Hestia 😀
Kurde, jak ja uwielbiam moich rodziców. No nic dodać nic ująć:
,,Masz tu adres i powinnaś spotkać tam z…’’
*puff* i znika w złotej mgle, no czy to jest fair!? Nie odpowiadajcie.
Do listu, który bardzo niewiele wyjaśniał, mama dołączyła jeszcze mały nożyk, który jak sądziła, miał mi się przydać w najbliższej przyszłości, oraz mały, skórzany woreczek, do którego wrzuciłam wszystkie rzeczy jakie posiadałam, a tak wiele tego nie było. Westchnęłam i zaczęłam biadolić nad moim ciężkim życiem nastolatki.
Pogoda była wręcz idealna… do użalania się nad sobą. Tak między nami Paryż wcale nie jest taki piękny jak wszyscy opowiadają. Po mimo bardzo wczesnej godziny, na ulicy było sporo osób i gigantyczna ściana mgły. Była to mieszanka starszych osób, emigrantów, przygnębionych nastolatków i burkliwych kobiet.
Wszystkie przedstawicielki płci pięknej, okrywały dość ekstrawaganckie płaszcze i kapelusze z piórami, które wyglądały na żywcem wyrwane z pawiego kupra. Spod płaszcza widać było długie spódnice w pastelowych barwach i niespotykanych wzorach, które w słabym świetle latarni majaczącym we mgle, wyglądały jak barwne plamy atramentu, wylane na papier, który czas zmarszczył i zabarwił (ha, no to kto twierdzi, że pirat nie może być poetą?!). Spośród chmur nie widać było ani odrobiny słonecznego światła. Dodatkowe przygnębienie potęgował smród, przez który nie dało się nie zazdrościć ludziom z zatkanym nosem. Sekwana wyglądała jak czarna ściana, niezmącona ani jednym podmuchem wiatru, przez którą prześwitywały bure wodorosty i na której powierzchni leniwie dryfowały śmieci (na w pół rozłożone).
Westchnęłam po raz drugi i powlokłam się.. w sumie nie wiem dokąd. Spojrzałam jeszcze raz na świstek z adresem. Platea cursus venti signa. Żadnego numeru domu, jakiejś dokładnej wskazówki, nic, zero. Taka wymarzona rada w dzień, który zapowiada się *dumdumdumdum* i tak do dupy. Do tego jeszcze informacja, że jacyś zapatrzeni w siebie bogowie siedzą sobie na chmurkach i się z wyższością patrzą na każdy twój błąd, kopa szczególnego nie daje. No to Zeusie, czy jakiś inny bogu światełek, nie mógł byś mi trochę pomóc?! Podobno tacy jak ja (kimkolwiek jesteśmy) jakoś stanowczo zbyt często chronimy twój tyłek. Jakiś drogowskaz z błyskawic albo strzał w łeb? No nie powiem, wolałabym to pierwsze, ale i tak masz mnie gdzieś, więc właściwie po co ja się wysilam?!
Mniej więcej tak mamrotałam pod nosem wlokąc się od ulicy, do ulicy, przez dość długi czas i zapewne robiłabym to dalej bez skrupułów, gdybym miała na to siły. Byłam cała zlana potem przez duszność, której się raczej nie spotyka na morzu, wbrew pozorom dość wysoką temperaturę i ciężką mgłę wiszącą nisko nad ziemią. Przeklinając na głos lub w duchu, sama nie wiem, wszystko co tylko się dało, zaczęłam szukać zacienionego miejsca, w którym nikt nieproszony by nie pętał się koło mnie. No, ale tacy życzliwie Paryżanie nie zwykli być. Wszędzie się od nich roiło jakby nie mogli sobie pójść nie wiem, np. do teatru?
Nagle poczułam na swojej łydce dotyk szorstkiego futra, które nie da się z niczym innym pomylić.
-Kaban?!- bez namysłu pobiegłam za czekoladowym ogonem znikającym między nogami przechodniów. Bez tchu przecisnęłam się przez tłum i z niepokojem zaczęłam szukać czekoladowej plamy. Zamiast tego poczułam na nadgarstku czyjąś rękę. Uścisk stał się o wiele zbyt ciasny, a nieznajomy zaczął ciągnąc mnie, oddalając się od tłumu. Przerażona wyrywałam się, krzyczałam i kopałam, ale nikt mnie nie słyszał. Nikt nie widział albo po prostu nie zwracali na mnie uwagi. Nienaturalnie długie palce ze stali ze szponami ostrymi jak brzytwy wwiercały się w moje ciało. Po jakimś czasie mojej bezsensownej walki zaczęłam się starać atakować bardziej skutecznej nieznajomego, ale było to niemożliwe. Sprawiał on wrażenie, jakby całe jego ciało stanowiła przerażająca ręka ze szponami. Resztę tego ktosia zasłaniała ciemna, brudnoszara mgła, która cuchnęła zgniłym jajkiem i martwym ciałem. Nie najkorzystniejsze połączenie…
W pewnym momencie złapałam się drzewa, które wyrastało z muru otaczającego jakiś mały dworek. Serce biło mi w piersiach o wiele za szybko, a jego dudnienie odbijało się aż w uszach. Czułam całą sobą każdy szczegół otoczenia. Widziałam delikatny wir wiatru, który unosił kilka jesiennych liści. Czułam pod stopami nierówny, twardy grunt. Mgłę unoszącą się nad ziemią, która zostawiała drobinki wody na mojej skórze. Szorstkie łuski wbijające mi się w nadgarstek, układające się we wzory pomiędzy którymi były bardzo niewielkie przerwy. Mój mózg przełączył się z trybu spoczynku na tryb strateg i pracował całą swoją mocą. Nie miałam pojęcia jak, ale w jednym momencie przerażenie zmieniło się w pewność swojej siły i wiarę w mój… dość specyficzny plan.
