SOUNDTRACK: Jeff Buckley – Hallelujah
Rozdział IX
PERCY
CHŁOPAK PRZEKONAŁ SIĘ TRUDNĄ DROGĄ, że Tartar nie był miejscem dla samotnego.
Ani dla naiwnych, głupich herosów, którzy dawali się wyrolować, przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Wędrowali zbyt długo, by mógł powiedzieć, ile czasu im to zajęło. Zmęczyli się zbyt wiele razy, by choć raz być w pełni sił. Niebo pozostawało czarne już zbyt długo, by móc mówić o dniu.
O każdej porze, kiedy nie spali, szli na przód, trzymając się za dłonie, by przypadkiem się nie zgubić. A gdy chłopak zaczynał już potykać się o własne stopy lub nie mógł dłużej zrobić kroku bez czegoś w ustach, padali na ziemię, bez żadnych zabezpieczeń, błagając, by nie znalazł ich żaden wróg.
Nie mógł zobaczyć twarzy nimfy, ale gdy sunęli naprzód w ciemność, czuł na sobie jej spojrzenie, oskarżające go, w każdy znany mu sposób. A gdy skończyły się już owoce, i zmuszona była zasadzać nowe nasiona, wiedział, że kopniaki wymierzone w ziemię, przeznaczone były przede wszystkim dla niego. I gdy w końcu Bhar wyrastał, a Percy z powrotem nabierał sił i zmuszał ją do wznowienia wędrówki, uścisk na jego dłoni, nie bez powodu, był taki mocny.
Nie powinien być więcej chyba zaskoczony, kiedy o pewnej jasnej porze, tuż przed tym, zanim się obudził, zniknęła.
Gdy ostatnim razem był przytomny, i runął na ziemię w zamiarze zaśnięcia, było ciemno. I to przez całą ich wędrówkę od ostatniego zasadzenia. Zanim więc otworzył do końca oczy, musiał przyzwyczaić się, do oślepiającej je jasności. A gdy w końcu mu się to udało, i mógł przyjrzeć się otoczeniu, nie było jej już w zasięgu wzroku.
Serce niemal podskoczyło mu do gardła, kiedy zorientował się, że spał niemalże na krawędzi przepaści. U jego stóp roztaczał się klif, a gdy spojrzał dół, widział jedynie ciemność. Natychmiast odskoczył do tyłu, nie będąc do końca pewien, czy to z obawy przed runięciem w dół na śmierć, czy z powodu samego strachu przed otchłanią.
Próbował rozejrzeć się, ale wszystko co było dookoła zdawało się sprowadzać do tejże właśnie dziury. Długie strąki, otaczające ją zewsząd, dając mu jako takie pojęcia na temat jej wielkości, niemalże wpadały do środka, cudem jeszcze trzymając się na powierzchni. Dopiero po chwili Percy zorientował się, że to przerażająca imitacja drzew, szkielety, bez ciała.
Dookoła otchłani, mającej może średnicę dwudziestu metrów, rozciągała się pusta przestrzeń i nic więcej. Jakby to było miejsce, w którym nicość pękła, stwarzając portal do innego wymiaru.
Obrócił się, by podzielić się swoim zdaniem z Nayą, i to właśnie wtedy odkrył jej zniknięcie.
Początkowo, myślał, że po prostu się zgubiła. Potem, że poszła czegoś szukać. Chciał ją odnaleźć, ale nie ważne jak długo szedł, i w jakim kierunku, zawsze koniec końców lądował przy tej samej piekielnej dziurze. Uznawszy, że stchórzyła, i po prostu go opuściła, najpewniej powróciwszy do oryginalnego Bhara, ułożył się na ziemi, i po prostu zamknął oczy, nie chcąc myśleć nad tym, ani sekundę dłużej.
To był jego największy błąd.
Spojrzawszy na to z perspektywy czasu, pluł sobie w brodę, i przyznawał rację dawnym słowom przyjaciół, że ma wodę zamiast mózgu, albo jeszcze lepiej wodorosty. Bo może, może, gdyby tego nie zrobił, to zastanowił by się choć przez chwilę, czym owa piekielna dziura jest, do czego prowadzi, i co ważniejsze, co z niej prowadzi.
