Adele – Skyfall
Rozdział II
To był poranek, jak każdy. Jason przechadzał się po granicach obozu, tak jak w każdy poranek. Dawało mu to poczucie bezpieczeństwa. Nie wiedział w sumie czemu. Wiedział, że to go uspokajało, więc się tego trzymał.
Położył się na trawie, tuż koło sosny Thalii i zamknął oczy. Wziął głęboki oddech i pozwolił myślom popłynąć. Czuł, jak słońce ogrzewa mu skórę, a jednocześnie wiatr ją ochładza, przynosząc nowe zapachy.
Niedługo miało minąć osiem miesięcy, odkąd obudził się w autobusie nie pamiętając kim jest. Jutro miało minąć osiem miesięcy, odkąd Junona, znaczy się Hera, dokonała wymiany. On za Percy’ego Jacksona.
Jason zmarszczył noc. Nie wiedział co czuje w związku z tym gościem – Percy’m Jacksonem. Na obozie był żywą legendą, ludzie mówili o nim, jak o bogu. Kochali go. A teraz gdy znikł, jakby wszyscy pogrążyli się w żałobie. Nawet Jason, który nigdy wcześniej nie widział obozu, czuł, że coś jest nie tak. Jakby ktoś odebrał im ducha, przywódcę.
I właśnie tego Jason się obawiał. Tego, że Percy był przywódcą. I że stanie się nim nawet tam, w jego obozie. W jego domu. Nie chciał się do tego przyznawać, ale taka była prawda. Był zazdrosny.
– Halo, czy ktoś mnie słyszy? Halo! – z tyłu usłyszał rozpaczliwy kobiecy głos. Wstał gwałtownie i odruchowo zamienił swoją monetę w włócznie. Parę metrów przed nim, tuż przed granicą stała kobieta w średnim wieku. Miała brązowe włosy i czekoladowe oczy, które wpatrywały się w niego oczekująco. Ubrana była w dżinsy i białą bluzkę, a w ręce trzymała mocno zaciśnieŧy telefon, jakby od niego zależało cale jej życie. Nagle spostrzegła Jasona.
– Och, jest tu ktoś na szczęście. – Wyraźnie odetchnęła z ulgą. – Możesz mnie wpuścić? – zapytała się go.
Jason starał się niczego nie okazywać na twarzy. To zwykły śmiertelnik, który się zgubił, powiedział sobie. Nie ma czym się przejmować.
– Przepraszam my tu uprawiamy truskawki. Czy chciałaby pani pomówić z szefem w jakiejś sprawie? Jest pani kupcem?
Dobra, nie wyszło mu to jakoś najlepiej, ale hej, co miał zrobić?
– Tu musisz być pewnie Jason tak? Och poznałam po włóczni. Chejron mi o tobie opowiadał. – Dodała widząc głupią mine Jasona.
Nie podobało mu sie to. Instynktownie wysunął przed siebie włócznie i wycelował ją w kobietę, choć zżerało go poczucie winy. Potwory też wyglądają milutko, zanim spróbują cię zabić, powiedział sobie w myślach.
– Kim pani jest? – zapytał, usiłując przybrać groźną pozę. Kobieta jednak nic sobie z tego nie robiła i po raz pierwszy uśmiechnęła się, a on poczuł ciepło w sercu.
– Jestem śmiertelniczką Jasonie, ale widzę przez mgłę.
Zamilkła, a z jej twarzy zniknął uśmiech i zastąpił go smutek w oczach.
– Nazywam się Sally. Sally Jackson. Jestem mamą …
– Percy’ego. – dokończył za nia cicho Jason. Sally kiwnęła głową.
– Wiem, że nie chcesz mnie wpuścić, ale to bardzo ważne. Ja… ja muszę powiedzieć coś bardzo ważnego Chejronowi.
Jason kiwnał głową i zbiegł z wzgórza.
Natychmiast wpadł na Annabeth i wszystko jej wyjaśnił. Od tej pory dziewczyna przejęła dowodzenie. Wstąpiła w nią jakaś nieznana siła, która lekko przeraziła Jasona. W ekspresowym tempie potwierdziła tożsamość matki Percy’ego, zaprowadziła ją do Wielkiego Domu, zwołała zebranie i w pewnej chwili Jason stwierdził, że siedzi przy stole pingpongowym razem z Chejronem, Annabeth, panią Jackson i pozostałymi grupowymi.
