” – Boże, już myślałam, że chcesz rozbić tą butelkę.
– No co ty?! To broń, jesteśmy w ciemnych zakamarkach Wisły, Kazimierza i Podgórza…”
Nareszcie. NARESZCIE! Wychodzimy z tego piekielnego Tartaru. Jeśli nie przebrniecie przez ten rozdział, to wiedzcie, że jest on ostatni z serii „przed”. Następny jest już „teraz”.
No i …
Oj, nie chcę mi się wymyślać życzeń (see that girl, dancing queen…)
2014.
CZYTAĆ!
(i podziwiać…)
soundtrack: RMF FM (radio młodych frajerów) i Frozen (to dla tych drugich)
PERCY
POTWORY TO BYŁY SZUMOWINY, ale, jak przekonywał się Percy z każdą sekundą, przydatne szumowiny. Wbrew jego obawom rzeczywiście udało im się oddalić od czarnej dziury. Co więcej, w końcu całkowicie zniknęła z zasięgu jego wzroku i był już b tylko jeden krok od głośnego westchnięcia z ulgi.
Bo jeszcze pozostawał inny problem. Był w swoistej pułapce, w sytuacji bez wyjścia. Musiał podążać za potworami, a nawet gdyby zmienił zdanie (co już nie raz przewinęło mu się przez myśl), innej drogi nie było, bo gdy tylko sięgał wzrokiem dookoła, zalewała go fala piasku.
Pustynia. Znowu.
Jedynym pozytywnym aspektem było to, że do niekończącego się kopca, piasku w ustach, uszach i w każdym możliwym miejscu nie dołączył upał. Percy co prawda czuł na sobie promienie słońca, pozującego dostojnie na pomarańczowym niebie, ale nie bił z niego żar. Teraz ch łopak mógł śmiało umierać z pragnienia i z wycieńczenia, nie musząc obawiać się, że temperatura skróci tą rozkoszną udrękę.
A mówiąc o udręce, skojarzył Percy, jak to się działo, że wciąż pozostawał niezauważony?
Pięć potworów, monstrów wręcz, szło jakieś dziesięć metrów przed nimi, ciągle na siebie powarkując i rycząc, od czasu do czasu wydając z siebie zawodzenie (winił piekielnego ogara), ale i tak nie dostrzegało herosa za nimi, proszącego się wręcz o zjedzenie.
Percy rozważał na początku chowanie się, choć nie miał zielonego pojęcia, jak miałby to zrobić, ale szybko odrzucił pomysł. Wkroczenie na pustynie, która dosłownie wyrosła spod ich stóp, bez żadnego końca, początku czy punktu wyjścia, bezsprzecznie zamykała jakąkolwiek dyskusję – tu nie było gdzie się schować. Percy teraz mógł tylko liczyć na własne szczęście, piasek dookoła i może trochę arogancji ze strony potworów.
O wilku mowa. Nastąpił zwrot akcji.
– ARHGH!
Percy szybko poderwał głowę, akurat w porę, by zdążyć uchylić się przed lecącą w niego, a wręcz na niego, drakainę. Rzucił się w bok i wylądował twarzą w piasku, a chwilę później poczuł, jak podłoże pod nim zafalowało.
– Bogowie – jęknął, wypluwając z ust natrętne ziarenka, i rozwarł jedną powiekę, pod którą, na szczęście, jeszcze nie dostał się piasek.
Potwór – potworzyca, będąc bardziej dokładnym – nie wyglądał na zbyt zadowolonego. I Percy nie do końca się temu dziwił. Drakaina, ohydna w swoim całym jestestwie, teraz nie ośmieliłaby się nawet pokazać wśród swoich pobratymców. Jej czirliderski uniform był już cały poszarpany, brudny i klejący, a uniformem zwał się już chyba tylko dla samej zasady.
– Dlaczego to zawsze musiały być czirliderki?
Drakaina obróciła się gwałtownie w jego stronę i chłopak zamarł. Czarne kudły, wijące się dookoła rozeźlonego pyska, natapirowały się, tworząc obraz stracha na wróble. Metalowa noga była pełna wgnieceń i porysowań, a z kolei ta druga, kopytna, wykręciła się pod dziwnym kątem. Drakaina, nie zważając na to wszystko, zasyczała i zaczęła się przesuwać do przodu, prosto w jego stronę.
Nie śmiał nawet wziąć oddechu. Wpatrywał się przerażony w stojącego nad nim potwora i kiedy myślał już, że drakaina, cały czas patrząca mu w oczy, postanowi go wypatroszyć, albo jeszcze lepiej, zawołać Minotaura, „kobieta” warknęła, przeszła nad nim i zaczęła się wydzierać.
– JAK ŚMIAŁEŚ! JAK ŚMIAŁEŚ, TY WIELKIE, BEZMYŚLNE CIELSKO!
