OD AUTORKI: Hm… kiedy ostatnio publikowałam ostatnią część? We wrześniu?! O.o Przepraszam jak najmocniej! Naprawdę nie chciałam, by ta, ekhem, „przerwa” trwała jedenaście miesięcy! Po prostu jakoś straciłam zapał do pisania tej serii, a i same pomysły się wyczerpały, więc nie zdziwcie się, jeśli ta część okaże się nieco nudna. Serio, mam wenę na wszystko, tylko nie na herosów. Z GRFW jest ta sama sytuacja, choć tamto idzie mi odrobinę lepiej, ze względu na używany czas. Uwierzcie mi, w poniższym tekście nie raz przyłapywałam się na wstawianiu czasowników w czasie teraźniejszym. Lecz poza tym, o herosach i ogólnie o mitologii piszę mi się o wiele ciężej, śmiem nawet stwierdzić, że okropnie. Chyba powoli wyrastam z Percy’ego. ;___; Z drugiej jednak strony nie mam serca tych opowiadań zawieszać – w końcu mam jakąś tam małą grupkę czytelników. No i jeszcze ten sentyment. Normalnie jestem rozdarta. T___T Ludzie, pomóżcie!
(Ciekawe, dlaczego teraz sposób, w jakim przebiega każde moje opowiadanie, wydaje mi się za szybki, a to, co miało być zwrotami akcji, zbyt naciągane)
Dla Chione, Nożownika, Nyx i Eirene.
Ach, i powtórzenia NIE SĄ celowe.
Z POŁUDNIA NA PÓŁNOC
Cz. 6.
Will:
Proszę, niech te oczy przestaną na nas patrzeć!
Niech te wszystkie kolorowe tęczówki przestaną łypać na mnie groźnie, jakby tylko czekały aż spluną mi prosto w twarz. To okropne. Czy naprawdę mają zamiar tak się nad nami znęcać? Czy nie mają w sobie za grosz empatii?
Spojrzałem błagalnie na Chejrona, spodziewając się jakiegoś wsparcia, lecz jedynym, czego mogłem w tej chwili od niego oczekiwać, była kontynuacja swojego dennego przemówienia.
– …Tak więc, nie przedłużając już, nadeszła pora, by posłane na misję osoby, w naszym przypadku William i Jasmine Winslet, wybrały z naszego grona maksymalnie pięcioro obozowiczów, którzy będą mieli obowiązek towarzyszyć im podczas wykonywania swego zadania.
O, nie.
Wszystko, tylko nie to.
Automatycznie wymieniliśmy z Jasmine spojrzenia. Moja siostra nagle stała się jak lustro – zdołałem ujrzeć w niej swoje odbicie: drżące, lekko opuchnięte wargi, roztrzepane, czekoladowe włosy i lśniące niczym najcudowniejsze diamenty od zbierających się łez piwne oczy, niemo wzywające bogów o pomoc.
Naprawdę każą nam to zrobić? Naprawdę mamy narazić niewinnych na śmierć?
– No co tak stoicie? – krzyknął ktoś z zebranych półbogów w Wielkim Domu. – Ruchy! Zaraz mamy zajęcia.
Zaczerpnąłem tchu. Mój wzrok przeniósł się z drewnianej podłogi na wpatrujące się w nas około kilkadziesiąt par oczu i ze zdziwieniem odkrył, że oprócz wielkiej niechęci, jaka wylewała się z nich wielkimi strumieniami, można było dostrzec w nich nutkę zniecierpliwienia i fascynacji. Niesamowite. Czy rzeczywiście wszyscy tak bardzo uwielbiają rzucać się w otwarte ramiona Tanatosa?
– No, wybierajcie w końcu! – kolejny głos z tłumu przemierzył kanaliki uszne i dotarł do mózgu, przywracając odrętwiałe ciało do rzeczywistości. No tak, wybrać. Tylko kogo? Przecież prawie każdą twarz z zebranych przede mną widzę po raz pierwszy w życiu. Jasmine przynajmniej ma swoje znajome z domku Demeter, choć i tak na razie nie słyszałem, by wywoływała ich imiona, ale ja? Jedynym ratunkiem mogłaby być intuicja.
