~*~
Tym razem bez dedykacji publikuje kolejną cześć Koszmarnej przyszłości. Mam nadzieje, że może to wam się spodoba, bo jak rozumiem poprzednia nie przypadła wam do gustu.
Zastrzegam, że powtórzenia są celowe.
Na koniec zadam jedno pytanie. Za poprawne odpowiedzi przewiduje dedykacje.
~*~
[Amy]
Poczułam chłód wody na skórze. Wokół mnie wirowały pęcherzyki powietrza. Czułam się taka lekka…
Wolna.
Czy tak właśnie wygląda śmierć?
Uniosłam ręce nad głowę. Pozwoliłam sobie na spokojne spadanie. Napawałam się tą chwilą. Schodziłam, co raz niżej. Im głębiej się znajdywałam, tym większy czułam nacisk wewnątrz uszu. Ból promieniał, obejmując całą głowę. Zaczynało mi brakować powietrza. Odruchowo poruszyłam nogami, próbując wypłynąć.
Ale czy warto?
Zamarłam, aby znów opadać swobodnie.
Czy tak nie byłoby łatwiej?
Odzyskałabym wolność.
Dlaczego, więc wciąż walczę?
Czułam ucisk w gardle, jakby narastająca w nim gulę. Płuca paliły mnie żywym ogniem, domagając się świeżego powietrza.
Śmierć byłaby dla mnie wybawieniem.
Końcem ciągłego cierpienia.
Nie musiałabym się już niczym martwić.
Byłabym wolna.
Dotknęłam stopami dna. Nieprzygotowana na to pozwoliłam nogom się ugiąć. Usiadłam wśród mułu i chmury piasku.
Nie musiałabym na Niego czekać.
Nareszcie wolna…
Uśmiechnęłam się lekko i otworzyłam usta. Woda wlała się mi do gardła, drażniąc je. Czułam jak wypełniała moje płuca. Krztusiłam się, aby nabrać powietrza, ale wokół mnie go nie było. Pociemniało mi przed oczami.
Poddałam się po raz pierwszy w życiu.
Poczułam ciepło. Promieniało ode mnie. Z mojego serca. Czułam jak każdy, nawet najmniejszy mięsień drży. Wszystkie komórki mojego ciała krzyczały w agonii. Ja nie oddychałam, lecz charczałam.
Zobaczyłam jasne, oślepiające światło.
Otoczyło mnie.
Parzyło moją skórę.
Pozwalało oddychać, pomimo wody.
Uniosłam się. Wypływałam na powierzchnię. Wokół mnie wystrzeliła fontanna wody, zamieniająca się w powietrzu w kryształki lodu. Opadłam bezwładna na coś twardego. Wypluwałam wodę, cieknącą mi również z uszu i nosa. Dyszałam, zbierając siły. Leżałam tak długo aż mogłam znów normalnie oddychać. Zamrugałam kilkakrotnie, ale wszystko widziałam jakby przez okulary o czerwonych szkłach. Czułam strużki potu spływające po moich plecach. Spojrzałam na swoje odbicie w wodzie. Wyglądałam chorobliwie. Odgarnęłam z czoła mokre pasmo czekoladowych włosów, które były teraz splątane i skołtunione z migoczącymi kryształkami lodu. Oczy miałam zaczerwienione, a usta spękane. Policzki zaróżowiły mi się jak w gorączce. Szafirowa, wilgotna suknia przywarła do mojego ciała, więcej pokazując niż zasłaniając. Rozejrzałam się wokół, obejmując się ramionami. Siedziałam na łódce wykonanej z mahoniu sipo. Słoje drewna układały się w kształt płomieni. Burty były wspaniale rzeźbione. Pogładziłam wzory, błądząc po nich opuszkami palców. Podniosłam się. Lodowata bryza przeszyła mnie na wskroś. Załopotał materiał mojej sukni, odklejając się od ciała. Włosy zawirowały zraszając mnie delikatną mżawką. Spróbowałam się rozejrzeć, ale wokół okrętu unosiła się gęsta mgła.
