Hej
Mam taką prośbę do czytelników moich bazgrołów. Piszcie komentarze. Dobre czy złe, nieważne. Każdy jest dla mnie na wagę złota. (No i wiem, że chociaż ktoś to czyta).
Podążając tą drogą, dedykuję tę część wszystkim, którzy wstawią pod nią swój komentarz.
iriska335
Meghan
Gdy weszłam do sali, pozostali grupowi byli już obecni. Przeważnie się nie spóźniam na zebrania, ale to zwołano dopiero przed chwilą.
-Jak widzę mamy pełny komplet, więc możemy zaczynać – odezwał się Chejron.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Każdy z herosów zajął swoje miejsce. Większość z nich była zainteresowana, wręcz przejęta pilnym wezwaniem i teraz siedzieli na krzesłach blisko centaura. Niestety, byli również mniej zaciekawieni półbogowie. Angelina, piękna córka Afrodyty, flirtowała sobie z James’em, szatynem od Hermesa. Obok nich, wygodnie na starej, brązowej kanapie, drzemał (jak przystało na syna Hypnosa) Mike.
„Co za ciemnota”.
Moją uwagę przykuł pusty stół do ping-ponga. Dokładnie – pusty. Zawsze opierał się o niego znudzony Pan D., popijając puszkę dietetycznej coli.
-Chejronie – spytałam zaciekawiona. – A gdzie się podział Dionizos?
-Miło, że o tym wspominasz Meghan – obdarował mnie spojrzeniem, które zawsze było łagodne i pogodne. Teraz jednak, dostrzegałam w nim odrobinę zmartwienia. – Właśnie w tej sprawie was wezwałem. Utraciliśmy kontakt z bogami.
-CO??? – wokół zapanowało ogólne poruszenie. Nawet „Romeo i Julia” czynnie dołączyli do zebrania.
-Co masz namyśli mówiąc „utraciliśmy kontakt”? – spytałam zaniepokojona.
-Już wszystko wyjaśniam. Od jakiegoś czasu dochodziły mnie słuchy o zniknięciach niektórych bogów. Z początku byli nimi ci pomniejsi, jednak od jakiś dwóch tygodni traciliśmy łączność z najpotężniejszą dwunastką. Jeden po drugim. Postanowiłem, więc wysłać na Olimp mojego bliskiego znajomego w nadziei, że olimpijczycy, z nieznanych mi przyczyn, zamknęli się w pałacu. Niestety, tak się nie stało. Mój przyjaciel zastał pustą salę tronową. Rozumiecie teraz skąd to pilne wezwanie.
– No tak, ale jak my w tej sytuacji możemy pomóc? – pierwszy zabrał głos Daniel, grupowy domku Hefajstosa. Był on nadzwyczaj mądry, jak na syna kowala. Jego brązowe oczy podkreślały ciemniejszą karnację. Uroku dodawały mu tego samego koloru włosy, które układały się w nie zbyt długie loki. Nie zaprzeczę, miał coś w sobie.
Musiałam się z nim zgodzić. „Czego opiekun od nas oczekiwał? Mieliśmy szukać bogów? Niby gdzie? Nawet nie wiem od czego miałabym zacząć.”
-Doszły mnie również słuchy o dużych kulminacjach energii w kilku miejscach. Są one porozrzucane po całych Stanach Zjednoczonych, a najbliższe zaobserwowano w Bostonie.
-Chcesz żebyśmy to sprawdzili –domyśliłam się.
-Dokładnie panno Storm. Mamy jakiś ochotników? – na sali rozległa cisza. Nie było wielu chętnych. Z wyjątkiem syna Aresa – Paul’a, nikt się nie zgłosił.
