Light em up
THALIA
WYROCZNIA BYŁA PO PROSTU WREDNĄ JĘDZĄ, stwierdziła Thalia.
– Słucham? – zapytała oburzona Rachel, jej rude rude zawijasy niebezpiecznie dygotały przy twarzy. – Coś ty powiedziała?
Córka Zeusa spojrzała na dziewczynę, z wyrazem politowania.
– Och, śmiertelniczka nie usłyszała? Więc powiem ci to jeszcze raz, tak, żebyś zrozumiała. – Thalia nachyliła się nad dziewczyną i wycedziła. – Wyrocznia…to wredna…jędza!
Rudowłosa warknęła i odepchnęła od siebie dziewczynę.
– JA jestem wyrocznią!
Thalia złapała równowagę, ale zamiast oddać, tak jak pewnie Ruda się spodziewała, przywołała na twarz słodki uśmiech i odparła głosem, jakim mówi się do małego dziecka.
– Więc widzisz do czego zmierzam, prawda?
Rachel aż się zachłysnęła.
– Ty…!
No dalej, myślała. Rzuć się na mnie. Pokaż co potrafisz.
Niefortunnie dla niej, a lepiej dla tej drugiej, pomiędzy nie wskoczyła Annabeth.
– Dziewczyny, proszę! Nie możecie się kłócić, nie teraz, gdy trzeba wszystko ustalić!
Rachel odwróciła się od niej, akurat gdy Thalia sięgała ręką do jej twarzy i spojrzała z bezsilnością na Annabeth.
– Ale tu nie ma niczego do ustalania, Annabeth! Już wam to powiedziałam!
Fakt, powiedziała. Całkiem dobitnie. I to kilka razy. Tyle, że Thalia nie miała ochoty jej słuchać. Nie teraz, nie kiedy postawiła wszystko na jednej szali
Wszystko zaczęło się od narady na Olimpie, w momencie, którym Zeus wypowiedział łamiące serca „nie”. Nie, nie pójdziemy ratować Percy’ego. Nie, nie wyślemy nikogo z bogów do Tartaru. Nie, nie uczynimy go nieśmiertelnym, żeby nie zginął. Nie, nie pokażemy wam innego wejścia do Tartaru. Nie, nie wolno wam go ratować. Nie, nie, nie, nie i nie. Nie.
Annabeth przyjęła to dość dobrze, o ile za „dobrze” można uznać stanie w bezruchu i okazywanie zero emocji. Thalia, z drugiej strony, zachowała się całkowicie na odwrót. Zaczęła się drzeć i wygrażać bogom, co doprowadziło do tego, że została praktycznie wywleczona z Sali Tronowej, przy akompaniamencie swoich wrzasków.
Później, kiedy odnalazła Artemidę i resztę łowczyń, bogini delikatnie zasugerowała jej, że powinna wziąć sobie urlop od łowów. I choć nie powiedziała tego na głos, to Thalia wyczuła w jej głosie, że być może będzie on dłuższy… i trwalszy.
Bogini nie wiedziała już gdzie leży serce dziewczyny, ale jak Thalia miała jej wytłumaczyć, że nie jest zakochana w kuzynie, tylko po prostu boi się o tego idiotę? Nie mogła, po prostu nie mogła tak łatwo się poddać, jeśli nie z powodu przyjaźni, to z własnego honoru. Miała dług u syna Posejdona, o którym nie wiedział nikt, poza ich dwojgiem, i zamierzała ten dług spłacić.
Dlatego nie protestowała i po prostu przyjechała do obozu. Odszukała Annabeth i razem udały się do Wyroczni, by mieć jakiś punkt zaczepienia.
Ale Rachel szybko ostudziła ich zapał.
– Nie powinnyście były przychodzić – powiedziała tylko na ich widok, i powróciła do szkicowania.
Thalia musiała przyznać, że Ruda wyglądała okropnie, nawet gorzej, niż ona i Annabeth razem wzięte.
Miała na sobie pomarańczową koszulkę obozu, a do tego długą do kostek, kwiecistą spódnicę, która w żaden sposób nie pasowała do tego pierwszego. Długie, kręcone włosy dziewczyny napuszyły się jeszcze bardziej, niż zwykle, tworząc obraz stracha na wróble. A wory pod oczami i zmęczone spojrzenie mówiło tylko, że dziewczyna nie zaznała więcej snu, aniżeli one.
– Co to ma znaczyć?
Rachel tylko pokręciła głową.
– Proszę was, to nie jest dobry pomysł. Idźcie sobie.
Annabeth zrobiła krok naprzód.