Bazując po minach pozostałych, zwyzywała właśnie piekielnego ogara, który ewidentnie poczuł się urażony. Dwa potwory rzuciły się na siebie, a zaraz dołączyła do nich reszta. Dookoła unosił się pył, kurz i … bogowie, czy to właśnie przeleciała nad nim ludzka ręka?
– Cholera – mruknął i zerwał się z ziemi.
Rozważał przez chwilę, czy nie dołączyć się do walki, w końcu potwory były chyba trochę zdekoncentrowane, ale, jak się okazało, nie musiał wcale dokonywać żadnego wyboru, Poczuł, jak piasek pod nim faluje, a następnie pył otaczający potwory opadł na ziemię. Kiedy zamrugał, potworów już nie było.
– Co do…?
– Nie ma mnie jeden dzień, a ty już zaczynasz przeklinać?
Obrócił się gwałtownie, wnosząc miecz. I gdyby nie to, że wszystko i tak było już pokręcone, nie wykrztusiłby z siebie ani słowa.
– Parę dni – odezwał się powoli. – Nie było cię parę dni.
Bo oto na piasku parę metrów przed nim stała Naya, piękna, zdrowa i czysta. Gdyby nie był już dostatecznie oszołomiony, to pewnie rzuciłby jakiś tekst na temat jej nowego wyglądu, ale tak pozostawało mu tylko wytrzeszczanie oczu i rozpaczliwa próba nie upuszczenia Orkana, by zatonął gdzieś w piasku. Dżinsy, tenisówki, przewiewny podkoszulek – typowy strój typowej amerykańskiej nastolatki – musiały poczekać.
– Tak właściwie to mylisz się. Nie było mnie dokładnie jeden dzień. Ja… odeszłam jedną dobę temu.
Uniósł brwi
– „Odeszłam”? Chyba chciałaś powiedzieć „uciekłam”.
W chwili, w której słowa uciekły z jego ust, doszło do niego ich surowe brzmienie.
Naya wyglądała po raz pierwszy na nieco zawstydzoną. Miał ochotę wpędzić ją jeszcze bardziej w poczucie winy, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na jej twarz i dał sobie spokój.
– Ale wróciłaś? Dlaczego? Co się w ogóle stało? Jak … skąd masz na sobie te ciuchy?
Zmarszczyła brwi.
– Ciuchy?
– Ubrania, fatałaszki, szaty. Okrycie. Wybieraj.
– Och.
Czekał na jakąś kontynuację, ale że niczego się nie doczekał, umocnił uścisk na rękojeści Anaklysmosa i ruszył do przodu.
Naya ledwie drgnęła i już do siebie doskoczyli. Zacisnął dłonie na jej talii, wciąż nie wypuszczając Orkana i przycisnął ją do siebie jak najmocniej, jak najszybciej, byle tylko poczuć drugiego człowieka.
Nawet jeśli ten człowiek nie był do końca człowiekiem.
Jej małe, zręcznie dłonie szybko wplątały palce w jego skołtunione włosy i jęknął, czując ból przy skórze. Ale Naya tylko zacisnęła uścisk i przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Nie mógł nie zauważyć, że pachniała wyjątkowo ładnie, zapewne za sprawą prysznicu. On musiał wytworzyć już swój własny, prywatny odór, który nie miał nic wspólnego z półboskim zapachem.
Nie wiedział, ile tak stali. Może dzień, może dwie minuty, może rok, albo żadne z powyższych. Tu czas i tak był pojęciem względnym, nie było sensu go definiować. Ale gdy w końcu wypuścił Naye ze swojego uścisku, nie bardzo już go obchodziło to, że go zostawiła. Kiedyś tam, po coś tam…
Była tu i teraz.
– Percy, szybko – chwyciła go za dłoń i zaczęła ciągnąć w bok, oddalając ich jak najbardziej to możliwe od miejsca zniknięcia potworów – on nie ma za wiele czasu. Musimy…
– Hej, hej, hej! Jaki on?
Obejrzała się za siebie nerwowo, ale Percy nie widział żadnych niebezpieczeństw dookoła.
No chyba, żeby liczyć tony piasku. W takim wypadku byli ugotowani.
– Naya – ściągnął na siebie jej wzrok.
– Co?
– Powiedz mi. O co chodzi?
Nie potrzebował tony wyjaśnień. Ani nawet przeprosin, choć chyba mu się należały. Ale jednak coś wypadałoby wiedzieć, prawda?
– Sah’li, ja… Wcale nie chciałam. Wcale nie chciałam cię zostawić.
Nie odpowiedział.
– Ja pełniłam wartę. Tak jak się umawialiśmy. I wtedy pojawił się on. Chciałam cię obudzić, ale… on zaczął mówić i mówić i po prostu… Tu chodziło tylko o mnie, ja…
Zaczynała już bełkotać, a Percy zastanawiał się, czy ma, czy nie powodów do gniewu. I nie był tego już taki pewny.
