Notka autorska: Ostrzegam, w poniższym tekście występują brutalne opisy. Szczególnie w końcowym monologu. Zastanawiałam się, czy tego nie złagodzić i nadal nie wiem, czy dobrze zrobiłam zostawiając tak, jak napisałam na początku. Jednak Pallas stwierdziła, że dacie radę.
PS. Kołysanka to lekko przerobiona piosenka Jacka Kaczmarskiego (we współpracy z Gintrowskim) pt. Śmiech. (http://www.youtube.com/watch?v=udI2DwUuCcU) Ja się w niej zakochałam i słuchałam kończąc to. Chcecie, to sobie włączcie, ale znając gust muzyczny mojego pokolenia, mogę przypuszczać, że ta piosenka będzie dla Was kołysanką.
Zostaliście ostrzeżeni. A teraz życzę przyjemnej lektury.
W końcu takie mamy rozkazy. Zabijać, niszczyć, siać spustoszenie. Ranić. torturować, brać w niewolę. Niszczyć, rozbijać w pył, równać z ziemią. My, żołnierze
Przez lata szkoleni do walki. Oswajani z ‘mieczem’, ‘włócznią’ i tarczą. Kawałkami metalu, ostrymi z jednej strony. Świadomi, że kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy wyruszymy na prawdziwą wojnę. Taką, jak ta, która trwa. My, walczący.
Wyposażeni w pila, i w krótkie ostrza imitujące miecze. Skryci za wielką deską obitą metalem. Wiedzący, że jeśli ją stracimy, zginiemy. My, uzbrojeni.
Posłuszni dowódcy, zawsze wypełniający jego rozkazy. Wyuczeni komend, nauczeni reagować na nie w mgnieniu oka. Ustawieni w równe szeregi, nieświadomi kto stoi obok nas. My, legioniści.
Karni, ale wystraszeni. Wiemy co nas czeka, jeśli zrobimy coś źle. Znamy system kar, zarówno ten oficjalny jak i ten tajny, wewnątrzjednostkowy. Pamiętamy ból towarzyszący chłoście, ten fizyczny i jeszcze gorszy – psychiczny. My, zdyscyplinowani.
Spragnieni chwały; dla siebie, dla oddziału, dla armii. Wiemy, jak ją zdobyć, ale nie jesteśmy gotowi na jej przyjęcie. Jeszcze. My, niedowartościowani.
Dzieci Wielkich, łaskawie dopuszczone do służenia im. Spełniający ich zachcianki. Oznaki ich słabości, cierpiący za sam fakt istnienia. My, półbogowie.
Pragnący im zaimponować, wszystkim albo któremukolwiek z nich. Chcąc to zrobić nie cofniemy się przed niczym. My, ich dzieci.
Zapomniani i odrzuceni, często dorastający w żalu i samotności. Wzywani i uznawani, gdy jest taka potrzeba. Przeświadczeni, że tak musi być. My, wybrańcy.
Oddani miastu i obozowi. Okryci hańbą w przypadku klęski, dumni ze zwycięstwa. Świadomi niegdysiejszej potęgi i marzący o większej. My, Obywatele.
Wściekły tłum podlegający woli jednego człowieka, Dyktatora. Jednego, jedynego wariata, który może praktycznie wszystko. Mając na każde skinienie niezwyciężoną armię, gotów doprowadzić do zagłady świata. Wybrali go obywatele, taka jest oficjalna wersja. Sam się wybrał i mianował, taka jest prawda. Wybrały go Fata, oto w co wierzą wszyscy. My także.
Nie wolno nam myśleć inaczej. Walczymy, bo jesteśmy legionistami. Walczymy dla chwały. Walczymy, bo to umiemy, a każdy powinien robić to, co potrafi, tak będzie dobrze. Walczymy, bo tak nam kazano. Nam, bezwolnemu tłumowi.
Bo, tak jest i nie da się tego ukryć, w tym społeczeństwie nie ma miejsca dla jednostki. Zawsze My, nigdy ja, nigdy ty. My. Jest jeden wyjątek. Jeden, który tylko potwierdza regułę. On. Nasz dyktator. Wybrany na czas wojny, wybrany, by poprowadzić nas do zwycięstwa. Wybrano go, właśnie jego, bo zawsze był inny. Samotny. Aspołeczny idiota, dziwak, świrus, tak o nim mówiliśmy. Teraz cierpimy.
Z jego winy. Z naszej winy. Bo my go wybraliśmy. Ale to on rozkazuje. On podejmuje decyzje. W naszym imieniu. On nam mówi, co mamy robić, On pokazuje, co jest słuszne. On ma rację.
Ale czy zawsze? Czy on na pewno jest taki prawy, jak się wydaje? Czy on przypadkiem nie działa na naszą szkodę? Czy tak ma wyglądać nasz los? Wojna. To nasze przeznaczenie. Tak mówi. Jesteśmy żołnierzami, walczymy. Tak, ale… Żadnych ale! Rozkaz rozkazem, wypełnić trzeba! Jakkolwiek niedorzeczny by nie był? Cicho, cicho, cicho! Mamy robić, co nam każe i już. Bez gadania. Zamknij się, dziwny głosie! Dziwny głosie? Lepiej byś go, chłopcze, posłuchał.
W tym momencie chłopiec przestał interesować się walkami, które toczyły się wokół niego. Porażony swymi myślami usiadł na ziemi, nie zwracając uwagi, czego użył jako stołka. Może to i dobrze, bo było to ciało, martwe ciało, resztki człowieka. Rozpruty brzuch, a w nim resztki strzaskanego pancerza. Gnijące flaki, a nad nimi muchy szukające posiłku. Bezwładne kończyny, strzaskane przez idące po nich tłumy. Twarz zastygła w wyrazie zdumienia, szeroko otwarte usta i oczy. Patrzące w pustkę, szukające odpowiedzi na pytanie o to, co się stało.