Stwór najwidoczniej nie był zachwycony obrotem sprawy, ponieważ przestał mnie ciągnąć i zatrzymał się jak wryty. Puścił mój nadgarstek pozostawiając na nim krwawe ślady. Kłąb mgły nagle rozwiał się i ukazał widok, którego się absolutnie nie spodziewałam. Z szarego dymu wyłoniła się twarz Samanty wykrzywiona w okrutnym uśmiechu jakiego nigdy u niej nie widziałam.
No co dzieciuchu znowu tatuś nie pomoże, co?
Stałam jak zamurowana, nie mogąc się ruszyć. Te słowa wyryły mi się w pamięci, bo była to jedyna nasza kłótnia jaką pamiętam. Tylko co to było? Nagle stwór znów okrył się mgłą i tym razem powrócił z inną twarzą.
Jak zwykle wykluczona, co? Bycie córką kapitana to chyba nie najlepsza fucha skarbie. Nie sądzisz?
Był to stary ochrypnięty głos Harry’ego. Zakręciło mi się w głowie i zabrakło mi tchu. Oparłam się plecami o pień drzewa by się nie przewrócić. W tym momencie obrazy uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, a głosy, które słyszałam, przestały być tylko głosami. Obrazy zawładnęły moim umysłem. Otaczał mnie krąg. Wszystkich osób, które coś dla mnie znaczyły. Ich głosy… twarze, wykrzywione w obrzydliwym drwiącym uśmieszku.
Porażka.
No co paniusiu księżniczką się zachciało być?
Jaki rozpuszczony dzieciak. Za burtę z nim.
-Dość!- kuląc się przy drzewie zamknęłam oczy. Czułam na sobie mgłę, szpony, łuski i.. wiatr. W jednym momencie z umysłu wyleciały mi wizje przeszłości. Zaczęłam trzeźwiej myśleć.
To coś chce żebym błagała o koniec, więc niech dostanie to czego chce. Zaczęłam grać konwulsje i chwyciłam się za brzuch udając ból i równocześnie niezauważalnie dobywając sztyletu. Upadłam i zaczęłam wić się na ziemi, a stwór chcąc widzieć ile musi czasu jeszcze poświęcić na pokonanie mojego umysłu nachylił się nade mną. Korzystając z okazji wbiłam nożyk w szparę między łuskami. Potwór ryknął i zaczął trząść się rozpływając w żółtej mgle.
Zaczęłam kaszleć próbując pozbyć się duszącego smaku z buzi i równocześnie zdałam sobie sprawę jak bardzo zmęczona jestem. Ostatkiem sił pobiegłam jak najdalej od miejsca zdarzenia. Dotarłam nad brzeg Sekwany. Ziewnęłam długo i przeciągle. Uświadomiłam sobie sprawę z faktu, że od ponad dwóch dni cały czas na adrenalinowym kopie, prawie w ogóle nie spałam, nie mówiąc już o jedzeniu. Żołądek ścisnął mi się z bólu, a w głowie zamiast normalnego rozgardiaszu słyszałam tylko tępe łupanie jakby ktoś próbował się wydostać z wnętrza mojej czaszki.
Chcąc nie chcąc powlokłam się w kierunku pobliskiej latarni szukając czegokolwiek co mogłoby posłużyć za prowizoryczny materac albo chociaż bezpieczne odcięte od wszystkiego, ustronne miejsce. Przeklęłam w duchu Francje i wszystkich ludzi, których w ostatnim czasie spotkałam (ialbo stwory, które tylko wyglądały jak ludzie, sama nie wiem), obarczając ich winą za wszystko co mnie spotkało. Jak można się było spodziewać nic to nie podziałało i niestety nie złagodziło mojego bólu głowy.
Jedynym w miarę przyzwoitym miejscem okazało się rozłożyste drzewo rozpościerające swoje potężne gałęzie kilkanaście metrów nad taflą rzeki. Westchnęłam i z gracją ślimaka, chwiejnym krokiem podeszłam do pnia. Nie mam krawieckiej miary w oczach, ale tak na oko ponad sześciu ludzi potrzeba by było aby go objąć. Dalsza część zdarzeń zamazała się przed moimi oczami, trochę jakbym zaraz miała stracić przytomność. Widziałam ruchy swojego ciała, którego mnie nie należało. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Nie wiem jakim cudem znalazłam się wtedy na gigantycznej gałęzi, która była idealnie przystosowana, do ludzkiego ciała. Po chwili chyba naprawdę straciłam przytomność albo po prostu byłam tak wyczerpana ostatnimi zdarzeniami, że zasnęłam w bardzo dziwnym miejscu.
– – –
Obudziłam się w zupełnie innym miejscu, ale najwyraźniej od niedawna się tam znajdowałam, ponieważ łupało mi w kościach i trzęsłam się z zimna okryta kilkoma kocami. Niechętnie otworzyłam oczy i zobaczyłam twarz wiszącą zaledwie parę centymetrów nad moją twarzą. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, na co nieznajomy odpowiedział uśmiechem.
-To tak się wita ojca? Chyba aż tak źle jeszcze nie wyglądam.
Aaaaa nareszcie Bardzo, bardzo fajny rozdział *-* doczekałam się następnej części. Jeeej :3
O, jak się cieszę, że dodałaś następny rozdział Super, już od początku miałam wyszczerza <3 Dzieje się