Eva
Obudziłam się pierwsza. Przez kilka minut leżałam z zamkniętymi oczami, owijając się śpiworem chcąc zatrzymać ciepło. W końcu zrozumiałam, że nie uda mi się usnąć ponownie. Ziewając, podniosłam się do pozycji siedzącej. W namiocie słychać było jedynie miarowe oddechy dziewczyn. Wymacałam swój plecak i zaczęłam ubierać się w ubrania, które wybrałam na chybił trafił. Włożyłam czarne szorty, a na szary podkoszulek zarzuciłam czerwony polar. Odruchowo sięgnęłam też po szkicownik. Po cichu wygramoliłam się z namiotu i uśmiechnęłam się. Słońce oblewało swoim porannym blaskiem całą polanę. Jego promienie odbijały się w rzece sprawiając, że woda błyszczała niczym posypana brokatem. Wzięłam głęboki wdech. Jeszcze nigdy nie czułam tak rześkiego oraz czystego powietrza. Delikatny wiatr smagał źdźbłami traw i delikatnymi łodyżkami kwiatów. Zauroczona rozpościerającym się przede mną widokiem, usiadłam na pobliskim głazie i zaczęłam rysować. Mało było rzeczy, które sprawiały mi taką radość jaką dawało mi szkicowanie. Podczas gdy na co dzień starałam się ukrywać uczucia, tutaj mogłam się otworzyć. Przelewałam na papier wszystkie emocje, o których istnieniu czasem nie miałam pojęcia. Teraz mój obraz przepełniony był radością oraz spokojem. Przymknęłam powieki, rozkoszując się tą chwilą. „Pięknie tu” – pomyślałam. „Mogłabym tu zostać.” Jeszcze raz odetchnęłam głęboko i… zaniosłam się kaszlem.
– Co jest? – zapytałam na głos, zaskoczona swoim zachowaniem. W gardle poczułam delikatne drapanie. „To nic. Zaraz przejdzie” – zapewniłam samą siebie i wróciłam do rysunku.
Po jakimś czasie poczułam dotyk czyjejś ręki na moim ramieniu. Odwróciłam głowę i ujrzałam nad sobą uśmiechniętego syna Aresa.
– Można? – spytał i nie czekając na odpowiedź, usiadł koło mnie. Uśmiechnęłam się lekko, kręcąc głową.
– Która godzina? – zapytałam po chwili.
– Ósma.
Otworzyłam ze zdziwienia oczy i spojrzałam na szkicownik. – Czyli, że…
– Rysowałaś przez dwie godziny? Tak – dokończył za mnie Misiek i wyszczerzył do mnie zęby. – Nikt nie miał odwagi ci przeszkadzać. Dopiero teraz wysłali mnie, żebym ci powiedział, że czas na śniadanie.
Dokładnie w tym momencie zaburczało mi w brzuchu. Chłopak wybuchnął śmiechem. Przez moment zastanawiałam się czy zepchnąć go z kamienia, czy również się roześmiać. W końcu wybrałam to drugie.
Na kocu przed namiotami leżały zostawione dla nas kanapki, jabłka i butelki z wodą. Jack i Rozi myli zęby, Ginny i Jamie składali śpiwory i chowali je do plecaków. Dzieci Hekate rzuciły na nie zaklęcie, dzięki któremu są wstanie zmieścić dowolny przedmiot, bez względu na jego wagę, kształt i wielkość. Trzeba przyznać, iż jest to bardzo przydatne. Kiedy jedliśmy, znów poczułam to nieprzyjemne drapanie w gardle. Skrzywiłam się mimowolnie i dotknęłam szyi.
– Coś nie tak? – Misiek posłał mi zatroskane spojrzenie. Zawsze mnie to rozczulało. Ta jego chęć niesienia mi pomocy przy najmniejszym nawet problemie, choć zdawał sobie sprawę, że jej nie potrzebuję. Że sama dam sobie radę. Pokręciłam głową i uspokajająco powiedział:
– Nic mi nie jest. Wzięłam za duży kęs.