Legionista otworzył szeroko swoje błękitne oczka, przetarł je rączkami i rozdziawił szeroko usta. Zbyt duży hełm spadł z jego dziecięcej główki i potoczył się po ziemi w stronę wbitej w ziemię złamanej włóczni. Jednak malec nie zwrócił na to uwagi. Nagle zorientował się, że jest na pięknej, rozległej łące porośniętej kwiatami. Od horyzontu po horyzont widział tylko bezkresne morze zielonofioletowych traw. Gdzieniegdzie dostrzegał większe plamy czerwonych maków, niebieskich chabrów, żółtych jaskrów czy białych krwawników. Nie było już wypalonych ruin, nie było ciał poległych, których nikt nie zbierał od kilku dni. Zniknął także smród rozkładu, krwi, brudu i dymu, zastąpiły go słodkawe zapach kwiatów. Uderzyło go świeże powietrze, ten nieuchwytny zapach, a może smak, który poczuć można tylko podczas długich wycieczek po bezludziu. Chłopczyk zachłysnął się nim, wziął kilka głębokich wdechów, a potem roześmiał, tak, jak śmiać potrafią się tylko dzieci. Podskoczył do góry i ze zdziwieniem odkrył, że nie ma na sobie zbroi, a szorty i koszulkę. Dostrzegł kolorowego motylka i pobiegł za nim, próbując go pochwycić. Śmiał się głośno, a razem z nim śmiało się jego wewnętrzne ja. Słońce świeciło, a gdzieś daleko śpiewały ptaki.
Biegł za zwierzątkiem od kilku minut, gdy usłyszał głośne krzyki. W pierwszej chwili przeraził się, myśląc, że to wrogowie, że jest na wojnie, że ma rozkazy do wykonania. Przestraszył się, że zdezertował, że jak tchórz uciekł z pola bitwy. Spójrz na nich, uspokoił go głos. Tak też chłopczyk uczynił. Zobaczył bawiące się nad strumykiem dzieci. Dwie dziewczynki i trzech chłopców, mogli mieć jakieś siedem-osiem lat. Podszedł bliżej, tak blisko, że mógł słyszeć ich rozmowy. Wydawali mu się dziwnie znajomi.
– Kevin, nie bądź ciamajdą! – krzyknęła najwyższa dziewczynka. Miała intensywnie zielone oczy i ogniście rude włosy, splecione w dwa równe warkoczyki. – Skoro Suzy dała radę, to ty też! – Zwracała się do drobnego blondynka, który nie chciał przeskoczyć przez rzeczkę na linie. Zawieszona była na dużym, starym dębie. Wyraźnie bał się wpaść do wody. Strumyk nie był w tamtym miejscu głęboki, ale nurt wartki. Jego towarzysze ze zniecierpliwieniem czekali po drugiej stronie.
– Ale..! To przecież ja! – wyszeptał ze zdziwieniem chłopczyk – obserwator. Rozpoznał siebie w tym przestraszonym dziecku, zrozumiał, czym było owo dziwne uczucie towarzyszące mu od pierwszego spojrzenia na łąkę. Tak, to My. Ty i twoi przyjaciele, przytaknął głos. Czyli jednak pamiętasz te zabawy, codzienne włóczenie się po bezkresnych łąkach, ganianie za zwierzętami, wzywanie dobrych duszków natury… Popatrz, jeszcze raz spójrz na was.
Młodsza wersja Kevina niepewnie chwyciła linę, zamknęła oczy, odepchnęła się od brzegu i skoczyła. Z jego gardła wydarł się przeraźliwy pisk. Jednak już po kilku sekundach zmienił się on w radosny okrzyk. Siedmiolatek bujnął się jeszcze kilka razy, po czym zeskoczył na drugi brzeg dołączając do swoich przyjaciół. Przybili sobie piątki i roześmiali się w głos. Tak bez powodu. Byli szczęśliwi. Tam, na wielkiej łące, nad strumykiem, przy ich drzewie.
Widzisz? Byłeś szczęśliwy. Ze swoimi przyjaciółmi. Pamiętasz ich jeszcze, czy aż tak bardzo wyprali ci mózg na obozie, że zapomniałeś? Głos kpił sobie z chłopca, robił to całkiem jawnie.
– Pamiętam! – krzyknął. Przecież spędził z nimi pół swojego życia, nie mógłby tak po prostu zapomnieć o Suzy, o Benie, o Patricku i o… Zapomniał. Jednak. Nie pamiętał imienia tej dziewczyny. Przewodziła ich bandzie. Wołali na nią Jarzębinka. – Pamiętałem… – wydusił z siebie. Tamta dziewczyna… Pokłócili się dzień po tamtym wydarzeniu. Ona miała wyjechać do Nowego Jorku, do jakiejś szkoły z internatem. A żadne z nich, z tej paczki, nie chciało, by odchodziła. Woleli, by została z nimi, żeby mogli codziennie przychodzić na tamtą łąkę. W końcu i tak wyjechała. A niedługo potem Kevin trafił do obozu. I nigdy więcej jej nie widział. Jeszcze sobie przypomnisz. Już ja o to zadbam.
Co robisz? Czemu siedzisz? Czemu nie walczysz? Żołnierzu, wstań i walcz. To nasza powinność. Nie pamiętasz? Dostaliśmy Rozkaz. ‘Zabijajcie, oni są gorsi niż potwory. Zabijajcie, oni zaczęli. Zabijajcie, a nic wam się nie stanie.’ Róbmy to. Bierz tarczę, podnieś hełm. Tam jest nasz oddział. Biegnę, już biegnę, poczekajcie na mnie! Nie zdezertowałem, nie, tylko… Co tylko? Nic! Już jestem, już zajmuję miejsce.
Nie ma już rozkładających się ciał, nie ma spalonych domów. Jest tylko walka. Adrenalina. Podniecenie. Walka, walka, walka. Na lewo marsz! Tak jest kapitanie. Na lewo. Lewo. Lewo… to tam gdzie masz miecz. Miecz. Tu, ta ręka. Iść za ręką. Iść tam, gdzie inni. Bo jak nie, to boli. Bardzo boli. A nie lubimy, jak boli. Nie lubimy.
Dlatego nie lubimy Greków. Tfu, tfu! Nie lubimy, o nie. Oni chcieli zniszczyć Nowy Rzym, naszą dumę, nasz dom! Teraz my niszczymy ich dom. Ich głupi obóz. Już zniszczyliśmy. Teraz zabijamy. Bo taki jest rozkaz.
Ciekawe. Dlaczego się usprawiedliwiasz, co? Powinieneś wiedzieć, że to rozkaz, nie przypominając sobie o tym. Nie tak? Ja się nie usprawiedliwiam! Ja sobie przypominam. Bo ty mi zabierasz pamięć. Teraz mnie atakujesz. Czyli stanowię dla Ciebie zagrożenie? Boisz się mnie. I słusznie. Popatrz, co potrafię.
Świat zawirował mu przed oczami. Barwy rozmyły się w jedną szaroburą breję. Przez chwilę nic nie czuł, był w nicości. Pomyślał, że to tak musi wyglądać Chaos. Nagle dostrzegł światło. Delikatne, blade. Powiększało się, a chłopiec zobaczył jakąś dziwną scenę. Młodzi ludzie stali w kręgu. Mieli na sobie zbroje. Greckie zbroje. To herosi, wywnioskował. Nie poznawał ich, zresztą nie dziwota, sam był Rzymianinem, a Grek był dla niego wrogiem.
