~*~
Z dedykacją dla pierwszych czterech osób, które skomentują.
P.S. W tej części znów troszkę lukru.
~*~
ROZDZIAŁ V
Otworzyłam oczy. Rozejrzałam się dookoła. Otaczała mnie ciemność. Znajdowałam się w nieznanym sobie pokoju, całym w jasnej bieli, widocznej pomimo panującego półmroku. Leżałam na dziwnym, twardym łóżku. Poduszki były wyjątkowo niewygodne – płaskie, ze zbrylonym wypełniaczem. Obok słyszałam wyjątkowo irytujące pikanie jakiegoś urządzenia. Od moich dłoni biegły przezroczyste rurki do kroplówek, zawieszonych obok. Podążając za nimi wzrokiem, kątem oka dostrzegłam, że za parawanem stoją łóżka z leżącymi na nimi herosami.
Byłam pewna, że nie znajduję się już w domku Apollina, lecz w jakimś szpitalu.
Gdy tylko mój wzrok przyzwyczaił się do panującego wokoło półmroku, dostrzegłam kogoś na krześle obok mojego łóżka. Po wyglądzie i chłodzie bijącym od nieznajomego, rozpoznałam Nico. Spał on z głową na mojej pościeli, kurczowo trzymając mnie za rękę. Delikatnie ścisnęłam jego dłoń. Obudził się. Zaspany niezdarnie podniósł się z krzesła, wywracając je przy tym.
– Obudziłaś się! – powiedział zachrypniętym głosem, a następnie wybiegł z sali, a ja skołowana bezmyślnie wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknął.
Po chwili do sali weszły, a właściwie wpadły, trzy osoby z uciekinierem na czele. Zapalili oświetlenie w całej sali i podeszli do mojego łóżka. Otoczyło nas intensywne światło, rażąc mnie w oczy. Gdy tylko mój wzrok przyzwyczaił się do tego, mogłam się im lepiej przyjrzeć. Dwaj wysocy chłopcy, mający na oko dziesięć i trzynaście lat. Obaj blondyni, o miodowych oczach, ubrani w białe kitle, podeszli do mnie.
Po ich zapachu byłam pewna, że to synowie Apollina.
Moi bracia ostrożnie zbadali mnie, sprawdzili odczyty z irytującego sprzętu, a następnie przeprowadzili krótki wywiad lekarski. Potem podali mi jakieś leki, które wyplułam, gdy nie patrzyli, ponieważ dałabym sobie głowę uciąć, że były to leki nasenne oraz zakazali Nico przemęczać mnie rozmową i wyszli gasząc światło. Jedynie moja lampka nocna pozostała włączona.
Odprowadziliśmy ich wzrokiem. Nico usiadł na krześle i przyglądał mi się. Wydawał się uczyć mnie na pamięć. Nie pozostałam mu dłużna. Podziwiałam go. Po prawie pół roku nie zmienił się. Dla niego przecież minęło tylko pięć dni.
Jak to możliwe?
Dlaczego tak za nim tęskniłam?
Dlaczego tak bardzo mi go brakowało?
Jakbym na te pięć miesięcy straciła…
Coś ważnego…
Coś, bez czego nie miałabym siły by żyć…
Moje powietrze…
Mój narkotyk…
Nico.
Więc był mi teraz droższy niż mój brat – Alessandro.
Jak to się stało, że się… zakochałam?
A jeśli to tylko sztuczka Afrodyty lub Erosa?
Co zrobić?
Poddać się temu czy próbować przeciwstawić?
Na razie zagram w tę grę stukniętej lalki Barbie.
W sali panowała cisza. Za ciszą krył się spokój i to nie spokój przed burzą, lecz spokój bijący od tafli górskiego jeziora. Żadne z nas nie chciało go zakłócić błahą rozmową. Nie wiem czy minęła sekunda, minuta, czy godzina. Czułam się zagubiona w czasie, ale zarazem nie pragnęłam na powrót się odnaleźć. Zatraciłam się.
W końcu Nico nie wytrzymał. Przysunął swoje krzesło bliżej i ujął moją dłoń.
– Obudziłaś się.- szepnął, wywołując mój uśmiech, na którego widok Nico spąsowiał.
-Tak. Obudziłam. – powiedziałam, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nico uniósł nasze splecione dłonie i niepewnie, z widoczną obawą w oczach, pogłaskał mnie wierzchem swojej po policzku.
