Jaaa… To już dziesiąta część tej serii… Dawno nie napisałam tak długiej wielopartówki, muszę przyznać ;___; Od czasów CA II, nic takiego nie powstało. W każdym razie sądzę, że ta seria, choć zbliża się do końca nawet mi wyszła… Co ja gadam, ona nie zbliża się do końca… Ona na razie się rozkręca. Dla Magiap i Pallas Ateny. I Carmel. I… niech będzie, dla Melii. Niech się cieszy xD
Ewa
Myślałam, że umrę. Serio. Pogodziłam się z tym. Tak po prostu. Tak normalnie. Jakbym zgadzała się na pójście na stryczek. Z własnej woli. Widziałam zbliżającą się ziemię. Wszystko jakby zwolniło. Zamknęłam powieki, modląc się, by już było po wszystkim. Bym poszła do tego piekielnego Podziemia, na Pola Asfodelowe, bo przecież na Elizjum nie zasłużyłam. Czułam na policzkach pęd wiatru, który niewidzialnymi rękami muskał skórę i czochrał włosy. I poczułam, że za chwilę będzie koniec. Naprawdę to poczułam. Milisekundę przed tym, jak ten koniec nie nadszedł. Nagle wszystko się zatrzymało. Tak po prostu – jak film, gdy wciskamy guzik pauzy na pilocie. Otworzyłam szeroko oczy. Elizjum? Nie… Zobaczyłam wypolerowane kafelki dziedzińca. Kilka centymetrów przed swoją twarzą miałam… ziemię. Zawisłam w powietrzu, trzymana w talii niewidzialną ręką.
Zakrztusiłam się. Czułam, jakby ta dłoń miażdżyła mi żebra, wyciskała płuca, zawartość żołądka. Nie mogłam oddychać. Coś odcinało mi dopływ błogosławionego powietrza, którego tak wtedy potrzebowałam. Gardło płonęło żywym, zabójczym ogniem, który na jedno skinienie osoby, która tak mnie męczyła mógł strawić mnie całą. Oczy niemal wychodziły mi z orbit. Gdybym spojrzała wtedy w lustro, zapewne ujrzałabym w nich czyste przerażenie. Jakim cudem mi nie wypadły? Spróbowałam krzyknąć, prosić, by przerwano moje cierpienia. Zamiast tego z gardła wydobył się pisk, który z pewnością nie przypominał wrzasków, które miałam w swoim repertuarze. Zamknęłam usta, lecz po chwili znów je otworzyłam – poczułam na języku dziwnie gęstą, smakującą metalicznie ciecz. Krew?! Wyplułam ją na białe kafelki dziedzińca i patrzyłam, jak rozlewa się po nieskazitelnym i wypolerowanym na błysk szkle. Była ciemnoczerwona, niemal czarna. Czy gdybym została bezpiecznie w Warszawie, żyjąc w zapomnieniu, odosobnieniu od świata greckich mitów, znów opuściłaby moje żyły? Zapewne tak. To była tylko kwestia czasu, aż Kadir/Ponos znalazłby mnie. Nie uciekłabym przed przeznaczeniem.
Po chwili z rozmyślań wyrwał mnie pewien dość istotny fakt – spadłam na ziemię, a ból przeszedł. Uderzyłam z całą mocą o posadzkę, ale wyrwało to ze mnie tylko cichy jęk, nic więcej. Z czwartego piętra się czasem spadało, to co tu mówić o kilku centymetrach… Zaklęłam cicho po grecku, bo włosy i sukienka umazały mi się we krwi. A owa ciecz naprawdę okropnie wygląda w czerwono-rudych włosach, jakie mam. Westchnęłam. Już podnosiłam się z ziemi, kiedy ktoś złapał mnie za przegub. Oczywiście był to Kadir.