Zerknąłem na obozowiczów stojących najbliżej schodów. Po ich wysokim wzroście, imponujących muskułach i wysportowanych sylwetkach można było zakładać, że ich boskim rodzicem jest nie kto inny jak Ares, lub jakieś inne podobne bóstwo. W sumie taki osobnik byłby przydatny, zważywszy na nasz kompletny brak umiejętności szermierczych. Jednak podejrzliwe, groźne błyski w oczach skutecznie odstraszały od grzecznego poproszenia o pomoc w misji. A reszta? O reszcie w ogóle nie wiedziałem, co myśleć. Oczywiście, jest wielu bogów, których potomstwo okazuje się być niezastąpione w towarzyszeniu podczas misji. Atena, Apollo, Hermes, nawet wspomniany wcześniej Ares – oni wszyscy mogą poszczycić się bystrymi, zwinnymi i dobrze wyćwiczonymi dziećmi, które na pewno świetnie poradziłyby sobie z najstraszniejszymi potworami. Jednak gdy tylko wyobrażałem sobie mróz, kompletny brak wiedzy, od czego powinnyśmy zacząć i ciągły obowiązek ratowania nas przed stworami, nogi uginały się pode mną na myśl, że mielibyśmy na to narazić tylu niewinnych nastolatków.
Po raz kolejny spoglądnąłem na Jasmine. Z wyrazu jej twarzy odczytałem, że była tego samego zdania, co ja – jeśli mamy zginąć, to tylko nasza dwójka.
– Wybacz nam, Chejronie – odezwałem się w końcu. – … ale tym razem nie bierzemy ze sobą nikogo.
Jasmine:
– Jesteście pewni, że poradzicie sobie sami? – Chejron wciąż patrzył na nas podejrzliwie. Nadal jeszcze pozbywał się szoku spowodowanego naszą decyzją, w sumie jak cała reszta obozu, lecz postanowiliśmy z Willem, że za żadne skarby nie możemy sprawiać wrażenia przestraszonych czy słabych. To tylko pogorszyłoby sytuację.
– Tak, Chejronie, wiemy, co robimy. – Wysiliłam się na lekki, sztuczny uśmiech. Najwyraźniej centaur postanowił już odpuścić sobie dalszą sprzeczkę, gdyż westchnął ciężko, przejechał dłonią po ciemnych, gęstych włosach z siwymi pasmami i dodał ospałym głosem:
– Za chwilę przybędzie Argus, który zawiezie was na lotnisko. Tam polecicie samolotem do Sztokholmu, gdzie spróbujecie dowiedzieć się… czegoś więcej.
– Niby czego? – spytał Will.
– Wszystkiego, co wyda wam się interesujące. Może miejscowi mieszkańcy zauważyli jakieś niewyjaśnione zjawiska? Albo wydarzyła się jakaś dziwna katastrofa? Cokolwiek, byle w jakimś stopniu było przydatne. Gdy już coś znajdziecie… – tutaj urwał. Wyciągnął z kieszeni kilka drachm i wręczył je Willowi. – … skontaktujecie się ze mną przez iryfon. Opowiecie mi wszystko, a ja dam wam kolejne wskazówki dotyczące dalszego wypełnienia misji. Zrozumiano?
Pokiwaliśmy głowami.
– Świetnie.
Salon w Wielkim Domu teraz z pewnością nie należał do najweselszych miejsc na świecie. Pomimo jako tako ustalonego planu, pięciokrotnego sprawdzania spakowanego bagażu i powtarzaniu sobie po nocach wszystkich celów misji, wciąż cała nasza trójka miała jakieś wątpliwości. Może nie bardzo sobie to okazywaliśmy, każdy jednak czuł obejmującą nas ponurą aurę niepokoju. Wiedzieliśmy jednak, że w końcu musi nadejść rozstanie, prawdopodobnie na zawsze.
Wreszcie, po kilkunastu minutach napiętej ciszy, Chejron podniósł się z fotelu, chwycił leżącą obok laskę, po czym powoli zaczął kierować się w stronę wyjścia. Przygryzłam wargi. Tego obawiałam się najbardziej.
