Dla magiap (część przed znalezieniem się z Mateuszem w pokoju Ewy). I dla Pallas Ateny cała reszta.
Chione
Ewa
Obudziłam się w środku nocy. Pierwszy mój odruch był spojrzeniem na rozharataną rękę. Rana została schludnie zabandażowana, na białym materiale nie było widać ani kropli krwi. Kaspian znał się na opatrywaniu. Pewnie najpierw tamował krwawienie, później posmarował jakąś maścią, żeby się nie jątrzyło, potem zaszył… Na samą myśl o igle wzdrygnęłam się. Miałam z nimi nieprzyjemne doświadczenia. Odwróciłam wzrok od swojego ramienia.
Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, usiłując coś dojrzeć. Moje oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności, więc plamy barw tańczyły mi przed oczami, nie mogąc scalić się w jedną spójną całość. Po dłuższej chwili ogarnęłam, że wskazówki pokazują trzecią w nocy, a nie osiemnastą trzydzieści, jak wydawało mi się wcześniej. Czyżby wszyscy w budynku spali…?
Spróbowałam się podnieść, ale więzy tym razem przyszpiliły mnie do łóżka całkowicie. Mogłam ruszać tylko nadgarstkami… Nadgarstkami! Kaspian półleżał na krześle obok łóżka, chrapiąc! Z jego kieszeni wystawał nóż. W mojej głowie zaczął się formować plan. Nie zabiją mnie. Nie doprowadzą mnie do stanu kompletnego szaleństwa. Inaczej sekrety mające zostać wyjęte z mojej głowy przepadną. W zasadzie: co mogą mi zrobić? Chciałam uciec. Mówili, że jest to niemożliwe. Ale nie przekonałabym się nigdy o prawdziwości tych słów, dopóki bym nie spróbowała. A nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła.
Przez chwilę targałam dłonią na wszystkie strony, usiłując rozluźnić sznur, którym była opleciona. Gdy się udało, bezszelestnie podniosłam rękę i dwoma najdłuższymi palcami chwyciłam nóż Kaspiana. Nawet się nie poruszył… Był kiepskim strażnikiem.
Wzięłam się za piłowanie więzów ostrzem. Syknęłam, gdy sztylet obsunął się po sznurze i ugodził mnie w skórę, ale z uparciem cięłam dalej. Uczono mnie tego w Obozie Herosów, więc udało mi się szybko z tym uwinąć.
Co więcej mówić? Dworek Kadira nie był jakoś specjalnie strzeżony. Albo raczej – w ogóle nie był. Z łatwością udało mi się przejść przez całą posiadłość, aż do bramy. Szukałam jej przez kilka chwil, gdyż nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Przeszłam się wzdłuż ogrodzenia, dopóki nie natknęłam się na nią. Spojrzałam w górę, na żeliwne pręty, oddzielające mnie od wolności… Ona była tak blisko! A jeśli tak, to czemu miałam nie spróbować uciec? Zrobiłam głęboki wdech, po czym nacisnęłam ręką bramę z bocznej strony. Ku mojemu zdziwieniu… ustąpiła.
„Defug? Mnie się to śni? To jakaś pułapka?” – takie myśli obijały mi się o głowę, gdy wychodziłam na zwykłą, usypaną piaskiem ścieżkę. Wokół były tylko drzewa. I co? I co teraz, Ewo? – pomyślałam. – Wyszłaś, jakimś cudem. Co zrobisz dalej?
Nie miałam pojęcia. Nie miałam telefonu, nie miałam nawet butów. Życie po prostu wypowiedziało mi wojnę. A co miałam? Mózg. Myśl, ty cholerna córko Ateny! Twoją matką jest bogini mądrości?! Nie widać! Jesteś głupia, głupia, głupia!
I tak nic nie wykminiłam.
Usiadłam tylko na kamieniu wielkości człowieka i zapatrzyłam się w majaczącą w mroku posiadłość Kadira. Nie wiem, ile tak siedziałam… Minutę, dwie, trzy? W każdym razie – krótko. A czemu?