– Co mówił?
– Powiedział, że na mnie już czas. Że moja kara już się skończyła i nie mam prawa już tu być. I mnie zabrał.
– Dokąd?
– Nie wiem. To była jakaś kraina, prawdziwa, na powierzchni. Z ludźmi, z drzewami… Z życiem, z… – urwała w połowie zdania, a uścisk jej dłoni umocnił się wokół jego nadgarstków.
Nie był w stanie być zły.
– Wylądowałaś na ziemi – wyszeptał cicho.
Pokiwała głową, a czarne oczy zaszkliły się, choć nie wypłynęła z nich żadna łza. Percy zastanawiał się mimowolnie czy to dlatego, że nie miała już czym płakać, czy nie wiedziała jak.
– Ja nie wiedziałam, co się dzieje. W ogóle, kompletnie. I ci wszyscy ludzie, ten cały świat. Tego było za dużo.
– Nie podobało ci się? – Niemal się zaśmiał. – Nie podobało ci się na Ziemi? Z dala od potworów, kar i … głodu?
Wzruszyła ramionami.
– Jakoś trudno się było cieszyć.
Spojrzała na niego znacząco, powodując rumieńce na całej twarzy i gulę w gardle. Bo szczerze? Nie wiedział. Całe ostatnie miesiące jego życia skupiały się na niewiedzy, pustce i niepewności. Naya była jeszcze większą niewiadomą.
I nie wiedział, czy on by wrócił po nią.
– Więc przekonałam go, przekonałam go i zabrał mnie tu z powrotem.
Uniósł wzrok znad jej ramienia dokładnie w momencie, w którym z piasku zaczęła formować się postać. I w końcu, w otoczeniu pyłu, kurzu i zgrozy stał przed nim bóg.
I po raz pierwszy Percy wiedział dokładnie z kim ma do czynienia.
– Tartar.
Piasek zaczął się rozmywać, przysuwać bliżej pary, otaczając ją, tworząc swoisty kokon, zamykając. Dostał się w ich oczy, usta, nos… Chłopak nie wiedział już nawet czym oddycha.
A potem usłyszał głos Pierwotnego.
Musicie pozostać w tajemnicy.
Nikt was nie zobaczy.
Nie usłyszy.
Nie poczuje.
Nie pozna.
Dziesięć mija długich lat
Krew na Duszę, Dusza w Piach
Kto klątwy tytana zaznał raz
Pozna znów jej letni smak
Niebo wyda nowy Cień
Chaos zniszczy Pół świat weń
Ofiar toczyć się będzie szlak
Aż heros stary ocali was
W sen zapadam dzisiaj tak
Obudzi mnie najpotężniejsza z Klacz
Ona zburzy stary świat
A Inferno Interny przestanie trwać
W uszach mu huknęło, z płuc zniknął tlen, a żołądek zwinął się w ciasny supeł. A kiedy otworzył oczy, zalało go zimno, w butach poczuł wodę i chłodne płatki orzeźwiły mu twarz.
Widział dookoła śnieg, chałupy, ludzi krzyczących na siebie. A gdy na niebie zobaczył czerwone, zielone i fioletowe błyski, jakby wrzeszczące do niego z gwiazd, zamrugał kilka razy i tak jakby wiedział.
Obrócił się do Nayi.
– Szczęśliwego nowego roku – mruknął.
Uniosła brew, ściągając śnieg z włosów. Widział po jej wzroku, że nie wiedziała, co ma na myśli, ale nie miało to i tak żadnego znaczenia.
– I nawzajem.
Fajerwerki przytłumiły jej ostatnie słowa, ale i tak odczytał ich znaczenie z ruchu warg.
I nawzajem, cholera.
Pozdrawiają MY! Czyli dla niezorientowanych: Ali , Mangha i przymulająca (jak ja ci zaraz przymulę…!) Mobia. Szczęśliwego nowego roku! I szalonego sylwestra.
Cholera, chyba rozdział o północy staje się jakąś tradycją.
Żadnej z powyższych się to nie podoba…
” – Chodźmy dostojnie. [ja :)]
– Prawa, lewa, prawa, lewa…[Mangha]
– Ale bez prawej i lewej.[ja…]
– Ale mogłabyś mnie puścić…? Niech każda z nas ma swoją własną dostojność.[Mobia]”
Ta część podobała mi się bardziej od kilku poprzednich Również życzę Sczęśliwego Nowego Roku 😀
Super. Cieszę się, że w końcu wyszedł z tego piekła 😀
Cudne, boskie (carmel gada i gada, chwali i chwali). Po prostu niesamowite, jak zresztą zwykle. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
Po prostu 😀