Nagle znów oprzytomniałam.
Co się ze mną działo?
Przecież ja nawet nie znałam tego gościa!
Zaczęło się, gdy sypnął mi czymś w twarz… a teraz było, co raz gorzej!!!
-Coś jest ze mną nie tak- oświadczyłam.
-Co takiego?- zamruczał, szczerząc się głupkowato, jak chłopak do Artemidy.
-Błagam- jęknęłam.- Co ty dzisiaj brałeś?
-Słucham?- spytał zbity z pantałyku.
Wyrwałam mu swoją dłoń.
-Jeśli powiesz mi, czym mnie szprycowaliście, to wszystko będzie dobrze- obiecałam.
-Coś jeszcze?
-Odstaw to-poprosiłam.- Nie wiem, co nowego wyhodowali ci od Demeter, czy co tam szmuglują Hoodowie. Nie chcę wiedzieć. Tylko po prostu odstaw to albo, chociaż zmniejsz dawkę.
-Bredzisz- stwierdził.- Zawołam twoich braci to ci podadzą…
-Nie trzeba!- zaoponowałam, uśmiechając się i trzepocząc rzęsami.- Nic mi nie jest Nico.
Proszę państwa, oto,,Moda na herosa”
sezon cztery tysiące dwieście trzydziesty szósty,
odcinek siedemset dwadzieścia trzy tysiące pięćset trzydzieści drugi.
To wręcz błaga o pomstę do nieba albo Olimpu.
Chcąc uniknąć pytań, zmieniłam temat, biorąc Nico za rękę.
-Gdzie jest mój brat?- spytałam nagle. Chyba nie tego oczekiwał, opuścił nasze dłonie.
– Wiesz byłaś… właściwie to nikt nie wie, co się z tobą działo… byłaś tak jakby w śpiączce. Twój brat cały czas przy tobie czuwał. Nie spał z czterdzieści, pięćdziesiąt godzin, może więcej.No i gdy żadne prośby nie pomogły… to…no… ja …. tak jakby….
-Tak? – zapytałam rozbawiona jego zachowaniem. Ze mną naprawdę było coś nie w porządku!!!
– Uśpiłem go z pomocą dzieci Hypnosa… a potem… potem wyniosłem go przez cień do jego pokoju.
– Uśpiłeś.. go…- zaśmiałam się cicho. Cały pokój wypełnił dźwięk podobny do dźwięku maleńkich srebrnych dzwoneczków na wietrze. Nico usłyszawszy to, aż zachłysną się powietrzem.
Jestem zakochana
i śmieje się jak sanie grubego czerwonego kapturka na Boże Narodzenie.
I co jeszcze?
Może frytki do tego?
– Przepraszam- powiedziałam pomiędzy atakami wesołości.
Dlaczego ja się w ogóle śmieje?
Z tego cymbała naprzeciwko mnie?
– Jeszcze nigdy nie słyszałem, jak się śmiejesz…- wyszeptał.- Bardzo mi się to podoba.- powiedział przysuwając bliżej krzesło. W lepszym świetle dostrzegłam jak bardzo sam był zmęczony- ciemne cienie pod oczami kontrastujące z jego oliwkową cerą, ale przede wszystkim wycieńczenie bijące z otchłani jego oczu.
– Powinieneś się przespać.- powiedziałam, przesuwając opuszkiem po cieniach.
-Pewnie masz rację. – odparł z uśmiechem.- Ale pójdę tylko, jeśli ty też się prześpisz!
– Zgoda, ale mam jeden warunek. Obudź mnie jutro. Nie chce znów zaspać…
– Masz moje słowo. Dobranoc…- chciał delikatnie wyswobodzić moją dłoń, ale ja pod wpływem jakiegoś impulsu, szybko usiadłam i pocałowałam go w policzek. Potem puściłam jego rękę, opadając na poduszki. Zamknęłam oczy, osuwając się w ciemność.
*****
Obudziłam się, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Otworzyłam oczy. Nade mną stał Nico z zaspaną Meruit u boku. Mir obdarzyła mnie zmęczonym uśmiechem i rozpoczęła odłączanie mnie od irytującego ustrojstwa. Potem Nico z uśmiechem pomógł mi wstać i założyć ciepły czarny sweterek, który dla mnie przyniósł. Powoli poprowadzili mnie do domku Apollina. Nico całą drogę trzymał mnie za rękę, bacznie mi się przyglądając jakbym w każdej chwili mogła upaść i znów zasnąć. Niestety powiedział, że ma coś do załatwienia dla ojca, więc po chwili wbiegł w drzewo. Znowu…
Stanęłyśmy z Mir przed domkiem Apollina.