– Teraz zostawiam was samych. Poczekacie tu na Argusa. I, cóż… życzę wam powodzenia. Naprawdę. Oby Tyche miała was w swojej opiece, dzieci. – Już miał nacisnąć klamkę i bez słowa opuścić pomieszczenie, gdy nagle swym impulsem rozkazałam mu się zatrzymać.
– Chejronie – zaczęłam. – A co jeśli właśnie nam się NIE powiedzie? Jeśli zginiemy lub zostaniemy porwani? Jak się o tym dowiecie? Co zrobicie?
Centaur przystanął. Po jego twarzy przeszedł cień – cień niepewności i strachu. Wstrzymałam oddech. Zazwyczaj takie sceny zdarzają się w niektórych filmach – zapada grobowa cisza, przerywana tylko dopasowaną do danego momentu muzyką w tle, wszyscy bohaterowie siedzą w bezruchu, w napięciu oczekując odpowiedzi, która może przerazić ich wszystkich. Ta chwila idealnie spełniała powyższe warunki.
– Cóż… – Instruktor zajęć zawahał się. – Wówczas będziemy obawiać się tylko najgorszego.
Trzask zamykanych drzwi. Pustka.
Wtedy właśnie mój umysł przeżył istną eksplozję.
– Will! – wydyszałam, zachłystując się powietrzem.
– Co się stało? – Oczy chłopaka wytrzeszczyły się w niepokoju.
– Zapomniałam naszych walizek!
– Brawo, Jas.
– Co teraz?
Wywrócił oczami.
– Jak to co? Biegnij po nie!
Niczym torpeda rzuciłam się do drzwi prowadzących na zewnątrz, brutalnie rozwierając je na oścież, po czym wypadłam na ganek. Cholera, jak mogłam o nich zapomnieć?!
Postanowiłam rozwinąć w moim umyśle mapę obozu. Według niej domki znajdowały się po drugiej stronie strumyku, więc w sumie, przy odrobinie chęci, mogłam się sprężyć i dotrzeć tam na czas. Nigdy nie byłam szczególnie wybitna w bieganiu, zresztą tak jak w każdej dyscyplinie sportowej, jednak gdy tylko sytuacja stawała się napięta, naprawdę potrafiłam się postarać. No, mniej więcej.
Szaleńczym sprintem minęłam strumyk, przez co zostały mi już tylko ze dwa kilometry do celu. Wiatr biczował moją skórę, czułam na sobie spojrzenia mijanych herosów i chichoty nimf bawiących się z satyrami, lecz nie miałam czasu na dokładniejsze przyglądanie się twarzom. Musiałam zdążyć, a nie było to łatwe zadanie, ze względu na to, że czekała mnie jeszcze droga powrotna. Ach, Argusie, błagam, spóźnij się!
W końcu jednak, po około dziesięciu minutach, jakimś cudem udało mi się wparować do tonącego w ciepłych brązach, łagodnych pomarańczach i beżach domku Hestii. Zdyszana i spocona walnęłam się na łóżko, próbując złapać oddech i chociaż w minimalnym stopniu odnaleźć się w sytuacji.
Uh, do maratonu się, jak widać, kompletnie nie nadaję.
„Dobra, Jas, złaź stąd. Im szybciej zginiesz, tym dla ciebie lepiej”. Walizki stały pod wciąż płonącym kominkiem, ogrzewającym cały domek. Złote, wesołe ogniki z gracją tańczyły na wytwornym balu, wykonując piękne piruety i podskoki, ku uciesze zebranych tłumów. Chciałabym się z nimi zamienić miejscami. Niech teraz ja zabawię się na ognistej uczcie, a one poczują, co znaczy nietolerancja, ciężar obowiązku perfekcyjnego spełnienia zadania, wisząca w górze śmierć i ból przeciętności. Tak, niech to poczują. Niech zaboli.
Podniosłam się ociężale z mięciutkiego łóżka i ruszyłam w stronę bagażu. Nie mieliśmy go zbyt dużo, tylko jedna walizka dla mnie i jedna dla Willa. Po pożarze niewiele zostało z naszego dobytku, ba, prawie nic. Większość ubrań zawdzięczamy obozowi… oj, przepraszam, Chejronowi.
