Nik Ammar – Digging my own grave
Naprawdę radzę posłuchać
Rozdział III
Dezorientacja, Rozpacz i Nienawiść
Dziwnie się czuję w Obozie Herosów. Leo pracuje nad Argo II, Piper stara się wprowadzić ład w domu Afrodyty, a ja nie robię nic.
Każdego dnia budzę się i wydaje mi się, że jestem Obozie Jupitera. Ale potem rozglądam się i widzę wnętrze domku nr. 1.
Jestem w obozie wrogów, mówi mi instynkt.
Jestem?, pytam się się siebie codziennie.
Nie odpowiadam. Po co?
Zamiast tego wychodzę, idę się spotkać z Gre- nie, z przyjaciółmi. Muszę o tym pamiętać.
Ćwiczę codziennie walkę. Jestem Rzymianinem, ale staram się być Grekiem.
Czy wychodzi mi? Nie wiem.
Czy chcę żeby mi wyszło? Nie jestem pewien.
To trudne. Staram się sobie wszystko przypomnieć, jednocześnie próbuje zapomnieć. To trudne.
Dzisiaj jest trzydziesty pierwszy grudnia. Sylwester. Jestem w obozie wroga już pietnasty dzień. Nie, nie wroga. Przyjaciela. Tak, przyjaciela. Muszę o tym pamiętać.
Piper często się do mnie uśmiecha. Uśmiecham się z powrotem, ale nie za często. Wciąż mam w głowie obraz Reyny. Nie wiem kim jest, ale jest przyjacielem. Rzymianinem.
Zamiast tego przyglądam się innej dziewczynie. Annabeth.
Annabeth jest silna. Czuję to. Jest też Grekiem. Zwłaszcza ona.
Ciężko pracuje, by znaleźć Percy’ego. Nie uśmiecha się często, w każdym razie nie do mnie. Dlatego, że jestem Rzymianinem? Chyba tak. Ale chyba też coś więcej. Rzadko widzę ją w obozie. Często gdzieś wyjeżdża. Szuka swojego chłopaka.
Zastanawiam się czy mnie też ktoś tak szuka. Mam nadzieję, że tak. W końcu jest Reyna. Ona mnie szuka, prawda? Chyba tak.
Dzisiaj jest Sylwester. Wszyscy się bawią. Starają się zapomnieć. Ja już nie pamiętam.
Gdy wybija północ idę na plaże. Wiem, że Piper mnie szuka, ale teraz chcę być sam.
Dzisiaj jest pierwszy stycznia dwa tysiące dwunastego roku.
Niektórzy mowią, że zbliża się apokalipsa, że wszyscy zginiemy.
Inni mówią, że nie. Że Percy ich uratuje.
Nikt nie mówi, że ja ich uratuję. Chociaż nie, Piper mówi. To dobrze. Ona we mnie wierzy.
Na plaży siedzi Annabeth. Płacze. Siadam koło niej. Nie odsuwa się. Płacze za Percy’ego Jacksona. Bohatera. Herosa.
– Dlaczego? – pytam cicho, nie patrząc na nią.
Podnosi głowę, a jej opuchnięte od płaczu oczu, przeszywają mnie spojrzeniem, spojrzeniem wypełnionym nieskończoną rozpaczą. Rozpaczą, tak wielką, że jestem w stanie niemal ją dotknąć.
Ale nie chcę. Po prostu nie chcę.
– Dlaczego? – powtarza za mną powoli.
Spuszczam wzrok.
– Dlaczego tak cierpisz? Dlaczego udajesz twardą, a nocy przychodzisz tu na plażę i płaczesz bezgłośnie. Dlaczego się nie uśmiechasz? Dlaczego, ani razu się nie zaśmiałaś? Dlaczego twoje życie wydaje się być pozbawione sensu? Dlaczego… – Biorę głęboki wdech i podnoszę głowę. Napotykam jej spojrzenie. – Dlaczego on?
Odwraca spojrzenie.
– Zawsze sądziłam, że teraz będzie już po wszystkim. Czy wygramy, czy przegramy, będzie już po wszystkim. Percy miał już zawsze przy mnie być. Mieliśmy zbudować coś stałego. Coś wieczego. – rozkoszuje się tym słowem. Ale potem pojawiają się ogniki w jej oczach.
– Ale Hera oczywiście uwielbia się nade mną znęcać.
Wstaje i zaczyna krzyczeć. Na mnie, na bogów, na siebie.
– Nienawidzę was wszystkich. Nienawidzę bogów, gigantów i Gaji. Nienawidzę Ateny, za to, że mi nie pomaga. Nienawidzę Posejdona, za to, że nie szuka swego syna, nienawidzę Hery za to, że mi go zabrała.
Obraca się do mnie, a w jej oczach płonie ogień.
– Nienawdzisz mnie, za to, że jestem tu ja, a nie on. – dokańczam.
Nic nie mówi, tylko kiwa głową. Ogień w jej oczach gaśnie. Siada koło mnie, a pojedyncza łza spływa jej po policzku.
– Percy miał już zawsze przy mnie być. Mieliśmy zbudować coś stałego. Coś wiecznego
Potem żadne z nas nic już nie mówi. Patrzymy się w morze.
Annabeth w końcu wstaje i odchodzi.
Dziwnie się czuję w obozie Herosów.
bardzo fajne to mi się bardzo spodobało 😉 pisz dalej.
Takie szczere ;). Jak zwykle cudo ;3
Inne niż to co myślałam o Jasonie ale świetnie pokazane uczucia Ann.