-Ja pójdę – podniosłam rękę. „W końcu po to trenujemy, aby później się do czegoś przydać”
Mina bruneta mówiła sama za siebie. Nie był zadowolony, co mnie zbytnio nie zdziwiło. Często wyruszaliśmy wspólnie na wyprawy. Z początku bez przerwy się kłóciliśmy. Paul chciał się nawalać z każdą napotkaną nadprzyrodzoną istotą, ja natomiast, jako córka Ateny wolałam przemyśleć każdy atak sto razy. Z czasem wykombinowaliśmy tak zwany „złoty środek”. Ja obmyślałam strategię, a Paul walił w każdego wskazanego przeze mnie potwora. Mimo sporów między nami cieszyłam się, że większość misji podejmuję właśnie z dzieckiem Aresa. Jego umiejętności są bardzo przydatne. Nie mówię, że inni obozowicze nie umieją walczyć, tylko, nie ukrywajmy, on jest lepszy, a ja właśnie takich osób potrzebuję w swojej załodze – najlepszych. Wiem jednak, że on woli zabawniejsze towarzystwo niż ja, ale to już jego problem.
-Skoro nie ma więcej chętnych, to może… Tymotith – centaur wskazał na drobnej postury piętnastolatkę od Demeter.
„Czy on zwariował?! Chce wysłać na zwiady jakiegoś bachora, który ledwo co dołączył do obozu” Tak wiem, w tym momencie pewnie myślicie sobie „A od jakiego czasu ty tu jesteś?”. Już mówię. Trafiłam do obozu w wieku dziesięciu lat i od równie tylu codziennie nic nie robię, tylko ćwiczę, więc chyba rozumiecie moje zdenerwowanie, kiedy dowiaduję się, że chcą mi wcisnąć jakąś nie wyćwiczoną dziewczynkę.
-Chejronie, jeśli mogę – postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce – nie obraź się Tymotith, ale wolałabym zabrać z nami kogoś…eee…bardziej…eee… po prostu kogoś od Aresa.
Posłałam wymowne spojrzenie Paulowi. Zrozumiał moją aluzję.
-Z pewnością Robert będzie chętny.
„Robert, Robert, Robert… Ach ten Robert. Wysoki, muskularny, dobrze zbudowany chłopak. Ma on tak wyrzeźbione mięśnie, że mogłabym śmiało powiedzieć, że spędza całe dnie na siłowni.”
-Świetnie.
Brunet wydawał się zadowolony z zaistniałej sytuacji. „Będzie mu raźniej”.
Chejron nie był aż tak przekonany do tego pomysłu.
– Panno Dush może jednak chciałabyś pojechać. Rozumiem, że pierwsza misja zawsze jest najtrudniejsza, ale mimo to taka szansa nie zdarza się codziennie. To jak, może jednak?
Ciemnowłosa spojrzała się na mnie, a ja obdarowałam ją spojrzeniem bazyliszka. Oczywiście tak, aby nie zauważył tego centaur.
Dobrze wiedziałam, że córka Demeter nie należy do najodważniejszych, więc szybko wymiękła.
– Nie, ja zostanę – wypowiedziała ledwo słyszalnym głosem.
-Jesteś pewna? – nie dawał za wygraną opiekun obozu.
-Tak, jestem.
Na mojej twarzy zawitał uśmiech satysfakcji, co nie uszło uwadze Paul’a. Syn Aresa pokręcił głową. „Spadaj”.
-Skoro tak się sprawy miewają, niech będzie. Wyruszacie od razu. Ze względu na zaistniałe okoliczności, Argus zawiezie was do samego celu wyprawy. Zebranie uważam za skończone.
„Chwila, zaraz”
-A co z jakąś przepowiednią na drogę? – spytałam zaskoczona.
-Przepowiedni nie będzie. Panna Dare jest chwilowo nie osiągalna.
Dopiero teraz dostrzegłam nieobecność wyroczni.
-To znaczy – nie dawałam za wygraną.
-Majaczy, gada bez sensu, miewa halucynację, czasem wypowiada zupełnie nie pasujące do siebie wersy przepowiedni. Czasem nawet te, które już się ziściły. Jak tak dalej pójdzie możemy mieć znacznie poważniejsze kłopoty.
„Jest gorzej niż myślałam. Trzeba zacząć działać.”
-Udana nam się, Chejronie – powiedziałam pewnym tonem.
-Wiem, moja droga, wiem.
Centaur miło się do mnie uśmiechnął po czym wyszedł.
