Ach, niektóre osoby wytrzymały z moim opkiem ;-P. Jak miło.
Zaczyna się pierwszy etap misji- już będzie się coś działo.
Dedyczka dla tego, kto pierwszy zgadnie, jak się nazywa piosenka, która jest napisana pochyłym drukiem. I dla carmel, Shays, Annabelle i Melii. Wybacz carmel, ale tak strasznie chciałam w odpowiedniej chwili napisać w opku tą piosenkę, odkąd je zaczęłam, tylko niestety mnie uprzedziłaś. Żeby nie było, że podpatrzyłam pomysł 😀 W zamian masz dedyczkę, którą Ci zawsze będę dawać 😉
Miłego czytania.
KENDRA
Chłopaki czekali już pod sosną Thalii. Podziękowaliśmy Argusowi za podwózkę. Chcieliśmy wpierw obczaić, gdzie jedziemy. Nasza Sprawiedliwość- Być- Musi- Na- Świecie patronka miała nas głęboko w du… w miejscu, skąd wydala się odchody. Najchętniej trzasnęłabym ją w tą dumną i idiotyczną w twarz, która nam wydała polecenie samobójstwa. No, jak inaczej nazwać tą misję? Na pewno nie „hasać po łąkach i obżerać się ambrozją”. Po pierwsze- na pewno nie będziemy latać po polach jak jakieś nawalone porąbańce. Po drugie- nie można zjeść za dużo boskiego pokarmu, bo: a)zdrowo zwrócisz obiad b)spali cię na popiół. Opcja druga jest bardziej prawdopodobna do spełnienia. Nieważne. Głównie chodzi o to, że nie bardzo chciało nam się jechać na misję, ponieważ… powody już podałam.
Mając takie optymistyczne myśli, burknięciem przywitałam się z Filipem, Sebą i Jamesem. Spojrzałam w stronę domków. Między nimi, a sosną przechadzali się obozowicze. Westchnęłam. Niektórzy spoglądali na nas z ciekawością, inni wręcz wrogo. Wczoraj i tak się nieźle zdziwili. Jak ja. Popatrzyłam na chłopaków. Filip stał, opierając się o drzewo. Jego czarne włosy powiewały na wietrze. Niebieskie oczy koloru wody chlorowanej zapatrzone były w ziemię. Miał na sobie zieloną koszulę, która opinała jego muskularne ramiona. Do pasa miał przypięty miecz. Właściwie nigdy nie pytałam go, od kiedy jest w obozie. A zresztą, na co mi to? Przecież i tak zginę na tej misji. Wszyscy zginiemy. Ach, moje optymistyczne myśli. Seba rozmawiał z Jamesem. Obydwoje mieli plażowe spodnie, podkoszulki i miecze. Syn Apolla dodatkowo na ramieniu miał kołczan ze strzałami i łuk. Poczułam nienawiść. Czy on musi iść na misję? Będzie mi zatruwał życie. Cholerny pozer.
– To ruszymy się stąd, czy nie? – zapytałam, mrużąc oczy.
– My czekaliśmy na was. – Filip wzruszył ramionami i skinieniem głowy wskazał na mnie i Cass.
– Okej, okej – uniosłam ręce w geście „ja tak tylko zapytałam” i ruszyłam w stronę drogi. Moi towarzysze popatrzyli po sobie i powlekli się za mną.
– Co za guzdrały – mruknęła Cass, idąc obok mnie.
– Obiecaj, że nie będziesz na misji robiła histerii – burknęłam do niej. Uśmiechnęła się do mnie lekko.
– Jeśli nie będę miała ku temu powodów.
– Masz babo ciasteczko… A ty, ty się zmieniłaś – popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Nie zaprzeczaj! Otworzyłaś się do ludzi. Już wyczuwam twoje sarkastyczne myśli i słyszę twoje sarkastyczne uwagi. Wreszcie nie muszę być sama w mojej bezczelności.
Naprawdę tak myślałam. Cass już nie była tą nieśmiałą dziewczyną. Nie, nie! Była już charakterna.