-Wrócę za minutkę. – powiedziałam. Zostawiłam ją, a sama wpadłam do pokoju, po raz pierwszy dokładnie mu się przyglądając.
Było to niezwykle duże pomieszczenie. Podłogę pokrywała gruba, miękka, złocista wykładzina. Jedną jego ścianę zajmowało ogromne okno, naprzeciwko którego stało wielkie łoże. Okazały mebel odbijał się w nim jak w lustrze. Pościel na nim była koloru matowego złota, a ramę i inne detale wykonano z czarnego, rzeźbionego w misterne wzory pnących się róż, neohebanu. Drugą ścianę zaś, tę po prawej, zajmowały półki z płytami- zaczynając od winylowych, a kończąc na CD. Tak wielu płyt nie można było znaleźć w przeciętnym sklepie muzycznym. W rogu stała ekskluzywnie wyglądająca wieża stereo oraz kilka instrumentów- na przykład fortepian czy skrzypce. Ostatnie ściany były pokryte udrapowanymi zwojami materiału, barwy bezgwiezdnej nocy- dla lepszej akustyki. Na jednej z nich dostrzegłam ukryte w warstwach tkaniny drzwi do rozległej garderoby, z której można było przejść do pięknej łazienki, utrzymanej w kolorystyce złota i czerni. Był to idealny dla mnie pokój.
Z szybkością wichury, wpadłam do garderoby i złapałam standardowe ubrania- tunika, legginsy, wygodne kozaki. Poszłam do łazienki. Tam przebrałam się i upięłam włosy w wyrafinowany kok. Zadowolona z efektu wróciłam do Mir. Zastałam ją siedzącą pod drzewem w odosobnieniu. Wzięłam głęboki wdech i siadłam obok. Milczała, a ja czekałam. Cisza wokół nas była wręcz tak namacalna, że mogłabym ją kroić nożem.
– Masz pewnie wiele pytań.- powiedziałam głosem pozbawionym emocji, niczym policyjny negocjator do samobójcy, stojącego na gzymsie.
– Co ty, do pioruna Zeusa, zrobiłaś? Co ci się stało?- krzyknęła. Traciła nad sobą panowanie- ręce jej drżały, mięśnie były napięte do granic możliwości.. Wyglądała jakby za chwilę miała się na mnie rzucić.
Rany!
Dziewczyno, raz się ogarnęłaś i już się na mnie wydzierasz.
Chyba z moim,, rodzeństwem” jest gorzej niż przypuszczałam.
Jak nie szczerzą zębiszczów i nie podrywają inteligentnych inaczej [czytaj dzieci Afrodyty]
to drą się jak opętane przez cienie z czeluści Hadesu.
Błagam!
Ludzie O G A R!
– Wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz.- odpowiedziałam pewnie, tłumiąc chichot.
– Ja… to…- głos jej się łamał.
– Weź głęboki oddech.- doradziłam, starając się, aby w moim tonie głosu nie zabrzmiały nutki rozbawienia.
– Cały domek Apollina cię przebadał, nawet nasz ojciec tu był, nawet Asklepios. Nikt nie potrafił stwierdzić, co ci jest. Ani jak ci pomóc! Wiedzieliśmy tylko, że zapadłaś w coś na kształt śpiączki, ale nie wiedzieliśmy, jaka była tego przyczyna! Więc pytam jeszcze raz, co ty zrobiłaś?
-Ja nie wiem -kłamałam jak z nut, bez mrugnięcia.- Ostatnie, co pamiętam to jak mnie wczoraj odprowadziłaś…położyłam się i tyle. Następne, co pamiętam to obozowy szpital.
– To nie było wczoraj, tylko pięć dni temu.- powiedziała patrząc mi głęboko w oczy, ale gdy nie doszukała się tam niczego, przytuliła mnie.-Przepraszam- szepnęła.
– Co dziś robimy? – zapytałam. Udając zaciekawienie, szybko zmieniłam temat.
– Właściwie powinnyśmy pójść na śniadanie, a potem na arenę poćwiczyć szermierkę…
– Nie jestem głodna- wtrąciłam.