***
Piętnaście minut później stałam się przy Sośnie Thali. Był piękny dzień. Słońce mile przygrzewało, a na niebie nie widać było ani jednej chmurki. Po kilku minutach zauważyłam zbliżających się synów Aresa. Oboje ubrani byli w pomarańczowe koszulki obozu i czarne spodnie. Mimo uderzającego podobieństwa dało się ich rozróżnić. Robert był wyższy i lepiej zbudowany. Mimo to dobrze wiedziałam, że Paul jest lepszy podczas walki.
„Długo kazali na siebie czekać”
-Czy nikt nie nauczył was co to punktualność? – spytałam zirytowana.
-Czy nikt nie nauczył cię co to uprzejmość? – odparł na to Robert.
-Głupek – wymruczałam pod nosem.
Ten jednak to usłyszał i wystartował do mnie z pięśćmi.
-Hej, Hej! – powstrzymał go Paul – po prostu ją zignoruj.
„O tak zignoruj. To jest coś co nam obojgu wychodzi najlepiej.”
Gdy chłopak ochłonął udaliśmy się w kierunku szosy, gdzie czekał na nas Argus.
Przywitaliśmy się z szefem ochrony obozu. Jego czerwoną skórę pokrytą oczami przysłaniał czarny garnitur. Nosił on także czarną czapkę. No wiecie… jak typowy szofer. Zajęliśmy wygodnie miejsca w czarnej limuzynie, po czym samochód wystartował.
Całą drogę próbowałam wymyślić jakikolwiek plan działania, ale ci dwaj kretyni skutecznie mi to utrudniali. Prowadzili jakąś durną rozmowę o tegorocznej gali boksu, przez co nie mogłam się skupić.
Podróż nie trwała długo, zaledwie półtorej godziny. Głównie jechaliśmy przez niezamieszkałe tereny, gęsto porośnięte trawą i drzewami. Od czasu do czasu mijaliśmy jakieś mniejsze wsie. Dostrzegałam przez okno zdziwione miny mieszkańców. „Z pewnością nie na co dzień widują przejeżdżające przez ich tereny limuzyny”.
Domyśliłam się, że jesteśmy blisko celu, kiedy wjechaliśmy do znacznie większego miasta. Właściwie przypominało ono Nowy Jork. Mijaliśmy równie wysokie budynki, na ulicach panował identyczny harmider. Luzie, ciągle śpieszący się dokądś, przepychali się przez tłumy przechodni. Na jezdni zastaliśmy gigantyczny korek. „Nic dodać, nic ująć, drugi Nowy Jork”.
W końcu dotarliśmy na miejsce, o ile można tak to nazwać. Wysiedliśmy na końcu ślepej uliczki. Obok nas znajdowały się dwa obskurne, niezbyt wysokie, ceglane budynki. Na końcu alejki powstałej między nimi zauważyłam dziwne ciemnofioletowe światło.
-Zgaduję, że to jest nasz cel – usłyszałam głos Paul’a.
-Powodzenia – pożegnał nas szef ochrony, po czym czarna limuzyna zniknęła za następną ulicą.
„No to do roboty”.
Ostrożnie podchodziliśmy do emitującej światło kuli. Objęłam dowodzenie, więc szłam na czele naszej grupki. Otaczające nas mury były strasznie obskurne. Gdzieniegdzie mogłam w nich dostrzec dziury. Na chodniku walały się gazety, które od czasu do czasu porywał wiatr. Nie czułam strachu. Misje stały się dla mnie normą, dlatego też traktowałam je jak kolejne zadania w pracy. W pewnym sensie to była prawda. Im bliżej podchodziłam, tym miałam coraz to gorsze odczucia wobec ciemnego zjawiska. Sprawiało jakby mrok, zło i ciemność zawisły nad nami w powietrzu. „Nigdy się z czymś takim nie spotkałam” Nagle z mrocznej kuli wyskoczyło trzech mężczyzn – Blondyn i dwóch szatynów. Wszyscy byli wysocy i dobrze zbudowani. Nosili na sobie nietypowe czarne kombinezony, a w rękach trzymali miecze. Na ich widok przychodziła mi tylko jedna myśl „żółwie ninja w wersji szpiegowskiej”. Myślałam, że zaraz przemienią się we włochate potwory, ale nic takiego się nie wydarzyło.