Chłopak skinął głową, wyraźnie uspokojony. Ja sięgnęłam po wodę. Upiłam kilka łyków i ból ustąpił.
Gdy obozowisko zostało sprzątnięte, usiedliśmy w kręgu i Ginny wyciągnęła mapę. Złota linia ciągnęła się równolegle do rzeki. Od czasu do czasu skręcała lub wiła się niczym wąż, aż wreszcie zatrzymywała się przed dużym zbiornikiem wodnym oznaczającym jezioro.
– To co? – Jamie podniósł wzrok na nasze twarze. – Ruszamy?
Przytaknęliśmy i zarzuciliśmy sobie plecaki na ramiona.
Wędrówka nie była męcząca. Nie napotkaliśmy na drodze również żadnych przeszkód. Po lewej stronie mieliśmy rzekę, a po prawej ciągnące się hektary łąk. Maszerowaliśmy już od półtorej godziny. Czasem ktoś rzucił zdanie typu: „Zobaczcie jak pięknie!” lub „Widzieliście? Sokół krąży nad tamtą jodłą” albo „Hej Jack, podaj mi wodę” Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mój nasilający się ból gardła. Z nas wszystkich to ja piłam najwięcej. Udało mi się też niepostrzeżenie połknąć tabletkę przeciwbólową, ale niewiele pomogła. Każdy normalny człowiek nie ukrywałby, że coś jest nie tak. Ale ja oczywiście chciałam poradzić sobie sama. Zła na samą siebie, schowałam zaciśnięte pięści do kieszeni. „Nie chcę ich martwić” – mówiłam sama do siebie. „Zaczną się niepokoić i wymyślać nie wiadomo co. Misiek przecież gotów jest nosić mnie na rękach!” Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie, wierzgającą i wyrywającą się z silnych ramion, nie zwracającego na to uwagi rudzielca. Siłą powstrzymałam się żeby nie parsknąć śmiechem. Zamiast tego, dogoniłam przyjaciół i przyłączyłam się do zaciętej dyskusji na temat: Który z bogów ma największe ego?
Dwie godziny później zrobiliśmy postój. Moczyliśmy stopy w lodowatej rzecznej wodzie i w ciszy jedliśmy prowiant. Nagle Jamie wykonał gest dłonią jakby się od czegoś opędzał. Po chwili to samo zrobiła Rozi. Syn Eteru zmarszczył brwi, odłożył na bok kanapkę i złapał powietrze.
– Głupie komary – powiedział, zanurzając rękę w wodzie. Nie minęło pięć sekund, a i ja usłyszałam charakterystyczne brzęczenie. Pacnęłam owada, który właśnie usiadł na mojej łydce. Ginny również złapała jedno z tych natrętnych stworzeń i rozwarła dłoń. Jej oczy powoli robiły się wielkie jak spodki.
– Emmm… kochani… – zaczęła.
Nie słuchaliśmy jej. Byliśmy zbyt zajęci odganianiem komarów.
– Szlag! Ugryzł mnie – syknął Misiek i uniósł rękę żeby się podrapać.
– Nie! – wrzasnęła Ginny. – Niech nikt się nie drapie!
Spojrzeliśmy na nią zdziwieni.
– Ale to tak strasznie swędzi! – poskarżył się rudzielec. Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko przyglądała się owadowi, leżącemu na jej palcach. Blondynka głośno przełknęła ślinę.
– Komary Annulata – wyjaśniła. – Jak się podrapiesz, to ich ślina przedostanie ci się do krwi i umrzesz w ciągu kilku godzin.
Wszyscy zamarliśmy w bezruchu. Jakby tego było mało, właśnie zaczęło mi się lekko kręcić w głowie.
– To co mamy robić? – spytał Jack, podejrzliwie patrząc na swoje bąble.
– Najpierw stąd chodźmy. Widocznie gdzieś niedaleko mają gniazdo i dlatego nas zaatakowały – Ginny już wstała i zakładała plecak.