Więc w sumie, to nie, widok Minotaura nad jego głową, nie powinien być dla niego najmniejszym zaskoczeniem.
Najpierw poczuł, a dopiero potem zobaczył potwora. Czując cień na ciele, otworzył oczy, w ostatniej chwili, by uniknąć zmiażdżenia przez potężną stopę.
Instynktownie przetoczył się na bok, i całkowicie zapominając o poprzednich troskach, skoczył na nogi.
Wielki byk, czarny, jak dziura z której wypełzł, stał na dwóch nogach, może dwa metry od niego i dyszał zawzięcie, zaciskając łapy na wielkim kamieniu, który, jak Percy podejrzewał, zapewne miał spotkać się z jego głową.
Oczywiście, w takiej sytuacji były różne wyjścia. Wątpił, żeby jednym z nich były odzywki, ale znów zadziałał instynkt.
– Kopę lat, co?
Byk zaryczał w odpowiedzi i zaszarżował.
Percy cofnął się, o mało co nie wpadając do otchłani. Wystarczyło mu jedno spojrzenie w jej kierunku i w końcu zdał sobie sprawę, dokąd trafił.
Znając jego szczęście, nie mogło to być inne miejsce, jak najgorsza czeluść Tartaru, miejsce, w którym potwory powracają do życia na nowo i na nowo.
Zaklął i wyjął Orkana.
– Hej! – krzyknął i w ostatniej chwili znów odskoczył, zbijając byka z tropu.
Zamierzał zabić potwora trzeci raz i tym razem, wejście do piekła było bliżej, niż kiedykolwiek.
Przez chwilę bawił się z Minotaurem w kotkę i myszkę, zwodząc go i rozpraszając, ale w końcu potwór chwycił go w swoje łapy i przejechał pazurami po piersi.
Percy zadrżał, myśląc o tym, że centymetr w prawo, i byłoby po nim. Ale wtedy potwór, o ile to możliwe, uśmiechnął się i chłopak przypomniał sobie skąd pamięta ten wyraz twarzy. Dokładnie to samo zrobił wtedy, a sekundę później jego matka rozpłynęła się w powietrzu.
Poczuł gniew w piersi i z całej siły kopnął byka nogami. Potwór zatoczył się, tracąc równowagę i jego uścisk poluźnił się, umożliwiając Percy’emu ucieczkę. Chłopak spadł na podłogę i chwycił miecz. Jego spojrzenie padło na dziurę wiejącą obok i nagle do głowy wpadł mu szalony pomysł.
Nie dając sobie czasu do namysłu, wziął duży rozbieg i skoczył na potwora, niemal tak samo, jak te wszystkie lata temu.
Różnica polegała na tym, że teraz nie był już przestraszonym chłopcem, a mężczyzną, któremu nie zostało już nic do stracenia.
Potwór pod nim zaryczał, ale Percy nie puszczał jego wielkiego łba. I zanim mógłby się powstrzymać, wyciągnął długopis z kieszenie i jednym, mocnym uderzeniem uczynił byka bezrogim.
Potwór zaryczał z bólu, i to było wszystko czego Percy potrzebował. Przechylił się do przodu, i jako, że swoje ważył, ten pierwszy zatoczył się do przodu i nagle zabalansował na krawędzie otchłani. Chłopak, nie zatrzymując się sekundę dłużej, skoczył w bok i przez chwilę znajdował się tuż na wejściem do piekła.
Ale wtedy złapał się szkieletu drzewa, zwisającego przy krawędzi, i zaciskając na nim mocno dłonie, słuchał rozwścieczonego ryku Minotaura, spadającego z powrotem w czeluście.
Nie patrząc w dół, chłopak zaczął powoli wspinać się po pnączy w górę, starając się przewalczyć przyciąganie z dołu. Czuł się, zupełnie, jak wtedy, gdy po raz pierwszy zawisł nad Tartarem, ale tym razem, nie miał dla kogo skoczyć. Więc zaciskając zęby, wytężył wszystkie siły i w końcu, po mozolnej wspinaczce padł na ziemię i odsunął się, jak najdalej mógł, od przepaści.
Na jego nieszczęście, zapomniał, że Minotaur nie był jego jedynym wrogiem.
Usłyszał syk, a serce w nim zamarło.