– No to masz kłopoty – warknął. – Jak mogłaś to zrobić? Myślałem… – wydawał się być wytrącony z równowagi. – Myślałem, że już nigdy nie targniesz się na swoje życie, po tym co się wydarzyło kilka lat temu. Że docenisz ten cud. Bo to cud, którego bogowie nie doceniają. I tak nigdy go nie stracą. A wy… zwykli śmiertelnicy… Powinniście opiekować się nim, dbać o niego najlepiej, jak potraficie. Bo nie dostaniecie go po raz drugi. A ty… – teraz już krzyczał. – Wiesz, nie zamierzałem cię wcale zabijać! Nigdy! Chciałem cię straszyć, karmić się twoim cierpieniem! Chciałem byś płakała z bólu, po tym, gdy staniesz się już bezużyteczna, po wyciągnięciu z twojej głowy sekretów olimpijczyków! Ale nie chciałem twojej śmierci… W przeciwieństwie do niektórych bogów ja wiem co to życie. Moja ukochana była śmiertelniczką. I je straciła! – Z jego ust spływała piana, cały czas coraz bardziej się nakręcał. – Zabili ją na moich oczach, rozumiesz?! Przywiązali mnie do słupa i kazali patrzeć. Patrzeć jak wyciskają z niej ostatnie okruchy życia! Dlatego jestem bogiem cierpienia! Bo chcę żeby inni cierpieli, tak jak ona, gdy odbierano jej życie. Ludzkość musi zapłacić cenę – wysapał. – Nie przeczytasz o tym w żadnej pieprzonej mitologii. Nie ma tego nigdzie. Dotąd tylko ja znałem tę historię… Nie jesteś warta życia, skoro chcesz je sobie odebrać.
Osłupiałam. Po prostu osłupiałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Bo właściwie… nie było nic do powiedzenia. Prawda została wyrzucona w górę, zawisła między nami w powietrzu. Wszelkie szlachetne pobudki, które mną kierowały do pozbawienia się egzystencji na ziemi straciły ważność. Bo one nigdy nie były ważne. I nie były w żadnym stopniu szlachetne. Gdzieś tam, w głębi swojego jestestwa chciałam umrzeć. I wykorzystywałam to wszystko w roli pretekstu. Byłam zwykłym, bojącym się co przyniesie życie tchórzem.
Obok mnie i Kadira nagle pojawił się Kaspian. Był zdenerwowany, na mój widok wytrzeszczył oczy.
– Kaspianie – przywołał chłopca bóg cierpienia. – Odprowadź ją do pokoju, przywiąż do łóżka i pilnuj – poprosił. – Co jakiś czas możesz przejechać jej nożem po ramieniu, żeby pamiętała co to znaczy ból… – zaśmiał się cicho, a na jego twarz powoli zaczęło wracać całkowite, chłodne opanowanie.
Chłopak spojrzał na mnie z przerażeniem, ale wyjął zza paska krótki sztylet i wziął mnie delikatnie za rękę. Nie wyglądał na osobę, która z lubością delektowałaby się moją gehenną. Raczej… jakby chciał mnie uwolnić. Ale to przecież było niemożliwe.
Westchnęłam cicho i dałam poprowadzić się Kaspianowi po dziedzińcu, a później po schodach na moje piętro. Dałam się przywiązać do łóżka, bez najmniejszego protestu. A może… A może by tak przejść na ich stronę? Zdradzić swoich herosów i zostać tu do końca swych dni, układając sobie życie z którymś z braci Grey? Takie myśli zaprzątały moją głowę, gdy patrzyłam w sufit pomalowany w gotyckie wzory, wznoszący się nad moją głową. Kaspian specjalnie poluzował sznur, by więzy nie wpijały mi się w nadgarstki, ale i tak nie zmieniało to faktu, iż było to niezbyt komfortowe. Smutnym wzrokiem mierzyłam go, siedzącego na krześle obok łóżka z nieprzeniknioną miną.
– Co się tak gapisz? – spytał podenerwowany. – Wiesz, że on kazał mi cię ciąć? Nigdy z własnej woli nie skrzywdziłbym kobiety…
– Możesz mnie krzywdzić do woli – odparłam.
Na jego twarzy wykwitło szczere zdumienie, lecz zamaskował je po kilku chwilach. Teraz wyglądał, jak osoba zaciekawiona czymś.
– Co masz na myśli? – wycedził ostrożnym głosem.
– Mam na myśli – chrząknęłam znacząco – że możesz mnie ciąć, bić, upuszczać mi krew, łamać kości, wyrywać paznokcie i odcinać kończyny, ale to nie zrobi na mnie najmniejszego wrażenia. Przeżyłam większość z tych rzeczy, jestem uodporniona na ból. Nawet już jeden raz zginęłam. I raz próbowałam się zabić. Nie jeden raz się cięłam – mówiłam, rozkręcając się coraz bardziej. Chciałam zrobić wrażenie osoby nie do złamania, osoby z kamienia. Żeby wiedział z kim przyjdzie mu walczyć, z kim ma do czynienia. Żeby zasiać w jego sercu strach. Ale jak było naprawdę, jak czułam się w środku? Jakbym mogła upaść po najmniejszym zadraśnięciu.