Chwytałam rączki walizek, unosiłam je, obdarzałam nasz domek ostatnim tęsknym spojrzeniem i tak, otworzyłabym drzwi, wyszłabym na zewnątrz i wróciła do Wielkiego Domu, gdyby nie ten okropny huk, rozkazujący mi w jednej sekundzie paść na ziemię.
Trzask.
Świst.
Serce rozerwało klatkę piersiową.
Minęło kilka minut, zanim całkowicie otrząsnęłam się z osłupienia i odważyłam usiąść. Ręce drżały, sparaliżowane płuca ledwo kontrolowały wymykające się im powietrze. Co to, do jasnej cholery, było?
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Niemal od razu zauważyłam pękniętą szybę w oknie. Ostre kawałki lśniły w padających do pokoju promieniach słońca, rozjaśniając całą podłogę milionami migoczących kolorów. Byłby to naprawdę piękny widok, a ja z pewnością długo bym się nim zachwycała, gdyby nie fakt, iż dokładnie w tym samym momencie odwróciłam głowę, spoglądając na ścianę, o którą się opierałam.
Ta sama strzała.
Ta sama karteczka.
Nie oddychałam. Nie miałam czym. Cały tlen, jaki znajdował się w pomieszczeniu, zniknął, pozostawiając po sobie jedynie mroczną, niewidzialną materię, ściskającą gardło i torturującą wytrzeszczone gałki oczne.
Trzęsącymi się dłońmi ostrożnie odczepiłam delikatny papier od idealnie wystruganego drewna, czując, jak w moich wnętrznościach płonie żywy ogień strachu. Oczy z przerażeniem zaczęły czytać nieco koślawe, pochyłe litery, zmuszając bezwładne wargi do niemego powtarzania słów.
Trapez wyjmuje siekierę
Krokodyl zjada gazelę
Trójkąt traci wierzchołek
Los przesuwa nasz pionek
Że co?
Każde zdanie, każdy wyraz, każda litera została przeczytana kilkanaście razy, zawsze z tą samą uwagą i skupieniem, a mimo to nadal nie doszukano się w nich sensu. Trapez i siekiera? Krokodyl pożerający gazelę? Jaki to ma ze sobą związek?
– Will – wyszeptałam w cichą przestrzeń. – Musisz to zobaczyć. Koniecznie.
***
– To jakiś absurd, prawda? – spytałam, gdy skończyłam opowiadać mojemu bratu całą historię i dałam do przeczytania tekst wypisany na karteczce. – Kto by pisał takie bzdury?
Will zmarszczył brwi. Wyglądał na równie zszokowanego, co ja. Tylko czemu zachowywał taki spokój? Dlaczego ja tak nie potrafię?
– Jas, a może tu nie chodzi o sens? Przypomnij sobie tylko, jak ci słynni detektywi rozwiązywali zagadki – nie zwracali uwagi na logikę, tylko na… – urwał na chwilę, najwyraźniej szukając odpowiedniego słowa. – …na ukryte znaczenie. Sądzę, że tu może być podobnie.
– Tylko jak je znaleźć? – spytałam rozpaczliwie. – Weźmy chociaż ten cholerny trapez i trójkąt – po kiego kija dali tu tę siekierę?
– Może trapez i trójkąt to w tym tekście niekoniecznie figury geometryczne? – Chłopak zmrużył oczy. – Może mają coś symbolizować? Jakiś słynny budynek lub coś w tym stylu? Pomyślmy przez chwilę – co może być trójkątne?
Prychnęłam ironicznie.
– Wszystko, Will, WSZYSTKO. Mogą to być piramidy egipskie lub Wieża Eiffle’a równie dobrze, co dach domu czy znak drogowy. Moim zdaniem tu chodzi o coś innego.
– Więc o co?
– Nie mam zielonego pojęcia.
Opadłam z rezygnacją na fotel. Will, prawdopodobnie chcąc mi potowarzyszyć, poszedł w moje ślady. Przez chwilę siedzieliśmy bezczynnie, kompletnie zdezorientowani i bezradni. Naprawdę my? Naprawdę? Czemu to nie mogły być jakieś dzieci Ateny?