– Ale Rachel, o co chodzi? Przyszłyśmy cię prosić o przepowiednię, albo może jakieś informacje. Nie zamierzamy się tachać na kolejną misję, naprawdę.
Ale nie o to chodziło.
Rachel zamknęła swój szkicownik i odłożyła go tak, żeby był poza ich zasięgiem, czego Thalia nie omieszkała się nie zauważyć.
– Annabeth, nie dam ci żadnej przepowiedni. Żadnej nie ma, nie odnośnie Percy’ego. Więc równie dobrze możesz już wyjść.
Ale córka Ateny nie dawała się tak łatwo zbyć.
– W takim razie pomóż nam w czym innym. Nie dawaj kolejnej przepowiedni, tylko pomóż rozwiązać tamtą.
Rachel wyglądała na przybitą.
– Nie ma innej przepowiedni. Nie ma żadnej przepowiedni.
– Co to ma niby znaczyć? – warknęła Thalia. – Na Olimpie wyrecytowałaś przepowiednię. Przy nas. – dodała, cedząc słowa.
Ruda tylko pokręciła głową.
– Nie, to nie była przepowiednia. Nie wiem co, ale… Przyszło do mnie, zanim Annabeth nas wezwała, więc ją wyrecytowałam. Ale to nie to samo. Nie należy jej ufać.
Annabeth osunęła się na krzesło, a w Thalię wstąpiła fala gniewu.
Nigdy nie przepadała za rudowłosą wyrocznią, ani za wyrocznią samą w sobie, jeśli o to chodzi. Przepowiednie przyprawiały ją o ból głowy, zwłaszcza ta jedna, szczególna przepowiednia. A jeśli chodziło o samą Rachel… Dziewczyna słyszała o niej z opowieści Annabeth i od razu wiedziała, co tak pociąga śmiertelniczkę w świecie bogów. I nie chodziło jej tu o pegazy ani o zdrowość umysłu. Ponadto Thalia zawsze gdzieś głęboko czuła, że Rachel ich wykorzystuje, będąc w świecie herosów, ale nie doznając ich tragizmu.
No więc nie, nie lubiła Rachel, i czy chodziło tu o jej charakter, o ten wściekle pomarańczowy kolor włosów, czy o cokolwiek innego, cała jej niechęć teraz spotęgowała się i znalazła ujście w słowach.
– Czyś ty zwariowała?! – krzyknęła, a jej głos odbił się echem po jaskini. – Zdajesz sobie sprawę, co właśnie zrobiłaś?! Zdajesz?!
Trzeba było przyznać Rachel, że spojrzała w jej oczy i nie spuszczała wzroku.
– To twoja „przepowiednia” sprawiła, że bogowie nie wyciągnęli Percy’ego z Tartaru! To twoja przepowiednia sprawiła, że zaczęli myśleć, że jest dla nich jakimś zagrożeniem! To twoja przepowiednia pogrążyła szansę uratowania go i skazała na życie w Tartarze! A ty … nam mówisz… – dziewczyna praktycznie wypluwała z siebie słowa – że nie jest do końca przepowiednią i NIE NALEŻY JEJ UFAĆ?!
Jej głos brzmiał pod koniec może odrobinę zbyt histerycznie, ale nic nie mogła poradzić. Była wściekła.
Rachel cofnęła się pod ścianę, wyraźnie przerażona, ale uniosła brodę, i chociaż cała się trzęsła, odparła hardo.
– Duch Delf…
– Czy wiedziałaś? – przerwała jej. – Czy kiedy stałaś przed Olimpijczykami i mówiłaś, że Percy im zagraża, wiedziałaś?
Cisza była wystarczająco odpowiedzią.
Thalia jęknęła i uderzyła plecami w ścianę.
– Nie no, ja nie mogę… Argh…! – Walnęła pięścią w jaskinię, aż pojawiło się pęknięcie.
– Tak chciała wyrocznia.
No i wtedy Thalii już całkowicie puściły nerwy i wydała swoje oświadczenie na temat wyroczni, ale nie użyła po prostu słowa „jędza”. Gdyby Annabeth była bardziej przytomniejsza, to dałaby jej półgodzinny wykład na temat złego słownictwa, ale nie była, więc Thalia rozkoszowała się swoim wulgaryzmem w pełni.
Podwójnie.
– Rachel, nie możesz się tak wymigać! – zapłakała Annabeth. – Mów, co wiesz, bo przysięgam, że jeżeli nie Thalia, to ja sama zaciągnę cię przed bogów. A ty nie masz wśród nich rodzica!