– Ja też nie, to może w ślimaczym tempie przejdziemy się na arenę? Dziś i tak nie wolno ci ćwiczyć, więc będziesz tylko obserwować.
-Dobra.
– Chodźmy.
*****
Gdy w dosłownie żółwim tępię dotarłyśmy na arenę, trening już trwał. Węchem odróżniłam poszczególnych herosów- dzieci Aresa (pachną jak spalone zgliszcza i krew), kilkoro od Demeter (zapach zbóż) i moje rodzeństwo (woń wawrzynu szlachetnego). Lecz, pomimo że, jak mi się wydawało, ćwiczył cały domek Apollina, nigdzie nie dostrzegłam mojego brata.
Gdzie on się podziewa?
Powinien ćwiczyć z innymi.
Jaki z niego…
Arr!
Jakby z daleka doszedł mnie głos Chejrona.
– Dziś dzieci Apollo i Demeter przeciw Aresa. Alessandro, ty dziś tylko obserwuj, musisz odpocząć.- powiedział z uśmiechem i pogalopował dokądś.
Usiadłam na uboczu i oglądałam walki. Nie były one zbyt zajmujące w porównaniu do moich treningów z Chaosem, ale jedna przyciągnęła moją uwagę.
Wysoki, barczysty chłopak od Aresa bawił się upokarzając moją młodszą przybraną siostrę- Ann. Z czasem dostrzegłam, że zatracił się w tym.
Ona upadła, gubiąc broń, a on zaślepiony walką, zamierzał się do ostatniego ciosu.
W ciągu sekundy przeanalizowałam fakty- nikt nie zdąży jej pomóc, podjęłam decyzję- wstałam, dotknęłam medalionu, zmieniając go tym samym w miecz i dopadłam do nich. Jednym ruchem zablokowałam jego cios i rozbroiłam go.
– Oszalałeś! Mogłeś ją zabić!- powiedziałam nie głośniej niż szum wiatru. Nikt prócz niego nie mógł mnie usłyszeć, a on sam niepewnie lustrował moją osobę. Mojego opanowanego, silnego głosu nie dało się zignorować, ale moja znudzona postawa i obojętny wyraz twarzy zbiły go z pantałyku.- Jeśli chcesz walczyć w ten sposób, to walcz z kimś równym sobie.
– Więc walczmy. Stawaj. – odburknął.
– Dobrze. – powiedziałam i pomogłam wstać mojej siostrze. Pochyliłam się nad nią i szepnęłam “ Idź po Nico “. Ona skinęła głową i odbiegła, a ja zaczęłam nucić piosenkę rozbrzmiewającą w mym umyśle.
Walczymy!
Stoimy twarzą w twarz.
Lojalność – jej od ciebie oczekuję.
Jesteś osaczony!
Mogę ujrzeć, strach rodzący się w twoim sercu.
Gdzie uciekniesz? Gdzie się schowasz?
Widzę rządny krwi wzrok w twych oczach.
Kto przetrwa? Sprawdźmy to!
Walczmy!
Wiem, kim jesteś.
Nie możesz mnie zabić.
Jestem nieśmiertelna.
Nie boję się umrzeć.
Moja dusza będzie podróżować.
Walczymy!
Muszę się pośpieszyć.
Nie masz gdzie się schować, dopóki nie przegrasz.
Dlaczego nie stawisz mi czoła?
Gdzie ucieknie? Gdzie się schowasz?
Widzę rządny krwi wzrok w twych oczach.
Kto przetrwa? Sprawdźmy to!
Walczmy!
Powoli ustawiłam się naprzeciw niego. Na odpowiedni znak, rozpoczęła się walka. Syn Aresa rzucił się na mnie w dzikiej pasji, ale ja stałam spokojnie, z łatwością parując każde natarcie. Czułam jak miecz drży w dłoni przeciwnika pod kolejnymi uderzeniami naszych kling.
Czas mu dać nauczkę.
Zapatrzony w siebie synalek Aresa.
Już nigdy nie odważy się zaatakować słabszych.
Nagle przestałam być pasywna na jego ataki. Ruszyłam do natarcia. Syn Aresa cofał się gwałtownie pod naporem moich ciosów.
Z daleka wyglądałam jak baletnica. Każdy mój ruch był pełen gracji i wdzięku. Ciosy wymierzałam celnie i rozsądnie, nie zapominając, z kim walczę. Każdy mój ruch był w pełni świadomy.