Skupił się na wizji. Zaczął dostrzegać szczegóły. Blask pochodził od ogniska. Paliło się dre… Nie, jakiś materiał. Śpiwór? Czemu oni palą śpiwór?, prawie wykrzyknął. To całun. Teraz głos był smutny, bardzo smutny. Kevin wiedział czym jest całun. Wiedział, że oni symbolicznie żegnają swojego brata. Albo siostrę. Odwrócił głowę i dostrzegł coś strasznego. Obok nich leżała pokaźna sterta innych całunów. Były różne, małe i duże, kolorowe i szarobure, ozdobne i proste, ale każdy jeden symbolizował jednego poległego herosa.
Poczuł gorącą łzę spływającą po policzku. Przecież to nie może być prawda! Przecież… Zabijecie ich wszystkich, potwierdził jego obawy głos. Tak wielu. Wy, Rzymianie. Tak wygląda przyszłość. On to wie. I tego pragnie. Pytanie, czy ty też tego chcesz.
Jeśli on tego chce, to ja też tego chcę! Jestem tu, w legionie i walczę. Ramię w ramię z innymi żołnierzami. Przeciw wrogom. Przeciw wrogom. Wrogom. To wrogowie! To Grecy! Oni są źli! Są źli i kropka! Nie przekonasz mnie, że jest inaczej! Jesteś tylko głupim głosem! A tamci herosi? Nie żal ci ich? Niech umierają! Zasłużyli na to!
Nie zważając na nic chłopak wypadł do przodu, odrzucił swą ciężką tarczę i pognał na wroga. Miał w ręku miecz, jedyną broń. Ubrany w zbroję, która chroniła jego tors, ale nie nogi i ręce, przed ciosami gnał na złamanie karku. Dominowała w nim żądza mordu, chciał zabijać Greków, chciał tego ze wszystkich sił. Nie myślał o niczym innym, nie zwracał uwagi na nawoływania głosu.
Legioniści patrzyli na niego w zdumieniu. Nie mniej zadziwieni byli Grecy. Jednak ci drudzy otrząsnęli się szybciej i przystąpili do ataku. Wtedy i Rzymianie zorientowali się, że mały chłoptaś nie wytrzymał presji i oszalał, więc przestali zwracać na niego uwagę.
A on biegł i biegł, gonił swą ofiarę. Wybrał tamtą dziewczynę, dostrzegł ją z daleka i postanowił zabić. Zwróciła jego uwagę rudą czupryną, niczym więcej nie wyróżniała się z tłumu walczących. Miała standardową lekką zbroję, napierśnik i hełm, walczyła włócznią, lecz miała też miecz. Na chwilę przed tym, jak Kevin do niej dobiegł, powalił na ziemię ostatniego legionistę z oddziału, jednak nie zabiła go.
W końcu to heros, nieważne, że trochę inny. Nieważne, że wierzy w coś innego, nieważne, że mieszka po drugiej stronie kontynentu. Co to kogo obchodzi? To półbóg, taki jak ja, tylko zbyt posłuszny swemu dowódcy. Gdyby tylko mógł przejrzeć na oczy… Gdyby tylko mógł zobaczyć, jaki Oktawian jest naprawdę… Mamo, proszę! Szkoda, szkoda, że oni tego nie widzą. Dlatego giną. My ich zabijamy, ale w obronie własnej. Wiem, Mamo, to żadne usprawiedliwienie, jednak łatwiej to przełknąć, łatwiej przejść do porządku dziennego nad morderstwem, jeśli ma jakieś, choćby tak beznadziejne, wytłumaczenie. Bogowie, dlaczego? Dlaczego oni to robią? Dlaczego wy nam to robicie? Czemu nie powiecie swoim dzieciom, żeby nie zabijały się nawzajem? Jeżeli Grek zabija Rzymianina, a Rzymianin Greka to jest to bratobójstwo. A ja naprawdę nie chcę zabijać moich braci. Czy wy tego nie rozumiecie?
Jednak walczyła. A w oczach miała łzy. Kiedy podbiegł ten chłopak, samotny legionista, coś ją uderzyło. Dziwne uczucie, że już go kiedyś widziała. Blokowała jego nieudolne ataki z łatwością. Przecież on nie umie walczyć!
Przecież on nie umie walczyć! usłyszałem. Co?
Co? Co to za głos?
Co to za głos? Kim jesteś?
Kim jesteś? Ja? Natasha.
Ja? Natasha. Natasha?
Natasha? Tak, głupku!
Tak, głupku!
– Ty? – spytał chłopak na tyle głośno, by przekrzyczeć szczęk miecza i włóczni. Co ja?
– To ty do mnie mówisz? – wypytywał swoją przeciwniczkę. Tak, ja.
– Jakie ja? – Był zdezorientowany, bo wiedział, że prowadzenie rozmów z dziwnymi głosami nie należy do najmądrzejszych rzeczy. A z drugiej strony chciał wiedzieć co to za ja do niego mówi. I dlaczego pokazało mu te sceny: jedną z dzieciństwa i tą z przyszłości.
Dziewczyna wybiła chłopakowi miecz z ręki. Wyleciał w górę i upadł kilka metrów dalej. Teraz Kevin stał bezbronny. Jego przeciwniczka zrobiła coś, co w mniemaniu chłopaka było bardzo dziwne. Odwróciła włócznię drzewcem do dołu i wypisała na piachu dwie litery J i A.
– Eee? – zdziwił się chłopak. W tym obozie to chyba dość mocno wam mózgi piorą. Twój dziwny głos to ja, to ja, które pisze, że jest tym JA przed tobą! Ja, Natasha, dodała spokojniej.
Kevin chciał powiedzieć, że to chyba jakaś pomyłka, bo żadnej Natashy nie zna. Nie zdążył, bo nagle poczuł ostry ból w plecach. Ktoś uderzył go mieczem, nie zważając na to, że nie ma broni, i że jak idiota gapi się w szlaczki wyrysowane na ziemi.
Co ty robisz! wściekła się dziewczyna, widząc, że jej kompan zranił Kevina. Co ty sobie wyobrażasz? Czemu go zabiłeś?! Czemu, no czemu? Ostatnie słowa wzmocniła uderzeniem drzewca włóczni w bark kolegi.
– Ale, Natasha… Przecież on chciał cię zabić! – awanturował się Grek, który powalił chłopca na ziemię. Przywykł już do tego, że jego koleżanka nie mówi normalnie, a w głowie rozmówcy.