Thalia spojrzała z podziwem na teraz już starszą przyjaciółkę. Ona i Ruda miały być w dobrych stosunkach, ale jak szło co do czego, to Annabeth miała priorytety poukładane w głowie we właściwej kolejności.
– Okej! – Rachel uniosła do góry dłonie. – Powiem wam co wiem, ale jest tego mało.
Thalia odsunęła się od Annabeth, by dać jej znać, że nie zamierza zaatakować wyroczni i oparła się o ścianę.
– Mów.
Rachel spiorunowała ją wzrokiem.
– Proszę – dodała Annabeth.
Ruda wciąż nie wyglądała na zadowoloną, ale Thalia nie zamierzała jej prosić, nie po tym co zrobiła. Więc dziewczyna po prostu westchnęła i usiadła na jednym z licznych krzeseł.
– To nie tak, że ja chciałam, żeby Percy musiał tam cierpieć. Naprawdę. Po prostu te słowa do mnie przyszły, i pomimo tego, że je zapamiętałam, co rzadko się zdarza, to myślałam, że jest wszystko w porządku. Ale im dłużej słuchałam narady na Olimpie, tym dłużej wiedziałam już, że coś z nią jest nie tak.
– Ale i tak ją wyrecytowałaś – powiedziała zimno Thalia.
Spojrzała na nie błagalnie.
– Musiałam.
– Musiałaś? – prychnęła córka Zeusa. – Ktoś ci przystawił miecz do gardła, że musiałaś?
– Klątwa…
– A więc teraz to klątwa?
– Ja też tak pomyślałam – wtrąciła się Annabeth.
– Huh?
– Gdy pierwszy raz ją usłyszałam – wyjaśniła. – Pomyślałam, że to jakaś klątwa Gai. Coś w rodzaju tej, którą Hades stworzył dla ducha Wyroczni.
Rachel zaczęła kiwać głową trochę zbyt entuzjastycznie, jak na gust Thalii.
– Dokładnie! A ta klątwa bardzo jest podobna do przepowiedni, może za bardzo, więc nie musi się do końca sprawdzić, w każdym calu. Ale myślę, że… w większości będzie wierna przyszłości.
Thalie zmrużyła oczy, ale Annabeth już zaczęła główkować.
– No dobrze, ale która jej część. Bo bogowie myślą…
– Bogowie musieli ją usłyszeć – przerwała jej Rachel. – To wiem na pewno, i tego nie żałuję. Nawet jeśli to nieprawda, to oni musieli to usłyszeć. To jest ważne. To ma wpływ na ich decyzję i losy Olimpu. Bez tego przyszłość zmieniłaby swój bieg. Przepowiednia – Przepowiednia Siedmiorga – by się nie spełniła, a Gaja mogłaby zawładnąć światem.
Thalia wciąż miała mnóstwo pytań, ale Annabeth już kierowała się do wyjścia.
– Okej. Chodźmy. To by było chyba na tyle, więc jeśli…
– Czekaj – przerwała jej.
Wpatrywała się intensywnie w twarz Rudej. W jej oczach czaił się strach, tak jak gdzieś w tej grocie czaiła się tajemnica i niewypowiedziane słowa. I choć Thalia wiedziała, że wyrocznia obozu skrywa jeszcze wiele sekretów, których teraz z niej nie wyciśnie, to najwyraźniej była jeszcze jedna informacja, która, aż cisnęła się na język Rudej.
– Jest więcej.
Annabeth spojrzała pytająco na Rachel.
– Rachel?
Dziewczyna wyglądała niepewnie i słabo, a do Thalia po raz pierwszy dotarło, jak bardzo była krucha. Dzierżyła wiele tajemnic, zbyt wiele, a wiedza już zaczęła ją przygniatać.
Rachel spojrzała na własny szkic, wiszący na ścianie. Przedstawiał chłopaka, a przede wszystkim jego twarz. Ogarniętą w szale walki twarz.
Thalia dobrze ją pamiętała z poprzedniego lata.
– On jest bardzo, bardzo silny Annabeth. Nie jestem herosem, ale wiem, że on pewnie jest największym z was. – Wyrocznia posmutniała. – Ale to jeden heros. Wiem, że chcesz go uratować, wierz mi, sama mam ochotę. Ale tak długo, jak on pozostaje poza naszym zasięgiem, tak długo, jak nie jest u naszego boku, Gai nie ma także. Ona czeka na niego. Klątwa wcale nie musi mieć na myśli, że on ją przebudzi, tylko…
– Tylko co?
– Tylko, że kiedy on wróci, ona także. Więc przemyśl to, czy naprawdę wolno ci biec mu na ratunek, a jeśli tak, to ile czasu dasz ludziom na życie w spokoju. Percy wiedział na co się pisze. I nawet jeśli nas znienawidzi, to czy warto?
