnie w słabym świetle. Trochę zadrapań i siniaków. Ogółem żadna część mojego ciała nie poniosła poważnych obrażeń z wyjątkiem dłoni. Ona były obdarte do żywego mięsa. Walcząc ze łzami i odruchem krzyku, zduszonego do jęku, zdjęłam z siebie podkoszulek, czyli jedyną czystą odzież, który porwałam na pasy. Posłużyły mi one za prowizoryczne bandaże, którymi opatrzyłam krwawiące dłonie. Drżąc z bólu, odruchowo przycisnęłam je do piersi, kiedy zwinęłam się w kłębek na skale.
Nie powinnam była od niego uciekać. To nie jego.
To moja wina.
Przeze mnie jej nie pomogliśmy. Ja zawiodłam, choć mnie ostrzeżono. Ja zjadłam jabłko. Ja spowolniłam innych. Ja. Nikt inny.
To moja wina.
On nie zdążyłby jej tam zaciągnąć. Zdążylibyśmy uleczyć ją boskim pokarmem. To ja przegrałam w walce z czasem. Ta ja poniosłam sromotną klęskę. Nie zdążyłam.
To moja wina.
Jak mogłam być taka głupia i nieodpowiedzialna? Jak mogę uchodzić za córkę Zeusa? Przecież to niedorzeczne.
To była moja wina.
Jak pan nieba mógł mnie uznać? Czy nie zrobił tego dla jakiegoś boskiego zakładu? Dajmy szansę temu czemuś. Zobaczmy, co się wydarzy, co zniszczy, kto umrze.
To była moja wina.
Oparłam się o zimną ścianę litego kamienia, spazmatycznie łapiąc powietrze. Ponownie zasnęłam.
Nic się nie zmieniło. Pustka i ciemność. Nagle w oddali pojawił się nikły ognik. Powoli, stopniowo rósł i rozpraszał mrok. Światło mnie otoczyło i wypełniło na wskroś przeszywając umysł z ciałem. Wyparło wszystkie emocje, pozostawiając po sobie tylko błogi spokój i miłość. Mój umysł wypełniły dwa słowa.
Bądź silna.
Obudził mnie hałas. Słyszałam głosy. Ktoś nawoływał w mrokach nocy, ale był za daleko, abym mogła zrozumieć, co krzyczał. Czekałam, aż się zbliży. Oczekując nieuniknionego.
-Gracie w chowanego?- zapytał znajomy głos obok mnie.
Odwróciłam się nic nie rozumiejąc. On po prostu siedział przy moim boku, patrząc niewidzącym wzrokiem w las pod nami.
-Daniel?- szepnęłam niepewnie.- Jak ty tu…?
-Możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś taka brudna? To nowe zasady?
-Daniel- warknęłam nieprzychylnie, obejmując się ramionami.
-Wybacz- powiedział.- Stęskniłem się za tobą- dodał, przesuwając dłońmi po skale w poszukiwaniu mnie.
-Mi też ciebie brakowało- odparłam, przysuwając się do niego.- A Sam?
-Co z Sam?- spytał zbity z tropu.
-Za nią też się stęskniłeś?
-Za tobą, za nią, za waszymi kłótniami z ostatecznie genialną puentą. Za wszystkim.
Zaczęłam szczękać zębami z zimna, więc zdjął z siebie kurtkę i podał mi ją.
-Dziękuję- mruknęłam, ostrożnie zakładając ubranie.
-Czuję krew- oświadczył.
-Skaleczyłam się w dłonie- wyjaśniłam, spoglądając na nie. Prowizoryczne bandaże przesiąkły już krwią.
-Dlaczego mnie to nie dziwi?- mruknął, przeszukując swoją torbę. Wyciągnął z niej dwa zwoje grubych bandaży.-Weź- zachęcił mnie.
Przyjęłam je z wdzięcznością i zawinęłam nową warstwę opatrunku.
-Widziałem się z ojcem.
-Widziałeś?- zaśmiałam się słabo.
– Amy trafiła do Elizjum- kontynuował.- Ojciec powiedział, że miała jakieś powiązania z Hypnosem, dlatego obiecał mu ją odwiedzać, żeby się nie nudziła…
-Poczekaj chwilkę- przerwałam mu.- Dlaczego Hypnos? Co on ma do Tanatosa?
-Cóż, w końcu to bliźniacy, choć nie do końca pamiętam czyimi synami są… Hekate czy może Nyks, ale są braćmi.