Mógł nosić klątwę Achillesa, ale nie był nieśmiertelny. A w tej chwili, jedyne co był w stanie zrobić, to zasnąć.
Mantikora, w pełnej postaci, syczała przy przepaści, a Percy poczuł, że chce mu się wymiotować, w chwili, gdy ujrzał ogon z kolcami.
– Sssyn Posejdona. No, no, cssiebie się tu nie ssspodziewałem…
Ze wszystkich potworów, najgorsze były te, które potrafiły mówić, zadecydował chłopak. Podniósł się drżąco, ale wiedział, że nawet gdyby dobył miecza, to nie byłby w stanie utrzymać go w dłoni.
Zanim jednak mógł wykonać jakikolwiek ruch, ogon mignął mu przed oczami, i w następnej chwili poczuł, jak ogień przepływa mu przez usta.
Ww jednej chwili znieruchomiał i poczuł, jak pożar przepływa mu przez całe ciało. Upadł na ziemię, a zadowolony syk rozbrzmiał z góry.
– Rzadko ssstosuje ten chwwyt, ale przy przypadku, taki jak twóóój… Jad jakośśś musi się dossstać do śśśrodka…Bolesssne, prawda? Bardziej, niż wtedy.
Nie mógł myśleć, więc po prostu odczołgał się na bok, desperacko próbując nie stracić przytomności.
– Nie odchodzić, sssynu Posssejdona… Jeszzzcze zostało duuuużo do omówienia, ssskarbie…
Po czym mantikora wydała z siebie coś na kształt mruknięcia, i nagle poczuł falę bólu. Zawył bezsilnie, i siłą rozwierając sobie powieki, obejrzał się przez ramię. Potwór położył mu łapę nad łydce, i przesunął na nią cały ciężar swojego lwiego ciała, doszczętnie miażdżąc chłopakowi kończynę.
Percy zacisnął zęby, walcząc ze łzami w oczach. Gdzie był Orkan…Włożył dłoń do kieszeni spodni i zaczął rozpaczliwie się modlić, próbując jednocześnie zignorować ogień w nodze, z której mantikora wciąż jeszcze nie raczyła zejść.
– Wybacz, synku. Ale taka okazja… Więcej się nie nadarzy. – I o ile to możliwe docisnął łapę do łydki jeszcze mocniej, i Percy nie mógł już dłużej powstrzymywać krzyku.
– Och, melodia dla moich uszu. Krzycz dalej, synu Posejdona. Niech twój ojciec usłyszy cię z samego Olimpu.
Ból zabierał mu zdolność myślenia, a dodatek czuł, jak jad mantikory rozlewał mu się po całym ciele. To było gorsze, niż trzymanie świata. Gorsze, niż kąpiel w Styksie. Do diabła, gorsze niż dwie kąpiele w Styksie.
– Nie no, nie powiesz mi chyba, że ta głupia poczwara cię złamała, co Glonomóżdżku? Cholera, nie!
Tylko jedna osoba miała prawo nazywać do Glonomóżdżkiem i z pewnością, to nie był jej głos. Przekręcił głowę w lewo, i ze zdumienia niemal zapomniał o bólu.
Czarnowłosa nastolatka, cała w srebrnych ciuchach, wpatrywała się w niego, jak w idiotę, i wskazywała obydwiema rękami na potwora, wznoszącego się na nim, jakby chciała powiedzieć: No na co czekasz?
– Thalia? – wysapał, i niemal poczuł, jak mantikora zatrzęsła się nad nim ze śmiechu.
– Tak szzzybko? Chłopczzze, okazałeśśś się sssłabszzzy, niż miałem nadzieję. Ale to nic, to nic, i tak już czasss na mnie. Zabawa była doprawdy urocza, urocza, szzzkoda, że tak szzzybko mija. Ale w tej chwili nie jesteś herosssem, dla którego warrto pośśświęcić mój się przessszłością…
Syk potwora niósł się za nim przez cały czas, gdy Percy’ego powoli, ale konsekwentnie opuszczał ból. Na jego oczach łydka powracała do swojego pierwotnego kształtu, a otumanienie na ciele i umyśle cofało się. Ale Łowczyni wciąż stała tam, gdzie przedtem, wpatrując się w niego nieprzerywanie.