Gdy tak sobie sterczałam i użalałam się w myślach nad swoim skopanym do reszty (a jakżeby inaczej) życiem, nagle ktoś wyskoczył z pustki. Dosłownie. Usłyszałam trzask – zarys męskiej sylwetki spadł na ziemię i przetoczył mi się pod nogi. Wrzasnęłam głośno. Przeraziłam się nie na żarty. No bo… chyba każdy prawie dostałby zawału, prawda? W każdym razie zerwałam się na równe nogi, zaciskając ręce w pięści, chcąc ich użyć w razie negatywnego rozwoju wydarzeń (serio? Ja i bicie się na pięści? Nierealne.)
Nieznajomy podniósł się z ziemi. Był wyraźnie wściekły.
Nagle tuż obok swojego ucha usłyszałam jego głos:
– O żesz ty! Musiałaś wyleźć za ten płot, akurat kiedy zerwałem się ze służby, idiotko?! – warknął.
– Zostawiłeś otwartą bramę – przypomniałam, usiłując udawać, iż nie rusza mnie to, że stoję z nieznajomym facetem na ciemnej drodze, raczej bez możliwości ucieczki, gdyby chciał mi coś zrobić. A po jego malującej się w mroku sylwetce dostrzegłam, że jest silny, świetnie umięśniony. W przeciwieństwie do niego byłam chuchrem.
– Kurde, dziecko! I co z tego?! Ponos zabronił wychodzić, to nie wychodzisz, proste?! Będę miał przez ciebie problemy! – wrzasnął.
Nawet nie zdążyłam zareagować, a już złapał mnie i przycisnął do siebie. W ręce błysnął mu nóż.
– Jeśli choć się ruszysz, to ostrze znajdzie się w twoim gardle – szepnął mi złowieszczo do ucha.
Czułam, jak jego ciężki oddech łaskocze mnie w szyję, gdy wyciągał z kieszeni smartphone’a, najwyraźniej żeby po kogoś zadzwonić. W tym czasie usiłowałam uspokoić swoje własne, walące jak oszalałe serce.
I wtedy doznałam szoku. To był ten moment, gdy spojrzałam na jego twarz, którą oświetliło jasne światło pochodzące z promieniowania dotykowego ekraniku w jego telefonie. Ta szczupła, śliczna twarz… Jasne włosy zapisane w genach dzieci Apolla, które ją okalały…
– Mateusz! – krzyknęłam. – Mateusz, na Atenę, to Ty!
Niby całe potomstwo boga sztuki zawsze wyglądało niemal identycznie… Ale to był on, to był na pewno on!
Poznałabym go na końcu świata…
Spojrzał na mnie. Przez chwilę na jego twarzy pojawiło się wahanie. Ale moment później zniknęło i ono. Pojawiła się tylko twarda, zimna maska.
– Nie znam cię, bachorze. Zamknij się! – odparł złym głosem.
– Mateusz… – jęknęłam. – Nie nazywaj mnie tak! Przecież jesteśmy w tym samym wieku!
Zmierzył mnie pustym wzrokiem.
– Nie, nie jesteśmy – stwierdził.
Po czym bezceremonialnie wziął mnie na ręce. Usłyszałam cichy szept do ucha – „Jutro o północy. Wyjaśnię ci wszystko.”
Po chwili już leżałam za bramą, a syn Apolla blokował zamek. Nie było stąd ucieczki. W moim sercu wybuchła kula gniewu. Jak mógł tak po prostu mnie porzucić?! Jak mógł?!
– Mati! – wrzasnęłam. – Mateusz, nie zostawiaj mnie tu, błagam! Mateusz!
Oparłam się o żeliwne pręty. On odszedł, jakby nigdy nic. Co tu się do cholery działo?! Dlaczego udawał, że mnie nie zna? Co tu robił? I co oznaczało to, co mi powiedział? Tego było za dużo… Po moich policzkach popłynęły gorzkie łzy rozpaczy. Jak mógł?! Co ja mu zrobiłam?! Opuściłam głowę. Pod rękami czułam, jak pręty bramy nagrzewają się. Nie wiem, ile czasu tam spędziłam. Ale… po chwili pod rękami poczułam żar. Krzyknęłam cicho.