– Czy ktoś w końcu powie nam po co jest do zebranie? – odezwała się Clarisse. – Bo muszę wracać do mojego domku i poćwiczyć z nim nową technikę walki. I kim jest ta kobieta? – zapytała wskazując na panią Jackson.
– To jest Sally. Sally Jackson. Mama Pe…Percy’ego. – Annabeth odezwała się.
Obozowicze zaczęli przyglądać się kobiecie, do chwili, w której Chejron chrząknął znacząco i wszyscy spuścili wzrok zawstydzeni.
– Kochana, czemu zawdzięczamy ci tę wizytę? Jeśli chodzi o Percy’ego to niestety nie mamy nowych wieści, jednakże…
– Tak, chodzi o Percy’ego. – Pani Jackson przerwała Chejronowi. – Jednak tym razem to ja mam dla was wieści.
Zaczęła wyciągać komórkę, którą Jason już wcześniej widział. Był ciekaw, jak Chejron zareaguje, na to łamanie regulaminu.
– Moja droga nie jestem pewien, czy…
– Wczoraj w nocy, zadzwonił u mnie telefon. Nie odebrałam go, ale zaczęła się nagrywać wiadomość głosowa dla mnie. Nie zdążyłam podnieść słuchawki, ale udało mi się oddzwonić. Dzwoniono z budki telefonicznej na Alasce. Poprosiłam męża, żeby nagrał mi tą wiadomość na komórce bo chciałam, żebyście wszyscy jej posłuchali. To bardzo ważne.
Zamilkła i przez chwilę wpatrywała się nieruchomo w komórkę. A potem nacisnęła jeden przycisk i salę wypełnił męski głos.
– Mamo. – Wszyscy w sali głośno wciągnęli powietrze, a Annabeth pojawiły się łzy w oczach. Jason wymienił szybkie spojrzenia z Piper i Leonem. Czy to mógł być…? – Cześć, żyję.
Salę wypełniły stłumione parsknięcia, a parę osób wykrzywiło usta w uśmiechu. Annabeth uśmiechnęła się przez łzy.
– Hera uśpiła mnie na jakiś czas i odebrała mi pamięć, i… – głos się załamał. – W każdym razie nic mi nie jest. Wybacz mi. Jestem na misji. Ale wrócę. Obiecuje. Kocham cię.
W sali zapanowała cisza. Jason wpatrywał się oszołomiony w telefon.
To był ten słynny Perseusz Jackson? Ciągle chłopak, jeszcze nie mężczyzna, dzwoniący do matki i mówiący jej, że ją kocha? Choć Jason nigdy się nad tym nie zastanawiał, zawsze myślał, że Percy był sierotą, tak jak on. Że nigdy nie zaznał matczynej miłości, że nie poznał ciepła domowego ogniska. A teraz patrząc na jego matkę i dziewczynę, tulące się nawzajem, znajdujące ukojenie w ramionach drugich, czuł zazdrość. Percy’ ego Jacksona ubóstwiali wszyscy, kochali go i za nim tęsknili,a on? Co czekało na niego, gdy powróci do Obozu Jupitera? Może i miał paru przyjaciół, ale to? Tego nie miał nigdy.
Annabeth oderwała się od Sally i ponownie puściła wiadomość. I jeszcze raz. I kolejny.
Jason miał dość.
Wstał, odsuwając ze zgrzytem krzesło. Wszyscy natychmiast zwrócili na iego uwagę, ale on skierował się do drzwi i wyszedł, nie zważając na nich.
Ale idąc, wciąż miał w pamięci spojrzenie Sally Jackson, matki. Matki, której nigdy nie miał. I której nigdy mieć nie będzie.
– Nigdy. -wyszeptał cicho.
powtórzenia:
to był poranek jak każdy. jak w każdy poranek
miało minąć osiem miesięcy x2
a tak poza tym fajne
Opko świetne, skąd ty masz takie pomysły? xD
Było kilka literówek, nie lubię wyłapywać błędów.
Bardzo mi się podobało, tyle mam do powiedzenia 😉
Opko świetne, skąd ty masz takie pomysły? xD
Było kilka literówek, nie lubię wyłapywać błędów.
Bardzo mi się podobało, tyle mam do powiedzenia 😉
Pozdrawiam *
oj sorry dwa razy
Świetne, genialne, extraśne… . Och, po prostu boskie 😉