-Sen i śmierć synami ciemnoty? Uroczo.
-Jakby nie patrzeć jeden z nich to mój ojciec, ale reszta się zgadza. Chcesz wiedzieć, co się stało z…- zawahał się, szukając słów, aby mnie nie zranić.
-Czarnym Panem?
-Tak… z Czarnym Panem. Chcesz tego, Harry?
-Mów, śmierciożerco.
-Kiedy dotarł do trzech sędziów…
-Chwila- przerwałam ponownie.- Jak zapłacił Charonowi?
-Przechytrzył go. On… nie mogę.- Odwrócił głowę.- Wybacz, ale nie wolno mi- szepnął, spuszczając głowę.
-Trudno, mów dalej- zachęciłam go.
-No, cóż. Ujmę to w skrócie. Sędziów zatkało, a biorąc pod uwagę jak dawno nie było kogoś tak… tak. Od razu wykluczyli lżejszą karę i nakazali mu zboczyć w lewo, do Tartaru- przyciszył głos wypowiadając tę nazwę. Nawoływania z lasu były, co raz bardziej wyraźne.
-Współczuję mu- szepnęłam, nie wierząc, że to mówię.- Wiem, kim był i co zrobił, choć nie wiem jak wielu poniosło śmierć z jego ręki, ale mimo wszystko to jest mi go żal.
Podniósł głowę do góry, jakby spoglądał na gwiazdy.
-To właśnie odróżnia nas od jemu podobnym. Jesteśmy ludźmi, dlatego jesteśmy do tego zdolni.
-W pięćdziesięciu procentach- dodałam.
– Aż w pięćdziesięciu procentach- poprawił mnie.
Między nami zapanowała miła cisza. Noc nie była zimna, a w jego kurtce czułam przyjemne ciepło.
-Dlaczego się ukrywasz?- spytał niespodziewanie. To pytanie zawisło nad nami, niczym burzowe chmury.
-Nie potrafię zapomnieć o Amy- wyznałam z gulą w gardle.
-Ojciec twierdzi, że obwiniasz się o jej śmierć.
-Kosynier cię nasłał?!
-Można tak powiedzieć- zaśmiał się.- Przede wszystkim załatwił mi transport- dodał tajemniczo.
-Ma rację- szepnęłam, czując smak krwi w ustach od przygryzania policzka.- To była moja wina.
– A z mojej winy zmarła moja rodzina- odbił.- To ja zabiłem moją matkę, dwie siostry i młodszego brata.
Patrzyłam na niego skamieniała, nie rozumiejąc znaczenia jego słów.
-Wyczułem ich śmierć, ale ich nie ostrzegłem.
-Uznaliby cię za wariata- odparłam nieśmiało.
-Mama nie, ona znała ojca. Uwierzyłaby, ale tego jej nie powiedziałem. Spłonęli żywcem w naszym domu. W koszmarach znów słyszę ich krzyk.
-Nie jesteś winien ich śmierci. Ty najlepiej powinieneś wiedzieć, że śmierć jest nieunikniona, a nie warto uciekać przed nieuchronnym, gdyż wcześniej czy później trafia się w miejsce, gdzie pewnik właśnie przybył i czeka z nożem w dłoni.
-Więc i ty nie jesteś winna śmieci Amy.
-Wcale nie- zaprzeczyłam. Nie spodziewałam się, że tak mnie podejdzie.- Nie byłam winna śmierci mojej mamy, ale Amy zginęła z mojego powodu. Po prostu jeszcze tego…
-Przestań bredzić- warknął, spojrzałam na niego zdziwiona jego stanowczością.- Zaakceptuj tę część siebie. Żyj dalej dla niej. Za nią. Posłuchaj. Człowiek jest wyjątkowym stworzeniem. Potrafi myśleć na wielu płaszczyznach. Można by powiedzieć, że umysł jest podzielony na poziomy. Ogrom oddzielnych części, a każdą zdolną do rozumowania. No, nie całkiem można to nazwać rozumowaniem… Jedne są prymitywne, kierowana instynktami, inne inteligentne, idące za doświadczeniem, a jeszcze inne są tak abstrakcyjne, że nawet nie sposób je opisać. Wszystkie one współdziałają, choć różnią się od siebie. Pojedyncza myśl wywołuje tysiące rozmaitych reakcji. Załóżmy, że wokół panuje susza. Jedna część czuje pragnienie. Druga pragnie deszczu. Trzecia czuje lęk, obawiając się dalszej suszy. Czwarta myśli o przyszłościowych skutkach suszy. Piąta podejrzewa, że deszcz już nigdy nie spadnie. Jeszcze inna boi się śmierci z odwodnienia. Któraś czuje gniew na naturę. Kolejna przekształca te uczucie w agresję i przemoc. Inna cieszy się z suszy, bo i jej wrogowie cierpią katusze. Następna pragnie nacieszyć się życiem, które jej pozostało. Jeszcze inna uważa, że należy się przenieść. Równolegle rozważając kwestie bezpieczeństwa, zdobycia pożywienia, opieki nad najbliższymi i tak dalej. Wszystko to dzieje się jednocześnie w jednym umyśle.