Jak, do jasnej, samotny legionista bez miecza miałby stanowić dla mnie jakiekolwiek zagrożenie?! Dziewczyna była coraz bardziej wściekła. Z resztą, sam zobacz, wycofują się! Odeszli! Miała rację. Już od pewnego czasu generałowie naciskali na Dyktatora, by odwołał oddziały. Jednak żadne z nich, ani Kevin, ani Natasha, ani heros, który uderzył Kevina, o tym nie wiedzieli.
A teraz idź, ale już nie zabijaj, dobrze? Dziewczyna odprawiła kolegę. Sama czym prędzej przyklęknęła przy ciele. Kevin? Kevin, słyszysz mnie?
Z jego gardła wydobył się tylko zduszony jęk. Oddychał płytko, jednak ból w klatce piersiowej nie pozwalał mu mówić. Natasha wiedziała, wiedziała, że Kevin nie został uderzony zbyt mocno, więc wyjęła swój termos z nektarem i delikatnie wlewała zawartość do ust chłopca. Przez cały czas mówiła do niego. Kevin! Kevin, pamiętasz mnie jeszcze? To ja, Natasha! Pamiętasz tamte wakacje? Cztery lata temu, w Południowej Karolinie. Byłeś wtedy z rodzicami na farmie Starego Johna. A ja mieszkałam z kuzynką, Suzy, u wujka Arnolda, w takiej wielkiej willi. I codziennie włóczyliśmy się po łąkach, i byli z nami jeszcze Ben, i Patrick. A wiesz, że Benny też jest półbogiem?. Wyobrażasz to sobie? Nasz mały, nieporadny Benny herosem. Powinien gdzieś tu być, z tego co wiem, to nic mu się nie stało. Jeszcze. Co to w ogóle ma być? Dlaczego nas zaatakowaliście?! Przepraszam, nie chcę być niemiła, i wiem, że to nie twoja, nie wasza, jako legionistów wina, wszyscy to wiemy, ale dlaczego? Oktawian… Tak się nazywa, prawda? Tak, tak mówił Jason. Że na niego muszą uważać, bo bardzo nie lubi Greków. I w ogóle ludzi. I bogów też. Czy ten Oktawian kogokolwiek lubi?
– N… Nie – wyjąkał Kevin. – Nie wydaje mi się. – Z sekundy na sekundę nabierał sił, nektar działał.
Co, na Wielką Matkę Lupę, ona wyrabia? Jak śmie obrażać Dyktatora?! Czy nie wie, że chcieliśmy ją zabić? Ją i jej przyjaciół. Jej nowych przyjaciół. Głupia dziewucha. Gdzie mój miecz?! Dajcie mi miecz, ja chcę walczyć! Chcę ja zabić, zabiję ją! Zabiję!
Nie szarp się, idioto! Nie widzisz, że próbuję ci pomóc? Trujesz mnie! To trucizna! Żadna tam trucizna, nektar. Napój bogów. Wyleczy cię. Wiedźma! Idź precz, tfu, tfu, zgiń, przepadnij, czarownico! Śmieszny jesteś, Kevin. Czarownica? Znamy się od sześciu lat. To połowa twojego życia! Znasz mnie przez pół życia, od czterech lat wiesz o istnieniu całego panteonu bogów Rzymskich, od miesiąca też o Greckich i dziwisz się, że jakiś napój cię leczy?
Nie, nie mów do mnie czarownico! Wyjdź z mojej głowy! A kysz, a kysz!
A jak, do jasnej, mam się z tobą porozumiewać?! Nie zauważyłeś, że od pewnego czasu nie mówię?! Żeby nie było: Nie czytam twoich myśli, słyszę tylko te, które chcesz kierować do mnie. A teraz się ogarnij, bo przyleci jakiś mój braciszek i zmieni cię w ropuchę.
– Że co proszę?! – wrzasnął. To ty mówisz! – Natasha udawała zdziwioną. Pomimo utraty głosu, zachowała cięty humor. Z którego była znana wśród obozowiczów. Potrafiła droczyć się z każdym, a takie sprzeczki często przechodziły w pojedynki, które dziewczyna zazwyczaj wygrywała. Moi bracia. Nie rodzeni, ale bracia. Synowie Hekate. Nie wiem jak to będzie po waszemu, ale chodzi o kobietę od magii. Magii. Łu-uhu, czary-mary, hokus-pokus i te sprawy. Zamieniać w ropuchy też potrafią, co poniektórzy, więc, z łaski swojej, weź przestań obiecywać, że mnie zabijesz. Zgoda? Jej monolog sprawił, że chłopak przestał rozumieć cokolwiek z tego, co działo się wokół niego. Miał w głowie jeden wielki mętlik; jeszcze pół godziny wcześniej był święcie przekonany, że Dyktator ma rację, że to Grecy chcieli zniszczyć Nowy Rzym, że Jason ich zdradził, że podstępem wtargnęli do ich obozu i że trzeba zabić wszystkich Greków. Jednak te dziwne wizje, spotkanie Natashy, to, że go wyleczyła… To wszystko spowodowało, że nie był pewien czy to wszystko prawda. Nie był pewien czy chce być legionistą. Nie był pewien czy zabijanie innych półbogów ma sens.
– C-co mam robić? – wyjąkał, gdy zdał sobie sprawę, że Natasha ma nad nim władzę. Po pierwsze była starsza. Po drugie była silniejsza, co przyznał niechętnie, gdy pokonała go w walce. Po trzecie znajdowali się w jej obozie i dookoła byli jej sojusznicy. Współpracować.
Podniosła się z ziemi i pomogła mu wstać. Bez słowa, nie słuchając jego pytań i skarg, zaciągnęła go do lasu. To nie był taki sobie zwyczajny lasek, jakich pełno na całym świecie, a las magiczny, las na Long Island. Pełen mitologicznych stworzeń, pięknych i płochych driad, duchów drzew i krzewów, satyrów, zwanych również faunami, półludzi, półkozłów, potworów, których jednak wszyscy unikali, a podczas wojny także herosów, tych greckich. Urządzili oni w tamtym borze swoją bazę, przynajmniej na czas, gdy w ich obozie grasowali Rzymianie. Nie było to wielkie obozowisko, raczej zbudowane szybko centrum dowodzenia. Drewniane baraki stały między drzewami, a czasem wokół nich, tak, że pień stanowił centralną kolumnę budowli. Każdy domek miał swoje własne miejsce, z niewielkim paleniskiem, takim, by można było podgrzać wodę i jedzenie, ale na tyle małym, by nie dymiło zbyt bardzo. Była też chatka, w której mieszkali grupowi, gdzie odbywały się narady i skąd wydawano rozkazy.
