To wszystko było dla mnie tak bardzo szalone.
W jednej chwili wszystko w moim życiu zmieniło się tak szybko. Czułam się, jakby ktoś w górze postanowił sobie ze mnie zażartować, postawić w całkowicie nieprawdopodobnej sytuacji i sprawdzić, jak zareaguje.
Żart się udał, rzecz w tym, że to całe zamieszanie wokół mnie to nic śmiesznego.
Stałam tam, przy naszym rozbitym samochodzie i patrzyłam się na ojca, robiąc niewiarygodnie głupią minę.
Wcześniej chciałam się roześmiać z powodu słów, które wypowiedział mój ojciec. Wydawały mi się one głupim żartem. Wiecie, myślałam, że za chwilę uśmiechnie się do mnie szeroko i powie „Żart, dałaś się nabrać”. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
– Ale jak to? – spytałam. – Moja mama? Boginią? To niemo… niemożliwe.
Przez tyle lat myślałam, że moja mama to jakiś margines społeczny. Łudziłam się, że to właśnie dlatego ojciec nigdy o niej nie opowiada. Owszem, świadomość, że twoja mama to prawdopodobnie alkoholiczka albo narkomanka (no chyba, że oba na raz) była bolesna. Z biegiem czasu się jednak do tego przyzwyczaiłam i choć ciągle wypytywałam ojca o prawdę, wiedziałam (czyt. zdawało mi się, że wiedziałam), jaka będzie odpowiedź.
Nigdy jednak nie przeszła mi przez głowę myśl, że moja matka to grecka bogini. (Chyba powinnam być bardziej przewidująca i obok zdań ‘Moja mama może być narkomanką’ i ‘Moja mama może być alkoholiczką’ dopisać zdanie ‘Moja mama może być grecką boginią’)
– Skarbie, rozumiem, że jest ci trudno to pojąć. Ale to jest możliwe – powiedział ojciec, próbując objąć mnie ramieniem.
Cofnęłam się, czując, jak przez moje plecy przechodzi dreszcz. Nie chciałam pocieszenia.
– Nie no, pewnie… – wypowiedziałam słowa, czując narastającą wściekłość. – Przecież codziennie ludzie się dowiadują, że ich rodzice to greccy bogowie… – czułam, jak emocje pulsują w mojej głowie.
– Ree, uspokój się. Wszystko ci wytłumaczę… – próbował mnie uciszyć tata.
– Skoro moja matka to bogini, to ty kim jesteś? Freddy Krueger? Obcy – ósmy pasażer Nostromo?
Docinka może nie była zbyt miła, ale tylko w ten sposób mogłam opanować swoją złość na tatę.
To dobry człowiek – może nie jest zbyt rozmowny, ale wiem, że gdyby była taka potrzeba, rzuciłby się za mną w ogień i wodę. Jestem tego pewna – w stu procentach. Gdybym powiedziała, że chcę gwiazdkę z nieba, spytałby, ‘Którą?’. Czasami nie był w stosunku do mnie uczciwy. Ukrywał przede mną całą prawdę, maskując informacje o matce na wszelkie możliwe sposoby.
Domyśliłam się, że miało to jakiś ukryty cel – o którym zresztą opowiem wam później – ale ciągle czułam gniew. On blefował! Od zawsze wymyślał jakieś bzdury, by tylko nie powiedzieć prawdy o moim pochodzeniu, o moim prawdziwym pochodzeniu.
– Tak wyszło, Ree – powiedział ojciec. – Nie mówiła o sobie wiele. Przycisnąłem ją kiedyś i powiedziała… Że jest boginią. Że nie może powiedzieć, którą. Że muszę cię chronić.
Mój wyraz twarzy trochę złagodniał pod wpływem jego wyjaśnień. Miał motywację. Chciał mnie przed czymś obronić, przed jakimś groźnym niebezpieczeństwem.
– Przed czym? Przed nimi?
Wskazałam kciukiem za siebie, lekko drżąc na wspomnienie zabójców, którzy próbowali nas wystrzelać jak kaczki.
– Tak – odparł tata. – To prawdopodobnie potwory, potomkowie Echidny i Tyfona. Czyhają na półbogów, pragną ich śmierci.
Westchnęłam. No, nie ma nic lepszego od śmierci, pomyślałam z goryczą.
Spodziewałam się, że moje życie nie będzie już takie jak wcześniej. Że trochę się pozmienia, że relacje pomiędzy mną a tatą już nie będą takie same. Nie miałam jednak wówczas pojęcia o tym, co może się zdarzyć w niedalekiej przyszłości.
Oparłam się o maskę samochodu, próbując powstrzymać emocje, które kotłowały się w mojej głowie, doprowadzając do szaleństwa.
Wszystko wcześniej było jakoś w miarę realne i łatwe do zrozumienia. Najpierw ADHD (zdarza się), później nieumiejętność znalezienia sobie normalnych przyjaciół (można mieć i nienormalnych), dobre oceny przy najgorszej ocenie z zachowania (może taka jestem). Teraz jednak miałam problemy z pojęciem tego zamieszania.
