Ciąg dalszy opka 😉
Jestem już w obozie. Jak by ktoś nie wiedział jest to takie miejsce dla odrobinę bardziej uzdolnionych dzieciaków, takich jak ja. Niektórzy potrafią doskonale walczyć, niektórzy strzelać z łuku, czy przywoływać wiatr. Ja potrafię tylko czarować. Brzmi nie źle nie? Mogę praktycznie zrobić wszystko. Może rzeczywiście byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że nie potrafię nad tą mocą panować. Ostatnim razem jak mi się wymknęła spod kontroli zginął człowiek. Do dzisiaj śnią mi się koszmary. Wszyscy się mnie boją, nie mam żadnych przyjaciół. Mieszkam w domku Hermesa. Moja mama dalej mnie nie uznała. Żadnego znaku, nic. Dalej twierdzę, że to wszystko nie ma żadnego sensu. Matka była zwyczajnym człowiekiem i mój tata także. Jednak ja posiadam magiczną moc. Aktualnie nic nie robię. Leżę na łóżku. Jest noc. Słyszę dookoła ciche szepty moich współlokatorów. Beznadzieja, że muszę z nimi mieszkać. Chciałbym mieć własny domek. Jedyny w swoim rodzaju. Niestety wszystkie są przepełnione. Odwracam się na prawy bok. Co teraz będzie? Zamieszkam tu na zawsze? Nawet nie mogę powiadomić taty, gdyż zabrali mi telefon. Jakiś cienki głosik zaczyna do mnie mówić. Nie widzę kto to i nie chcę. Mam wszystkiego dosyć.
– To prawda, że ty go zabiłeś? Podobno był cały we krwi. Jak to możliwe?
Zwykły dzieciak ciekawy świata. Nie fatyguję się z odpowiedzią. Udaję, że śpię. Chłopczyk jeszcze chwilę siedzi przy moim materacu, najwyraźniej licząc na jakiekolwiek zareagowanie, jednak się nie doczeka. Nie wiem jakim cudem, ale udaje mi się zasnąć.
Wspomnę jeszcze, że herosom bardzo często zdarzają się beznadziejne sny.
Tym razem stoję nad przepaścią. Głęboką przepaścią. Odruchowo się cofam. Wszędzie słychać niewyraźne szepty. Nie potrafię ich zrozumieć. Najwyraźniej znajduję się w jakiejś jaskini. Wszędzie pełno szarych skał. Odwracam się za siebie w poszukiwaniu wyjścia. Nie widzę go. Ani promyka światła. Mogę wybierać. Albo idę do niewiadomo gdzie, albo skaczę w przepaść. Wybieram pierwszą opcję. Zawracam. Nikogo tu nie ma. Słyszę echo własnych kroków, zlewające się z dziwacznymi szeptami. Czuję pot na karku. Nagle ląduję na plecach. Au, boli. Ktoś mnie przewrócił. Rozglądam się. Nic. Cisza. Dopiero po chwili słyszę głos. Gruby przyjazny głos. Naprawdę ciepły i miły dla ucha. Niestety to co mówi już nie jest tak przyjemne:
– Syn mojego wroga jest moim wrogiem. Syn najczystszego zła jest wrogiem dobra.
WTF? Co to ma być? Przyznam, że jestem odrobinkę przerażony. Czyjaś ręka chwyta mnie za gardło. Z całych sił przyciska do ziemi. Nie potrafię oddychać. Mimo, że mam otwarte oczy, nikogo nie widzę. Niech mnie szlag trafi. To nie może być sen. Ból jest tak realistyczny. Czuję pot na mojej szyi. Właściwie, cały byłem mokry. Oczy zachodzą mi mgłą. Kopię nogami nic. Ciekawe jak to jest umrzeć we śnie. Czy inni znajdą moje ciało na materacu? Mam nadzieję, że dalej tam będę, bo chyba magicznie się tutaj nie przeteleportowałem . Głos mówi:
– Jeszcze cię nie zabiję, dam się wykazać komuś, kto bardzo tego pragnie. Ciesz się jeszcze tym twoim marnym życiem póki możesz.
Upadam na ziemię. Zaciskam zęby. Moja noga mnie boli. Musiałem o cos uderzyć. Siadam. Masuję ją. Wokół mnie cisza. Dosłownie ani najcichszego szeptu. Rozglądam się. Ciemność. Potrząsam głową. Zamykam oczy. Otwieram je. Sufit. Biały sufit. Co? Aha, obudziłem się. Noga mnie nie boli. Dziwne. Przysięgam, że naprawdę pulsowała bólem. Oddycham ciężko. Słyszę równe oddechy śpiących herosów. Przewracam się na drugi bok. Zasypiam. Nie śni mi się już nic. Budzi mnie krzyk. Jakiś współlokator wrzeszczy na cały głos, byśmy się obudzili. Tak dawno porządnie się nie wyspałem. Nie mógłby dać mi trochę spokoju? Otwieram oczy i podnoszę się z materaca. Jedna dziewczyna rzuciła zbędną uwagę pod moim adresem:
– No proszę, śpioch się obudził.