Ruda usiadła z powrotem przy biurku i wyjęła szkicownik.
Thalia spojrzała na otępiałą przyjaciółkę, po czym położyła jej dłoń na ramieniu i łagodnie wyprowadziła z jaskini. A kiedy już były na zewnątrz i zmierzały z powrotem do Obozu, oglądnęła się za siebie jeden raz.
Wyrocznia była wredną jędzą. A jej jędzowatość polegała na tym, że za dużo wiedziała.
Thalia w końcu dostała niezbity dowód na to, że półbogowie byli znacznie, znacznie głupsi od Łowczyń.
Najwyraźniej szykowała się bitwa z Rzymianami, o której nikt, nikt, nawet dzieci Ateny, nie raczył jej powiadomić.
Okazywało się, że Rzymianom krew uderzyła do głowy i postanowili wyruszyć na Obóz Herosów. Wyglądało na to, że jej przyjaciele wcale nie będą mogli odetchnąć, bo ponoć armię zlokalizowano dwie godziny drogi stąd, a najwyraźniej nazajutrz miał rozpocząć się atak.
Cały Obóz był niby przygotowany. Młodszych i niekompetentnych jeszcze obozowiczów wysłano do domów, o ile nie byli zbyt potężni. Reszta została i szkoliła się.
W sumie była ich sto dwadzieścia, w tym czterdziestka naprawdę wprawnych i potrafiących skopać tyłki herosów. Dziewczyna zauważyła, że jeśli ktoś przeżył bitwę o Olimp zeszłego lata, to zaliczał się już tylko do tej drugiej kategorii. Innej możliwości nie było.
I choć Thalia wierzyła w siłę ludzi, w granicę obozu i tak dalej, to naprawdę, szansę, żeby cokolwiek wyszło dobrego z tej bitwy, były znikome.
– Przecież mamy złote runo, strzegące granicy! Smoka Peleusa! I bogowie nie pozwolą dać nam się wytłuc. – Próbował uspokoić wszystkich Travis Stoll. – Dajcie spokój! Rzymianie nas nie pokonają! To idioci!
Siedzący obok niego Jason chrząknął, a chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności.
– Wybacz, stary. Ale wiesz…
– Myśleliście, że zniszczenie tronu odgoniło Kronosa! -wtrącił się jego brat; Thalia nigdy nie mogła zapamiętać jego imienia. – Serio?
Jason wyraźnie zamierzał się kłócić, ale Annabeth szybko zakończyła dyskusję.
– Akurat zniszczenie tronu bardzo osłabia jego właściciela, Connor. – Uniosła brwi. – Dlatego broniliśmy wejścia na Olimp w lecie.
– Och.
Obydwaj bracia osunęli się w krzesła, a zebrani zaśmiali się. Thalia jedna pozostała poważna.
– Pomimo, że bardzo doceniam waszą wiarę w nasz obóz, – Chejron uśmiechnął się do swoich podopiecznych – to jeszcze nigdy nie zaatakowali nas wrodzy półbogowie. Nie wiemy, jak zachowają się granice. To nie potwory, ale nie są też sprzymierzeńcami. Może być z tym różnie.
– A barierę można przełamać – wtrąciła się Annabeth.
Chejron pokiwał głową.
– Owszem, istnieje taka możliwość.
Stary Centaur po raz pierwszy wyglądał adekwatnie do swojego wieku. Zmarszczki na twarzy pogłębiły się, a oczy, jakby zapadły się w sobie. Najwyraźniej strata Percy’ego dotknęła go bardziej, niż sądziła.
Natychmiast poczuła wyrzuty sumienia. Oczywiście, że go to dotknęło. Przecież chłopak był jednym z jego ulubionych podopiecznych!
– Chejronie, – odezwała się łagodnie. – Łowczynie przybędą na pomoc, obiecuję.
Centaur uśmiechnął się do niej, ale w jego oczach wciąż tkwiło to zmartwienie, którego nie dało się wymazać. Wymienił pośpieszne spojrzenie z Annabeth, a Łowczyni poczuła lekką irytację. Nienawidziła, kiedy to robili.
– Nie chodzi o to, żebyśmy wygrali z nimi bitwę, – Annabeth powiedziała – tylko o to, żeby do żadnej bitwy nie doszło.
– To znaczy?
Annabeth wskazała na tę dwójkę Rzymian, co byli na Olimpie.
– Hazel i Frank najlepiej wam to wytłumaczą.
Azjata, o twarzy niemowlaka, odchrząknął i zabrał głos.