Bogowie, o których tak wiele opowiadał mi tata istnieją? Te wszystkie romanse, kłótnie, zwady – one wciąż trwają? Zeus, Hades i Posejdon wciąż ze sobą rywalizują? Mnie to wydawało się niemożliwe. Byłam przecież święcie przekonana, że to zwykłe bajeczki na dobranoc. Nic poważnego. Nic realnego.
A jednego dnia wszystko okazało się prawdą.
– Ci herosi… oni mieli… mają… moce. Nadludzka siła. Wielki spryt. Inteligencja – odezwałam się nagle, choć czułam, jak z każdym słowem głos zamiera w moim gardle. – Ja taka nie jestem, tato. Umiem się tylko bić. To żaden talent. Żadna moc.
Miałam rację, co do siebie. Nie jestem żadną wyjątkową dziewczyną. Dobrze się uczę i jestem całkiem bystra, ale nie mam szczególnych talentów. Nie rozumiem matematyki, kiepsko rysuję, nie gram na żadnym instrumencie. A to przecież dosyć pospolite talenty. Skoro ich nie posiadałam, to co dopiero mówić o nadludzkich mocach i umiejętnościach, które posiadał Herakles albo taki Tezeusz.
– Jesteś niezwykła, malutka – powiedział, używając znienawidzonego przeze mnie przydomku. – Na pewno jest coś, w czym jesteś dobra. Na sto procent.
‘Malutka’. Mimo iż niezwykle denerwowało mnie to słowo, to doskonale odzwierciedlało to, jak się czułam wobec tego zamieszania. Malutka.
Ja, zwykła dziewczyna z ponadprzeciętną umiejętnością do pakowania się w kłopoty, okazałam się być córką bogini. Odkryłam, że greccy bogowie to nie żadna bujda czy bajeczka, tylko jakaś cholerna rzeczywistość. Mój ojciec oszukiwał mnie przez tyle lat i co dziwne, znakomicie mu się to udawało. Próbowano mnie zabić. Byłam ścigana przez potomków Echidny i Tyfona. Pobiłam się z moim wrogiem i skończyłam ze wstrząśnieniem mózgu i obolałymi żebrami. Strzelałam z pistoletu, który prawie wyrwał mi rękę ze stawu. I znalazłam się na jakimś odludziu z daleka od cywilizacji.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak użalanie się nad sobą, ale miałam tego, k*rwa, dosyć.
– Po co tutaj jesteśmy? – spytałam, mając wzrok utkwiony w ziemi.
– Tutaj znajduje się Obóz Herosów.
– Obóz czego? – uniosłam brew w pytającym wyrazie.
No świetnie… Gdzie tym razem mam się przenieść? – pomyślałam. – Na jakiś letni obóz? Kolonię karną? Nie miałam kompletnie pojęcia, o co chodzi ojcu i czym jest ten tajemniczy ‘Obóz Herosów’, ale przeczuwałam, że na pewno zagrzeję dłużej na tym pustkowiu.
– Herosów. Tutaj mieszkają dzieci bogów i śmiertelników. Uczą się tutaj walczyć z potworami, by radzić sobie poza granicami Obozu – wyjaśnił tata.
– Jak u Hitlera… – mruknęłam z niezadowoleniem. – To moje nowe miejsce zamieszkania, tak? Mam tutaj zostać na zawsze, by nie przyciągać do siebie potworów i nie rujnować ci życia? Rozkaz przyjęty. Tylko nie zapomnij zmienić mi w dokumentach, że od tej pory mieszkam na Obozowej 11, jestem półbogiem i koniecznie wpisz, że moja matka to grecka bogini – powiedziałam z kwaśną miną, odrywając się od maski samochodu, o którą się opierałam.
– Hej, słońce.
Tata podszedł do mnie i zrobił coś kompletnie nieoczekiwanego. Pocałował mnie w czoło i objął mnie swoimi silnymi ramionami. Nie spodziewałam się tego po nim. Zazwyczaj nie był zbyt wylewny, a tutaj… niespodzianka. Nieoczekiwana. I całkiem miła.
– Nie gniewaj się. To bezpieczne miejsce. Są tam ludzie, którzy o ciebie zadbają. Ja… po prostu nie jestem w stanie. Nie mogę cię ochronić. Sama widziałaś, co się stało dzisiaj. Byliśmy o krok od śmierci. Gdyby nie to, co zrobiłaś, byłoby już po nas.
Kiwnęłam głową nieprzytomnie, jakbym nie rozumiała, co się wokół mnie dzieje.
– Na pewno będę cię odwiedzał… I jutro przywiozę ci rzeczy, które będą ci potrzebne.
Choć wcześniej byłam bliska ukatrupienia go ze złości, to teraz miałam ochotę się rozkleić. Nie chciałam mieszkać w żadnym Obozie. Moje miejsce było na Upper East Side, wśród moich znajomych, z tatą, którego tak bardzo kocham. Nie wśród jakichś dziwnych dzieci półbogów. Nie tutaj.