Tam właśnie Natasha zaprowadziła Kevina. Po drodze zaczepiały się na nich nieprzychylne spojrzenia, jednak wzrok Natashy skutecznie zamykał usta wszystkim, którzy chcieli coś powiedzieć.
Gdy weszli do budyneczku trwała narada. Została jednak natychmiast przerwana, a zgromadzeni herosi, satyrzy i Chejron, centaur zamilkli i patrzyli ze zdziwieniem na Kevina.
To ten heros, udało się. Szanowna Rado, czy jak tam się do was zwracać, przedstawiam wam Kevina Tillmana, Kevinie, poznaj Radę. Nasze dowództwo – wyjaśniła, widząc, że Rzymianin nie bardzo rozumie, kto jest kim i co się w ogóle dzieje.
Trzy godziny później nadal nie miał pojęcia co się stało. Zrozumiał mniej więcej tyle, że padł ofiarą uroku i dostał się do niewoli. Nie wiedział natomiast, dlaczego to akurat on został pojmany. Na naradzie porozumiewano się głównie po grecku, więc Kevin nie zrozumiał nic. Natasha czasem łaskawie komentowała to, co mówili. Przez to zyskał ogólny obraz sytuacji: Grecy planują wykorzystać go do pojmania Dyktatora! Bał się, bardzo się bał. Przecież nigdy mu tego nie wybaczą! Nie Oni, nie Rzymianie! Myślał o ucieczce, o sprzeciwieniu się ich woli, nawet o samobójstwie. Jednak wszystkie te plany zniweczył jeden czynnik. Kevin zapadł w głęboki sen. Grecy podali mu środek nasenny w herbacie, by nie mógł nic zrobić aż do świtu, kiedy plan będzie gotowy do realizacji.
Co się dzieje? Gdzie ja jestem!? Wypuśćcie mnie, wypuśćcie! To My mieliśmy pokonać was, nie wy mnie. To My zaatakowaliśmy, to My mieliśmy przewagę. Jak to się stało, jak!? Puśćcie mnie, puśćcie! Zostawcie. Rozwiązaliście mnie, to dobrze, ale teraz mnie puśćcie! Nie, nie przysięgnę, że pomogę. Nie, nie zabiję Dyktatora. Tak naprawdę nie zabiję już nikogo, ale wy nie musicie o tym wiedzieć. Nie, nie wrócę tam. Nie, nie przysięgnę, że nic nie powiem. Nie!
Zostawcie, zostawcie mnie w spokoju. Nie torturujcie już, nie każcie znosić tego bólu! Nie, nie dość! Tak, przysięgnę. Tak, zrobię to, zrobię, wszystko, tylko nie ten ból!
– Przy… – wyjęczał chłopak, słaniając się na ziemi. Ból zelżał nieco. – Przysięgam na… na honor… na chwałę Nowego Rzymu i… – dyszał ciężko, skatowany torturami, jakimi uraczyli go grecy – na ten wasz Styks… że spełnię wasze rozkazy… że pomogę pojmać Dyktatora…
– Oktawiana Browna, powiedz to – rozkazał jeden z jego oprawców.
– Że pomogę pojmać Oktawiana Browna… Co jeszcze? – wycharczał. Był gotowy na wszystko. Chciał śmierci…
Że się nie zabijesz wysyczał Głos. Dla niego to znów był Głos, to nie mogła być ta sama Natasha, z którą bawił się na tamtej łące… Nie, to był tylko Głos.
– I przysięgam, że się nie zabiję. – Gdy tylko skończył mówić cały ból zniknął, noic go nie bolało, cierpienie było tylko wspomnieniem. Widzisz, ile potrafią moi bracia?
Tak, widzę. Czuję, słyszę… Wiem. Ale co się z tobą stało, co się stało z naszą Marchewką, gdzie znikła? Czy odeszła razem z głosem? Czy może wcześniej opuściła to ciało? Czy wygonił ją ten zły Głos?
Idę. Wracam. Wracam, by pojmać Naszego Pana, Naszego Władcę. Nie mogę się zabić. Nie mogę go ocalić. Nie mogę Ich ostrzec. Ich, ja już nie jestem Obywatelem. Nie jestem godny bycia nim. Nie mogę nic zrobić. Nic! Złożyłeś przysięgę.
A ty mi o tym ciągle przypominasz. To niemiłe. Nie muszę być miła. Ale mógłbyś. Mogłabyś, jeśli już. Ale ja nie chcę. Pamiętasz jeszcze nasze poprzednie spotkanie? A jak miałbym zapomnieć. Jasne, jeszcze mi wmawiasz, że to moja wina. Pewnie za chwilę mi powiesz, że to przeze mnie zawładnął tobą Głos. Kevin, uspokój się! A teraz idź, załatw sprawę jak trzeba i będzie spokój. Zrobisz potem co chcesz.
W takim razie idę. Wracam, by zdradzić. By pojmać Dyktatora. Ale… Jak ja mam to zrobić? Przecież on ma ochronę. A poza tym, Oni mnie do niego w życiu nie dopuszczą. Trzecia i czwarta kohorta same się do nas przyłączyły. Piąta dała się przekupić, a pierwsze dwie, które pozostają wierne Oktasiowi, próbują stłumić bunt. Oktasia pilnuje w tej chwili tylko Reyna. CO!? O czym ty gadasz?! Spałeś przez trzy dni. Jakby to wszystko wyjaśniało. Więcej wiedzieć nie musisz.
Argh. Głupi, przebiegli Grecy. Wszystko sobie zaplanowali. A żebyś wiedział. Nie pytałem o zdanie. Stwierdzałem fakt. Bo Grecy SĄ głupi. I przebiegli. Obmyślili cały plan. Plan bey luk. Wszystko się udaje.
Rzeczywiście, Natasha miała rację. W obozie Rzymian, tym, który rozbili przed magiczną granicą Obozu Herosów, trwały walki, choć niezbyt brutalne. Trzy kohorty odmówiły dalszego najazdu na Greków, a dwie pozostałe próbowały zachęcić zbuntowanych legionistów do atakowania wroga. Tymczasem mały chłopczyk przemknął się na tyły, do namiotu dowódcy. Wkradł się do niego od tyłu i przytknął śpiącemu Oktawianowi do twarzy chusteczkę nasączoną chloroformem. Odczekał kilka minut, aż trucizna zacznie działać. Zdjął chustkę, schował ją do kieszeni i chwycił bezwładne ciało Dyktatora.