-Czego tu szukacie dzieciaki? – usłyszałam głos bruneta.
„Czy on właśnie nazwał nas dzieciakami?”
Nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć („A szkoda bo język mam dość cięty”), ponieważ wszyscy troje się na nas rzucili. Wyciągnęłam miecz. Do walki przypadł mi chłopak z brązowymi włosami, Paulowi brunet, a Robertowi blondyn. Ze złotych oczu mojego przeciwnika emanowała wściekłość. Zresztą nie tylko z oczu. Napierał na mnie z taką siłą, jakbym była pluszowym misiem, z którego miały wysypać się cukierki. „Facet, co ja ci takiego zrobiłam?” Nie dawałam jednak za wygraną. Odpierałam ciosy najlepiej jak potrafiłam. Walka trwała długo, a ja, mimo zranionego przed chwilą ramienia, nie poddawałam się. ”Rzadko spotyka się tak uzdolnione osoby”. Na szczęście chłopak miał słaby punkt, który szybko wyczaiłam. Z bliskiej odległości był nie do pokonania, natomiast gdy się od siebie oddalaliśmy ślepo przecinał swoją bronią powietrze. Dzięki temu udało mi się wykonać chwyt, który niedawno uczyłam się w obozie. Wyszedł mi doskonale, bo już po chwili przytrzymywałam powalonego na ziemię przeciwnika. Kiedy miałam sięgnąć po jego miecz, który leżał tuż obok, usłyszałam dobiegający z tyłu krzyk Paul’a.
-AAAAAAAA! –przypominało to bardziej wrzask rozpaczy.
Odwróciłam wzrok i ujrzałam leżącego nieruchomo Roberta. Nad nim pochylał się blondyn, który wyciągał z piersi herosa zakrwawiony miecz. Spojrzałam ponownie na syna Aresa, który ze łzami w oczach pokręcił głową. Mogło to znaczyć tylko jedno. „Robert nie żyje”. Poczułam silne ukłucie w sercu. „Co prawda nie byli oni moimi bliskimi przyjaciółmi, ale mimo wszystko…” Do moich oczu zaczęły napływać łzy. „Nie możesz się tu rozkleić. Masz zadanie do wykonania”. Szczepkiem świadomości uchwyciłam wymierzające ostrze bruneta w syna Aresa, któremu najwidoczniej wcześniej wytrącono miecz.
-Nieeeeeee!!! – krzyknęłam.
Przykuło to uwagę wroga. Odwrócił głowę w moim kierunku i w tym właśnie momencie w Paul’a trafił piorun. Jego ciało spaliło się w oka mgnieniu.
Na twarzy chłopaka zauważyłam chuligański uśmiech, zupełnie jakby go to bawiło.
„Co z niego za potwór”
Teraz jednak wiedziałam dobrze kim oni są. „Piorun w ciągu tak pięknego dnia – niemożliwe” Zabójcą Paul’a musiał być syn Zeusa. Pozostali również byli półbogami.
Byłam w całkowitym szoku, rozpaczy… właściwie to trudno mi było powiedzieć co tak naprawdę czułam. Przypominało mi to mix wszystkich najgorszych uczuć jakie mogłyby dopaść człowieka. Sprawnie funkcjonował jedynie mój instynkt dziecka półkrwi. Musiałam uciekać przed mordercami, którzy teraz kierowali się w moją stronę. Nie mogłam wrócić, ponieważ drogę tarasowała mi dwójka herosów. Pozostawało mi tylko jedno. Wbiegłam w sam środek magicznej kuli.
Fajne. Czekam na CD. 😀
No,no… po prostu pisz dalej 😉
Coraz lepiej ci wychodzi pisanie Czytam odp pierwszego rozdziału, ale nie zawsze mam czas skomentować 😉
spoko, wiem coś o tym Cieszę się, że opko się podoba