Czułam, jakby żelazo wżerało mi się w nagą skórę. Najgorsze było to, że nie mogłam oderwać dłoni od bramy, jakbym do niej przyrosła.
– Co do cholery… – zaczęłam.
Nie skończyłam.
Ktoś mi przerwał.
Znajomy głos wśród ciemności, bólu, rozpaczy i świadomości, iż nikt mnie nie kocha.
On.
Syn Hekate.
Christian.
Mimo wszystko nadal mu na mnie zależało. Nie skreślił naszej przyjaźni.
Pamiętał, że jest jeszcze osoba, którą kiedyś kochał i która ufa mu najbardziej na świecie.
Ja.
– Boże, Ewunia! – szepnął ze zgrozą. – Gdzie Mateusz?!
– Nie wiem… – pisnęłam przez łzy.
Miałam wrażenie, jakby płonęły mi ramiona. Ból przeszedł spod nadgarstków, wyżej, rozlał się w torturujących mnie falach ognia po rękach. Czułam jakby cała skóra chciała się zmarszczyć i odpaść. Nie wytrzymałam.
Wrzasnęłam przeszywającym na wskroś, rozpaczliwym głosem. Czułam w ustach słony smak swoich własnych łez. Chciałam odejść stąd, z tego świata. To było dla mnie za dużo. Nie umiałam poradzić sobie z życiem, miałam problemy z psychiką. Owszem, może i byłam tchórzem. Ale nie należałam do osób, którym wszystko podawano na tacy. Musiałam ciężko walczyć, pracować na szczęście. Ale opadałam już z sił. Nie potrafiłam już dalej bić się z przeznaczeniem. Spójrzmy na ostatnie dwa lata… Pierwsze pół roku było całkiem spoko. Później zaczął się jeden z najgorszych okresów w moim potwornym życiu. Sny, z których nie mogłam się obudzić. Kobieta chcąca, bym doprowadziła do zabicia Ateny. Moja śmierć. Realne cierpienia, których doznawałam we śnie, ale ich skutki odczuwałam po przebudzeniu się. Potem wszystko ustało. Do czasu gdy nie stanęłam w obronie dziecka, małej córki Chione, którą chcieli zamordować bogowie. Tylko w zamian za to oberwałam strzałą. I zostałam wygnana ze Stanów Zjednoczonych na pół roku. Potem Christian zaprosił mnie do swojego domu. Porwał mnie jego chory psychicznie brat. Znęcał się nade mną i torturował, dopóki nie przysięgłam na Styks, iż zabiję Christiana. Cóż. Zabiłam go. Ale najpierw pocięłam się i próbowałam popełnić samobójstwo. Później poznałam Mateusza. Gdy wszystko się skończyło uciekłam na dwa lata do Warszawy. By zapomnieć. Resztę już znacie.
I co dalej?
Przez tłoczące się w mojej głowie myśli przebił się głos Christiana.
– Nie mogę tu wejść! Nie mogę ci pomóc! – W jego głosie pobrzmiewała rozpacz. – Krzycz. Ktoś na pewno przyjdzie.
I zniknął. On też zniknął. Zostawił mnie, jak wszyscy.
Po chwili zjawił się Kaspian. Jakimś cudem oddzielił ode mnie zabójczego ogrodzenia. Po oparzeniach nie było śladu. Po bólu także. Pokwitował całe zdarzenie stwierdzeniem, że przecież Kadir mówił, że jeśli spróbuję się wydostać to gorzko pożałuję, po czym odprowadził do pokoju.
Tam znów przywiązał mnie do łóżka. Zapadłam w pełen koszmarów sen.
****
– Ewa? Ewcia? – Czyjś szept wyrwał mnie ze snu.
Rozkleiłam zmęczone powieki. Czułam pod nimi piasek. Zamrugałam, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności.
– Chris? – jęknęłam, podnosząc głowę.