Wychodzę z domku nie zamykając drzwi. Nie obchodzi mnie, że innych to zdenerwuje, nie mój problem. Najgorsze jest to, że nie mam żadnych ciuchów na zmianę. Muszę skontaktować się z ojcem. Ruszam w kierunku Wielkiego Domu. Grzecznie pukam do drzwi. Chwilę czekam. Otwiera mi Wiktor (szef obozu). Wysila się na uśmiech:
– Cześć, co cię do mnie sprowadza?
-Chciałbym skontaktować się z tatą- odrzekam
– A tak jasne, Chodź.
Podchodzę. Wiktor wyjmuje złoty pieniądz. O nic nie pytam. Rzuca go na ziemię i przywołuje boginię tęczy. Nadal uważam, że prościej byłoby oddać mi telefon. Zwracam mu uwagę:
– Wiesz, mój tata chyba nie jest przyzwyczajony do takich rzeczy. Jest człowiekiem, nie zna się na tych waszych sztuczkach
Przez chwilę się zastanawia, po chwili mówi:
– Możliwe, że masz rację, dam ci komórkę, ale obiecaj, że nie zajmie ci to zbyt długo dobrze?
Kiwam głową na znak zgody. Odbieram od niego telefon i wybieram numer taty. O dziwo odbiera, rzadko mu się to zdarza. Zaczynam rozmowę:
– Tato, bo jest taka sprawa, jestem w pewnym obozie i będę musiał zostać tu na jakiś czas, mógłbyś przysłać mi jakieś ubrania na zmianę?
– W jakim obozie? Nie miałeś być przypadkiem we Francji?
– Tak tato, ale sprawy się nieco skomplikowały- Szybko odpowiadam. Co mam mu powiedzieć? Zostałem zawleczony do obozu herosów, dzieciaków z zaburzeniami umysłowymi?
Rozmowę przerywa mi Wiktor. Mówi cicho:
– Nie chcę cię martwić, ale twój ojciec może tu nie trafić. Miejsce to jest zabezpieczone przed śmiertelnikami. Jeśli chcesz załatwię ci parę par spodni i koszulek, to nie problem- uśmiecha się współczująco
Zgadzam się. Nie dam rady dłużej rozmawiać z tatą. Kończę rozmowę:
– Nieważne tato, nie zawracam ci głowy, wiedz, że jestem cały i zdrów, na razie.
Rozłączam się szybko. Dziękuję dyrektorowi za komórkę i wychodzę z Wielkiego Domu. Czas coś zjeść. Idę w stronę skromnej jadalni. Siadam przy stoliku Hermesa. Natychmiastowo, wszystkie szmery przestają być słyszalne. Cała jadalnie dosłownie przestała mówić i to w jednym momencie. Ciągle się mnie boją. Nic nie mogę na to poradzić. Odpowiadam najgłośniej jak umiem:
– Smacznego wszystkim!
Szybko biorę się za moją porcję. Trwa nadal głucha cisza. Staram nie zwracać na to uwagi. Jest to bardzo trudne. Wszyscy się mnie boją nie chcą mnie znać, Myśla, że jestem mordercą. No dobra, może trochę jestem mordercą, ale to nie było tak jak myślą. Nie wytrzymuję. Wstaję. Trzymam głowę wysoko. Wydzieram się na cały głos:
– Przestańcie się mnie bać! Ja nie chciałem go zabić, tak! To był zupełny przypadek. Nic nie poradzę, że nie panuję nad moją mocą! Ludzie, umiecie wybaczać!? Zrozumcie ja nie chcę być traktowany jak jakiś zabójca! Też byłem przerażony jak dotarło do mnie co zrobiłem … jakbym tylko potrafił się nauczyć jak posługiwać się moimi umiejętnościami byłoby dużo lepiej…
W tej chwili przerywa mi kobiecy głos:
– Przestań zgrywać ofiarę losu herosie.
Patrzę w stronę skąd dobiegał głos. Patrzę na średniego wzrostu dziewczynę. Z wyglądu przypomina Azjatkę, ma czarne włosy, oraz ciemno brązowe oczy. Ma utkwiony we mnie wzrok. Otrząsam się. Dziewczyna ciągnie:
– Nauczę cię nad nią panować, też potrafię czarować.
Czyli jest to córka Hekate. Brzmi nieźle. Zwilżam usta i podejmuję dalej rozmowę:
– Byłbym wdzięczny, a co do tego ofiary losu… nie zgrywam się tylko chcę przekazać wam, że….
– Nie interesuje mnie to. Jutro z samego rana masz się stawić na boisku do piłki nożnej zrozumiano?
Na boisku do piłki nożnej? Serio? No cóż, wolę się z nią nie sprzeczać. Uwierzcie mi, nie wygląda łagodnie. Zaczynam się jej bać. Jest stanowcza i zdeterminowana. Kiwam głową na znak zgody. Siadam powrotem na ławce. Kończę mój zaczęty posiłek.
Bardzo mi się podoba to opowiadanie! Jest kilka błędów, ale taki mini mini Pozdrawiam i czekam na cd!
takich*
Bardzo Fajne