Wytrąciłam mu miecz, przewróciłam go i przyłożyłam klingę do gardła. Wszyscy wpatrywali się we mnie w osłupieniu. Odsunęłam miecz. Odwróciłam się i stanęłam dwadzieścia kroków od syna Aresa.
-Bierz miecz- powiedziałam przyjmując pozycję.- No, rusz się wreszcie! Chcesz żebym się tu zestarzała, żebyś miał jakieś szanse? – uśmiechnęłam się, lecz uśmiech nie objął moich stalowoszarych oczu.- Czas się czegoś nauczyć!
Niechętnie podniósł się, wziął miecz i zajął pozycję. Zaatakował, lecz zaraz przestał, nie mogąc całkowicie osłonić się przede mną. Cofał się pod naporem ciosów.
– Do roboty! – Lekko podniosłam głos.- Prawa noga do przodu! Ręce silniej!
Na chwilę odsunęłam się od niego i dałam mu odetchnąć. Lecz gdy tylko wyrównał on swój oddech, znów się do niego zbliżyłam i pomagając mu komendami. Nasze miecze skrzyżowały się ponownie.
– Pchnięcie! Pchnięcie! Krok w tył! Zasłona! Cięcie z boku! – mówiłam głośno, nadając tępo jego ruchom. – Pchnięcie! Z boku! Z lewej!
Jego miecz z czasem niemal sam z siebie wykonywał śmiercionośne cięcia.
– Spocznij – powiedziałam. Stając w miejscu opuściłam koniec miecza na ziemię, opierałam dłoń o rękojeść i postawiłam stopę za mieczem. Mój przeciwnik chwilę wahał się, lecz zaraz poszedł w moje ślady.
– Dobrze ci poszło. Jeszcze za dwa lata ćwiczeń pod okiem mistrza miecza, a osiągniesz poziom podstawowy. – zażartowałam obdarzając go swoim ciepłym, pokrzepiającym uśmiechem, gdyż widziałam jak dyszał ze zmęczenia.
– Na imię mi Alessandra, ale mów mi Alessa. – Podałam mu rękę.
– Dawid. – Powiedział, ściskając moją dłoń. – Kto cię tego nauczył? Przecież to twój pierwszy trening szermierki- stwierdził, ciężko dysząc.
– To mój pierwszy tutaj, na obozie… Wcześniej miałam nauczyciela – mojego mistrza miecza. On mnie nauczył tego oraz wielu innych rzeczy, które może kiedyś ci pokażę, Dawidzie.- odrzekłam.- Na razie.
Odwróciłam się i próbowałam przedrzeć się przez krąg gapiów. Przychodziło mi to z trudnością. Z pomocą przyszli mi Shadow i Light, przed którymi rozstąpiły się tłumy obozowiczów. Nareszcie mogłam odnaleźć wzrokiem Nico. Przyglądał mi się z żywym zainteresowaniem. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało. W odpowiedzi zaprezentował mi stan swego uzębienia i ruszył żwawym krokiem w moją stronę.
Wtem cały gwar przeszył donośny dźwięk. Mrożący krew w żyłach odgłos zawodzenia bestii, wznoszący się do coraz wyższych tonów, by wreszcie umilknąć.
To wiatr przyniósł do obozu nieludzki zew, dobywający się z gardzieli potworów z najgłębszych czeluści Tartaru.
Czułam jak cały obóz zamarł niespodziewanie. Jakby powietrze wokół zastygło, jakby ten zew sparaliżował ciała i umysły herosów. Przez moment nie byłam w stanie się poruszyć, a nawet myśleć, czułam tylko szok wywołany wymuszonym bezruchem. Bezgraniczny lęk i niemoc.
Nie! – krzyczałam w myślach.
– Dasz radę się temu oprzeć!
To tylko jakaś bestia!
Masz w sobie dość siły!
Mocno ścisnęłam rękojeść miecza i wyszłam na przód. Dałam radę oprzeć się zewowi, teraz nadszedł czas pomóc obozowi. Jestem córką Apollina. Wzięłam głęboki wdech i czysty, znienawidzony przeze mnie, głos wydobył się z mej piersi. Delikatne, wysokie dźwięki pieśni bez słów wzniosły się nad obozem, wyrywając wszystkich z osłupienia.
Udało się, ale zostały jeszcze potwory.
Po pierwsze, trzeba przygotować obronę obozu, jeśli jest ich więcej.