– Nad czym rozmyślasz? – zapytał, podchodząc do mnie i idąc koło mojej osoby syn Zeusa. Moja przyjaciółka już zatopiła się w świecie marzeń. Westchnęłam cicho pod nosem. Postanowiłam być miła. W końcu to nie jego wina, że idziemy na misję, prawda?
– O wszystkim i o niczym – pomimo największych starań mój głos był szorstki. Filip zasępił się.
– Nie no, sorry – rzekłam pojednawczym tonem. – Jestem nieco poddenerwowana tą misją i w ogóle.
Szliśmy chwilę w milczeniu. Oczywiście, gaduła ja musiała ją przerwać idiotycznym pytaniem, które na pewno nie pasowało do czasu:
– Jak zginął twój śmiertelny rodzic?
Chłopak ściągnął brwi. Już myślałam, że odejdzie na koniec naszej „wycieczki”. Ale odezwał się:
– Mama utonęła.
– Jak?
– Płynęliśmy oceanem do jakiejś kolejnej pracy mamy. Miała ich wiele. Karierowiczka – prychnął. – Byłem mały. No i statek, na którym byliśmy, wpadł w sam środek burzy. Pech, albo i nie, chciał, że mama zeszła na dolny pokład po jakąś chustę. Było piekielnie zimno. – uśmiechnął się gorzko. – Zalało cały dół statku. W tym moją matkę. Ja byłem na pokładzie. Przeżyłem tylko dzięki ojcu. Podpowiedział mi, żebym się schronił. Za jego radą wdrapałem się na sam szczyt statku. Pamiętam tylko, że szarpały mną fale. Wzburzone, chłodne, słone fale. Ilekroć tylko odpuszczały mi, wrzeszczałem. Błagałem o to, żeby skończyło już się to piekło. Krzyczałem imię: Aria. Imię mojej mamy. Tylko to pamiętam. Rano, gdy zakończyła się już ta wichura, statek wciąż unosił się na falach. Siedziałem tam. Sam. Pod nosem wciąż mamrotałem: Aria. Nie miałem siły na nic. Chciałem umrzeć. Ale przyleciał helikopter i parę jeszcze innych środków transportu. Bardzo się zdziwili na mój widok. – potarł nos. – A później co? Czy się mną przejmowali? Nie! Trafiłem do Domu Dziecka. I dopiero w wieku trzynastu lat uciekłem. Atakowały mnie potwory. W końcu znalazł mnie Grover. Zaprowadził do obozu. Tam znalazłem nowe życie.
Trudna przeszłość. Nie chciałabym takiej. Jednak zanim dotarłam do głębszych wniosków, usłyszałam krzyk. Sięgnęłam po miecz. Serce zaczęło mi walić mocniej. Zauważyłam, że weszliśmy już w las. Słychać było odgłosy walki. Dałam znak towarzyszom, aby się ukryli. Każdy miał w ręku broń. Byli gotowi na wszystko, o czym świadczył wyraz ich twarzy. Dobrze.
Odchyliłam nieco krzaki dzielące nas od tych dźwięków.
Zobaczyłam niewielką polanę. Na niej jakaś banda chłopaków atakowała dorosłą kobietę. Miała krótkie blond włosy. W tamtej chwili zauważyłam jeszcze coś: otóż obok niej stała jakaś rudowłosa dziewczynka. Nie traciłam czasu. Wezbrała we mnie złość: mają czelność walczyć z kobietą i małym dzieckiem? Chamstwo w brudnej postaci. Wyskoczyłam zza krzaków i rzuciłam się przed siebie. Miałam wadę: byłam okropnie pewna siebie. Dla niektórych ta cecha nie musi być złą. Ale u mnie to zuo wrodzone. Przyłączyła się do mnie reszta. Po chwili dobiegłam do tej blondynki i wydyszałam:
– Ktoś ty?
Spojrzała na mnie. Zamarłam. Może to był przypadek, ale ona miała… szare oczy. Takie jak moje.
