6. Jedna szósta herosa
Cicho. Ciemno. Twardo. Brak dźwięku szpitalnej aparatury. Żadnych głosów. Nic. Pustka.
Z niejakim trudem otworzyłem oczy. Leżałem na mokrej ziemi. W lesie. Dookoła mnie znajdowało się pełno odłamków szkła. Niezdarnie podjąłem próbę podniesienia się z ziemi. Oparłem większą część ciężaru ciała na lewej ręce. To był bardzo zły pomysł. Moja ręka eksplodowała bólem i po sekundzie poczułem ciepło spływającej krwi. Z obawą spojrzałem na swoje ramię. Miałem długą, na jakieś cztery, ranę. Strup powstał, gdy leżałem tak nieprzytomny, nie wiem jak długo, i pękł, gdy chciałem się podnieść. Obrażenie było brudne, zaropiałe, zakrwawione z poprzyklejanymi nitkami z mojego swetra. Żeby tylko się zakażenie nie wdało. Inaczej witaj Hadesie ku uciesze Hery. Zaciskając zęby z bólu stanąłem na nogi. Dopiero teraz dostrzegłem ogrom zniszczeń, jakie zafundowała nam moja macocha.
W dachu mustanga zionęła dziura na jakieś dwa cale. Metal był wgnieciony i ostry na brzegach. Boki, maska i bagażnik samochodu były w bardzo złym stanie. Lakier odprysł. Widniały na nim ślady licznych pazurów. Najgorzej prezentowała się przednia szyba. Cała była wybita. I teraz patrząc na nią, wiem, że to ja przez nią wyleciałem. Tylko jak, skoro nic mi nie jest, nie licząc rany zadanej przez ptaka? Kevin i Whitney na całe szczęście mieli zapięte pasy i to im uratowało życie.
Oboje byli nieprzytomni, posiniaczeni i lekko zadrapani. Kevin nadal trzymał Whitney za rękę. Widocznie chciał sprawić, że oboje będą mięli szczęście. Oby mu się udało.
Byłem zdezorientowany. W terenie nigdy się nie orientowałem za dobrze. Nie miałem wyczucia stron świata. Z bolącą ręką nic nie zdziałam. Podszedłem do samochodu i otworzyłem drzwi od strony Whitney – sprawdziłem jej puls. Z Kevinem zrobiłem tak samo. Następnie, upewniwszy się, że żyją, odpiąłem im z trudem pasy . Odetchnąłem i wziąłem się z wyciąganie ich z samochodu. Nie wiem, jak mi się to udało.
Moi przyjaciele leżeli pod drzewem, jednak żadne z nich się nie ocknęło. Byłem sam w lesie z dwojgiem nieprzytomnych ludzi. W pobliżu był tylko mały szemrzący strumyk. Po za tym nic innego. Pustka.
No to lipa.
Niespodziewanie usłyszałem za sobą cichy szmer. Odwróciłem się i wytrzeszczyłem oczy. Woda ze strumienia podniosła się na jakieś pięć stóp. Zaczęła obracać się wokół własnej osi tworząc walec. Następnie wirując zaczęła się załamywać w różnych miejscach, tworząc coś na kształt ludzkiej postaci. Chwilę później z głośnym pluskiem i hukiem powróciła do swojego koryta. A moim oczom ukazała się..?
– Jak zwykle efektowne wejście, mamo. – Usłyszałem głos Whitney. – Ale jak widzisz, dzisiaj nie nadaję się do jakichkolwiek ćwiczeń i treningów.
– Whitney? – Kobieta spojrzała z troską na moją poobijaną i posiniaczoną przyjaciółkę, ale nie podeszła. Rozmawiające były do siebie tak nie podobne, że trudno było uwierzyć w ich bardzo bliskie pokrewieństwo. Różniło je wszystko. Kolor oczu i włosów, karnacja, ton głosu, rysy twarzy, budowa
ciała. – Pomogę ci. – Nie. – Whitney próbowała się podnieść.
– Leż spokojnie dziecko. – Zza drzewa wyszedł facet, który wyglądał jak Aragorn w „Drużynie pierścienia”. Uklęknął obok Whitney zmuszając ją do leżenia w bezruchu. Obejrzał ją od góry do dołu. Położył jedną rękę na jej obojczyku, drugą na brzuchu. Musiał mieć rentgen w oczach, bo stwierdził, że żebra i narządy wewnętrzne są całe. Następnie
podszedł do Kevina.