Po drugie, coś w rodzaju grupy szturmowej.
Sowiary mogą wymyśleć jakiś plan i…
Nagle do moich uszu dotarł jeden z najbardziej przerażających dźwięków. Moje wyostrzone zmysły wychwyciły cichy, odległy krzyk. Krzyk mego brata. Słysząc go zachłysnęłam się powietrzem. Wszystkie dźwięki, krzyki i rozmowy, a nawet głos Nico, który delikatnie mną potrząsał, nie przedzierało się przez kokon przerażenia. Podjęłam decyzję.
– Domek Apollina organizuje obronę obozu, domek Aresa za mną!- przekrzyknęłam zgiełk, wyrywając się Nico.
Chwyciłam mocno rękojeść miecza, zamieniając go na powrót w medalion i zagłębiłam się w lesie. Poddałam się instynktowi. Wyostrzyłam swoje zmysły.
Słyszałam przyspieszone oddechy, uderzenia serc i trzask gałęzi pod obuwiem Aresiątek, odgłosy miękkich łap uderzających cicho w poszycie. Odbierałam coraz dalsze sygnały. Posapywanie bestii. Bicie sześciu silnych i jednego słabnącego serca. Szmer oddechów. Piżmową woń mieszająca się z zapachami lasu i obozu- zapach bestii. I coś jeszcze. Coraz silniejszą woń ludzkiej krwi…
Zwolniłam moje tempo, pozwalając zrównać się z sobą czterem najszybszym herosom- Nico, Dawidowi i dwóm jego braciom.
W cieniach lasu dostrzegam Light i Shadow, ale byli inni. Zmienili się.
W kłębie dorównywały koniom, choć były znacznie szersze i o wiele bardziej muskularne. Gdy Shadow wyczuł woń krwi, rozwarł szczeki, ukazując rząd ostrych kłów, przez las przeszedł niski warkot, podobny do przedłużonego grzmotu. Zawsze wiedziałam, że są wyjątkowe.
Dotarliśmy na polanę. Na ułamek sekundy zastygłam przerażona widokiem, który ujrzałam. Na obrzeżu rozległej łąki stał gigantyczny głaz, a na nim leżał mój brat ze złamanym łukiem w ręku, lecz nie to mnie przeraziło.
Nad Sandrem stało sześć nieznanych mi stworów. Przypominały skrzyżowanie niedźwiedzia z małpą. Mierzyły one ponad dwa metry. Ciała porośnięte były twardym, gęstym, matowym futrem, wytrzymałym niczym zbroja i wydzielającym znajomą mi już piżmową woń. Długie, niczym u małpy, ręce, zakończone długimi, ostrymi pazurami oraz stosunkowo krótkie, w porównaniu do kończyn górnych, potężnie umięśnione nogi sprawiały, że bestie poruszały się z wyjątkową szybkością i zwinnością. Ich oblicza były dzikie, o wielkich wilczych kłach i oczach czarnych jak węgiel, pełnych żądzy mordu.
Nigdy nie widziałam, nie słyszałam, a nawet nie czytałam o takich bestiach. Nawet Chaos nie wspomniał mi o nich w trakcie nauk. Choć może jednak …Czyżby były to jedne z Zaginionych?
Kiedy bestie zauważyły mnie, wydały swój zew łowiecki. Nie zadziałał. Byliśmy już na niego odporni. W ułamku sekundy wymieniłam z Nico spojrzenia. Zrozumieliśmy się bez słów.
– Ja, Alessa i Dawid zajmiemy bestie. Reszta ma zabrać stąd Alexa i zabezpieczyć tyły- wykrzyknął rozkazy.
Skoczyłam. Serce mi waliło, wybijając równy rytm, który dobrze już znałam z treningów. Napięłam mięśnie i rzuciłam się na pierwszą bestię. Korzystając z zaskoczenia, pchnęłam, aż miecz wbił się przez całą pierś, miażdżąc żebra i przebijając lewe płuco wraz z sercem. Natychmiast wyrwałam broń i przygotowałam się do odparcia ataku.