– Siostrzyczka – wyszeptała. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. – Pomóż. Ona – wskazała głową na rudowłosą. – jest wam potrzebna. I to bardzo.
– O co tu chodzi? – spytałam zdezorientowana. Emocje kłębiły się we mnie jak ventusy w klatce. A ta kobieta mówiła strasznie chaotycznie. Praktycznie nie wiedziałam nic.
– Jestem córką Ateny- mam na imię Jessi. Ta mała to moja córka. Musicie ją zabrać na misję.
– Czemu mam ci wierzyć? – zapytałam opryskliwie. Nie wiedziałam, czy przypadkiem nie kłamie.
– Błagam – jęknęła i byłaby upadła, gdybym jej w porę nie podtrzymała. – Bronimy się od dwóch godzin. To są nieprzyjaźni herosi. Zachowało się paru i teraz uwzięli się na nas, półbogów, którym życie się ułożyło. Przynajmniej mam ją. – z czułością spojrzała na dziewczynkę, stojącą obok niej. – A i tak zginę.
Ostatnie zdanie wstrząsnęło mną. Umrze? Jak? Skąd wie?
– Niby jak możesz przewidzieć przyszłość, hę?
Popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem.
– Gdy byłam jeszcze w obozie, usłyszałam przepowiednię. Gdy urodzi mi się dziecko, będzie ono kluczem do zwycięstwa i sprawiedliwości. A ja w tym samym dniu, w którym spotkam piątkę herosów wyruszających na misję, zginę. W jakiś wielki sposób, ratując owych półbogów, a zgładzając nieprzyjaciół. Oczywiście sama przepowiednia była tajemnicza i tak dalej, ale ostatnio Atena objawiła mi się we śnie. I to wyjaśniła. Wolałabym tego nie wie…
Rozległ się wybuch. Byłam jeszcze oszołomiona rozmową, nie potrafiłam myśleć trzeźwo. Odwróciłam się i zobaczyłam strzałę mknącą prosto w moją stronę. Zanim ta informacja dotarła do mojego mózgu, przed oczami mignął mi Filip. Odbił ostrze mieczem. Dopiero wtedy otrzeźwiałam i uniosłam moją broń, którą wciąż miałam w dłoni. Nie ma to jak poranna bitwa, nie? Rzuciłam się w wir walki. Dopadłam Sebę. Krótko wytłumaczyłam mu o Jessi i jej córce.
– Ochraniaj je – poprosiłam. Musiałam się nieco wyżyć, miałam za dużo energii.
– Dobra, ale niech później ktoś mnie zmieni – powiedział nieco zawiedzionym tonem.
– Tam też będziesz miał rozrywkę, nie martw się – pocieszyłam go. Kiwnął głową i odbiegł. Zdziwiłam się nieco, bo zwykle nie słuchał moich rozkazów. Może zdał sobie sprawę z wagi tej bitwy. Przecież było jasne: jak zginiemy teraz, nie wykonamy misji. Żelazna logika.
Rozejrzałam się. Chwilę później natarło na mnie trzech. Trzeba przyznać- umieli walczyć. Cięcie, atak, wypad, blokada, piruet z cięciem. Przypomniała mi się pewna piosenka, którą śpiewałam z dziećmi Afrodyty. No i zaczęłam wydzierać się:
Przegrać bitwę.
Wygrać wojnę.
Znów przyciągam mój tonący statek do brzegu.
Zaczynamy na nowo, albo robimy odwrót.
To jest czas i miejsce, by umrzeć, ale nie teraz.
Powtarzałam to kilka razy. Włączyła się również Cass. Ta piosenka dodawała mi sił. Czułam się, jakbym mogła góry przenosić. Dlatego dość szybko poradziłam sobie z tymi idiotami. Usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki. Odwróciłam się, przerażona.
I to był błąd.
Ktoś ugodził mnie w lewe ramię. Zapiekło. Krzyknęłam i zamachnęłam się mieczem na owego debila. Zobaczyłam tylko jego rude włosy i piegi na twarzy, zanim padł bez przytomności na ziemię Nie wiem, czy go zabiłam, zresztą, nie obchodziło mnie to. Odwróciłam się na pięcie.