-Do czego zmierzasz?- spytałam skołowana.
– Od lat jedna cząstka mojego umysłu opłakuje śmierć rodziny i wini się za nią, ale inne biegną gdzieś dalej. Z teraźniejszością. Tak żyje się dalej, Jess. Ty również to potrafisz.
-Pewnie masz rację…
-Pewnie?
-Masz rację- poprawiłam się.
-Odeszli- oświadczył. Pojrzałam na niego znów nie rozumiejąc.- Wrócili do obozu.
Milczałam.
-Zapewne zawiesili poszukiwania na czas nocy.
-Zapewne.
-Zacznij od teraz, życie dalej- zaproponował.
-Tylko jest jeden problem.
-Jaki?- zapytał z wyraźnym poirytowaniem.
-Nie zejdę na dół. Moje ręce…
-Zaniosę cię do obozu- oświadczył ściągając bluzę z kapturem.
-Nie obraź się, ale trochę ważę, a ty jesteś niewidomy.
Zignorował mnie i dalej się rozbierał. Speszona odwróciłam się do niego plecami.
-Nie musisz się odwracać. Jestem nadal ubrany od pasa w dół- powiedział, zbierając ubrania i chowając je do torby. Byłam zadowolona, że nie widzi jak spąsowiałam. Odwróciłam się do niego i zachłysnęłam się powietrzem. Całą klatkę piersiową miał owiniętą bandażem niczym mumia. Na plecach miał lekki garb, pewnie zgrubienie opatrunku. Zaczął odwijać pasy materiału.
-Może nie powinieneś?
Znów mnie zignorował. Patrzyłam na niego, z co raz to większym zdziwieniem. Gdy cały bandaż opadł, Daniel cicho westchnął jakby z ulgi. Zaskoczona musiałam przysiąść, żeby nie upaść. Przede mną stał chłopak z czarnymi skrzydłami na plecach.
-Po ojcu- powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało i zarzuciła torbę.- Nie bój się. Zaniosę cię do obozu.
-Przecież nie widzisz- wykrztusiłam, starając się myśleć racjonalnie.
-Wyczuwam śmierć każdej żywej istoty oraz rzeczy, dlatego mogę je z łatwością wymijać.
Przygryzłam dolną wargę.
-Zaufaj mi. Wystarczy, że będziesz się mocno trzymać.
Powoli podczołgałam się do niego, niepewna czy nogi mnie utrzymają. Niepewnie objęłam go ramionami, nie wiedząc czy może nie śnię, a on oplótł mnie silnymi ramionami w talii.
-Zaufaj mi- szepnął, zanim skoczyliśmy głową w dół w przepaść. Spadaliśmy z zawrotną prędkością. Pęd wiatru zaparł mi dech w piersi. Czułam szybki, miarowy rytm jego serca, bijącego równo z moim. Widziałam zbliżającą się z każdą sekundą ziemię. Czułam coś na granicy przerażenia i ekstazy. W jednej sekundzie zrozumiałam, że jest mi wszystko jedno czy za chwilę zginę, ale za te doznanie było warto. Zamknęłam powieki i oparłam się policzkiem o obojczyk Daniela, dopasowując się do kształtu jego ciała. Nagle wszystko stanęło. On rozpostarł skrzydła. Otworzyłam oczy z cichym jękiem. Teraz pędziliśmy szybciej od wiatru. Świadczyły o tym czubki drzew płynące pod nami niczym rzeka. Spojrzałam na Daniela. Widziałam ruch mięśni pod skórą, choć wydawał się w ogóle nie męczyć. Zauważyłam, że nie ma na nosie swoich okularów. Uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy widziałam jego oczy. Niebiańsko błękitne tęczówki tak bardzo kontrastowały z resztą jego osoby, zupełnie jakby nie należały do niego. W źrenicach odbijały się widoki pod nami. Zaśmiałam się z uciechy, lecz mój śmiech porwał wiatr.