Sobie tylko znanymi sposobami Kevin wykradł Oktawiana. Gdy tylko wrócił z łupem na teren Obozu Herosów, podbiegło do niego dwóch osiłków, którzy skrępowali dowódcę Rzymian. Zabrali go do baraku, skąd dowodzono całą operacją. A Kevina zostawili. Samego wśród ruin.
Ej! Co ze mną? Co mam robić? Głosie! Dziwny Głosie, odezwij się! Czemu? Co zrobiłem nie tak?! Powiedzcie, czym zawiniłem! Czemu mnie zostawiliście!? Co zepsułem?! Co, no co!? Nic.
Więc dlaczego mnie zostawiliście? Co mam teraz zrobić? Nie mogę wrócić do Nich. Nie jestem już Obywatelem. Zdradziłem, Oni mnie nie zechcą! Zabiją mnie. Zabiją! A wy? Wy zrobicie to samo! Wy już to zrobiliście! Skazaliście mnie na życie wygnańca! Na śmierć!
Wykorzystaliście mnie! Pokazaliście wizje z dzieciństwa. Pokazaliście, że was zabiją! Wykorzystaliście moje słabości, moje zwątpienie! Jak tak można!? Jak tak można..?
Taka jest wojna. Zmusza do wielu rzeczy, których w normalnych warunkach byśmy nie zrobili. Nie ma granic. Można poświęcić jednego niedojdę dla dobra wszystkich półbogów. Nie ma w tym niczego złego. Pewnie i tak by zgiął, marny zeń żołnierz. Jedyne, co mu wychodzi, to bezwolne poddawanie się rozkazom.
Taka jest większość z nich. Półgłówki, którym na dźwięk słowa ‘rozkaz’ zapala się czerwona lampka w mózgu. Muszą wykonać, muszą wykonać. Nie pomyślą, że to może być coś złego. Rozkaz to rozkaz.
Całą władzę trzymał ten Oktawian. On chyba nawet nie jest herosem. Żałosne. Powiedział kilka słów, o tym, jak to jesteśmy źli i jak to chcemy rozwalić cały ten ich zakichany obozik. Wczuł się w nastrój tłumu, wykorzystał go i masz babo placek. Poprowadził wściekły tłum zbuntowanych nastolatków, by mordował tłum innych nastolatków. A reszta nie miał nic do gadania.
Niby są wyszkolonym wojskiem. Ale to nadal ludzie. Trenowano ich do walki z potworami. Nie z półbogami. Z czymś, co nie działa podstępem. Z czymś co nie atakuje z zaskoczenia. Z czymś, co nie bierze jeńców. Z czymś, co rozpada się w pył, a nie zostaje martwe na ziemi.
(…)
Porwałeś się z widłami na Kreml. Czy jakoś tak. Ty pewnie i tak nie wiesz, co mam na myśli. Niewyedukowany ignorant. U was pewnie są na takie sytuacje inne porównania. Ale ja mam własne.
Nie przewidziałeś, że możemy uderzyć w wasz słaby punkt. Nie przewidziałeś, że oni wcale cię nie kochają. Nie przewidziałeś, że jesteś tylko dyktatorem, wybranym na czas wojny, a nie cesarzem. Że dopóki będzie napędzała ich nienawiść, oni będą szli na bój. I że kiedy przestaniesz im mówić, jacy to jesteśmy źli, oni przestaną w to wierzyć. Przeceniłeś ich, Oktasiu. Zapomniałeś, że nie wszyscy pałają żądzą mordu wobec Greków. Twój błąd.
Przyprowadziłeś ich tutaj. Przyszli, chętni do walki. Kazałeś im walczyć. Nie trzeba im było dwa razy powtarzać, rzucili się, jakbyś im ciastka obiecał. A potem zabili.
Padły pierwsze trupy. Każdy legionista, gdy je ujrzał, przystawał na chwilę. Wahali się. A im więcej widzieli, tym bardziej wątpili w twoją rację.
W końcu znalazłam jednego słabego. Kevin Tillman, trzecia kohorta, jeśli cię to obchodzi. Wykorzystałam jego słaby umysł. Wykorzystałam jego wspomnienia, pokazałam mu coś, o czym zapomniał. Potem zobaczył, z moją niewielką pomocą, ilu jeszcze polegnie. Złamał się. Pobiegł w pułapkę.
Potem wystarczyło go potorturować. Moi bracia wiedzą jak. Umieją to robić. Wymusiliśmy na nim przysięgę. A jego nieużywany od dawna móżdżek nie próbował nawet kombinować. Szkoda. Gdyby spróbował… może bym mu nawet pozwoliła. Może. Byłoby zabawnie. Coś by się działo. A tak… nudno jest. Gadam do ciebie, a ty uparcie milczysz. A on siedzi na skraju las jak skończony idiota. Moi ziomkowie już obstawiają zakłady ile czasu przeżyje. Nikt nie obstawia dłużej niż tydzień. Szkoda chłopaka. Nawet niezły był.
Dopókiście go zabrali. Tak… Kiedyś. Moi przyjaciele z dzieciństwa różnie żyją. Niektórzy wpadli w złe towarzystwo. Ale to, w które wpadł Kevin jest zdecydowanie najgorsze.
To twoja wina. Cała ta wojna to twój pomysł. Na tobie spoczywa odpowiedzialność za te wszystkie zmarłe osoby. Za wszystkie rany, jakie odnieśliśmy, my i twoi żołnierze. Teraz poniesiesz karę.
Mogłabym cię zabić. Mogłabym. Jesteś pod wpływem trutki. Nie możesz się ruszyć. Możesz patrzeć, słuchać i myśleć. Trwać. A ja mam pełną swobodę. Zostałeś mi przyznany jako zdobycz wojenna. Mój łup. Mogę z tobą zrobić co chcę. Pozwolono mi na to. Liczono, że będziesz cierpiał. Ci, którzy mi cię powierzyli, byli pewni, że zginiesz dziś w nocy, po długich torturach. Może sądzili, że cię pokroję, kawałek po kawałku. Robiąc to tak, byś nie umarł, a cierpiał. Byś musiał na to patrzeć. Aż do końca. Potem posortowałabym resztki według rodzaju: oddzielnie wyczyszczone kości, oddzielnie skóry, a oddzielnie organy. Włożyłabym to, co z ciebie zostanie do pudełka, ułożyłabym w ładny, zgrabny stosik i wysłałabym do Nowego Rzymu .Twoja twarz, tak wykrzywiona, jak w momencie śmierci, leżałaby na wierzchu. Byłabym w stanie. Matka właściwie mnie wyszkoliła. Kochana Ate.