– Nie – głos stał się nagle szorstki. – Mateusz.
– Mati? Gdzie? Gdzie jesteś? – wyciągnęłam przed siebie rękę, usiłując go dotknąć.
Nagle gwałtownie złapał mój nadgarstek. Czułam jego lodowatą dłoń, wpijającą mi się w skórę.
Po chwili pochylił się do mnie, a ja poczułam jego usta na moich. To nie mogła być prawda. Może to był jeden z tych kretyńskich snów? Nie wiem. Wtedy nie wydawało mi się, by to mogła być w jakimkolwiek stopniu rzeczywistość. Pocałunek trwał dosłownie sekundę. Bo po tej sekundzie wybuchłam donośnym płaczem.
– Zostawiłeś mnie, ty draniu! – wrzasnęłam.
Musiałam wyglądać jak idiotka, przywiązana do łóżka i wrzeszcząca na dziesięć razy silniejszego ode mnie chłopaka, pochylającego się nade mną i mogącego zrobić ze mną co tylko zechce. Ale szczerze mówiąc: nie obchodziło mnie to.
Przez twarz Mateusza przemknął grymas bólu. Po chwili pojawiła się znów zimna maska.
– Przyszedłem, żeby cię tu pilnować bachorze – warknął. – I ile razy mam powtarzać? Nie znam cię!
Po sekundzie od wypowiedzenia tych słów, pochylił się nade mną i znów pocałował. Miałam wrażenie, jakby powiedział to do ścian, nie do mnie. Poczułam jego usta na swoich, ale nic nie zrobiłam. Zacisnęłam tylko wargi w wąską kreskę.
I usłyszałam szept. Szept, który mówił wszystko.
– Ściany mają uszy. Rozmawiajmy cicho.
– Dobrze, ale… – wyjąkałam.
– Najpierw cię rozwiążę.
Po chwili porozcinał moje więzy, a ja rozcierając nadgarstki wstałam z łóżka. Bolało mnie wszystko. Wytrzeszczyłam oczy na Matiego.
– Czego tu szukasz? – spytałam cicho.
– Ewa. Mam prośbę. Musimy grać. Wrzeszcz na mnie – odparł tylko.
Zdziwiłam się, ale spełniłam jego żądanie.
Mniej więcej tak wyglądał ten cyrk:
– Idioto! Jak możesz! Udajesz, że mnie znasz, a co robisz? A co robisz?! Nie jesteś moim synem Apolla! Nie jesteś nim!
– Wiem! Myślałaś, że jestem, głupia? Myślałaś, że naprawdę nim jestem?!
– Tak, myślałam! I co ci do tego? Zabraniasz mi myśleć?!
– Zamknij się, kretynko, albo wyrwę ci serce z piersi. Wytnę ci je tym nożem!
Skończyło się to, gdy przyszedł Kaspian. Zdziwiony zajrzał do pokoju. Leżałam sobie na ziemi, udając nieprzytomną.
– Co się stało? – spytał zdumiony, widząc mnie, wywaloną na podłodze z siniakiem na policzku (efektem tego, co sama sobie zrobiłam wcześniej).
– Nie trudź się, nie musisz tu przychodzić, trzymam ją w ryzach. Zemdlała, gdy ją uderzyłem – Mateusz wyszczerzył się uroczo do Kaspiana.
Po czym, gdy ten zniknął kręcąc głową, zatrzasnął za nim i zaryglował drzwi.
Syn Apolla odwrócił się do mnie z wesołą miną.
– Wytłumaczę ci wszystko – powiedział, przebiegając przez pokój i biorąc moje ręce w swoje dłonie. – A tak na marginesie, wyglądasz pięknie.
– Do sedna, Mati – warknęłam.
Nie mogłam się zdobyć na to, by w pełni mu zaufać, po tym wszystkim.