– Powinniśmy zawrzeć sojusz pomiędzy obozami. Rzymianie zostali zaatakowani i Reyna, pretor obozu, musi odpowiedzieć na atak, bo najzwyczajniej nie ma wyboru. Ale wiemy na pewno, że jej jej przeciwna.
– W takim razie w czym problem? – zapytała Thalia.
Ciemnoskóra dziewczyna przyłączyła się do rozmowy.
– W Octavianie. To legatariusz po Apollinie, ale liczy się w obozie, bo odczytuje przepowiednie, i ma koneksje. Nienawidzi was, i podjużdża ludzi, bo chce władzy dla siebie.
– Chwila – wtrąciła się Clarisse. – Kto to jest legatariusz i dlaczego się liczy?
Dziewczyna, chyba nazywała się Hazel, poruszyła się nerwowo.
– To potomek półbogów. Octawian nie ma boga za rodzica, tylko za prapradziadka, albo jeszcze dalej. Jego rodzina żyje w Nowym Rzymie od ponad stulecia, i jest bardzo wpływowa. A Octavian jest mówcą. Włada słowami w taki sposób, że jest w stanie przeciągnąć wiele osób na swoją stronę.
W pokoju zapanowała cisza, a Thalia nie mogła nie zauważyć, że większość ludzi zdaje się być… nieprzekonana.
Clarisse pochyliła się nad stołem i wlepiła wzrok w Hazel.
– Walczy?
– To znaczy?
– Czy potrafi się bić?
Hazel wymieniła spojrzenia z Frankiem.
– No… Przeszedł szkolenie, ale raczej… kiepsko. Od tego ma swoich ludzi.
Thalia zamknęła oczy. No pięknie. Teraz nikt nie weźmie Rzymian na poważnie.
Clarisse parsknęła śmiechem, a parę osób jej wtórowało.
– W takim razie to praktycznie śmiertelnik z niewyparzoną gębą! Może u was liczą się pokolenia, prawa i jakieś koneksje, ale my za wyznacznik bierzemy umiejętności.
Thalia złapała zrozpaczone spojrzenie Annabeth. Wszystko szło w złym kierunku. Przy takim nastawieniu, pojutrze rano połowa obozu będzie wybita.
– Jesteśmy Rzymianami – zabrał głos jej młodszy brat, po raz pierwszy od rozpoczęcia narady. – Trzymamy się zasad, jesteśmy surowi i podążamy za honorem i legionem. Jesteśmy zdyscyplinowani. Jeśli otrzymamy rozkaz, to wybijemy wszystkich wrogów co do jednego.
Clarisse przyjęła to za osobistą obrazę. Niedobrze.
Wstała, a za nią wstał Jason, choć jakaś dziewczyna rozpaczliwie ciągnęła go za ramię, by usiadł z powrotem. Piper.
– Jason, proszę cię, nie rób niczego…
– Myślisz, że dalibyście radę nas pokonać? Takie łatwo to nie będzie, leszczu!
Okej, miała już tego dosyć.
– Przestańcie! – krzyknęła, a zebrani spojrzeli na nią zaskoczeni. – Ktoś teraz siedzi w Tartarze, żeby dać nam czas! Być może w tej chwili walczy na śmierć i życie! A wy kłócicie się, jak jakieś dzieci!
Obeszła wszystkich ostrym spojrzeniem.
– Weźcie się w garść, ludzie! Bo ktoś się za was poświęcił, i na gniew Posejdona, uszanujcie to, i zróbcie co w waszej mocy, by wykorzystać czas, jaki wam podarował! Zmarnowanie tego… byłoby, jak wrzucanie go do Tartaru własnoręcznie.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, wstała i wyszła, pozostawiając za sobą pełną poczucia winy ciszę.
Artemida nie byłaby zadowolona, gdyby ją teraz zobaczyła.
Nie wszystko dałoby się wyjaśnić. Bogini Łowów mogła i tolerować chłopaka, ale na pewno nie pochwaliłaby załamania dziewczyny.
Thalia spojrzała na falę, obmywającą brzeg plaży i poczuła się jeszcze gorzej.
– Thalia, po prostu spróbuj. To kwestia mniejszego zła. Wybierz mniejsze zło.
Kurczę, dwa lata temu by się tak nie rozkleiła. Ani rok temu, jeśli o to chodzi. Ale stety, albo niestety, przywiązała się do kuzyna, i nagłe jego zniknięcie, sprawiło, że cała jej praca nad sobą, stała się nieefektywna.
– Moje dziecko.
Obróciła się gwałtownie, uprzednio o mało nie dostając ataku serca.