Usłyszałam lekkie kroki. Odwróciłam się w ich stronę. Z oparów wyłoniła się drobna postać kobiety. Miała na sobie prostą sukienkę, a włosy zakrywała jej kremowa chusta. Delikatne rysy twarzy, nadawały jej niezamierzonego królewskiego wyglądu. W jej spojrzeniu dostrzegłam wiele matczynej miłości, ale i ognia- ciepłego, bezpiecznego. Z doświadczenia wiedziałam jednak, że lepiej z nim nie igrać. Był zmienny. Kapryśny. W każdej chwili mógł odwrócić się od ciebie i spalić wszystko, na czym ci zależy. Zbliżyła się do mnie. Instynktownie cofnęłam się nieufna. Obdarzyła mnie pokrzepiającym uśmiechem. Płynąc nad pokładem, przemierzyła dzielącą nas odległość w mgnieniu oka. Dotknęła mojego policzka swoją ciepłą, miękką dłonią. Delikatnie przekrzywiła na bok głowę, mrużąc oczy jak cierpliwa matka rozbawiona bezowocnymi staraniami dziecka.
-Nie poddawaj się- szepnęła anielskim głosem.- Nigdy.
Przed oczami zatańczyły mi promyczki światła i zapadłam się w ciemności.
*****
[Jessica]
Poczułam dotyk. Ktoś mną potrząsał. Machnęłam ręką, odpędzając się od tego, jak od natrętnego owada.
-Jess!- Głos Sam wyrwał mnie z błogiej drzemki.
Usiadłam zaniepokojona, wyciągając broń. Przede mną stała moja psychiczna towarzyszka podróży i Daniel. Wyglądali na gotowych do drogi.
-Idziesz z nami?- spytałam, nie potrafiąc ukryć zdziwienia.
-Nie. Tak tylko dla zabawy się spakował. Rany ptasiaro, ogarnij się- odparła Sam.
Wymruczałam pod nosem kąśliwą uwagę, ale wstałam. Przeciągnęłam się, ziewając. Szybkim ruchem związałam krótkie włosy w kitkę. Podniosłam z podłogi książkę, chowając ja do plecaka. Założyłam na siebie długą, skórzaną kamizelkę i związałam ją rzemieniem w pasie. Sam przyglądała się z aprobatą mojej zmianie fryzury. Wywróciłam oczami. Wyszczerzyła zęby w groźnym grymasie, a ja w odpowiedzi tylko pokazałam jej język.
-Musimy najpierw wyjść z pałacu- mruknął Daniel nieświadomy naszej rozmowy bez słów, kierując się w stronę drzwi.
Zarzuciłam plecak na ramiona i powlokłam się za nim.
-Dlaczego się zdecydowałeś?- spytałam, doganiając go po czwartym zakręcie.
-Czy moje motywy muszą być ci znane?- zbył pytanie pytaniem, skręcając ponownie w lewo.
-Nie, ale chciałabym wiedzieć. Czemu tak?
-A, czemu nie?- rzucił, wchodząc na kręte schody ukryte za ciężką kotarą.
Przeskakując po dwa schodki, starałam się za nim nadążyć. Mimo, że był niewidomy, poruszał się z niespotykaną zwinnością i szybkością. Na dodatek promieniał pewnością siebie, skręcając, wspinając się i schodząc po schodach. Ja po pięciu minutach nawet z mapą zgubiłabym się w tym labiryncie korytarzy i pięter. Byłam pewna, że przeciętny heros odwiedzający Hadesa, nie widzi nawet jednej setnej tego miejsca. Podziemne poziomy były niewiarygodnie zawiłe i schodziły głęboko pod powierzchnie Hadesu. Może w ten sposób zbliżało to drugi Olimp do Tartaru? Na szczęście Daniel jakimś cudem wyprowadził nas poza pałac Hadesa.
-Jaki jest plan?- spytał, gdy stanęliśmy na uboczu.
-Musimy…
-Użyjemy świec- przerwałam Sam.
-Tych, które tylko ty widzisz?- Skinęłam.- Tak tylko pytam- mruknęła, wywracając oczami.
-Jak działają?- wtrącił się Daniel.
-Nie jestem do końca pewna. Ale jeśli dobrze zrozumiałam to trzeba ją zapalić, myśląc o miejscu, do którego chce się dostać- wyjaśniłam, grzebiąc w plecaku.- Mam.
Podniosłam sakiewkę, aby im pokazać, ale po chwili uświadomiłam sobie swoją gafę. Daniel nie widział. Zawstydzona opuściłam rękę.
-Możemy spróbować- powiedział Daniel. Miałam dziwne wrażenie, że na jego ustach błądził lekki uśmieszek.- Co może się stać?
-Możemy wrócić do obozu- przyznałam drugą możliwość.
Sam uderzyłam mnie w potylicę.