– Niedobrze – jęknął i zamknął oczy, rozpościerając się na twardym podłożu.
Jeżeli Percy był pewien jednego, to był nim fakt, że kolejna halucynacja nie wróżyła niczego dobrego.
– Odejdź, odejdź, odejdź – mamrotał cicho, jak modlitwę, nie śmiąc otworzyć oczu. Ale, gdy w końcu to zrobił, kuzynka wciąż wpatrywała się w niego badawczo.
– Percy…?
Jęknął i nagle ogarnęło go gorąco, wzdłuż całego ciała. Głowa, którą unosił, by móc patrzeć na dziewczynę, opadła z powrotem na twardy grunt, i poczuł ostry ból. Cholera.
Thalia natychmiast pospieszyła w jego stronę, i chwytając go za ramiona, podniosła i podczołgała do najbliższego drzewa.
Chwila.
Skąd tu się wzięło drzewo?
Spojrzał na nią zdawkowo, a ona patrzyła się na niego, i w końcu postanowił przerwać ciszę.
-?
Przez sekundę wpatrywała się w niego tępo, a zaraz później dostał po łbie.
– Idiota.
– Au… – mruknął, masując sobie głową. Spojrzał na nią krzywo. – Nie wiedziałem, że zjawy mogą dawać po głowie. Ani, że ich ofiary będą to czuć.
Niepotrzebnie to mówił. Zasłużył na kolejne uderzenie.
– Jezu, kobieto… Można by pomyśleć, że pierwszy raz w życiu kogoś uderzyłaś i musisz się wyżyć… Coś ty robiła te ostatnie trzy lata z Łowczyniami, podziwiała widoki?
Dziewczyna uniosła rękę trzeci raz, ale tym razem był już przygotowany. Milisekundę przed tym, jak miała go dotknąć, odchylił się do tyłu, powodując, u dziewczyny utratę równowagi. Poleciała do przodu, a on przez sekundę zastanawiał się, czy uczciwie byłoby jej nie złapać. Ale odruchy zadziałały za niego. Chwycił dziewczynę za ramiona, i wyrównał go pionu. Ale choć siedziała już bezpiecznie na ziemi, to wciąż nie zwalniał jej rąk ze swojego uścisku.
– Wow… – szepnął, a Thalia rzuciła mu kolejne spojrzenie z serii : Czy cię już do reszty zwodorościło?
– Percy, co ty wyprawiasz? Czy ta mantikora coś ci pomieszała z głową?
Podniósł brwi.
– No, duh… Widzę zjawy. To chyba definicja „pomieszania”.
Nastolatka rozejrzała się szybko, po czym zmrużyła oczy, zaniepokojona.
– Jakie zjawy? Gdzie?
No to zaczynało być niepokojące, pomyślał Percy, zwalniając ręce dziewczyny z uścisku.
– Ciebie.
Cofnęła się do tyłu, zaskoczona.
– Słucham? – zapytała, najwidoczniej oburzona.
– No ciebie. Ty jesteś zjawą. Co w tym takiego trudnego do pojęcia?
– Ja nie jestem zjawą, matołku.
Parsknął śmiechem.
O ile ostatni raz, wtedy z Annabeth w roli głównej, mógł przeżyć, bo był w ciężkim stanie i bardzo tęsknił za domem i tak dalej, to teraz nie miał na to najmniejszej ochoty. Czuł, że wariuje, tak właściwie, to czuł, że cały świat wariuje, i złamane serce, gdy kolejne z jego przyjaciół zniknie w ciemnościach, było ostatnim czego potrzebował.
– W takim razie powiedz mi, o Thalia, córko Zeusa, nie zjawo, skąd się nagle wzięłaś w Tartarze?
Dziewczyna zachłysnęła się mocno powietrzem, a chłopak pomyślał, że jeśli jest ona wyobrażeniem części jego podświadomości, to ta część podświadomości, była wyjątkowo kiepsko poinformowana.
– Ja jestem w Tartarze. Najprawdopodobniej w najgorszej jego części, bo w miejscu, przy którym odbudowują się na nowo potwory. Chyba. Tak myślę. Nie da się stąd pójść, więc raczej nie da się też tu przyjść.