– Zrobiłem to wszystko dla ciebie – odparł. – Nakryliśmy Mirabelle. Przyznała się. Ułożyliśmy z Christianem plan – on będzie osłabiał barierę od zewnątrz, byśmy mogli stąd uciec, ponieważ Kadir zna jego twarz. Mnie nie zna, więc się tutaj zatrudniłem. Żebyś sobie czegoś nie zrobiła, żebyś nie myślała, że jesteś sama. – Odchrząknął… – Bo wiem, że masz predyspozycje do samookaleczenia się.
– Ale czemu się tak zachowywałeś? – wtrąciłam się w środek jego opowieści, cały czas czując w tym co powiedział lekką nieskładność.
– Musiałem ich przekonać, że jestem zły. Przepraszam.
Nie trzeba było więcej. Przebaczyłam mu.
Przygarnął mnie delikatnie do siebie i przytulił. Oparłam się o niego całym ciężarem ciała, czując przez jego cienką koszulę niespokojne bicie serca. Jasne loki syna Apolla opadły mi na twarz. Wtuliłam głowę w jego pierś, mocząc mu ubranie własnymi łzami.
– Cichutko, nie płacz – szepnął w moje włosy, gładząc mnie delikatnie po policzku. – Jestem tu, wszystko będzie dobrze. Nie bój się. Nie pozwolę, by cię skrzywdzili.
Zaniosłam się szlochem i wbiłam paznokcie w jego rękę. Nie chciałam mu nic zrobić. Chciałam mieć po prostu punkt zaczepienia, świadomość, że coś mnie z nim łączy. A płacz był wynikiem tego wszystkiego, tych wszystkich nieszczęść, które mnie tu spotkały.
Po chwili moje stopy całkowicie oderwały się od ziemi, a jego usta zetknęły się z moimi. Leżałam bezbronna w jego ramionach, całkowicie mu poddana. A on obejmował mnie, i całował zawzięcie. Czułam, jak żar pochodzący z jego ust przenika przez całe moje ciało i napełnia je przyjemnym ciepłem. To ciepło mogło mnie wybawić. Albo zabić. Wargi miał ciepłe, miękkie i suche. W jego oddechu czułam mleczną czekoladę. Przyciskał mnie coraz mocniej do siebie, a ja przylgnęłam do niego całym ciałem. Chciałam być nim, on chciał być mną. Chcieliśmy być jednym. Złączeni. Na zawsze. Na chwilę oderwałam się od niego. Dopiero po dłuższej chwili doszło do mnie, iż nie oddychałam. Zapominałam jak się oddycha, gdy byłam w jego ramionach. Bo nie potrzebowałam powietrza. To on był moim tlenem.
Mateusz przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej, jakby bojąc się, że jeśli tego nie zrobi, znów mu przepadnę, po czym przeszedł ze mną w ramionach przez pokój. Nie wyobrażam sobie, jak mógł udźwignąć mnie i równocześnie tą cholernie ciężką suknię na mnie. Ale zrobił to. Bo czego nie robi się dla miłości? Można dla niej przenosić góry.
Nagle poczułam, że stawia mnie na ziemi. Jakby mnie odrzucał. Nie chciał mnie? Nie spodobało mu się? Słabo całowałam? Takie myśli przemknęły mi w ciągu zaledwie ułamka sekundy przez głowę.
Po chwili znów poczułam pocałunek. Był pełen pożądania. Czułam, jakbym odzyskiwała coś, co dawno temu straciłam. Nie zostało mi już w głowie żadne wspomnienie o tym, tylko nikła świadomość, że było. A teraz to odzyskałam. Ukazało się to przede mną w całej swojej krasie. Spełniła się kolejna przepowiednia losu: odnalazłam miłość. Coś, co dawno temu ukartowała sobie Tyche, włożyła do szuflady i czekała, aż się spełni. I… udało się.
Nogi się pode mną ugięły. Myślałam, że upadnę. Ale nie. Straciłam równowagę i poczułam pod plecami coś miękkiego. Łóżko…
Nagle Mateusz znalazł się na mnie. Całowaliśmy się bez opamiętania. Powietrze wokół nas drżało od pożądania, każda najmniejsza komórka mojego ciała modliła się o więcej niesamowitych doznań i odczuć. Nie, nie modliła się. Krzyczała.