– Czemu on się jeszcze nie ocknął? – Zapytałem pomagając Whitney usiąść. – I kim jesteś?
– Asklepios, bóg medycyny. – Przedstawił się kładąc palce na przedramieniu Kevina. Moja szalona wyobraźnia podsunęła mi obraz Akkarina z trylogii „Czarnego Maga” podczas rytuału czarnej magii. – Ten młodzieniec nie jest taki jak ty, czy ona. Jego boska krew została zdominowana przez krew śmiertelników. Wnioskuję, że dwoje jego przodków to zwykli ludzie. Któryś rodzic jego rodziców musi być półbogiem. Jego moc jest w jednej szóstej taka ja wasza. Ty – spojrzał na Whitney – wyszłaś z tego incydentu bez wielkich obrażeń, ponieważ on – Wskazał Kevina – „pożyczył” ci część swojej mocy. Twoja siła wzrosła o jedną trzecią, a jego spadłą o połowę. Zajmę się nim teraz. – Spojrzał na mnie jakby czekał na pozwolenie. Poczułem się nieswojo. To on jest bogiem, a ja tylko marną imitacją mocy Zeusa. – W porządku. – Powiedziałem.
Razem z Whitney podeszliśmy do strumienia, gdzie nadal czekała mama mojej przyjaciółki. Whitney bardzo niechętnie zgodziła się na jej pomoc. Dwoje bogów zajmowało się moimi przyjaciółmi, a ja zostałem pozostawiony sam sobie. Może to i dobrze, bo mój umysł potrzebował czasu, żeby to ogarnąć.
Co dalej?
To było pytanie, na które co chwilę musiałem znaleźć odpowiedź. Bogowie mogli, aczkolwiek nie byli zmuszeni, powiedzieć mi gdzie jest Olimp. Czy aby na pewno chciałem tam trafić? Nie miałem wyjścia. Hera chce mnie zabić, a ja tak łatwo jej się nie dam. Za daleko zabrnąłem w tym moim genialnym planie.
Uniosłem głowę do góry. Dostrzegłem delikatną fioletową poświatę. Podążając za kolorem dostrzegłem, że otacza ona spory kawałek lasu, w tym strumień. Nie wiedziałem, kto i jak to zrobił, ale dzięki temu żyjemy. Czyli chwilowo byliśmy bezpieczni. Jednakże długo to nie potrwa. Gdy tylko wszyscy znów odzyskają siły musimy ruszać dalej. Ja muszę. Nie miałem serca dalej ciągnąć za sobą Kevina i Whitney. Wiedziałem jednak, że bez ich pomocy daleko nie zajadę. Nie przykładałem się do nauk o starożytności, a mitologię zdałem tylko dzięki streszczeniom mitów i wiedzy o głównych dwunastu, które zapomniałem po zaliczeniu przedmiotu. Gdybym bardziej uważał może coś by mi to dało. Ale co? Nieważne.
– Bardzo ważne, chłopcze. – Obok wraku mustanga stała kobieta we wrzosowej tunice do kolan. Patrzyła na mnie takimi samymi oczami jak Kevin.
O jaaa. To musiała być Tyche. Trzech bogów naraz? – Zeus nie wie, że wam pomagamy. Raczej by się nie ucieszył, ale co tam. Oczywiście Amfitryta ma pełne prawo od Gromowładnego żeby widzieć się z córką. Asklepios doprowadzi mojego prawnuka do porządku i więcej go nie zobaczycie. Zrobił to, na moją prośbę. Ja tylko wpadłam, żeby podrzucić wam nowy samochód. Jakby co, ty też nic nie wiesz. – Mrugnęła do mnie i znikła.
Auto Kevina wyglądało jak nowe.
Otworzyłem bagażnik i zaskoczony zobaczyłem, że nasze rzeczy nadal tam są. Wziąłem swój plecak i podszedłem do strumienia. Krzywiąc się doprowadziłem się do porządku. Nikt nie dałby wiary, że kilkanaście godzin temu wyleciałem przez przednią szybę samochodu, że ptaki stymafilijskie zraniły mnie w ramię. Odświeżony usiadłem pod drzewem. Bóg medycyny właśnie odchodził. Powiedział, że Kevin teraz śpi i sen potrwa dwanaście godzin. A jeśli dłużej to jeszcze lepiej. Podziękowałem mu.