– A ugryzienia? – Rozi podała mi rękę i pomogła wstać. Gdyby nie ona, na pewno bym upadła. Brunetka posłała mi zaniepokojone spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
– Ambrozja chyba powinna wystarczyć, prawda? – stwierdził Jamie. Córka Ateny przytaknęła. Chłopak sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej sześć złotych cukierków. Przyjemny, miodowy smak rozlał się po całym moim języku. Bąble od razu przestały boleć. „Proszę zadziałaj na głowę. Proszę zadziałaj na głowę” – modliłam się w duchu. Nic takiego nie nastąpiło.
Ruszyliśmy dalej. Krajobraz powoli zaczął się zmieniać. Piaszczysta ścieżka przeistoczyła się w żwirową. Łąki ustąpiły miejsca najpierw pojedynczym drzewom, a potem lasowi. Ciemnozielona, żywa ściana zdawała się nas pochłonąć, gdy weszliśmy między drzewa. Ciszę jaka tu panowała, zakłócał jedynie szum płynącej rzeki i dźwięk naszych kroków. Z każdym przebytym przez nas metrem czułam się coraz gorzej. Drapanie w gardle stało się nie do zniesienia, a zawroty głowy sprawiały, że czasem traciłam równowagę i musiałam złapać się drzewa. Kiedy przystanęłam już czwarty raz, usłyszałam nad sobą miękki głos Miśka:
– Evo? Dobrze się czujesz?
Zerknęłam w górę. Piwne oczy chłopaka wpatrywały się we mnie z zaniepokojeniem. Uśmiechnęła się dziarsko i starając się żeby mój głos nie zadrżał, powiedziałam:
– Zakręciło mi się w głowie. Nic takiego. Idź dalej, dogonię was.
Ale syn Aresa nawet nie drgnął. Gestem nie znoszącym sprzeciwu, zdjął mi z ramion plecak i zarzucił go sobie na plecy. Westchnęłam cicho.
– Dzięki – szepnęłam, kiedy wolnym krokiem ruszyłam za nim.
Po trzydziestu minutach marszu, zaczęło mi brakować tchu. Plecy idącego przede mną rudzielca stały się niewyraźne. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zapadła ciemność, a ja czułam, że spadam.
Ocknęłam się z głową na czyichś kolanach. Nade mną pochylały się zatroskane twarze Jacka, Rozi i Jamiego.
– Odsuńcie się – usłyszałam cichy głos Ginny – dajcie jej odetchnąć. Blondynka przyłożyła mi do czoła zimny okład. Aż westchnęłam z rozkoszy, gdy zimne krople spłynęły mi po karku oraz skroniach.
– Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? – spytał miękko Misiek. Zamknęłam oczy i odwróciłam twarz w bok.
– Nie chciałam was martwić…
Rozi zrobiła surową minę. Ujęła moje dłonie w swoje i powiedziała:
– A zdajesz sobie sprawę, że teraz zmartwiłaś nas jeszcze bardziej?! Evo wiem, że jesteś uparta, ale i tak cię o to poproszę. Jeśli kiedykolwiek znów będziesz potrzebowała pomocy, to masz się do nas natychmiast zgłosić, ok? – Stanowczy ton brunetki i wyraz jej oczu wyrażał całkowity brak akceptacji sprzeciwu. Uśmiechnęłam się lekko, po czym skinęłam głową. Chwilę później byłam miażdżona w ciasnym, zbiorowym uścisku.
Dziewczyny zaaplikowały mi sporą dawkę ambrozji, dzięki której poczułam się trochę lepiej. Chłopcy rozdzielili między siebie moje bagaże i właśnie przepakowywali swoje plecaki. Po raz pierwszy w życiu czułam się tak bezradna i zależna od innych. Na szczęście znów wznowiliśmy marsz. Podtrzymywana przez Rozi i pod czujnym okiem Michaela pokonywałam kolejne kilometry. Rzeka zatoczyła łagodny łuk i skręciła w lewo. Las stawał się coraz rzadszy. Miejsca wysokich, potężnych drzew, zaczęły zajmować krzaki jałowca. Godzinę później wyszliśmy na otwarty teren i… zamarliśmy w zachwycie. W samym centrum polany rozciągało się jezioro, którego woda przybrała intensywnie zielonkawy odcień. Przed nami, daleko za lasem, znów widać było Czarny Kanion, ku któremu niedługo zacznie się chylić słońce. Pierwszy otrząsnął się Jaimie.