– Cass! – wrzasnęłam.
Podbiegłam do córki Demeter, leżącej na ziemi. Cały lewy bok miała zalany krwią. Serce mi zamarło. Wpatrywałam się w bledziutką twarz z zamkniętymi powiekami. Uniosłam lekko jej głowę. Dopadł do mnie James. Wziął ją bez słowa na ręce i zaniósł na skraj polany. Byłabym poszła za nim (kto wie, co on tam jej zrobi?), ale znów zaatakował mnie jakiś facio. Rozgniewana, wstałam i zaczęłam walczyć. Walczę dla Cassandry – myślałam. Powaliłam mojego przeciwnika. Pobiegłam w stronę Jessi. Opadała już z sił. Seba walczył. Zostawił ją. Podeszłam do mojej siostry. Popatrzyła w niebo.
– Opiekuj się Tori – rzekła. – Idę umrzeć.
– Ale ona cię potrzebuje – zawołałam. Bałam się.
– Obiecaj, że się nią zaopiekujesz i weźmiesz na misję. – chwyciła moje ręce.
– Ale…
– Obiecaj!
– Ja… obiecuję – wiem. Zrobiłam totalne głupstwo.
Jessi pobiegła na środek polany. Mała chciała z nią podążyć. Serce mi się krajało, ale chwyciłam ją w pasie. Wyrywała mi się, krzyczała. Ale nie puściłam jej. Nie mogłam.
A jej mama… zrobiła coś dziwnego. Moich przyjaciół odepchnęło. Nie wiem co. Po prostu dolecieli aż pod drzewa, stojące na skraju polany. Z piersi kobiety wydobyła się srebrna mgiełka. Zrozumiałam. Chciała wszystko rozsadzić, niszcząc siebie. Tori siedziała na trawie i płakała. Tym razem to ja podniosłam się i zaczęłam biegnąć w stronę Jessi. Nie mogłam na to pozwolić. Nagle poczułam uderzenie. I to w moją rozciętą rękę. Wrzasnęłam z bólu. Czyjeś ciało przygniotło mnie do ziemi. Zobaczyłam tylko oślepiające światło, a później- ciemność.
************
Gdy się ocknęłam, leżałam na kocu.
– Co?! – gwałtownie usiadłam. Zobaczyłam czarne plamki przed oczami i zdrowo bym łupnęła głową o ziemię, gdyby mnie Filip nie podtrzymał.
– Masz twarde ramię – stwierdził. Ułożył mnie na powrót na kocu.
– Ty mnie przewróciłeś! – zawołałam, zła. Już chciałam się podnieść, ale syn Zeusa położył mi rękę na brzuchu.
– Dla twojego dobra. Ich spaliło.
Zamarłam. Spopieliło ich? Ciekawe, skąd Jessi miała taką moc. Oglądałam śmierć mojej siostry. Będę miała traumę do końca życia.
Było mi jej szkoda. Zostawiła taką małą córeczkę…
Niepewnie usiadłam. Rozejrzałam się i zobaczyłam Tori. Rude loki miała w nieładzie. Nieobecnymi, zielonymi oczami wpatrywała się w ziemię przed sobą. Zrobiło mi się jej żal. Gdy już chciałam podejść do niej, tknęło mnie.
– Cass!
– Żyję.
Popatrzyłam w bok. Odetchnęłam z ulgą. Moja przyjaciółka siedziała na kocu obok. Jej niebieskie oczy błyszczały. Bólem.
– Okej? – zapytałam i dotknęłam jej ręki.
– Trochę boli. – skrzywiła się, jakby na potwierdzenie tych słów. – Ale przeżyję.
Znów popatrzyłam na córkę Jessi.
– Trzeba się będzie z nią dogadać. – westchnęłam cicho, wstałam i podeszłam do niej.
– Cześć – zaczęłam, siadając obok niej.
Nie odezwała się.