– Proszę… Chcę z tobą zostać… Nie chcę tu być… – szepnęłam.
Tata przytulił mnie jeszcze mocniej niż wcześniej.
Wiedziałam, jaka jest sytuacja i że nie mogę zostać w swoim ukochanym Manhattanie, ale ciągle miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że nie będę musiała porzucać tego wszystkiego, do czego byłam przyzwyczajona przez całe piętnaście lat. Moje nadzieje jednak rozwiały się w proch i pył, gdy ojciec wreszcie się odezwał.
– Ree, to nie jest możliwe. Twoja matka… – urwał, wzdychając ciężko. – Ona chciała, żebym oddał cię do Obozu Herosów już wtedy, gdy byłaś małym dzieckiem. Uparłem się jednak, że sobie poradzę, że zostaniemy razem na Manhattanie…
W oczach zalśniły mi łzy. Byłam wzruszona tym, co zrobił. Tak naprawdę mogłam w ogóle go nie znać i być jakimś podrzutkiem w obozie dla dzieci śmiertelników i bogów. On jednak wybrał coś innego.
– Jak na śmiertelnika, dobrze sobie poradziłeś… – wydusiłam z siebie wreszcie.
Ojciec uśmiechnął się rozbawiony.
– Na pewno dasz sobie radę, skarbie – powiedział.
Miałam co do tego wątpliwości, aczkolwiek starałam się z nimi nie afiszować. Nie chciałam dodatkowo martwić ojca swoimi nastrojami.
– Na pewno – kiwnęłam głową. – Ten obóz ma jakąś bramę, tak?
– Tak – odparł ojciec. – Odprowadzić cię?
– Nie – odpowiedziałam. – Sama sobie poradzę.
Zaprzeczyłam sobie samej. W momencie rozstania towarzyszyło mi tyle wątpliwości. Nie byłam wcale pewna tego, że sobie poradzę. Nie byłam pewna niczego. Musiałam jednak udawać, że jestem silna i wcale mnie nie ruszyło to, że całe moje życie zmieniło bieg o trzysta sześćdziesiąt stopni. Na mojej twarzy znów pojawił się wymuszony łobuzerski uśmiech.
Odeszłam od ojca spory kawałek drogi, chowając się w cieniu drzew. Szłam w milczeniu, nie pogwizdując ani nie nucąc żadnej piosenki, jak to miałam w zwyczaju. W pewnym momencie jednak się zatrzymałam.
– Widzimy się jutro, tak? – krzyknęłam do niego przez ramię.
– Tak! Przyjadę wieczorem! – usłyszałam po chwili odpowiedź.
Uśmiechnęłam się.
Chociaż tak wiele rzeczy się zmieniło, to jedna pozostała niezmienna. Mój ojciec. Wciąż był przy mnie i wspierał, choć nie byłam najlepszym dzieckiem. Ciągle miałam gdzie wracać – do Upper East Side, gdzie był mój ojciec. Choć równie dobrze mogliśmy mieszkać w jakimś niedogrzewanym mieszkanku w Bronxie. Ciepło i ta dobroć, która płynęła od mojego ojca, sprawiała, że nawet najbardziej zatęchłą dziurę mogłabym nazwać domem.
Zaczęłam iść w kierunku bramy Obozu Herosów, która zapewne znajdowała się gdzieś niedaleko.
Nowy początek, Ree, pomyślałam. To twój nowy początek.
Extra. Akcja coraz bardziej się rozkręca. Nie mogę się doczekać CD.
Kiedy w koncu ja uznaja?D:
Oczywiscie,bezblednie i fajnie,jak zawsze 😀
Ach. *.* Me gusto. Naprawdę uwielbiam twoje opka. Są świetne. Ale reszta zachwytów po błędach.
-jak zareaguje- jak zareaguję,
-powie „Żart, dałaś się nabrać.”-powie: „Żart, dałaś się nabrać.”,
-że twoja mama- lepiej pasuje: że moja mama,
-na raz- naraz,
Akcja jest w sam raz, niezwykle się cieszę, że jej za bardzo nie przyspieszasz. Opisy są świetne, uczucia też. Opko prawie, że idealne.
Jak ja uwielbiam to twoje nie spieszenie się 😀 Powiem ci, że to jest jedno z niewielu opek na stronie, podczas których czytania nie muszę się skupiać na błędach, naprawdę. W to się wczuwam jak w najnormalniejszą książkę *.*
Pozostaje tylko oczekiwanie na uznanie 😀
Podoba mi się. Moim zdaniem to jeden z bardziej udanych rozdziałów, zaraz po rozdziale ze strzelaniną i pościgiem.
Rozdział jest ciekawy i choć akcji jako takiej brak to nie jest nudny i „przegadany”. Muszę cię też pochwalić, że udało ci się uniknąć nietrafionych zwrotów, które czasami ci się przytrafiały.
Lubię twoje opka 😀
Są… zaczepiste. No tak po prostu 😉
Kiedy wreszcie ją uznają? Cały czas się zastanawiam, kim jest jej matka…