– Ty jakoś się tu znalazłeś – zauważyła, ale postanowił ją zignorować. Oczywiście, mogła mieć rację, ale najwidoczniej p prostu jego pech mógł zmieniać reguły wszechświata.
– Ty z kolei jesteś na Ziemi, na powierzchni, wśród Łowczyń i zapewne w środku jakiegoś polowania. I wiem, że być może nie jestem najlepszy z matmy, ale w tym równaniu nie ma szansy, byś rzeczywiście tu była. Więc jeśli nie jesteś wytworem mojej świadomości, to czym?
Wpatrywał się w kuzynkę, i choć nie mógł tego przyznać, to tak naprawdę, w tej chwili nie marzył o niczym innym, jak o tym, żeby była prawdziwa, i żeby choć przez chwilę przestał być całkowicie sam. Natychmiast jednak odgonił od siebie tę myśl. Nie mógł marzyć o tym, żeby jego bliscy znaleźli się w Tartarze. To by było po prostu okrutne.
Thalia milczała jakiś czas, aż w końcu wyciągnęła rękę i przejechała mu palcami po włosach. Potem po linii szczęki, a na końcu, chwyciła jego dłoń. Pozwolił jej ją unieść go góry, i przyłożyć do jej własnego policzka.
– Jeśli mnie tu nie ma, – szepnęła – i jeśli jestem tylko wytworem twojej wyobraźni, to dlaczego mogę cię dotknąć? Dlaczego czujesz, że tu jestem?
Chciał pokręcić głową, wzruszyć ramionami, ale nie mógł zaprzeczyć ciepłu jej policzka pod własnym palcami. Ktoś siedział koło niego, żywy, z mięsa i kości, i mógł tego kogoś dotknąć. Nie był w stanie temu zaprzeczyć.
– Może to nie ty? Może jednak jesteś Nayą, i znowu was pomyliłem? Już mi się to zdarzyło, pamiętasz?
Pokręciła głową.
– Nie, nie pamiętam, bo to nie byłam ja. Jestem Thalia, Percy. Mówię ci prawdę. W jakiś sposób znalazłam się tutaj z tobą, w Tar…
– Nie! – Szybko zakrył jej usta dłonią. – Nie tutaj. Nie wymawiaj jego imienia.
Dała mu znać oczami, że rozumie, i powoli odsunęła od siebie jego dłoń i położyła na ziemi.
– Rozgryziemy wszystko co i jak, okej? Tylko… Trzeba się będzie skupić.
Pokiwał głową.
– Okej. Okej. – Oparł się o drzewo i zamknął oczy. – Więc…? – Podniósł do góry dłonie. – Powinnaś zacząć? Co ostatnie pamiętasz?
Cisza.
– Hej? – Otworzył oczy, zastając widok Thalii, pogrążonej w głębokim skupieniu. – Czemu nic nie mówisz?
Uniosła do góry jeden palec, uciszając go, a potem otworzyła oczy i wlepiła w niego zdziwione spojrzenie.
– Nie pamiętam.
Zdenerwował się.
– Jak to : nie pamiętasz? – powtórzył. – Czego nie pamiętasz? Kto wygrał wojnę?
Przez chwilę miał ochotę zapytać, który jest rok, ale w porę zdał sobie sprawę, jak idiotyczne dla niego byłoby to pytanie.
– Ja… – Po raz pierwszy w życiu widział Thalia zmieszaną. – Pamiętam, że wygraliśmy… A potem parę miesięcy później ty zniknąłeś… – Widział skupienie na jej twarzy. – A potem pojawił się Jason i spadliście do Tartaru…
Oczy dziewczyny nagle rozszerzyły się.
– Gdzie jest Annabeth?
Zacisnął pięść.
– Annabeth wydostała się.
– W takim razie… Och. – Najwyraźniej coś sobie przypomniała. – Pamiętam. Zamknąłeś wrota.
Pokiwał głową, a przez twarz dziewczyny przebiegł cień. Jednak już chwilę później twkiła w jego ramionach.
– Bogowie, Percy! Wszyscy tak za tobą tęsknią! – Odsunęła się od niego na parę centymetrów i chwyciła jego twarz w dłonie. – Nie mogę uwierzyć! Ty wciąż żyjesz! Myśleliśmy… Nico był przekonany, że… Ale to nie ważne, wszystko jest z tobą w porządku.