– Poczekaj, spróbujmy jeszcze raz . – Nie dawał za wygraną. – Trapez i siekiera, trapez i siekiera… Hm, może to nie budowle. Może…
Jego rozmyślania przerwały zbliżające się kroki.
– Argus – wypowiedzieliśmy równocześnie. Wyrwałam Willowi kartkę z ręki.
– Nie mówmy o tym przy nim.
Will:
– Dobra… Chyba wszystko już załatwione. – Jas jeszcze raz przeglądnęła zawartość swojego podręcznego plecaka podróżnego. – Teraz wystarczy tylko czekać, aż zaczną nas wpuszczać.
Minęły około dwie godziny od czasu, gdy Argus przywiózł nas na lotnisko Kennedy’ego w Nowym Jorku. Zgodnie z naszą umową, nie pisnęliśmy ani słowem o wierszyku, choć kompletnie nie rozumiałem, czemu Jasmine nie chciała go o nim poinformować. Przecież była to kolejna karteczka z „serii”, która przynosiła nam tyle kłopotów. Chejron z pewnością uznałby to za ważne. Bez wahania rozpocząłby „śledztwo”. Jak widać jednak, Jas uważała zupełnie inaczej.
Siedzieliśmy w wygodnych fotelach na ogromnej hali, rojącej się od wszelkiego rodzaju sklepików upchanych najróżniejszym towarem. Za niecałe pół godziny powinniśmy wsiąść do samolotu, jednak poza dziwnym mrowieniem na karku, nie czułem żadnego silniejszego uczucia związanego ze zbliżającym się odlotem. Wszystkie nerwy, wszystkie żyły, wszystkie komórki chórem powtarzały słowa tej samej rymowanki, niczym kojącą modlitwę. Gdy Jasmine po raz pierwszy opowiedziała mi o całym wydarzeniu w domku, podejrzewałem, że najzwyczajniej w świecie stroiła sobie żarty, co w sumie nie leżało w jej charakterze. Jak się okazało, wystarczyło tylko jedno zerknięcie na delikatny, cienki papierek, by wiedzieć, że piekło dopiero się rozpocznie.
Rozejrzałem się po otaczających mnie sklepikach. Było tu prawie wszystko – od pamiątek, po odzież, obuwie, jubilerów, na kawiarenkach kończąc. Problem w tym, że żadne z tych rzeczy nie mogło pomóc w najważniejszym – znalezieniu sensu wierszyka. Szczerze? Przeszukałem całą swoją mózgową encyklopedię – nic nie uchyliło choć najmniejszego rąbka tajemnicy. Rzeczy przedstawione w tekście mogły być tylko i jedynie symbolami.
Symbole… no właśnie.
Moją uwagę przykuła stojąca niedaleko księgarnia – po książkach znajdujących się na wystawie można było sądzić, że sprzedawana jest tu całkiem dobra literatura. Wiele z tytułów usłyszałem nie raz w najlepszych recenzjach, a jeszcze inne okazały się nazwami słynnych filmów. Mnie jednak chodziło o coś całkiem innego.
– Jas, poczekasz tu chwilę? – zwróciłem się do siostry. – Muszę coś sprawdzić.
Dziewczyna zerknęła na mnie spod brązowego plecaka.
– Co chcesz sprawdzić?
– Zobaczysz.
Skinęła głową. Wstałem, poprawiłem kołnierz bluzy, po czym z kołatającym sercem podążyłem w stronę księgarni. Muszą to mieć. To nasza ostatnia nadzieja.
Książki. Mnóstwo książek. Prawie całą połowę sklepu zajmowały setki lektur wszelkiego gatunku. Fantastyka, historyczne, obyczajowe, dokumentalne, przyrodnicze, poradniki… dosłownie wszystko. Dopiero później człowiek zwracał uwagę na tak podrzędne elementy wystroju sklepu jak soczysto zielone ściany czy dzwoneczki dzwoniące przy otwieraniu drzwi. Brakowało tylko jednego – tomu, którego szukałem.
– Um… przepraszam? – Zerknąłem w stronę białej lady. Siedziała za nią dość niska, na oko czterdziestoletnia sprzedawczyni w okularach, skrobiąca coś w małym notesiku. Kobieta podniosła na mnie wzrok, uważnie przyglądając się każdemu centymetrowi mojej sylwetki. – Mają państwo może Słownik symboli?