Kątem oka dostrzegłam, jak Nico i Dawid atakują jedną z bestii, lecz ich miecze nie przebijają,,pancernego futra”. Nico próbował użyć swych mocy. Na darmo. Bestia zignorowała ich wysiłki. Wzięła zamach i silnym uderzeniem odrzuciła Dawida. Moje wyczulone zmysły zarejestrowały dźwięk łamanych kości i cichy jęk rannego. Teraz stwór zwrócił się do Nico. W jego ślepiach płonęła żądza mordu, gdy do nozdrzy potwora dotarł zapach krwi herosa. Nico był ranny w nogę. Kulał. Nogawka spodni szybko przemakała. Zbyt szybko. Zakrwawiony materiał oblepiał ranę. Kolejne fale zapachu jego posoki podrażniały moje nozdrza. Ten zapach- rdza, sól morska i… woń podziemi. Ujrzałam jak potwór w amoku rzucił się na niego.
Równocześnie dostrzegłam jak kolejny potwór padł rozszarpany przez Shadow i Light, którzy od razu rzucili się na pomoc Nico. Ale nie miałam czasu się im przyglądać.
Z nowa determinacją skoczyłam na bestię, która właśnie czaiła się do skoku. Moje ostrze z potworną siłą spadło na jego czaszkę miażdżąc ją. Bezwładne cielsko upadło pod nogi jego towarzyszy, a oni z potwornym krzykiem rzucili się na mnie. Odskoczyłam szybko i zwinnie jak wiewiórka wspięłam się na drzewo. Przeskakiwałam z jednego na drugie. Zajęłam dogodną pozycję. Dotknęłam medalionu zmieniając go w łuk i kołczan. Instynktownie chwyciłam dwie strzały, naciągnęłam i strzeliłam. Trafiłam, wbijając groty głęboko w oczodoły jednego ze stworów. Padł martwy. Zeskoczyłam z drzewa i zamieniłam łuk ponownie na miecz. Ostatnia bestia rzuciła się na mnie. Byłam szybka, lecz ona jeszcze szybsza. Czułam jak jej pazury rozrywały moje rękę aż po bark. Ciepła krew zmoczyła przód mojej tuniki. Pchnięta tym uderzeniem upadłam. Z moich ust wydobył się cichy jęk. Zamroczona próbowałam się podnieść. Przez krwawą mgłę widziałam jak Shadow skoczył i rozszarpał gardziel stwora, który padł w kałużę własnej krwi. Powoli wstałam i chwiejnym krokiem, opierając się na mym wybawcy, doszłam do mych towarzyszy.
Ujrzałam ciało mojego brata całe we krwi. Jego czy tych bestii? Zobaczyłam jego bladą twarz wykrzywioną bólem. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co widziałam…
ON NIE ŻYł!
Z wściekłością i strachem. Z mocą i bezsilnością. Upadłam na kolana. Nie miałam siły się podnieść. Sens mojego życia. Moje słońce. Światłość w mojej ciemności. Mój brat…
-Alessandro-szepnęłam, gładząc jego pozlepiane krwią włosy.
Słyszałam ciche kroki Nico. Klęknął obok. Nie próbował pocieszać, milczał. Po prostu był. Tyle wystarczało. Tyle pragnęłam. Czułam, że piekły mnie oczy, choć wiedziałam, że nie uronię żadnej łzy. Nie tutaj. Tu, gdzie go utraciłam, a wraz z nim zatraciłam siebie. Teraz byłam pusta. Byłam niczym skorupa.
Wdziałam maskę obojętności. Pochyliłam się nad nim. Zamknęłam jego martwe oczy i złożyłam ostatni pocałunek na bladym czole. Wstałam i odeszłam nie zwracając uwagi na krew, którą zostawiałam ciemne ślady.
Odchodząc nie dostrzegłam przez łzy kogoś ukrytego w mroku- pana Zaginionych. Mężczyznę w czerni ze srebrną maską. Mój koszmar…
~*~
Zaginieni to stworzenia wykorzystane przeze mnie. Nie istnieją one w żadnej mitologii świata. Zostały one użyte tylko na potrzeby opowiadania.
~*~
Wspaniałe! Normalnie niewiem co powiedzieć kocham twoje pka.
Bardzo przyjemnie się czytało a walka była świetna tylko szkoda że
Jej brat nie żyje.A te potwory przypominały mi kalkary ze zwiadowców
Jeżeli wiesz o czym mówie.
Pisz szybko CD.
Jak ja kocham Twoje opowiadania! Bogowie, cudowne <3
Świetne, po prostu genialne uwielbiam twoje opka
Haha, czwarta !!!:P
Opowiadanie boskie
:C Nie żyje? Ale czemu? Smuteczek.
Czekam na następną część.