-Teraz nam to mówisz! Stracimy tylko czas.
-Mam dwie świece.
-Więc podwójnie przeniesiemy się do obozu?
-Warto spróbować- zaoponował Daniel.
Sam klęła jeszcze chwilę pod nosem, ale przystała na tę próbę. Moi towarzysze położyli mi swoje dłonie na ramionach, a ja zapaliłam świeczkę zapałkami dodanymi w opakowaniu. Ach, te boskie gratisy!
-Myślcie o zapomnianych- powiedziałam, a nas otoczyła oślepiająca biel.
*****
Jeśli jeszcze kiedykolwiek będę chciała skorzystać z transportu linii „ Helios i spółka”, niech mnie ktoś kopnie- pomyślałam.
Zamrugałam, ale byłam zbyt zamroczona, żeby cokolwiek dostrzec. Rozłożyłam szeroko ramiona, mając nadzieję, że na nic nie wpadnę. Wtedy niestety ktoś wszedł we mnie, wywracając nas oboje.
-Au- jęknęła Sam.
-Mnie to mówisz?- warknęłam.- Przygniatasz mnie!
-Wybacz ptasiaro, ale obecnie cie nie widzę.
-Eee, dziewczyny?- zapytał niepewnie Daniel.
-Hmm?
-Dlaczego leżycie na ziemi?
-Oślepili nas- wyjaśniłam, wywołując jego chichot.
-Te inteligent, stul dziób albo zapewnię ci szybki kontakt z ojczulkiem- warknęła Sam, zamykając mu tym samym usta.
Wzrok powrócił powoli, ale całkowicie. Dookoła otaczały nas drzewa owocowe. Bogaty sad. Gałęzie aż uginały się pod ciężarem soczystych owoców.
-Nigdy nie widziałam jeszcze takiego sadu- mruknęła Sam.
-Jabłonie, grusze, śliwy, wiśnie, czereśnie- wymieniał, węsząc.- A dalej jest więcej. Czuję nawet ogród warzywny.
-Nie przybyliśmy tutaj wąchać kwiatki. Ruszcie się- powiedziałam Sam, podnosząc z ziemi swój plecak. Poszłam w jej ślady, zarzucając na plecy bagaż.
Szliśmy może od pół godziny, gdy Sam nakazała postój.
-Czemu stajemy?- uprzedził mnie Daniel.
-Coś mi tu nie pasuje. Spójrzcie na drzewa. Żadnych chwastów, szkodników czy chorób. Nie ma nawet opadłych liści. A zwłaszcza…
-Słyszycie?- przerwał jej Daniel. Zamilkliśmy wsłuchani w szum sadu.
-Nic, a nic.
-Cisza.
-Ktoś śpiewa- oświadczył pewnie i podążył za niesłyszalnym głosem.
-Zatłukę go- warknęła Sam.- Lepiej chodźmy za nim, zanim ten inteligent w coś wlezie.
Pobiegłyśmy za nim. Na skraju sadu przy rozłożystej gruszy siedziała dziewczyna. Ubrana była w jakiś dawny strój- koszulę z lekko bufiastymi rękawami, Ciemną długą suknię i fartuch. U jej stóp stał ogromny wiklinowy kosz, do którego zrywała z niskich gałęzi owoce. Gdy podeszliśmy bliżej, usłyszałam cichą, smutną piosenkę. Nagle zamilkła.
-Jackob, nie skradaj się tak, bo…- przerwała, odwracając się w naszą stronę.
Chciała krzyknąć, lecz Sam doskoczyła do niej, zakrywając dłonią usta.
-Nic ci nie zrobimy- zapewniłam, ale mi nie uwierzyła, bo zaczęła się jeszcze mocniej miotać. Sam z westchnieniem związała ją, zakneblowała i posadziła pod drzewem.
-Co teraz z nią zrobimy?- spytała.
-Jeszcze nie wiem- mruknęłam, pocierając skronie.
Daniel bezszelestnie podszedł do niej i usiadł naprzeciwko. Dziewczyna zlękniona przestała się wyrywać. Siedzieli w milczeniu, skamienieni niczym dwa posągi.
-Masz wyjątkowy głos- powiedział i zanucił jej piosenkę.- Taki czysty i delikatny.
Dziewczyna przyglądała mu się z zainteresowaniem.
-Czy, jeśli cię uwolnię, nie będziesz krzyczeć ani uciekać?
Zastanowiła się przez chwilę i skinęła na zgodę.
