Z dedykacją dla Skarbka, bo Jej obiecałem 😛
Uciekali, nie patrząc gdzie. Mateos w biegu porwał plecak i rzucił się za swoim czerwonowłosym przyjacielem. Nie oglądali się za siebie. Poganiani rykiem potwora nie tracili sił. To znaczy, tracili, ale strach dodawał im nowych. Nie wiadomo, ile biegli. Może pół godziny, może pół minuty. Wiadomo jednak, że pierwszy padł Karmas. Na ziemię, porośniętą piękną, jadowicie zieloną trawą, po której wesoło biegały za własnymi sprawami mrówki. Mrówki to bowiem ciekawe i pracowite sześcionogie stworzenia, które budują gigantyczne w porównaniu do ich rozmiarów struktury. Wróćmy jednak do naszych spoconych jak szczury podróżników. Byli naprawdę wycieńczeni. Jednak nie zmęczenie było najgorsze, ani myśl o podążającym za nimi potworze, który może ich zjeść swoimi żuwaczkami… Najgorszy był… Cho… Ler… Nyyyy… Ból… W płu… Cach… Uff… Usiłowanie opisać ich dyszenia zmęczyło nawet mnie, tak wytrwałego przecież pisarza, który może siedzieć dzień i noc, by przelać na papier ich bohaterskie czyny. Leżeli przez jakiś czas na ziemi w oczekiwaniu na potwora i śmierć. Gdy jednak żadne z nich nie nadeszło, farbowany przemówił:
– Co to było?
– Nie mam pojęcia. – Przyznał Mateos. – Coś jak wielka, niebieska, zmutowana biedronka… Albo stonka ziemniaczana.
– Stonki ziemniaczane żrą kartofle, a nie ludzi – Zauważył Karmas
– A co jedzą biedronki?
– E… no… Te… Myszyce? – Podrapał się po głowie nosiciel jabłek
– Mszyce. Małe zielone robaczki.
– Robal je robale. W sumie pożyteczne… A co je biedronki?
– Chyba bociany. – Mateos miał lepsze oceny w szkole, ale oczywiście żaden z nich nie pamiętał swojej szkoły. – Módl się, żeby tu nie było bocianów proporcjonalnych to tej biedronki.
– Trzeba poprawić sobie humor. Pośpiewajmy! – Zaproponował rudy – Leci bocian ponad lasem! Wymachuje swym…
– Nie mam głosu, nie będę śpiewał. – Powiedział obrońca plecaka, ale uśmiechnął się.
– No to co, idziemy dalej?
– Nie, wykonaliśmy misję.
– Jaką?
– Tą o znalezieniu cywilizacji. Tam. – Machnął ręką Mateos.
Stała tam drewniana chatka. Co tu dużo opisywać. Była z drewnianych bali i prawdopodobnie służyła kiedyś jako tartak. Świadczyła o tym piła tarczowa przytwierdzona do dwóch desek. W samą porę, słońce zmierzało ku zachodowi. Podeszli pod drzwi i zapukali. Ta czynność nie odniosła większego sukcesu. Zajrzeli więc przez okno. Nie dostrzegli nikogo w środku, ale oczywiście jej lokator mógł czaić się w szafie z siekierą w ręce i rzucić się na nich, gdy tylko wejdą. Problem w tym, że nie było tam szafy. Uspokojeni tym faktem śmiało weszli do środka. Po chwili jednak wyszli zbierać chrust. Kiedy uznali, że starczy, wrócili, wsadzili gałązki do piecyka w ścianie domku i podpalili znalezionymi wcześniej zapałkami. Na przygotowane wcześniej kije powbijali jabłka i grzyby. Jak to mówią, głód najlepszym kucharzem. Mogliby mu tylko zarzucić, że szef kuchni za mało doprawił posiłek.
***
Studiowali atlas grzybów, gdy usłyszeli dziwne odgłosy.
– Co to było? – Zaniepokoił się Karmas
– Nie wiem, może mieszkaniec tej chatki. Wyjrzę przez okno. – Powiedział Matoes, po czym to uczynił. Nie był to najprzyjemniejszy widok. Zobaczył kłąb splecionych cielsk. Walczyły tam ze sobą dwa… Trzy… Nie, zaraz… Sześć psów? Zdziwił się, ze na tak małej przestrzeni może stać pół tuzina szczekaczy. Dopiero kiedy odbiegły na chwilę od siebie, by zaatakować ponownie, ujrzał całą grozę sytuacji. Nie było ich sześć. Nie były to psy. No dobra, były, ale trzygłowe. Cerbery. Miały krótką, ciemną sierść, masywne cielska i wielkie zęby, a z ich krzywych mord kapała ślina.
– Zawsze myślałem, że trzymózgi pieseł jest tylko jeden i siedzi w podziemiach… To znaczy go nie ma, bo to tylko mit. – Powiedział Karmas, który właśnie podszedł do okna
– Widocznie źle myślałeś. Lepiej zabarykaduj drzwi. – Powiedział zawsze rezolutny Mateos0109
– Czym?
– Tam jest taka specjalna deska do ryglowania. Rygiel? Rygło? Nie pamiętam jak się nazywa.