Widziałam rozszerzone źrenice syna Apolla, te cudowne oczy wypełnione po brzegi miłością. Czułam, że on mnie kocha, czytałam w jego duszy, jak w otwartej księdze. Był mój. Oddał mi się. Każda jego myśl, każde jego uczucie, wspomnienie należało do mnie.
Odgarnął mi włosy z twarzy, po czym przytrzymał nadgarstki swoimi dłońmi, przyszpilając tym samym do łóżka. Był cudowny, kochany. Byliśmy jednością. Stykaliśmy się każdą najmniejszą częścią ciała, nic nie mogło nas rozdzielić. Byliśmy dwojgiem dusz w jednym ciele. Niepokonani. Niezniszczalni. Bo miłości nie da się zniszczyć.
Nagle sama nie wiem dlaczego, przetoczyłam się w bok, lądując na nim. Odezwał się we mnie duch pożądania, dzikiego pożądania. Sięgnęłam do guzików jego koszuli. Ogarnięta dzikim szałem, nie dostrzegłam, że ktoś wyważa drzwi.
– Co wy u licha robicie? – spytał Kaspian.
A więc, czy się Wam podobało?
Zapytanie parafialne: wolicie Ewę z Christianem czy z Mateuszem?
Buziaki
Chione
Tak, wiem. To już zaczyna się zamieniać w jakieś porąbane romansidło xDDD
I znów ją pierwsza komentuję moje własne opko ;______; Po co ja to jeszcze piszę, skoro nikt tego nie czyta?
Ja to przeczytałam. Osobiście wolę Ewę z Chisem 😉
„I dla Pallas Ateny cała reszta.” – haha, ciekawe dlaczego. xD
Tak jak już Ci pisałam na Skajpie, uwielbiam prostotę zawartą w tej części. Nie wiem dlaczego, ale jakoś mi tu pasuje. Do tych wydarzeń. Do tych czułych pocałunków, chwil namiętności… wszystkiego. Masz śliczny, lekki styl, który dodaje wszystkim scenom jeszcze większego uroku i realizmu. No i, kurczę, świetna końcówka. 😀 Chcę więcej, Chio! Więcej!
Ach, no a co do chłopaków, to dla mnie obojętnie z kim Ewcia będzie – obaj są sexy. xD
Ja jednak jestem bardziej przywiązana do Christiana… A wszyscy są za Mateuszem ;____;
Nie ja jestem z Christianem i zawsze będę :3
Cóż, w sumie nie można Ci się dziwić – przecież przez calusieńką serię Ewcia była z Chrisem, przez wszystkie te części kochała tylko jego… a tu nagle puf! Nowy facet! Nowa miłość! Koniec z troskliwym synem Hekate! Jak najbardziej rozumiem Twoje przywiązanie. Dlatego rób co chcesz. W końcu to Ty jesteś autorką, nie my, Ty masz pełną władzę nad życiem bohaterów. Soł… nie mogę się doczekać Twojej decyzji. 😀
Nareszcie! Od początku serii kibicowałam Matiemu! Tak trzymać. Czekam na cd. Ciekawie jak się z tego wyplączą? 😀 Doczekać się nie mogę. 😀
Uchuchu Przypał *.* Hahhaha błagam opisz dokładnie minę Kaspiana xD Szczerze nie wierzyłam Ci na początku, ale to chyba faktycznie zmienia się w romansidło :P. I jeżeli się zgodzisz mam taki pomysł. Może po tej serii daj paarę ‚nudnych’ opek (z CA oczywiście) w sensie w których ani nie tarza się po łóżku z Chrisem/ Matim ani nie próbuje się zabić, ani nie ratuje świata. Żeby po prostu opisać jej chwilę z życia normalnych herosów :P. (Ale potem możesz wrócić do wcześniej wymienionych apokalips xD). Z błędów znalazłam tylko jeden (drugiego zapomniałam xD): na początku wypowiedzi napisałaś, że ,,w ciągu ostatnich dwóch lat blablabla i tu wymieniłaś wszystkie 4 połówki lat i na koniec napisałaś ,,…i spędziłam dwa lata w Warszawie” więc nie dwa a cztery. Ogólnie to wiesz, że nawet jeżeli napiszesz jakąś pogmatwaną wersję zmierzchu to i tak uwielbiam twój styl pisania 😀
Hahhhahahaha, faktycznie, mina Kaspiana musiała być nieżła. Przyłączam się do prośby Hestii o dokładny opis.