-Zgodziła się- powiedziałam.- Ani mi się waż, Sam- syknęłam, uprzedzając jej reakcję.
Daniel namacał sznury i rozwiązał je jakoś. Delikatnie wyciągnął knebel z jej ust.
-Dziękuję-szepnęłam niepewnie, przeskakując wzrokiem z osoby na osobę, niczym ofiara wśród drapieżników.
-Jestem Daniel Black- przedstawił się, wyciągając dłoń w złą stronę.
-Lin. Lin Chikung- odparła ściskając jego rękę.
-Czy mogę cię zobaczyć?
-Słucham?- Obrzuciła go zlęknionym spojrzeniem, co chwila zezując na mnie i Sam.
-Jestem niewidomy- Pomachał sobie ręką przed oczami. Sam wciągnęła głośno powietrze, ale dałam jej kuksańca w żebra.- Widzę dotykiem.
-Dobrze- odparła niepewnie, nieufnie zerkając na nas. Chyba uznała, że ja i Sam stanowimy prawdziwe zagrożenie.
Lin ujęła Daniela za ręce i położyła je sobie na głowie.
-Masz delikatną skórę- oświadczył.
Na jej twarzy pojawił się dziwny grymas, dopiero po chwili dotarło do mnie, że się uśmiechnęła. Choć jej oczy pozostały zimne, nieufne na jej twarzy pojawił się lekki cień uśmiechu. Daniel! Jesteś cudotwórcą– chciałam krzyknąć. On zdobywał jej zaufanie na swój pokraczny sposób.
Daniel pochylił się i delikatnie przeczesał palcami ciemne, grube, proste włosy. Sprawdził kształt jej twarzy, żuchwy i wystających kości policzkowych. Przejechał opuszkami po różanych ustach i zgrabnym nosku. Zbadał jej piwne oczy ze złotymi refleksami w kształcie migdałów. Przygładził cienkie brwi. Następnie pomógł jej wstać. Miała jakiś problem z nogą, przez co musiała przytrzymać się drzewa.
-Jesteś ode mnie wyższa?
-Nie.
Przesunął dłonie niżej- po szyi, ramionach i rękach aż po dłonie. Wrócił do dekoltu. Lekki rumieniec wykwitł na jej policzkach. Musnął palcami wgłębienie pod gardłem, nie przerywając wędrówki w dół. Przejechał po wyraźnej tali, biodrach, nogach aż po stopy, nie zważając na warstwy materiału.
-Byłaś ranna- Stwierdził, nie pytał.
-Tak- potwierdziła niechętnie.
Pomógł jej usiąść.
-Dziękuję- szepnął.
-Proszę- odparła. Ich rozmowa zaczynała mnie nudzić.- I jak wyglądam w twoich dłoniach?
Jego kąciki ust powędrowały ku górze.
-Jesteś Azjatką.
-Mówiłeś, że nie widzisz!- Zesztywniała. Lęk znów pojawił się na jej twarzy.- Skłamałeś!
-Mówiłem prawdę. Nie widzę, ale masz wiele cech wyróżniającym twoją rasę.
Patrzyła mu wciąż głęboko w oczy, poszukując fałszu.
-Miałem kiedyś przyjaciółkę- ciągnął.- Rei Takashi była Azjatką, dlatego cię rozpoznałem.
-Dobra kochasie, starczy tego dobrego- wtrąciła się zniecierpliwiona Sam.
-Sam- syknęłam ze szczękościskiem.
-Co? Nie powiesz mi, że nie chcesz wiedzieć, co tu się dzieje!
Spojrzałam na Lin. Kuliła się za Danielem.
Kto by pomyślał?
Daniel.
-Dobrze, ale…- odparłam, podnosząc dłoń do jej oczu..- Ja pytam, ty milczysz- zastrzegłam, pozwalając by małe wyładowanie elektryczne przepłynęło przez moje palce. Niechętnie ustąpiła mi z lekkim uśmiechem.
Powoli, świadomie spowalniając każdy ruch, zbliżyłam się do nich. Usiadłam obok Daniela, uśmiechając się pokrzepiająco.
-Na imię mi Jessica- zaczęłam konwencjonalnie. Z tyłu za mną Sam westchnęła głośno, ale ją zignorowałam.
-Lin, czy możesz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy?
-Na Jego ziemi- odparła z wahaniem.
-Jego?
-Mojego pana- wyjaśniła z wyraźną niechęcią i nienawiścią w oczach. Do niego czy do mnie?