Normalnie staram się powstrzymać takie sadystyczne myśli. Ale w odniesieniu do ciebie są jeszcze przyjemniejsze. Chcesz, to opowiem ci, co mogłabym ci zrobić. W końcu mamy całą noc. Sami. Ty i ja.
Mogłabym cię podręczyć. Mogłabym poprosić tu Saszę, mojego kolegę. Wyciągnąłby z ciebie twoje najgorsze koszmary. Pobawilibyśmy się razem. Ja i on. Ty byłbyś naszą zabawką. Patrzylibyśmy na twoje cierpienie i śmialibyśmy się. Śmialibyśmy się tak, że nawet w tym waszym Nowym Rzymie by nas słyszeli.
Mogłabym rozpalić ogień i cię powoli przypiekać, kawałek po kawałku. Zawołałabym Wanię i jego wilczki. To też byłoby ciekawe. Podobno lubią pieczyste. Warczałyby, szczekały i wyły, chcąc więcej.
Mogłabym poprosić Annę o jej tajemnicze mikstury. Wreszcie mogłaby sprawdzić działanie niektórych z nich. Zobaczyłaby, czy ta niebieska faktycznie sprawia, że krew krzepnie w trzy sekundy. A ta zielona podobno wywołuje halucynacje, sprawdziłybyśmy, czy to bolesne.
Mogłabym być prymitywna i zaprosić Davida. Zbiłby cię. On potrafi bić. Potrafi robić co chce. Połamałby ci rączki. Połamałby ci nóżki. Połamałby ci żebra, jedno po drugim. A ty byś krzyczał, darłbyś się i wzywał wszystkich bogów. A oni by cię nie słuchali. Bo wystąpiłeś przeciw Nim, zabijając Ich dzieci.
Mogłabym cię czegoś nauczyć. Na przykład latania. Chciałbyś się poczuć wolny? Wolny jak ptak, jak orzeł! Twe ostatnie chwile byłyby przepełnione radością. Nie chciałbyś tego? Na pewno? Przecież po takim locie nawet rozplaskanie się na dnie wąwozu mogłoby być przyjemne. Umarłbyś szybko, może nawet nie zdążyłbyś poczuć bólu.
Mogłabym wreszcie skazać cię na śmierć okrutną, zakopać cię żywcem. Wiesz przecież, że takie rzeczy się zdarzały. Kiedyś tak składano ofiary. Nie w Rzymie i nie w Grecji, ale składano. Może wtedy też Oni byliby mi przychylni. Taki smakowity chłopczyk powieni zaspokoić Ich zapotrzebowanie na dzieci. Dusiłbyś się powoli, pragnął powietrza jak niczego. Nie mógłbyś nic zrobić, by zakończyć tę mękę wcześniej. Zamknięty w ciasnej trumnie, skrępowany. A ja weszłabym w twój umysł i radowałabym się twym cierpieniem.
Mogłabym popróbować innych sposobów na złożenie ofiary. Co myślisz o wyrwaniu bijącego jeszcze serca z piersi, ku czci Słońca? Byłoby… smakowicie. Widziałbyś ostatnie jego uderzenie. Fajnie, co?
Pewnie myślisz, że jestem okrutna. Może jestem. Ale zauważ, że nie zrobię nic z wymienionych rzeczy. Może to zła decyzja, ale nie mogłabym podjąć innej. Nie, ta sprawi mi najwięcej radości. Przyniesie najwięcej nowych doświadczeń. Czegoś nauczy. Nas wszystkich, mnie, ciebie, Rzymian i Greków, myślę, że bogów też.
Zorganizuję zabawę. Taki bankiet. Coś jak bal. Zaproszę wszystkich. Bogów też, choć pewnie zostaną u siebie i obejrzą transmisję. Zorganizuję wolne wybory. Lud wymierzy sprawiedliwość. Twój lud wybierze jak zginiesz. Bo to, że skażą cię na śmierć jest oczywiste. Zbyt dużo dla ciebie znosili, zbyt dużo wycierpieli. Może każą ci walczyć ze zwierzętami, tak, jak to się działo w starożytności? Może spalą na stosie, jak czarownika, którym jesteś? Może urządzą publiczną egzekucję, by poczuć ten klimat? Może wykorzystają technologię i skażą cię na krzesło elektryczne? Może pozwolą odzyskać choć resztkę godności i pozwolą na honorowe samobójstwo?
Widzisz, ile niewiadomych? Dlatego chcę to zrobić. Ba, dlatego to zrobiłam. Jutro rano. Nie martw się o miejsce, bo nasz amfiteatr nie uległ zniszczeniu. Damy radę. Jak chceta, to zrobita, mawiała moja babka. O tak. A ja chcę, ja bardzo chcę. Mam ochotę patrzeć, jak cierpisz. Jak krzyczysz i jak wołasz o litość, jak zwijasz się w agonii i w końcu jak umierasz.
Ale na to musisz mieć siłę. A żebyś miał jutro siłę, musisz iść spać. Chcesz, to zaśpiewam ci kołysankę. Nie taką zwykłą, taką specjalną. Dla ciebie. Posłuchaj, bo to o tobie.
W piwnicy, ciasnym pomieszczeniu o betonowych ścianach, podłodze i suficie, zaległa cisza. Natasha wzięła głęboki oddech i zaczęła śpiewać.
Bardzo śmiesznie jest umierać,
kiedy żyć byś chciał.
Nosić miano Dyktatora,
kiedy jesteś Brown.
Nosić miano Dyktatora,
kiedy jesteś Brown.
Jej śpiew niósł się echem po obozie, mimo to, że była niema. Wdzierał się do głów wszystkich herosów i wybrzmiewał tam.
Jak zabawnie chcieć i nie móc
lub nie chcieć i móc.
Dziś Romulus, jutru Remus.
Jutro trup, dziś wódz.
Dziś Romulus, jutru Remus.
Jutro trup, dziś wódz.
Stara pieśń, a nowe znaczenie, jakże dosłowne w obecnej sytuacji, myśleli zgromadzeni.
Chciałbyś lecieć za widnokrąg
Miasto ci się śni
Czemu żyć chcesz, Oktasiu,
w korowodzie złych dni?
Czemu żyć chcesz, Oktasiu,
w korowodzie złych dni?
Większość słyszała tę melodię pierwszy raz, jednak niektórzy znali ją bardzo dobrze. Ci dołączyli się do niej, krzycząc słowa w przestrzeń.
Bardzo śmiesznie wstawać rano,
kiedy spać byś chciał.