– Słownik symboli, mówisz? – Kiwnąłem głową. – Hm… wydaje mi się, że raz rzuciło mi się coś podobnego w oczy.
Wstała z krzesła, podeszła do znajdujących się za nią drzwi z czerwonym napisem „MAGAZYN. WSTĘP TYLKO DLA PERSONELU” i nacisnęła klamkę. Na kilkanaście sekund przysadzista postać zanurzyła się w oceanie stosów zakurzonych książek i gratów, aż w końcu moim oczom ukazały się blade, pomarszczone ręce trzymające gruby tom z rudowłosą kobietą w wieńcu na czarnej okładce. Widziałem go już kiedyś – któraś z córek Hekate czytała go pod swoim domkiem. Wielkie, czytelne litery układały się w nazwę: „Juan Eduardo Cirlot – Słownik symboli”.
– O to ci chodziło?
Potrząsnąłem głową, nie odrywając wzroku od napisu.
– Tak, dokładnie o to.
Czy to sen, czy naprawdę poszło tak łatwo?
Zapłaciłem dolarami, które podczas drogi na lotnisko wręczył nam Argus, podziękowałem serdecznie i czym prędzej wróciłem do Jasmine.
– Jas! Chyba mam rozwiązanie naszej…
– Nie teraz, Will – przerwała mi. Widząc moją pytającą minę, wskazała tłum ludzi zbierający się wokół otwartego wejścia nadzorowanego przez dwóch mężczyzn z przyczepionymi etykietkami przy szyi. – Wsiadamy do samolotu.
***
– I ty naprawdę myślisz, że znajdziemy tu odpowiedź?
– Nie mówię, że na pewno. Ale z pewnością natrafimy na trochę wskazówek – odparłem. – To, jak na razie, nasza ostatnia szansa.
Jas obdarzyła wpatrującą się w nią rudowłosą kobietę nieufnym wzrokiem. Przygryzła wargi. Lecieliśmy już przez około trzy godziny, a do Sztokholmu wciąż jeszcze pozostał nam kawał drogi. Fakt, mieliśmy dzięki temu dość czasu na przeszukanie słownika, Jasmine jednak prawdopodobnie wątpiła w jego pomocność. W końcu westchnęła.
– Okej. Spróbujmy.
Wsunęła rękę do kieszeni zdartych dżinsów, wyciągając z niej malutki skrawek papieru.
– Sprawdź ten cholerny trapez.
Idealnie białe strony wydzielające charakterystyczny, specyficzny zapach nowo kupionej książki posłusznie ustępowały przed moimi palcami, szukającymi litery „T”. W końcu zaczęły się pojawiać pojedyncze wyrazy: tarot, tatuaże, tetrachord, tkanie…
– Masz coś?
Nie odrywałem wzroku od stronic.
Topór…
– Jest! Trapez!
Jasmine jak oparzona wyrwała mi książkę z ręki, czytając na głos zamieszczony poniżej opis.
– „W tej formie geometrycznej łączą się forma wolego łba i prymitywnej kamiennej siekiery…” O bogowie, zgadza się! „Trapez wyjmuje siekierę”.
– Czytaj dalej.
– „Symbolizuje ona ofiarę, a także nieregularność bądź anormalność…”
– Ofiarę?
– Tak tu jest napisane. – Pokazała palcem przeczytane zdanie. – Nie zapowiada się najlepiej, prawda?
Przełknąłem głośno ślinę.
– No… fakt, nie jest najlepiej – wybąkałem. – Trójkąt też masz?
Dziewczyna znów zatopiła się w literach, po chwili przytakując.
– „…Trójkąt z obciętym wierzchołkiem jest alchemicznym symbolem powietrza…” – Spojrzała na mnie wytrzeszczonymi oczami, w których zalśniły iskry skręcającego wnętrzności niepokoju. Dolna warga zaczęła lekko drżeć. – Will, obawiam się, że ta książka zawiera w sobie więcej, niż przypuszczaliśmy.