Przypomniał mi się dźwięk głosu mojej mamy. Jej śmiech niesiony wiatrem, kiedy zdobywałyśmy jakiś szczyt. Uwielbiała czuć go we włosach. Może w tym powiewie wyczuwała obecność mojego ojca. Jego dotyk.
Pod nami rozlały się wody jeziora. Potrząsnęłam głową strząsając z włosów kropelki wody osiadłe na nich od mgły. Zwolniliśmy dopiero bliżej brzegu. Zatoczyliśmy kółko nad uśpionym obozem i skupiskiem mrówek w pomarańczowych koszulkach koło Wielkiego Domu. Daniel chyba właśnie tam zamierzał wylądować, gdyż zaczął obniżać lot. Pod nami podniosła się wrzawa. Herosowe mrówki chwyciły za broń i zaczęli ostrzeliwać nas z łuków.
-Wzięli nas za potwora- szepnął.
-Uważaj- krzyknęłam, gdy dostrzegłam chmarę strzał wystrzelonych z zabójczą precyzją. Lecz nic się nie stało. Żadna z nich nas nie dosięgła. Pociski po zbliżeniu do nas próchniały i zmieniały się w proch.
-Mogę przyspieszyć proces destrukcji- wyjaśnił, zmieniając kierunek lotu.- Wyląduję na skraju lasu- dodał, kiedy znów mknęliśmy na spotkanie twardej ziemi.
Zamknęłam oczy. Na skórze czułam igiełki zimna, pomimo skórzanej kurtki. Dłonie bolały mnie, co raz bardziej i czułam na nich lepką krew. W myślach błagałam Daniela o szybkie lądowanie, abym wreszcie mogła przestać kurczowo zaciskać ranne ręce. Nagle wszystko się zatrzymało.
-Mogłabyś mnie już puścić?- zapytał Daniel.- Ważysz troszkę więcej niż przeciętny plecak.
Otworzyłam zaciśnięte powieki. Staliśmy na skraju lasu. Właściwie to on stał, a ja na nim wisiałam. Szybko wyprostowałam nogi, puszczając go. Z jękiem wylądowałam na plecach.
-Pomóc ci?
Niestety moją odpowiedź zagłuszyły mordercze okrzyki obozowiczów.
-Zostaw ją- ryknęła Sam, wybijając się ponad inne głosy.
W sumie to całkiem dobry wniosek. Ranna ja na ziemi, a nade mną skrzydlata postać, spowita w mroki. Spojrzałam na niego. Zbliżała się do nas rządna krwi horda herosów. Chwyciłam Daniela za rękę.
-Leć- krzyknęłam, koncentrując się na wietrze jak uczył mnie Chejron.- Leć!
Daniel załopotał skrzydłami, próbując zwiększyć odległość między nami, a ziemią. Skierowałam ciepły prąd wiatru pod nasze ciała, podtrzymując jego ogromną siłę póki nie wznieśliśmy się ponad linię chmur.
-Przy ognisku- jęknęłam, utrzymując wiatr w ryzach dłużej i mocniej niż kiedykolwiek.
Zanurkował, delikatnie wytracając prędkość przy kolejnym lądowaniu. Wyczerpana natychmiast puściałam go i usiadłam z głową między kolanami. Czułam dreszcze przeszywające moje ciało z wyczerpania. Nawet nie zauważyłam, kiedy otoczyli nas herosi na czele z Chejronem i Panem D.
-Dionizosie- przywitał się Daniel, kłaniając nisko. Wszyscy obecni obozowicze zamarli, wpatrując się w złożone czarne skrzydła na plecach nieznanego im chłopaka.
-Ha, ha, ha! Danny!- zaśmiał się Pan D.
-Daniel- poprawił go lodowatym tonem głosu.
-Wybacz, dawno się nie widzieliśmy- odparł przepraszająco, kiedy Daniel zakładał okulary przeciwsłoneczne.- Co u ojca?
-Nudzi mu się- zbył go z widoczną ignorancją. Miałam ochotę rzucić w niego czymś ciężkim.
-Prawda, prawda. Ostatnio nie ma już takich wojen i krwawych przewrotów jak kiedyś- przyznał mu rację. Nic nierozumiejący Chejron i obozowicze wodzili wzrokiem pomiędzy dwojgiem rozmawiających.- Dlaczego gwizdnąłeś tę małą?- spytał, wskazują mnie.
-Spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził- odparł Daniel, rozprostowując niby od niechcenia skrzydła, dzięki którym wydał się większy, silniejszy i bardziej mroczny. Jednym słowem niebezpieczny.
-Ale poszukiwania tak, wiec…
-Niech pan idzie już spać- przerwał mu stanowczo Daniel. Wpatrywałam się w niego jak na samobójcę.- Na razie tutaj zostanę. Jutro rano może mnie pan próbować zbesztać, ale proszę pamiętać, że noc to nie jest pana pora, a dzień nie należy tylko do pana.
-Ojciec?- zapytał Dionizos, unosząc jedną brew.
-Ojciec- przytaknął tajemniczo Daniel.- Dobrej nocy Dionizosie- bezceremonialnie pożegnał go, kłaniając się lekko.
Pan D. spojrzał głęboko w niewidzące oczy Daniela, ukryte za ciemnymi szkłami i skinął nieznacznie głową.
-Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy ostatni synu śmierci.
~*~
Czy kontynuować wątek Daniela?
Komentujcie. A żeby zachować resztki obiektywizmu, to mój brat po przeczytaniu komentarzy zadecyduje czy będę pisać dalej. [ Wynik przegranego zakładu. ]
Pisz pisz pisz ! To było piękne. Nie mogę się doczekać CD. 😀
Genialne! Świetne „przed zakończenie”, bardzo ni się podobało. Tak, kontynuuj jego wątek! Od początku bardzo mnie zainteresował i chętnie przeczytałabym o nim coś jeszcze
W zumie to mógł być epilog, a kontynuacja mogła by być o Danielu. TAK KONTYNUUJ (nie wiem jak się to pisze). Trochę się gubiłam bo akcja STRAAAAAASZNIE pędzi, ale jak zawsze super! Brakowało mi opisów. Np. Tego jak się czuła podczas rozmowy z Danielem, więcej odczuć jak się rozbierał… ( jak bardzo speszona? Jakie to wzbudziło reakcje w jej ciele? A może była zachwycona, że on ma taką klatę? Itp.) trochę zadużo informacji o jego umiejętnościach i talentach i dodatkach dałaś naraz. Wiesz tu mówi, że tata go transportuje, potem że ma skrzydła, potem lecą, potem się dowiadujemy, że ma coś alá sonar, potem że może przyspieszać rozkład i wgl. Dużo tego… Ale fajne!
Wiem, że to było złożone. Ten transport od ojca to właśnie jego skrzydła, dziedzictwo śmierci.
A o tym jak to ujęłaś ‚sonarze’ to pisałam już wcześniej. Na przykład w pałacu Hadesa nie gubił drogi, pokonując kolejne korytarze jakby wszystko widział, wspiął się na drzewo z dziewczynami, biegł ( co dla niewidomego jest prawie niemożliwe w takim terenie), prowadził ich w piwnicy i w wielu innych miejscach.
Rozkład, no cóż, jak dla mnie było to idealnym darem dla syna śmierci widzącego i wyczuwającego śmierć jak wspominał po spotkaniu z Chimerą.
Zdaje sobie sprawę, że dużo pisałam tu o nim, ale czułam, że go trochę zapomniałam, jakby był lekko poszkodowany względem innych, a prawdę powiedziawszy on i Amy to dwójka bohaterów, których mam wymyślonych tak dokładnie, że mogłabym życiorys napisać. Choć chyba na razie wstrzymam się z jego wydaniem ,,Daniel- prawdziwa historia” czy czegoś w tym stylu na czas ukończenia Listów śmierci, które ostatnio zaniedbałam.
Tak myślałam z tymi skrzydłami. I wiem że wspominałaś o sonarze tylko dla mnie postać Daniela była fajna już wcześniej, a teraz wyszedł taki trochę super maczo, bo jak wspomnieałam wcześniej (chyba) troche za mało opisów i nie nadążałam (może to ma coś wspólnego z moją chorą psychiką) co nie zmienia faktu, że błagam cię na kolanach, żebyś napisała opko o Danielu!!!!!!!
Pisz o Danielu kobieto!!!!!!! Piszcze jak głupia na samą myśl o tych cudownych czarnych skrzydłach! On, Jes i Sam to bohaterowie o których z chęcią dowiem się więcej. Szczególnie On.
Podoba mi się twoje poczucie humoru 😀
Pisz o Danielu i nie przerywaj on jest wspaniały