Powstrzymał chęć prychnięcia, i przyciągnął kuzynkę z powrotem do siebie. Prawdziwa, czy nie – w tej chwili nie mogło go to bardziej nie obchodzić.
– Musisz mi powiedzieć, co się dzieje na Ziemi. Co się ze wszystkimi dzieje. Czy Grecy i Rzymianie pogodzili się? Hazel, Frank, Piper, Nico…? Wszystko w porządku? I ty? A co z… co z Annabeth?
Otworzyła usta, najwyraźniej chcąc mu odpowiedzieć, ale żadne słowa nie wypłynęły.
– Nie wiem – przyznała po chwili.
– To znaczy?
– To trochę, jak… Film sprzed lat, którego do końca nie pamiętam, ale wiem mniej więcej o czym był. Nie pamiętam co się ze wszystkim dzieje, ani nawet co robiłam, zanim cię zobaczyłam, czy poprzedniego dnia. Tylko tyle, że… na razie mamy pokój. Obozy zawarły sojusz. Przepraszam. Tylko tego jestem pewna.
Zachmurzył się.
Jeśli wymyślił sobie Thalię, to ta odpowiedź była bardzo wygodna. Nic nie pamiętać, tylko bardziej ogólną sytuacje… Którą przecież wiedział mniej więcej, jak miała wyglądać. A to, że obydwa obozy się pogodziły. To po prostu było coś, czego bardzo chciał.
Thalia zauważyła, że wyraz jego twarzy się zmienił.
– Nie wierzysz mi, prawda? Myślisz, że jestem nieprawdziwa.
Nie zaprzeczył.
– Okej. Okej. Przypomnę sobie coś, coś co mogłam wiedzieć tylko jak, i coś co to uwodni. Zobaczysz. Uwierzysz, że to ja. W końcu.
Wzruszył ramionami, nagle czując wszechogarniającą go senność.
– Thalia, ja…
I zanim się zorientował, leżał już półśnie, z Thalią powtarzającą, jak mantrę : Jestem prawdziwa, jestem prawdziwa.
I nawet nie wiedział, że w jakieś części, rzeczywiście była.
Gdy się obudził, o mało co nie dostał ataku serca.
Po pierwsze, Thalia zniknęła.
Nie żeby był jakoś strasznie zdziwiony. Nie do końca wierzył, że jest prawdziwa, tak czy siak, ale mimo wszystko zakuło go trochę to, że jej już nie było. Prawdziwa czy nie, towarzystwo było miłe. Ale z drugiej strony, był wdzięczny, ze to wszystko okazało się być tylko halucynacjami, bo gdyby w jakiś sposób przyciągnął swoją przyjaciółkę do żywego piekła, to nigdy by sobie tego nie wybaczył.
I mówiąc o piekle, Percy właśnie go doświadczał.
Miał szczęście, że to drzewo, to felerne drzewo, które pojawiło się znikąd, wciąż tam było, i zasłaniało go przed oczami potworów.
A Gajo, Potworów ich było, i było ich dużo.
Jeden po drugim, wynaturzały się z otchłani. Ale nie wyskakując z niej, jak to sobie początkowo wyobrażał, ale formując się na jej skraju, z prochu, w który wcześniej zamieniono jej na Ziemi. Niektóre, tak jak harpie, bądź drakainy, czy też ogary, znikały, gdy tylko uzyskały pełny kształt. Pozostałe zbierały się w grupę (!) i wspólnie oddalały się od otchłani, i ku zaskoczeniu Percy’ego, rzeczywiście udawało im się oddalić.
Nie wiedział do końca, dlaczego nikt go nie atakuje, ani nie reaguje na jedyne drzewo, ale nie przeszkadzało mu to. Przywarł do pnia, starając się wtopić w ciemność, bo najwyraźniej znów zapadło coś na kształt nocy, i starał się pozostawać niezauważonym.