Ale przecież on potrzebował dowodu.
Wyciągnęłam rękę, jak tylko najdalej mogłam i wyrwałam nic nie spodziewającemu się chłopakowi nóż z ręki.
Zanim zdążył zareagować, ostrze już znajdowało się w moim ciele. Głęboko. Ponieważ miałam dość małą swobodę ruchów, nie miałam też jak ciąć sztyletem wszerz. Mogłam tylko w jednym miejscu. A więc dopchnęłam najdalej, jak tylko mogłam, tak że nóż niemal do połowy zanurzył się w mojej ręce. Ból wbrew wszystkiemu był… niewielki. Mały. Ale krwi było dużo. Trysnęła na wszystkie strony, oblekając szkarłatem mnie i Kaspiana.
– Co ty do jasnej cholery robisz?! – chłopak rzucił się w moją stronę, klękając przy łóżku.
Białą koszulę całą miał w czerwieni.
W dłoniach trzymał bandaże, nie wiedziałam nawet skąd je wziął. Wzrok zaczął mi się zamazywać, w oczach poczułam łzy.
Nie, Ewo! Nie możesz teraz odpłynąć! Nie możesz się rozpłakać! Staw temu co się zdarzy czoła! – To mniej więcej mówił głos wewnątrz mojej głowy. Ale ja nie umiałam wykonać tego, o co prosił…
Kaspian złapał za rękojeść sztyletu tkwiącego w mojej dłoni. Syknęłam cicho.
– To zaboli – mruknął.
I szarpnął z całej siły.
Mój krzyk można by porównać z wyciem syreny alarmowej. Mały, niewielki ból przeszedł w potężną gehennę. Czułam, jakby moje ramię płonęło. I po cholerę ja to robiłam? Żeby zaimponować? Nie udało mi się to nawet w ułamku pieprzonego procenta. Nawet w jednej setnej tego jednego procenta.
Nagle moje powieki zaczęły opadać. Próbowałam powstrzymać się przed sennością, ale nie potrafiłam.
– Boże, dziewczyno, coś ty zrobiła?! Masz zniszczone kości i nerwy w ręce!
Przez chwilę ucieczkę w świat snu zagradzał mi wściekły głos Kaspiana. Moment później pokonałam tę barierę i zapadłam się w ciepłe ramiona Morfeusza.
***
Leżę w ramionach jakiegoś przystojnego chłopca. Pierwsze co widzę, po otwarciu zaspanych oczu, to ten jego śliczny uśmiech… Mateusz. Długie blond włosy ma ładnie przycięte na pazia, buzię śliczną. Zresztą czego innego można by spodziewać się po synu Apollina?
Gdy tylko widzi, że się przebudziłam, przyciska mnie mocno do siebie. Niemal się duszę, gdy zanurza twarz w moich włosach, nadal ściskając mnie za żebra.
– Nigdy więcej mnie nie zostawiaj – mówi zdławionym głosem. – Błagam.
Widzę, iż jest bliski łez.
Wyciągam rękę i delikatnie gładzę go po włosach.
– Kocham cię – szepczę.
Kiedy narodziło się to uczucie? Nie wiem. Może wtedy, gdy po raz pierwszy spojrzałam mu w oczy? Wtedy, w Wielkim Domu, gdy usiłował przekonać mnie, że ściany wcale nie płoną, a on nie ma głowy lwa…? A to w ogóle można nazwać uczuciem? Mam wrażenie, iż jest to to samo co opanowało mnie, gdy wpadłam w miłość do Christiana. Może to rzeczywiście miłość, a nie zadurzenie? Chociaż… wydawało mi się, że kocham Chrisa. Ale w końcu się rozstaliśmy. Może tu będzie tak samo? I czy to co czułam do syna Hekate kiedykolwiek było prawdziwe? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
– Ja ciebie też – stwierdza Mateusz i całuje mnie w usta.
To sen, prawda? To musi być sen, w prawdziwym życiu nic nie jest takie łatwe.
Tak, to jest sen.
Po chwili wypadam z ramiona Matiego, uderzam o ziemię i przenoszę się do następnej wizji. Nie jest już taka słodka, jak poprzednia. Bo to rzeczywistość.