– Ej, pamiętajmy, że w końcu niekoniecznie może chodzić dokładnie o to. Może… może ten ktoś miał na myśli coś kompletnie innego. Może…
– Will, przecież tu wszystko mamy jak na dłoni! – przerwała, może nieco zbyt głośno. Kilku pasażerów odwróciło się w naszą stronę z pytającym wyrazem twarzy. – Nie wierzysz? Sprawdźmy krokodyla. – Przewróciła kilka kartek. – Proszę: „… z racji swej agresywności i niszczycielskiej siły krokodyl w hieroglifice egipskiej wyrażał furię i złość”. Gazela? „Emblematyczne zwierzę ludzkiej duszy bądź wrażliwości. Od epok najpierwotniejszych aż po okres romański pojawia się na wyobrażeniach jako uciekająca bądź atakowana przez lwa albo innego drapieżnika. Tym sposobem symbolizuje prześladujące człowieka namiętności oraz agresywny, autodestrukcyjny aspekt nieświadomego.” – uniosła triumfalnie głowę. – Tak, rzeczywiście, chodzi tu o coś kompletnie innego.
Zacisnąłem zęby. Fakt, niektóre rzeczy się ze sobą zgadzały, lecz mało prawdopodobne było to, że właśnie w tej książce podane mieliśmy całe rozwiązanie zagadki. W życiu nigdy nie jest tak gładko – zazwyczaj spotyka się na swej drodze jakieś przeszkody, pułapki, ogólnie wszelkiego rodzaju utrudnienia blokujące dotarcie do celu. Tutaj… tutaj niczego takiego nie było. Nic. Wrota otworzyły się przed nami otworem, a my nie potrzebowaliśmy żadnego klucza, by je do tego zmusić.
– Jas, pamiętaj, że praktycznie w ogóle nie wiemy, czy ten facet pisze prawdę. Jak możemy wierzyć zwykłemu… śmiertelnikowi? To tylko prosty zbiór wierzeń różnych ludów i cywilizacji, dla każdego inny symbol znaczy coś innego. Nie powinniśmy aż tak tego przeżywać.
Najwyraźniej jej nie przekonałem.
– Will, błagam cię, rusz głową: ofiara, powietrze, prześladowanie, wściekłość i furia. Mówi ci to coś? Tylko spójrz na ostatnie wydarzenia. Karteczki – ciągle dostajemy nową i nie mamy pojęcia, od kogo. Ledwo co wyszłam ze szpitala – czemu? Bo jakaś postać wbiła mi nóż w bok! I znów nie wiemy, kto to był! Nie wydaje ci się to dziwne? Te strzały… Strzała na Olimpie. Pamiętasz minę Zeusa? Był przerażony. Zupełnie jakby właśnie dostał zawału. To rzadki widok u władcy bogów, uwierz mi. Ktoś nas śledzi, Will. Ściga. Próbuje za wszelką cenę do czegoś nie dopuścić. Chejron wywnioskował, że trzeba szukać w Skandynawii, ale nie znalazł konkretnego sprawcy. Cóż, ktokolwiek, lub cokolwiek to jest, mam przeczucie, że niekoniecznie chodzi mu tylko o nas.
– Tylko co, w takim razie, tak bardzo chce powstrzymać?
– Właśnie po to jesteśmy na misji. – W piwnych oczach pojawił się tajemniczy błysk. – Może się mylimy, Will. Może nie jesteśmy tak słabi, jak przez całe życie myślimy. Może nie musimy koniecznie zginąć. Może takie jest właśnie nasze przeznaczenie – dowiedzieć się. Dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi. Wystarczy nam tylko odrobina szczęścia, dosłownie odrobina. Trzeba wierzyć w siebie. Nie wolno nam się pogrążać, bo zaprowadzi nas to tylko na sam dół. Dół, rozumiesz?
Kiwnąłem głową, lekko oszołomiony. Dopiero teraz w pewnym stopniu dotarło do mnie, że Jasmine mogła mieć trochę racji – po co wystartowaliśmy od razu z takim pesymizmem? Przecież to dopiero początek. Od nas zależy, jak wyglądać będzie ostatnia strona tej historii, nie od pozorów.
– Rozumiem, Jas.
Albo się przewidziałem, albo na jej twarzy na chwilę zawitał lekki uśmiech satysfakcji.