Stary Centaur stał nad nią, rzucając wielki cień na plażę. Patrzył się na nią z pobłażliwym uśmiechem, i nie pierwszy raz przeszło jej przez myśl, że musiał mieć z nimi wszystkimi wiele kłopotów. Zbyt wiele kłopotów.
O czym myślał?
– Jesteście do siebie bardzo podobni.
Ukryła uśmiech. Centaur, jak nikt, był w stanie przejrzeć jej głowę.
– Czasami tego żałuję.
Nie odpowiedział jej na to, tylko zwiesił głowę w zadumie.
Wlepiła wzrok w piasek i nagle uświadomiła sobie powód wizyty centaura.
– Ustalili coś? – zapytała.
Pokiwał głową.
– Mają zamiar udać się do Rzymian w małej grupie i będą próbowali pertraktować.
Zerwała się z piasku.
– CO?
– Masz być jednym z członków grupy.
Wybałuszyła oczy.
– Że co? Wybacz Chejronie, ale to skrajna głupota! To jest pakowanie się w paszczę lwa! Rzymianie zapewne będą próbowali nas zabić w chwili, której przekroczymy próg ich obozu!
– Zapewne tak – zgodził się z nią mężczyzna. – Dlatego nie wysyłamy pierwszych, lepszych ludzi. Idzie Annabeth…
– Żeby przemówić im do rozumu…
– Clarisse…
– Żeby w razie czego skopać parę tyłków…
– Frank z Hazel.
Pokiwała głową.
– No i ty z Jasonem oraz Leo i Piper.
Zmarszczyła brwi.
– Przecież Leo podpalił ich obóz…
– I będzie błagał na kolanach o wybaczenie, tak.
Oczy Chejrona spochmurniały, jakby nie podobał mu się pomysł Greka na kolanach przed Rzymianinem, a Thalia nie mogła się bardziej zgadzać.
Czuła niechęć do Rzymian, tak samo, jak oni do Greków. Jedynym powodem, dla którego, odsuwała ją na bok, był fakt, że jej młodszy braciszek był z Rzymu.
Nie mogła go nienawidzić.
– A ja? Nie jestem jedną z Siedmiu, i nie reprezentuje obozu, jak Clarisse.
W oczach Chejrona czaił się blysk.
– Owszem, ale sądzę, że twoja obecność jest kluczowa. Ty i Jason, jako rodzeństwo, stanowicie znakomity przykład tego, że pomiędzy Grekami i Rzymianami nie musi żarzyć się nienawiść. Musimy pokazać się Rzymianom jako ich starsi braci, a wy… no cóż, jesteście prawdziwym urzeczywistnieniem tej metafory.
Nie była tego taka pewna, ale zgodziła się.
– Idź się przespać dziecko. Wyruszacie jutro o świcie. Musisz być w pełni sił.
Nie dyskutowała z centaurem, ale miała przeczucie, że tej nocy nie zazna w ogóle snu.
Spadała w dół.
Morze robiło się coraz większe i większe z każdą sekundą, a ona nie była w stanie zwolnić.
– Dasz radę Thalia! Po prostu się unoś!
Rozpaczliwie próbowała zwolnić, ale tempo spadania było zbyt szybkie. Zaraz miała się zderzyć z taflą wody.
– Thalia!
Biedne dziecko. Nie jest bezpieczne ani w powietrzu, ani w wodzie, ani na ziemi.
W desperacji zaczęła machać rękoma.
Zostało ci już miejsce tylko w Podziemiu.
Uderzyła w wodę i jej ciało ogarnął ból.
– Thalia…
Otworzyła oczy.
Jason, leżący na łóżku obok, właśnie zakrywał sobie głowę poduszką.
– Co jest? – szepnęła.
– Ktoś puka – jęknął.
Zerwała się z łóżka i spojrzała na zegarek. Druga nad ranem. Chwiejnie podeszła do drzwi.
W progu stała Annabeth.
– Hej. Możemy… możemy pogadać?
Obejrzała się przez ramię. Jej brat najwyraźniej znów zasnął. Poduszka spadła mu na podłogę, a na twarzy odcisnął mu się czerwony ślad.
Wyszła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
Córka Ateny spoglądała na nią niepewnie. Ubrana była w krótkie szorty i długi podkoszulek, który z pewnością nie należał do niej. Thalia powstrzymała się od uniesienia brwi, dostrzegając, że dziewczyna trzęsie się z zimna.
– Nie tutaj.
– Gdzie?
Kątem oka zerknęła na domek obok.
– Chodź. Może wykradniemy ci bluzę, pasującą do tego podkoszulka.