Mateusz
Stanąłem przed bramą. W myślach powtórzyłem sobie całą moją kwestię, teatrzyk, który miałem odegrać przed Ponosem. Że przychodzę ze strasznego Obozu Herosów, gdzie mnie bito, gwałcono, poniżano, zastraszano i robiono mi jeszcze gorsze rzeczy. Tylko czy ja wyglądam na osobę krzywdzoną, nieszczęśliwą? Nie powiedziałbym. Ale oby udało mi się sprzedać bogowi cierpienia tę historyjkę. Cały plan polegał na tym, żebym mógł dostać się na teren posiadłości, zdobyć dowody na niekorzyść Kadira i przy pomocy magii Christiana używanej z zewnątrz osłabić bariery, po czym wyrwać stamtąd Ewę, uciec na Olimp i przedstawić wersję wydarzeń świadczącą przeciw bogowi cierpienia.
Się podobało…? Chione ma nadzieję, że tak. No to baj, do kolejnej części :*
Buziaki
Chione
Kocham, kocham, kocham. I czekam na cd
Postaram się wykombinować CD w najbliższym czasie
Bogowie! Tego się nie spodziewałam! Świetne, Świetne, Świetne. Naprawdę dobrze opisane uczucia, przemyślenia, a ta historia o dziewczynie tego boga genialna. Ciekawe, kto ją przywiązał. Pisz CD!
O i dzięki za dedyke.
Ach, Chio, o ile pojedyncze fragmenty były świetne, to połączone w całość tworzą cudowną, nieco brutalną, chwytającą za serce historię. Przeżycia Ewy, jej życie, cierpienia, wszystko to uświadamia czytelnikowi, jak okrutne może być życie. Że nie zawsze będziemy żyć długo i szczęśliwie. Że nie zawsze wybudujemy sobie piękną willę na jednej z wysp na Morzu Śródziemnym, nie będziemy mieć trójki dzieci i kochającego męża/żony, nie będziemy pływać w oceanie pieniędzy. Czasami musimy stawić czoła brutalności świata, być świadkami jego okrucieństwa, jednak mimo to zacisnąć zęby i dzielnie brnąć przez rzeczywistość. Ewa jest tego znakomitym przykładem. Jej charakter, historia, dosłownie wszystko mówi nam, że przeszkody czyhają na każdym kroku. Nie będę już rozpisywać się, jak lekki i przyjemny jest Twój styl, jak świetnie prowadzisz akcję i przechodzisz ze sceny na scenę, bo to powtarzałam Ci ciągle przez wszystkie części. Wiedz tylko, że CA, moim zdaniem, jest jednym z najbardziej ludzkich opowiadań na RR i najbardziej skłaniającym do refleksji. Dziękuję za możliwość czytania tego.
Czekam na CD i pozdrawiam,
Pallas
PS.: Thanks za dedykację. 😀
I znów rozpływam się nad Twoim komentarzem ;___;
Jest tak mistrzowsko napisany *O*
Chcę CD komenta xD
Super
Dziękuję za dedykację 😀
Kolejna część pełna krwi… Więc Mateusz idzie ją uratować? Bosko. I znowu staję przed dylematem: kto lepszy Chris czy Mateusz? I do jasnej ciasnej stwierdziłam, że lepiej by było, gdyby się zeszła z Mateuszem, zrobi jej lepiej na drowie psychiczne niż nasz kochany emo. Może nawet sama przestała by być aż taka emo… (?) Bo w sumie Kadir ma sporo racji.
Tak czy siak, świetna część, ze zniecierpliwieniem czekam na następną, jak zwykle z resztą. Zastanawiam się, jak sobie poradzi synek Apolla.
Szczerze mówiąc – też nad tym rozmyślam xD
Świetne i czekam na CD
No! Nadrobiłam wakacyjne zaległości ;3 Chio, a pamiętasz może ten pewien kawałek, który long, long ago mi wysłałaś? 😀 Mam nadzieję, że wciąż o nim pamiętasz, bo z wytęsknieniem na niego czekam > I zważając na pogodę za oknami milordzie proszę o dostawę tego towaru ;33 Dostawa natychmiastowa proszzz 😀
Jaki kawałek? O.o
Nie pamiętam…
Łoł.
Serio, łoł. Naprawdę genialne. Nieco krwawe, fascynujące opisy, wartka akcja, głębokie przemyślenia…
Naprawdę bardzo dobre.
C do błędów, to Mirabelle ma przecież czarne włosy, a nie rude, xD. No, a poza tym to opko idealne (chociaż wolałbym więcej humoru).