Opowiadanie jest wciągające i genialne, ale rzeczywiście staje się romansidłem. Cała część jednym wielkim, namiętnym pocałunkiem i yhym, yhym czymś więcej, XD. Nie oznacza to, że nie wciąga i nie jest fajne. Ale tak czy inaczej bardzo mi się podoba.
Opisy są oryginalne, ja na przykład bym raczej nie wpadł na te wszystkie porównania i metafory. Akcji niestety prawie nie ma. Ale jak już jest, czyli ten kawałek z ucieczką, palącą bramą, to jest świetna.
Tak na przyszłość: Błagam, mniej uczuć typu cmok-cmok-mlask-mlask-och, jaka ja jestem nizedecydowana-Chris?-Mati?-ca-całuj mnie, please. (Dobra, może trochę przesadziłem :D)
Co do wyboru, Chris czy Mati, to zajrzyj na bloga Mari, a w jednym z postów dowiesz się co o tym sądzę, XD. (Mari, wiesz o co chodzi.) A tak na serio. Wolę Mateusza. Nie jest emo, a poza tym jego charkater jest wg. mnie fajniejszy. No i jest synem Apolla. (Hekate też lubię, ale syn Apolla bardziej pasuje do Ewy moim zdaniem).
Więcej akcji, więcej przygód, więcej zagadek, XD.
Czemu mniej uczuć? Ona jest zagubiona we własnym świecie, przerażona otaczającą ją ze wszystkich stron rzeczywistością, musi mieć kogoś. I czasem musi ją z tym kim ponieść xDDD
moim zdaniem jest świetne nie uważam, że masz zaa dużo uczuć dla mnie jest sam raz i wolałabym aby Ewa była z Mateuszem. No pisz dalej nie mogę się doczekać następnego opka
Bez obrazy, Chio, ale gdy to czytałam w głowie pojawił mi się napis ,,Moda na sukces odcinek 1285”. To prawda, z tego robi się romansidło. I choć ich nie lubię, te jest całkiem fajne. Ale brak mi dawnej Ewy. Tej która była niezłomna, zdeterminowana i pewna siebie. Wiem, te wydarzenia, które pojawiły się w jej życiu musiały ją zmienić, ale…po prostu mi brak takiej Ewy. Więc może w następnej części zrób trochę więcej akcji i niech ta Ewa się pojawi choć na chwilę – niech uratuje nie tylko siebie, ale też Mateusza i spółkę.
A tak na marginesie: jestem za Christianem.
Wybacz, Chio, ale co do tej części mam tylko jedno pytanie, bo komentarzy z krytyką masz już kilka.
Czy pamiętasz, że Ewa nie jest w swoim ciele?
Szczerze mówiąc w tej części mi się o tym zapomniało… Tak, przyznaję się. Zachowywała się, jakby nie była. Długo nie pisałam CD i troszkę mi się o tym zapomniało.
Nie tylko w tej 😉 Chyba w poprzedniej lub dwie wcześniej było coś o rudych włosach… Chyba, że zlepione były krwią, czy coś.
Ale skoro tak, to dobrze, że przypominam 😀
To Ty czytałaś poprzednie części? O.o
Z Mateuszeem :**** 😉
Cóż. I tak mam niestety w planie zamordowanie Mateusza. Tak na dobre zakończenie serii.
Przepraszam, przepraszam, ale się cieszę. Wolę Chrisa niż Mateusza, ogółem bardzo lubię Hekate, bardziej od Apollo (choć jego też lofciam <3 xD)
Ogółem idę czytać dalsze części.