Chwyciła dłoń przyjaciółki i na bosaka, zbiegła ze schodów. Pochylając się, przemknęły przez trawę i wbiegły na ganek domku obok.
– Myślisz, że…? – Annabeth nie dokończyła.
Prychnęła.
– Nikt nas nie przyłapie. Poza tym co, jak co, ale ty chyba masz największe prawo, do przebywania w domku swojego chłopaka.
Pchnęła drzwi i wepchnęła do środka dziewczynę.
Kiedy już znalazły się wewnątrz, pierwszą rzecz jaką zauważyła, było to, że jedno łóżku wyglądało, jakby ktoś niedawno w nim spał.
Spojrzała pytająco na dziewczynę.
– Wczoraj. Po naradzie na Olimpie.
Czyli jednak załamała się. Ale nie tak jak ona, publicznie, robiąc scenę, tylko w samotności, we wnętrzu małego domku.
Poprowadziła dziewczynę na łóżku i razem usiadły.
– Hej. – Zmarszczyła brwi. – Gdzie się podział róg byczewska?
Annabeth sięgnęła do poduszki, za którą kryły się dwie rozłupane części.
Poczuła złość.
– Kto to zrobił?
Annabeth wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Tak je znalazłam.
Thalia wzięła do ręki dwie części i próbowała je połączyć. Ale nie pasowały do siebie.
– Hej, skąd ta mina? Ten róg był ważny dla Percy’ego, ale…
Odłożyła kawałki z powrotem pod poduszkę.
– Nie chodzi o róg. Po prostu… To wszystko wywołało na mnie większy efekt, niż myślałam.
Uniosła wzrok i napotkała uważne spojrzenie burzowych oczu. Zalało ją poczucie winy.
– Bogowie, Annabeth, tak bardzo cię przepraszam. Urządzam jakiejś cyrki i tak dalej, a w ogóle nie pomyślałam o tym jak ty możesz się czuć.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową. Chwyciła ją za dłoń i uścisnęła mocno.
– Nieprawda. Martwisz się, bo Percy był twoim przyjacielem. Żal nie jest zarezerwowany tylko dla mnie. Przyszłam do ciebie, bo chciałam się wypłakać, ale… może to ty musisz się wypłakać.
Pokręciła szybko głową.
– Nie, no co ty. Jestem tu dla ciebie Annabeth, jeśli chcesz, to możesz…
Blondynka przyciągnęła ją do siebie i zamknęła w mocnym uścisku.
– A ja jestem tu dla ciebie. Innej szansy już nie dostaniesz, a mnie będą pocieszać, aż nie będę w stanie znieść ich widoku.
Cholera, dziewczyna była zbyt mądra. I choć Thalia, czuła się idiotycznie na samą myśl by płakać za chłopakiem, przy jego dziewczynie, to wiedziała, że im dłużej będzie się w sobie zamykać, tym będzie z nią jeszcze gorzej.
– Byłam na siebie zła. Z powodu przepowiedni. Zdałam sobie sprawę, że byłam zwykłym tchórzem, uciekając przed nią.
– Thalia…
– A potem był pewien incydent z Artemidą. Nic wielkiego, ale ona chciała, żebym poszła z nią na pewne polowanie, a ja nie mogłam, bo się bałam.
Annabeth uniosła brwi.
– Ty? Bałaś się czegoś?
Przełknęła ślinę.
– Mam lęk wysokości.
Annabeth cofnęła, zaskoczona.
– Co?
– Percy dowiedział się przez przypadek, ale obiecał, że nikomu nie powie. W każdym razie…Trafiłam do Nowego Jorku na parę godzin i spotkałam się z Percy’m. I on… no porozmawiał ze mną, i przekonał mnie, że przepowiednia nie była moim obowiązkiem. Że nie byłam tchórzem.
– Bo nie byłaś.
– A potem próbował mi pomóc. Wymyślił sztuczkę, która miała zwalczyć we mnie strach, no i… Przez chwilę zadziałało. Stałam się silniejsza. On … naprawdę mi pomógł, na wiele sposób. A teraz, gdy odszedł…
– Czujesz się, jakby cała siła cię opuściła – dokończyła za nią Annabeth.
Pokiwała głową, i obie dziewczyny zamilkły.
Annabeth wyjęła kawałki rogu zza poduszki, po czym kładąc je na szafkę obok, ułożyła na niej głowę. Thalia przykryła ją kołdrą i zaraz powróciło do niej wspomnienie sprzed lat, gdy zwykła robić to co noc.
– Dlaczego ty nie płaczesz? – zapytała się niepewnie.