-Czyli do kogo?- wtrąciła się Sam.
-Sam- syknęłam, próbując powstrzymać zbieranie się chmur burzowych.
-Nie wiem. Nie znam Jego imienia, ani numeru…
-Numeru?- przerwała jej.- Konta, pesel, domu, numeru…
-Sam- warknęłam.- Stul dziób albo jak orła kocham zatłukę.
-Orła?- zachłysnęła się Lin, z przerażeniem lustrując niebo.
-Tak, mam orła, ale on…
-Lin, co się stało?- przerwał mi Daniel.
-On już wie- powiedziała słabym, drżącym głosikiem.-Nie wiem, jak tu trafiliście, ale wróćcie skąd przybyliście. Tu czeka was tylko zguba!
Złapała kosz i skierowała się na zachód. Zatrzymała się niepewna.
-Ja mam numer. Jestem czwartą- powiedziała, zwracając się do Daniela.- Pierwszą już zabrał, Danielu… Odejdź, Białoboki. Uciekaj!
Potruchtała dalej, kulejąc.
-Co się stało?- spytałam zdezorientowana.
Podążając za Lin, dotarliśmy na skraj sadu. Za linią jesiennych drzew panowała zima. Wszystko spowijał biały puch.
-Może nie lubi Sam- zasugerował Daniel.
-Ty. Śmierci uważaj, bo zaraz…
-Błagam- jęknęłam.- To nie pomaga.
-W czym? Nie zauważyłaś? Tutaj nie ma żadnych ptaków, a twój orzeł swobodnie lata sobie po białym niebie. Równie dobrze mogłabyś krzyczeć przez megafon i wywiesić bilbordy.
Spojrzałam w niebo. Dopiero teraz zauważyłam Anemosa. Zazgrzytałam zębami. Liczyłam, że Hestia zajmie się nim do mojego powrotu z misji.
-Ja go tu nie sprowadziłam.
-No, tak. Przecież jesteś tylko grzeczna córką Zeusa.
-Hestia powiedziała, że się nim zajmie- zaoponowałam.
Zbliżyła się do mnie. Wysunęłam buntowniczo podbródek do przodu.
-Lekcja na dziś, złotko.- Dotknęła moich jasnych odrostów.- Nie ufaj bogom. To nasi rodzice, ale w każdej chwili mogą rzucić cię na pożarcie potworom, gdy im się znudzisz. Jesteś tylko pionkiem w kolejnej partii szachów, a pionki się poświęca.
Zacisnęłam zęby do bólu. Ona tylko próbuje mnie rozwścieczyć. Ale ile było przypadków, że bogowie bawili się naszym kosztem? Co z Jasonem? Co z Percym? Nie! To nasi rodzice. Im na nas zależy!
-Sam- jęknęłam, spuszczając oczy. Czułam się oszołomiona i przytłoczona.- Ja nie mogę…
-Może zamiast mówić mi, czego nie możesz, zrób coś, żeby twój orzeł zleciał do nas.
Spojrzałam w niebo i dałam znak ręką na powrót. Ptak zanurkował, spełniając polecenie. Wdzięcznie wylądował na moim ramieniu. Pogładziłam jego pióra, równocześnie zauważając Sam idącą po śladach Lin.
-Co ty wyprawiasz?
-Wypełniam misję. Nie widać? I tak już o nas wie.
Poczułam dłoń na moich plecach, którą musnął mnie Daniel. Spojrzałam na niego, ale on tylko pokręcił głową. Westchnęłam i posadziłam orła na gałęzi, nakazując mu pozostać. Podreptałam za nimi, starając się zwracać uwagę na moje otoczenie. Zapamiętać wszystko, co potrzebne, choćby do ucieczki. Niestety było to wyjątkowo trudne, gdy moje myśli szalały. Kim jest wspomniany Jackob? To jej przyjaciel, brat, ojciec, opiekun…? Czemu Lin tak wyglądała? Czy była zapomnianą? Tylko, o czym zapomniała? Kim jest On? Dlaczego Lin się go tak boi? Może to jakiś psychopata? Zabrał już pierwszą, a Lin jest czwarta… Skąd te numery? Czy on robi im krzywdę? Co z pozostałą dwójką- numerem dwa i trzy? Czy któryś z nich to Jackob?
Och! Ogarnij się– skarciłam samą siebie w myślach.- Na razie skup się na misji. Odpowiedzi znajdziesz z czasem.