Westchnąłem patrząc na telefon. Zasięg był. Nieodebrane połączenia i smsy od mamy. Najwyższy czas jej wszystko powiedzieć. Przyznać się, że wiem. Zrozumie lub nie. Z listy kontaktów wybrałem numer mamy. Odebrała po pierwszym sygnale. Na jednym wdechu wszystko jej opowiedziałem. I gdzie teraz jestem, co postanowiłem. Zaskoczyła mnie, że nie kazała mi wracać w te pędy. Nawet nie zaprzeczyła. A ja poczułem się jeszcze gorzej. Dotychczas jakaś część mnie łudziła się, że to nie prawda, że sobie to wyobraziłem. Słowa mamy pozbawiły mnie złudzeń. Prosiła jedynie, żebym uważał na siebie i wrócił cały. Obiecałem, choć powrót w jednym kawałku wydawał się raczej nierealny.
Musiałem przysnąć, bo gdy się obudziłem wiedziałem coś, o czym chyba nikt inny nie miał pojęcia. Przez głowę przeleciały mi obrazy z czasu, gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Fakty, które jeszcze bardziej mnie zaskoczyły. Byłem synem jednego z Wielkiej Trójki. Samego Zeusa, który po raz drugi złamał przysięgę, jaką zawał z Posejdonem i Hadesem. I tak żadnej z nich tej umowy nie dotrzymał. Nawet bogowie są kiepscy w dotrzymywaniu słowa.
Powoli zapał zmierzch. Amfitryta miała przybyć jutro jeszcze raz. Kevin spał regenerując siły. Whitney i ja siedzieliśmy przy ognisku, które dawało nam złudne poczucie bezpieczeństwa. Poza niewielkim fragmentem lasu otoczonego magią czyhały na nas potwory Hery.
– Mama często opowiadał mi jak żyją współcześni herosi w Ameryce. – Odezwała się Whitney. – Wszyscy, ja też, odkrywają swoje zdolności mając jedenaście, dwanaście. Ty ten wiek przekroczyłeś o pięć lat. Jesteś… – synem jego z Wielkiej Trójki i ludzie oczekują, że powinienem umieć już wszystko. – Przerwałem jej, dorzucając patyk go ognia. – Wiem. W ogóle nie powinienem istnieć. Zeus zaliczył skok w bok i oto jestem. Mam siedemnaście lat i nic o osobie nie wiem. Potrafię tylko wytworzyć burzę. Nie wiem, czemu Herze tak przeszkadza to, że żyję? Niczego nie chcę ani od niej, ani do Zeusa.
– Hera to bogini małżeństwa. Ona nie uznaje zdrady, a ty jesteś chodzącym dowodem niewierności jej męża. Jesteś silniejszy od innych herosów. Gdy poznasz i opanujesz swoje moce staniesz się potężniejszy. Żadne z nas nie wybrało sobie tego, kim jest. – Jej głos był poważny, ale pozbawiony emocji. – Agnes uratowała ci życie wracając do Europy. Każdy półbóg ma specyficzny zapach, który przyciąga różne potwory. Ty, jako syn Zeusa, masz ją jeszcze silniejszą. W Ameryce nie dotrwałbyś do siedemnastki poza obozem dla takich jak my.
– Możesz powiedzieć o nim coś więcej?
Whitney przez pół godziny snuła opowieść o Obozie Herosów na Long Island. Ona sama nigdy tam nie była. Nie musiała. Amfitryta nauczyła ją wszystkiego. Posługiwania się białą bronią. Strzelani z łuku. Używania swojej mocy. A ja? Syn Zeusa, który umie jedynie wywołać burzę…
CDN
czadowe
świetne czekam na następne 😀 😛 😉
extra
superrrrrrrrrrrrrrrrrr.Wciągające.Czekam na dalsze części.
Super. Ciąg dalszy musi być. 😉
Świetne. Niecierpliwie czekamy na następną część 😀
Wow…
WOW!WOW!WOW!
Super! Uwielbiam to opowiadanei!!!!!!!! ;D
Super!! Czekam na Ciąg dalszy
Świetne, już nie mogę się doczekać następnej części ^^ Czeeekamy ;D
Oj. Dopiero się zorientowałam, że nie przeczytałam tego świetnego tekstu. 😀
podoba mi się