– Dobra, więc podsumowujmy: mamy ofiarę, wściekłość, prześladowanie, powietrze… został nam jeszcze pionek.
– Coś czuję, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Szelest wertowanych kartek, burza czekoladowych kosmyków pochylająca się nad czarnymi literami, wiszące w górze napięcie, oczekiwanie na zakończenie upiornej rymowanki.
– Hm, coś nie widzę.
– Jak to nie widzisz?
– Normalnie. – Podniosła wzrok znad białych stron. – Nie ma żadnej wzmianki o pionku. Jest opisana tylko pionowość, ale to chyba nie to samo.
– Może faktycznie szukamy w złym miejscu – podsunąłem. – Może powinniśmy sami pomyśleć.
– Nie… niemożliwe. – Pokręciła z niedowierzaniem głową, wciąż wlepiając wielkie, czarne źrenice w tekst, jakby właśnie miał się przed nią pojawić szukany opis. – Byliśmy już tak blisko! Przecież…
Ukryte w suficie samolotu głośniki niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki uruchomiły się, roznosząc po całym samolocie przesłodzony głos stewardessy, który zmusił Jasmine do ucięcia zdania.
– Drodzy pasażerowie, mamy obowiązek poinformować państwa, iż jeden z silników doznał poważnych uszkodzeń technicznych. Za chwilę rozpoczną się przygotowania do ewakuacji. Prosimy zachować spokój i nie panikować.
Nasze oczy spotkały się, w przekazując sobie tę samą myśl.
No tak. Powietrze. Ofiara.
Niech to szlag trafi.
CDN.
Autorem użytych w tekście fragmentów jest Juan Eduardo Cirlot
To było świetne, Pallas naprawdę. Bardzo przemyślane, dorosłe i w ogóle. Naprawdę super. I wszystko tak logiczne. Łał. No cóż, ja błędów nie zauważyłam, więc raczej żadne nie wystąpiły. Pozostaje mi tylko czekać na cd.
Pozdrawiam,
Ann. ;D
Świetne opowiadanie w książce symboli znaczy : TO BYŁO NAPRAWDĘ SUPER, nie widziałem żadnych błędów, ale w bezsensownie sensownej rymowance, zabrakło mi jednego: CZASU, w tym nie ma mowy ile mają czasu. Fabuła super, opisów nie za dużo, nie za mało, dialogi tak samo, no normalnie w sam raz.
Zajebista zagadka 😀 i jeszcze z tym
Samolotem łaaaaaa
Jesli znowu nie będziesz pisac 11 miesięcy to
Zatluke. Ale ja tez mam długie przerwy więc rozumiem :3
Mam pytanko. Czym zasłużyłam sobie na
Dedykacje?
Opowiadanie naprawdę super. Całkowicie zgadzam się z Annabeth1999 i zaraz zabieram się do czytania wcześniejszych rozdziałów.;)
Boże, Pallas, wzruszyłaś mnie. Ostatni niewiele opek na RR mnie wzrusza, wciąga i sprawia, że znikam bezpowrotnie w świecie fantazji, w świecie, który przedstawił i ukazał w całej swojej krasie autor. Ale to mnie porwało. Dosłownie. Przeżywałam smutek i gorycz wraz z bohaterami, razem z nimi przeraziłam się tym, co może stać się na misji. Razem z nimi dzieliłam się wyrzutami sumienia, żeby nie zabierać ze sobą nikogo, bo można go narazić. Po prostu… to mnie zaczarowało. Masz bardzo dorosły styl, styl, który umożliwia Ci manipulowanie czytelnikiem, podsuwanie pod jego oczy tych, a nie innych wizji, zmuszanie go, by myślał tylko o tym, co ma przed sobą. Patrzę teraz w ekran i myślę, że chcę więcej. Bo chcę więcej.
Masz teraz dużo czasu, więc pisz. Pisz i znów podaj mi ten narkotyk, w którego rolę wciela się „Z Południa na Północ”.
Dziękuję, że mogłam to przeczytać. I że dostałam dedykację. I proszę, a właściwie nie proszę, tylko błagam – pisz CD, bo Chione tu zaraz padnie, bez kolejnej dawki tego opka…
Stawiam 6+