Ale córka Ateny nie wyglądała na pogniewaną.
– Byłam przekonana, że to tylko kwestia czasu, wiesz? Że wystarczy nawrzeszczeć na parę bogów, a oni wyciągną mojego chłopaka … z stamtąd … urwała na chwilę, ale zaraz kontynuowała. – A nawet jeśli nie, to miałam plan.
– Atena zawsze ma plan – wtórowała jej.
– Właśnie. Miałam zamiar wrócić tam i własnoręcznie go wywlec. Ale nigdy, nigdy nie pomyślałam, że nie będzie mi wolno.
Prychnęła.
– Byłam gotowa stawić czoła potworom, bogom, tytanom, ale nie przypuszczałam, że na drodze stanie mi świat. Że będę musiała wybrać, tak jak…
– Tak, jak Percy?
Zeszła z łózka i kucnęła przed leżącą dziewczyną. Widziała łzy w jej oczach, ale pozwoliła im płynąc.
– Zamknij oczy – szepnęła.
Annabeth posłuchała jej, ale Thalia wiedziała, że to nie jest magiczne lekarstwo na wszystkie problemy.
– To niesprawiedliwe – wyszeptała z zamkniętymi powiekami. – To miała być tylko kwestia czasu i paru potworów. Miałam być gotowa poświęcić swoje życie, a nie życie całego świata. A ostrzegały mnie. Mojry, Grajki, teraz Rachel. Myślałam, że jestem od nich wszystkich mądrzejsza.
Przestała mówić, a uścisk dłoni na poduszce zelżał.
Thalia wpatrywało się z napięciem w przyjaciółkę, nie wiedząc, jak ma ją pocieszyć.
Wyciągnęła dłoń i poprawiła, spadające na twarz dziewczyny, włosy.
– Bo to jest tylko kwestia czasu, Ann. Tylko to trochę więcej czasu, niż myślałyśmy.
Ale córka Ateny już spała.
Bardzo fajna część Znalazłam kilka małych błędów, ale one są praktycznie niezauważalne w porównaniu do tego co napisałaś. Czekam na CD…
Super że dałaś narrację Thalii 😀 Przez to ta część była taka inna od tych poprzednich ukazałaś jej charakterek, niechęć do kompromisów i oddanie wobec ludzi których kocha. Chwała ci za to 😀
Wspaniały rozdział… Nawet jeżeli były jakieś błędy, to ja ich nie wyłapałam. Byłam zbyt przejęta tym, co czytałam, by skupiać się na literówkach. Naprawdę należą Ci się owacje na stojącą za powyższy rozdział. Przyznam, że nie spodziewałam się naracji Thalii, ale była to jak najbardziej miła niespodzianka. Doskonale się w nią wczuwałaś, idealnie przedstawiłaś jej charakter i postawę. Bardzo spodobała mi się ta końcowa scena z nią i Annabeth. Widać było dokładnie, jak obie to przeżywają… Ja na miejscu córki Ateny naprawdę nie wiedziałabym, co zrobić. Bo jak niby można wybrać pomiędzy ukochaną osobą a całym światem? Ech, nie oszczędzasz tych swoich bohaterów… Ale między innymi dlatego tak przyciągasz czytelników No nic, pozostaje mi mieć nadzieję, że chociaż Grecy i Rzymianie się dogadają.
Pozdrawiam i życzę dużo weny,
Lakia
Masz świetnie wykorzystujesz profile psychologiczne stworzone przez Riordana do własnych potrzeb, ulepszając je i dostosowując, ale tak, że ciągle widać w nich te postacie stworzone przez autora. Sama mam z tym straszne problemy, dlatego cię podziwiam. Bohaterowie są jak żywi. Czekam an cd ze zniecierpliwieniem. 😀
Przeczytałam to już dawno, na FF, po tym kiedy był napis, że przez przypadek skasowałaś rozdział i takie tam. Same opko świetne, doskonale opisałaś uczucia, przemyślenia, zachowania i bezsilność. Czekam na CD.
Jak zawsze doskonałe – ma się wrażenie, że czyta się prawdziwą książkę, bohaterowie wydają się tacy prawdziwi, emocje i zachowania nie są naciągane, gdyby dodać jeszcze humor, możnaby myśleć, że to fragment książki Riordana 😀 Nie spodziewałam się narracji Thalii, raczej Percy’ego albo Ann, fajnie, że wprowadziłaś jakąś odmianę… Rachel wydawała się tylko trochę zimna, mi zawsze wydawało się, że jest bardzo emocjonalna, ale może to duch Delf tak na nią wpłynął. Nie mogę się doczekać następnej części