I z twarzyczką zapłakaną
wychodzić na raut
I z twarzyczką zapłakaną
wychodzić na raut
Szykujcie się na bal, chciała zawołać Natasha, bo takich nie przeżyjecie wielu, ale by to zrobić, musiałaby przestać śpiewać.
Jak zabawnie myśleć o czymś,
kiedy braknie słów.
Prosto z pełni w sen wyskoczyć,
w roześmiany nów.
Prosto z pełni w sen wyskoczyć,
w roześmiany nów.
Coraz głośniejszy śpiew niósł się po obozie, coraz więcej herosów rozumiało, kto komu śpiewa kołysankę. Ci, którzy wiedzieli uśmiechali się do swych towarzyszy.
Chciałbyś Słońca, musisz moknąć.
Myśląc: ‘W to mi graj’.
Nie umieraj, Oktasiu,
Jeszcze jedną noc trwaj.
Nie umieraj, Oktasiu,
Jeszcze jedną noc trwaj.
Prawie wszyscy wyśpiewali dwa ostatnie wersy, ich krzyk było słychać nawet na odległym Olimpie.
Nie umieraj, Oktasiu,
Jeszcze jedną noc trwaj.
Nie umieraj, Oktasiu,
Jeszcze jedną noc trwaj.
Pieśń jednoczyła wszystkich herosów, po raz pierwszy w historii wszyscy oni mieli wspólny cel. Zjednoczył ich wspólny wróg; Oktawian, który wywołał wojnę, Oktawian, który sprowadził na nich śmierć. Ten, który chciał ich zniszczyć, doprowadził do tego, że się pogodzili. Czyż to nie ironia losu?
O tak, ironia. Ale jaka piękna.
Tonę w literach. Tonę w słowach. Tonę w zdaniach. Tonę w białym tekście, przesiąkniętym krwią, zwłokami, dymem i ruinami budynków. Towarzyszy mu dojrzały, wyćwiczony styl – to on łapie mnie w swoje ramiona i oprowadza po dynamicznej akcji. W oddali słyszę szczęki metalu, krzyki, nawoływania i piski. Przed moimi oczami powoli przewijają się pojedyncze sceny. Ktoś mi wytłumaczy, co sprawiło, że przeniosłam się w ten dziwny, zrujnowany świat? Przecież dosłownie przed chwilą siedziałam przy biurku w moim pokoju, wpatrując się w zwykły tekst. Zwykły tekst, powtarzam, zwykły tekst.
Poradziłaś sobie z tym opowiadaniem idealnie. Nie brakowało mi w nim niczego – ani opisów, ani akcji, ani emocji. Wszystko perfekcyjnie siedziało na swoim miejscu, tylko czekając na najbliższą okazję porwania czytelnika w świat opowiadania. Może niektórzy powiedzą, że na ich gust było zbyt chaotycznie, ale ja osobiście uważam, że wyszło Ci to tylko na dobre – lepiej się wczuwało w klimat. Bo przecież taka jest wojna – chaotyczna, brutalna, krwawa, okrutna. Jeśli komuś przeszkadzało to w czytaniu TEGO opowiadania… cóż, najwyraźniej musi jeszcze odrobinkę bardziej dorosnąć.
A kołysanka? Świetna. Dobrze dobrane słowa i rymy – po prostu brawo!
Co do błędów, to tak się wciągnęłam w samą fabułę, że prawie nic nie zauważyłam – no, może poza jakimiś małymi, zagubionymi w wielkim świecie wojny literówkami czy brakującymi przecinkami, ale w ogóle nie przeszkodziły w czytaniu. Ach, no i jeszcze to: „Ubrany w zbroję” – coś mi trochę to „ubrany” nie pasuje do zbroi. Może lepiej by brzmiało „odziany”, lub coś w tym stylu? 😉
Cóż jeszcze dodać? Cholernie się postarałaś. Nie żałuję poświęconych dwudziestu minut na przeczytanie tego dzieła, bo było warto. Okropnie warto.
Pozdrawiam,
Pallas
Bardzo fajne! Tytuł the best! Troche długie, ale interesujące!
Bomba pomysł z tą piosenką. Znam ją. Jest super. Ale jej zastosownie u ciebie jest ciekawsze. Po prostu bomba!
jedną z dzieciństwa i tą z przyszłości. – tę
A chloroform działa szybciej niż w ciągu paru minut, nie pytaj skąd wiem, ale pedofile mają swoje sztuczki, prawda? xD
Wojna rzeczywiście jest chaotyczna, to przyznaję, ale brakowało mi takich przejść z jednego wydarzenia do drugiego, przyznam szczerze, niektóre wersy musiałam czytać po dwa razy, bo zwyczajnie było za szybko. Najlepsza dla mnie była końcówka z wymyślnymi torturami dla Oktawiana, wydaje mi się, że to po prostu nie mój styl, co nie zmienia faktu, że wymyśliłaś to przegenialnie, fabuła, opisy, postacie, akcja – cudo, tego właśnie się wymaga w opkach i dokładnie to było. Kawał dobrej roboty 😉
Aż zabrakło mi słów. Poważnie. Dla mnie ten tekst był perfekcyjny. Tak się wciągnęłam, że nawet w ogóle nie zwracałam uwagi na błędy, jakby one zwyczajnie nie miały prawa bytu w tak wspaniałym arcydziele. Nieważne, że długie. To nawet lepiej. Nie sądzę, by ktokolwiek żałował czasu poświęconego na czytanie tego cuda. Nieważne, że nieco chaotyczne. To tylko lepiej oddawało nastrój, pozwalało wczuć się w panującą atmosferę, w te straszne wydarzenia… Pokochałam tu wszystko – doskonale wykreowanych bohaterów, magiczny wręcz styl pisania, rozwój akcji…. To naprawdę niesamowite, jak wiele emocji potrafisz wzbudzisz w czytelniku. Moim zdaniem dobrze, że tego nie złagodziłaś. Jest takie… Naturalne w swojej brutalności. Prawdziwe, bez owijania w bawełnę. Przez to tekst jest jeszcze silniejszy w swoim przekazie. Sama kołysanka… Brak słów. Naprawdę brak mi słów. Przepraszam, jeżeli ten komentarz wyda Ci się nieco bez ładu i składu, ale jestem zwyczajnie zbyt poruszona, by odpowiednio sformować swoje myśli i odczucia. Chyba pozostaje mi tylko pogratulować Ci niezaprzeczalnego talentu. Trochę ciężki bić komuś brawo na odległość i przez internet, ale wyobraź sobie, że dostałaś ode mnie owacje na stojąco. W pełni na nie zasłużyłaś.
Pozdrawiam,
Lakia