Ale czas mijał, a potwory wciąż formowały i formowały, a potem część z nich odchodziła. Miał ochotę wyjść z ukrycia i ściąć je wszystkie w pół, ale na szczęście, umiał się powstrzymać. Po za tym, wiedział, że i tak byłoby to bezsensowne, i całkowicie, całkowicie, bezmyślne z jego strony. Nie dałby rady takiemu fali potworów, a nawet gdyby, to zaraz i tak by wróciło, najprawdopodobniej dobrze pamiętając, kto powstrzymał je od szybszego powrotu na Ziemię.
W końcu, po paru godzinach, niebo zaczęło znów się rozjaśniać, i gdy ostatnia drakaina zniknęła sprzed jego oczu, wynurzył się spod drzewo i podszedł do krawędzi.
Patrzył przez chwilę w dziurę, próbując rozgryźć, to co właśnie zobaczył, ale nie był w stanie normalnie myśleć. Był zbyt głodny.
Odwrócił się, myśląc poważnie o tym, by zjeść liście z drzewa i zamarł.
Pod koroną rośliny tkwił koszyk i jego plecak. Percy taszczył je przez cały czas, gdy wędrowali z Nayą, i pamiętał, że gdy nimfa w końcu dała nogę, nie zabrała ich ze sobą. Ale też wiedział, że rzucił rzeczy na ziemię, tuż przed tym, gdy sam się położył i został zaatakowany przez Minotaura. To był cud sam w sobie,, że podczas walki ich nie rozgnietli, ale chłopak dobrze pamiętał, że potem ich nie dotykał, a przecież jakimś cudem znalazły się pod tym drzewem.
Podszedł z powrotem do rośliny i przykucnął przed koszykiem. W środku znajdowało się siedem, soczystych owoców, zupełnie tak jak pamiętał.
Cholera, może to jednak nie były omamy?
Usiadł zrezygnowany, i dopiero teraz dotarło do niego, że jego drzewo zdawało się być… Gdzie indziej. Oparł się o pień, ale czuł się, jakby opierał się o galaretkę. Było tam, ale nie do końca. Odsunął się, i zaczął oglądać je zażarcie, aż drzewo raz po raz stawało się niewyraźne, i w końcu całkowicie zniknęło. Wpatrywał się w puste miejsce po nim, oniemiały i w końcu wyciągnął rękę do przodu.
Nic. Jakby nigdy niczego tam nie było.
Pokręcił głową.
– Okej – wyszeptał. – Co się będę kłócić? Nie ma, nie ma.
Wyciągnął Orkana i ostry kamień z kieszeni bluzy, po czym rozpoczął mozolną pracę zaznaczania kolejnego dnia na ostrzu. Kresek był już tak wiele, że musiał zacząć się zastanawiać nad nową metodą. Może powinien robić z nich krzyżyki? A potem gwiazdy. A potem…
– Nie – mruknął do siebie. – Nie będzie żadnego potem. Wydostaniesz się stąd szybciej, niż będzie musiał ponownie się nad tym zastanawiać.
W końcu urzeźbił idealną półprostą i spojrzał częściowo z dumą, częściową z goryczą na ostrze. Właśnie zapełnił ostatnie miejsce na jednej stronie. Obrócił miecz, ukazując jego gołą część, ale szybko pokręcił głową. Nie. Tej strony nie będzie oznaczał. Nie potrzebował podwójnego przypomnienia piekła. Jedno było całkowicie wystarczające.
Zasnął, nim znów się ściemniło.
Najwyraźniej miał poprzestawiany rytm dnia, bo znów obudził się, gdy zapadła ciemność.
Potwory raz jeszcze stały przy krawędzi, formując się, znikając i odchodząc. I tym razem, żadne z nich nie zdawało się go dojrzeć, choć nie siedział pod okryciem liści. W końcu zobaczył znów Minotaura i poczuł, jak przelewa się w nim gniew.
Ale tym razem był mądrzejszy, i nie rzucił się do walki. Czuł jednak nie małą satysfakcję, gdy patrzył na łeb byka i był pewien, że nawet inne potwory wiedziały, że syn Pazyfae miał powód do wstydu.
Ale w końcu, patrzenie całą noc na potwory, dały jakiś efekt. Doszedł do paru prawidłowości.
Po pierwsze, potwory zawsze wracały, w porze nocnej. Prawdopodobnie dlatego, że w nocy były silniejsze, albo może nie były przyzwyczajone jeszcze do światła, po odbudowywaniu się w czeluściach piekła.