Nagle ktoś pociągnął mnie za rękę w śnieg.
-Ocknij się, Jess- syknęła Sam.
Rozejrzałam się zdezorientowana. Zostałam wciągnięta w zaspę. Przed nami rozpościerało się podwórze. Stodoły, stajnie, chlewy, kurniki, szklarnie oraz tym podobne zajmowały większość powierzchni. Na lekkim wzniesieniu górowała willa. Była ogromna i przypominała mi dom ze starych fotografii czy obrazów. Po podwórzu poruszały się dwie postacie- mała dziewczynka i wysoki, barczysty, czarnoskóry chłopak. On powiedział coś do niej, zanim wszedł do jednego z budynków. Dziewczyna była ubrana identycznie jak Lin. Zimowy wicher rozwiewał jej kruczoczarne włosy, które układały się w aureolkę wokół twarzyczki o uroczo rumianych policzkach. Duże zielone oczy otaczały wachlarze gęstych rzęs. Wyglądała jak mały chochlik. Ile mogła mieć lat? Siedem? Osiem? A już nosiła naręcza drewna do domu, z którego wybiegł kolejny chłopak. Ciemne włosy rozwiewał mu wiatr, gdy biegł do dziewczynki. Poczułam ruch obok siebie. Sam podczołgała się bliżej. Czekałam. Gdy wróciła, nakazała na odwrót taktyczny.
-Podsłuchałam ich- oświadczyła.- Ten ciemnoskóry chłopak to Jackob. Dziewczynka ma na imię Melody. Natomiast chłopak, który wybiegł z domu to Amal.
-Jackob, Melody, Amal i Lin. Egzotycznie- podsumował Daniel.
-Bingo! Murzyn, Europejka, Arab i Azjatka. Istne zoo- dodałam złośliwie
-Z tego, co usłyszałam to oni są jak sądzę zapomnianymi, a ich tak zwany pan to ten, jak się wydaje, którego musimy powstrzymać.
-Mówisz, że ten heros, to ich pan?
-Możliwe.
-Zaraz. Jaki heros?
-Syn Fobosa i córki Hekate. Z tego, co mi wiadomo, jego matka była stuknięta, ale bardzo potężna. Któż wie ile odziedziczył po nie? Trudno powiedzieć też, co ma po ojcu.
-Skąd ty to wiesz?- spytała Sam, mrużąc lekko oczy.
-Śmierć jest wszędzie.
-Daniel!
-Mój ojciec bywa dobrym informatorem. Co według naszej przypowieści mamy zrobić?
Zdawałam sobie sprawę, że unika tematu swojego ojca i jego informacji. Postanowiłam nie wnikać.
-Przepowiedni.
-Czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało.
-Szekspir?
-Niewidomi też mogą być romantykami, Jessico. Więc jak?
-Powinniśmy uwolnić zapomnianych- wtrąciła się Sam.
-Zaraz, jak niby mamy walczyć z synem Fobosa i wnukiem Hekate?
-Piorunem, ptaszynko!- odparła z uśmiechem Sam.
Nagle do naszych uszu dobiegł donośny huk i krzyk. W oddali dostrzegłam gęsty dym.
-No i wykrakałaś- mruknął Daniel.
~*~
Kim jest kobieta ze statku?
KOMENTUJCIE…
W koncu polaczylas watki, jak dla mnie to super !!!!!! czekam na CD:P
Bardzo mi się podoba czekam na CD!
ps. Myśle że ta kobieta to Hestia
Podpowiem, że należy zwrócić uwagę na to, co się działo z wodą w obecności tej kobiety.
Hestia (ale jak znam życie to podchwytliwe i nikt nie zgadnie)
„Niewidomi też mogą być romantykami, Jessico.” Powaliło mnie. Lubie Daniela. Naprawdę przyjemna postać. 😀 Czekam na cd
Przecież nie Hekate… a może Amfitryta? Ale wtedy ten ogień w oczach nie pasuje…
Ja też myślę o Hestii. A opowiadanie mi się podobało, czytało się szybko i fajnie. Można jedynie czekać na CD.
Super opko. Podejrzewam Hestię. W wątku Amy się trochę pogubiłam, ale no cóż. Znalazłam jeden błąd:
Promieniał – promieniował. Użyłaś tego ze trzy razy i odniosłem wrażenie powtórzeń. Mogłabyś zastąpić ” biła od niego…” lub coś takiego.