– Gdzie teraz? – spytał, rozglądając się. – Nie widzę ścieżki.
Obejrzałam się. Faktycznie, droga kończyła się dokładnie tam gdzie staliśmy. A innej nie było widać. Ginny sięgnęła po mapę i zaczęła się jej przyglądać. Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech.
– Kochani… wydaje mi się, że to już koniec – powiedziała po chwili, a jej oczy aż błyszczały ze szczęścia.
– Czyli, że… – Misiek wyszczerzył zęby. Jack roześmiał i krzyknął:
– Udało nam się!
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Niestety było to za wiele jak na moją głowę. Zachwiałam się, ale Jamie złapał mnie w samą porę. Usiadłam na trawie. Rozi zrobiła to samo, a reszta zapatrzyła się w jezioro.
– Wszystko pięknie, tylko gdzie ten rajski ogród? – Syn Eteru zmarszczył czoło. Uśmiechy zniknęły z naszych twarzy. Już mieliśmy popaść w rozpacz, kiedy na trzymanym przez Ginny papierze, pojawiły się złote słowa:
„Brama otworzy się w pierwszą minutę, ostatniego dnia miesiąca, gdy księżyc w pełni ujrzy swe srebrne oblicze…”
Zaraz po odczytaniu ich przez dziewczynę, litery zaczęły blaknąć, aż chwilę potem wtopiły się w tło.
– Jaki mamy dziś dzień? – spytałam po długiej ciszy. Rozi zamyśliła się.
– Sobotę – odpowiedziała. – Na sto procent.
Pokręciłam głową.
– Chodziło mi o datę.
– Dwudziesty dziewiąty czerwca – powiedział cicho Jamie.
Wszyscy posłaliśmy sobie znaczące spojrzenia.
– Czyli jutro wszystko się okaże… – westchnęła Rozi.
Ginny kazała wszystkim położyć się wcześnie spać.
– A zwłaszcza ty – powiedziała do mnie, grożąc mi palcem i uśmiechając się żartobliwie.
Nie rozpaliliśmy ogniska. Po prostu siedzieliśmy koło siebie, nawet nie rozmawiając. Jedzenia nie tknęłam. Sama nie wiem czy z nerwów, czy z powodu choroby. Przełknęłam jedynie łyżkę ambrozji podaną mi przez Miśka. Kiedy wszyscy powoli zaczęliśmy się kierować do namiotów, rudzielec złapał mnie za rękę i odciągnął na bok.
– Evo… może lepiej żebym dzisiaj był przy tobie, co? – spytał nieśmiało, ściskając moją dłoń. Rozczuliło mnie to. Właściwie propozycja była kusząca, ale…
– Nie martw się o mnie – powiedziałam patrząc mu w oczy. – Jakby coś mi było to od razu cię zawołam. Obiecuję… – wiedziona impulsem, uniosłam się na palcach i pocałowałam chłopaka w policzek – mój ty obrońco – dokończyłam cicho, po czym odwróciłam się i odeszłam do namiotu.
Zasnęłam dokładnie w tym samym momencie, w którym moja głowa dotknęła poduszki.
Łał, nie mogę wyjść z podziwu 😀 to opowiadanie jest świetne, nie mogę się już doczekać dalszych części. Masz cudowny styl pisania, w szczególności podobają mi się opisy, te miejsca z opowiadania wprost pokazują mi się przed oczami xD
Cudo! Zresztą, co ja się będę powtarzać pod kazdym opkiem, zachwycasz mnie wszystkim. Strasznie jaram się Miśkiem i Evą! Ja ich po prostu uwielbiam 😀
Och! Eva zachorowała?! Mam nadzieję, że wytrzyma i znajdą lekarstwo! Szybko następną część!