Po drugie, potwory dzieliły się na dwie kategorie. Te słabsze, takie jak drakainy, ogary, czy inne, wracały na Ziemię od razu. Te potężne, tak jak Minotaur, albo mantikora, musiały najwyraźniej wracać, jakkolwiek głupio to brzmiało, pieszo. Percy podejrzewał, że skoro tak trudno było je zabicie, to jedynym sprawiedliwym wyjściem było utrudnienie im powrót.
Niepokojące było jednak to, że gdy część potworów znikała, a część odchodziła, to Minotaur wciąż stał przy krawędzi i ryczał na każdego. Percy nie był pewien, czy potwory mają jakąś społeczność, albo wysoko zaawansowaną hierarchię, ale jeśli tak, to bykolud był na górze.
W końcu, gdy znów zaczynało się rozwidniać, a parę potworów, zbyt potężnych by zniknąć, wciąż stało przy krawędzi, Percy zaczął czuć się nerwowo. Jedna rzecz ukrywać się w nocy, przed tłumem, który sam sobie szkkodził, a druga walczyć w świetle dnia z pięcioma, sześcioma potężnymi. Zwłaszcza, że nie był pewien, czy teraz węch im się już nie polepszył, jeśli to to, sprawiało, ze zdawali się nie zauważać jego obecności.
Ale w końcu, Minotaur, hydra, dwie drakiny z największym ogarem, jakiego kiedykolwiek widział, większym nawet od Pani O’Leary, zaczęli się oddalać i minęli go, całkowicie ignorując fakt, że pod nosem mają soczyste śniadanie.
– Co do…? – mruknął i zmrużył oczy. Wstał i tak dla pewności, wbił Orkana w ziemię, tworząc szczelinę w podłoże, ciągnącą się prawie do oddalającej się grupy.
Zero reakcji.
I nagle go trafiło.
Chociaż ignorancja ze strony potworów martwiła go, to nagle zdał sobie sprawę z jej korzyści. Jeśli go nie zauważyły, to też nie atakowały, a to znaczyło, że…
Chwycił plecak i koszyk, i oglądając się po raz ostatni na otchłań, zaczął iść.
Nigdy, nigdy nie sądził, a podejrzewał, że im też nie przyszło to przez myśl, że jego ucieczka z Tartaru będzie z potworami za przewodników.
Alleluja.
Opko jak zawsze super, szczególnie podobał mi się pomysł z Minotaurem oraz (oczywiście) końcówka Tylko mam prośbę – nie komplikuj zbytnio fabuły w dalszych częściach
O jejku, moja droga, nawet nie wiesz, co ja zrobiłam….
Znalazłam przypadkowo twoje opowiadanie na fanfiction, i przeczytałam całą „Alfę i Omegę” będąc w całkowitym przekonaniu, że to, iż kiedyś widziałam opko o takim samym tytule to przypadek.
Potem zaczęłąm czytać Inferno Interny, też na fanfiction, ale coś pokręciło mi się z datami, więc byłam wręćz całkowicie pewna, że przestałaś już pisać.
A dziś niespodzianka, stwierdziłam, że przeczytam twój rozdział. I nawet nie wiesz, jak się zdziwiłam, stwierdzając, że to ta dziewczyna z fanfiction. Mój zaciesz był nie do opisania!
Co do rozdziału to świetny. A końcówka…. aww^^
Czekam na więcej!
Pozdrawiam Thalia2/Gotkq
Heh, coś się ostatnio zapuściłam :c ale idę nadrabiać, więc dodam tylko, że bardzo lubię twoje prace 😀 Są takie… Porządnie i poprawnie napisane, do tego cholernie ciekawe i wciągające. Wszystkiego jest idealnie
Bardzo lubię Twoje prace i komentuję je też na FF, ale pod innym nickiem. Jak znam życie domyślasz się, kim mogę być, ale ja wolę zostawić przynajmniej nutkę tajemnicy 😀
Opko czytało się miło i szybko. Masz świetny styl, jak prawdziwa pisarka. Wszystko jest ciekawe i excytujące, czytelnik tylko gapi się bezmyślnie w komputer i myśli ,,Co będzie dalej, co będzie?!”. Pisz szybko CD.