Karmas07 wziął rygiel i włożył między ścianę a specjalne zakrzywione kawałki metalu. W samą porę, bo o drzwi coś uderzyło. Słychać było skrobanie i walenie, ale pieski nie zdołały przebić się przez wrota. Nasi podróżnicy i tak nie mogli zasnąć z powodu dziwnych odgłosów na zewnątrz, więc zajęli się studiowaniem atlasu przy dogasającym ognisku.
***
Wyruszyli w drogę o świcie, gdy tylko ucichło warczenie cerberów. Żeby oddać ich znudzenie, postaram się opisać krajobraz. Z obu stron rosły sobie, nikomu nie przeszkadzając oprócz mojej korektorki drzewa, co było normalne w lesie, bo na pustyni przecież nie rosną. Część z nich była niska, a część sięgała nieba. Czasem wychodzili na jakąś polankę, ale nie grzeszyły one wielkością. Szli i szli, od czasu do czasu zrywając jabłko lub gruchę. Nagle, zupełnie niespodziewanie, nikt tego nie oczekiwał: Mateos zatrzymał się w połowie kawału opowiadanego przez jego towarzysza! Nie dał mu dokończyć!
– O, robimy postój? – Ucieszył się farbowany.
– Nie… Tak teraz pomyślałem, jaka jest pora roku? – Zapytał go podróżnik.
– No… Chyba lato, albo wiosna nie? Słoneczko świeci, są jabłka, gruszki…
– I grzyby. Jeśli dobrze pamiętam, grzyby rosną jesienią.
– Może jesteśmy na przykład w Ameryce i tu jest inny klimat?
– Czekaj… Skoro nie jesteśmy z Ameryki, to skąd? No tak! – Pacnął się w czoło, po czym zdjął plecak – Atlas! Tam będzie kraj wydania! – Wyjął atlas i otworzył na pierwszej stronie. Widniał tam napis: „1995, Warszawa, Polska” – Jesteśmy Polakami!
– No i co z tego?
– To z tego, że może uda nam się coś przypomnieć!
Poszli dalej i zastanawiali się nad przeszłością. To znaczy, próbowali ją sobie przypomnieć. Było to utrudnione ze względu na czyhające na nich na każdym kroku gałęzie i dziury. Po kilku godzinach marszu zobaczyli dziwną budowlę. Wyglądała jak marmurowa, okrągła altanka zbudowana z kolumn i kopuły pokrytej czerwoną dachówką. Tylko, że była gigantyczna. No dobrze, gigantyczna to za duże słowo, ale była naprawdę duża. Miała jakieś osiem metrów wysokości i tyle samo średnicy. Kolumny też były pokaźnych rozmiarów i akurat jedna z nich zasłaniała im źródło dziwnego światła wydobywającego się z centrum monumentu. Oczywiście, był dzień, ale światło odbijało się od kolumn. Przez chwilę naradzali się, czy sprawdzać co to. Troll zabronił, ale Mateos podszedł bliżej i wyjrzał zza kolumny. Zobaczył kulę, z której wydobywało się niebieskawe światło.Karmas podszedł do niego, ale Mateos jakby ciągnięty na sznurku zbliżał się do tajemniczego przedmiotu. Czerwony szarpał go, ale jego towarzysz odpychał go brutalnie. Podszedł bliżej, wszedł na podwyższenie i wyciągnął ręce. Kula była piękna. Delikatna mgła w jej środku falowała i ustawiała w przeróżne obrazy. Też były piękne. Chłopak chciał wziąć ją w dłonie, przytulić, a potem… Nie wybiegał myślami w tak odległą przyszłość. Dotknął jej. Poczuł wielką rozkosz w opuszkach palców. Po chwili zobaczył błysk oślepiającego światła, a potem była już tylko ciemność.
TBC.
Wiem, że mi obiecałeś i dziękuję z całego serca za dedyczkę <3
Byłam Twoją autokorektą, więc wiem, że nie ma tu żadnych błędów 😛
Co więcej? Twoje poczucie humoru jest niesamowite. Wiesz co najtrudniej napisać? Coś wesołego. Smutne opowiadanie każdy umie. Wesołe i wpychające czytelnikowi mimowolnie uśmiech na usta to sztuka, którą nie każdy potrafi się posłużyć. Brawa dla Ciebie. Cieszę się, że wymuszałam na Tobie opisy, bo efekt tego jest dobry. Co by tu jeszcze… Mam banana na twarzy. Szczekacze 😀 Czekam na CD i na dalsze spoilery przedpremierowe.
Wreszcie się doczekałam 😀 Nie mam pojęcia czemu, ale jak przeczytałam „Najgorszy był… Cho… Ler… Nyyyy… Ból… W płu… Cach…” powiedziałam do monitora: trzeba rzucić papieroski XD
Gdy zobaczyłam tekst proponowanej piosenki nie mogłam ze śmiechu. Popieram słowa Chio, masz świetne poczucie humoru.
Jak najbardziej czekam na CD 😉
Świetnie. Tekst o biedronkach mnie powalił.
Pisz cd