– Mam na imię Kendra. A ty Tori, prawda?
Cisza.
– Posłuchaj. – odwróciłam jej główkę tak, żeby się na mnie patrzyła. – Wiem, że straciłaś mamę. – jej bródka lekko zadrżała. – Ale jesteś dzielną dziewczynką. Damy sobie radę.
– Mamusia mnie ostrzegała. – wyszeptała. Jej głos był delikatny, dziewczęcy.
– Przed czym? – zapytałam. Nie wiedziałam nic o niej, ale jeśli miałam jej pomóc w odnalezieniu się, musiałam z niej coś wyciągnąć.
– Przed tym, że zginie.
– Twoja mama była herosem – powiedziałam z całą pewnością, na jaką mnie było stać. Czyli bardzo mizernie. Położyłam dłoń na jej ramieniu. – Zginęła ratując mnie, ciebie i moich przyjaciół.
– Mogłaś ją powstrzymać! – wrzasnęła i odtrąciła moją rękę. Łkając, zwinęła się kłębek i położyła na kocu. Popatrzyłam bezsilnie na Cass.
– Niech odpocznie – córka Demeter przykryła się prześcieradłem, które wziął przewidujący Filip. – Jest zmęczona i zszokowana. Idź spać. Późno już.
Dopiero wtedy zauważyłam gwiazdy na niebie. Westchnęłam cicho i sięgnęłam po jakieś prześcieradło. Wstałam, przeszłam na mój koc, położyłam się i przykryłam poszewką. Jutro z nią porozmawiam. – pomyślałam i zamknęłam oczy. Zasnęłam.
Piszcie, czy się podobało i dawajcie rady.
Woah,akcja sie rozwija! I dobrze,co ma stac w miejscu.
Podobal mi sie pomysl tego rozdzialu,ale powinnas dac troche wiecej…Uczuc? Opisow? Nie wiem. Ale wydaje mi sie,ze Kendra jakos malo przejela sie smiercia siostry,i ogolnie historia tej kobiety.
I jeszcze cos- moze to tylko moje wrazenie,ale jak walczyla z tym rudym herosem,to poczatkowo mialam wrazenie,ze to Tori. I jakos ich nie zastanowilo to, kto wyslal wrogich herosow,dlaczego itp.
„zaczelam biegnac”- a nie biec? (nie jestem pewna xd)
Noo, w sumie Kendra jest mało uczuciowa 😀 Ale wysłałam następny rozdział, w którym chyba nieco więcej jest tych uczuć. Mam nadzieję, że się poprawię 😉
A co do tego, że nie zastanowiło ich, kto wysłał wrogich herosów, to jest mi to potrzebne w dalszych częściach, więc spokojnie, zamierzony efekt 😀
„trzasnęłabym ją w tą dumną i idiotyczną w twarz” – niepotrzebne to drugie „w”
Masakra. Znalazłam tylko jeden błąd, bo mnie wciągnęło. Opko które za pierwszym razem tak zjechałam aż tak mnie wciągnęło!? Inni najbardziej ślinią się na widok Bliźniaczek albo Chione prawdziwej historii , a ja za to uwielbiam twoje opko. Nie wiem czemu. nawet nie chodzi o postacie opisy i akcje, które są już coraz lepsze, ale o samą ciebie. Przywiązałam się do tego opowiadania i czuje się jak jego ciocia, patronka czy coś
Pozdrawiam.
Cieszę się, Ci się że podoba 😀
W tą dumną i idiotyczną w twarz – nie dość, że drugie „w” to i tę twarz, nie tą
zuo – rozumiem, że to miało być śmieszne, ale w opowiadaniach bardziej ceni się poprawność językową niż takie pseudo zabawne zabiegi
facio – facio, faciu, gościu, gostek – nie wiem, które wkurza mnie bardziej, skończ ze slangiem!
Brakowało mi opisów i uczuć. Cała historia wydaje się być pomieszana, może tylko mi się tak wydaje, ale czasami się gubię. Więcej opisów i będzie lepiej.
Chyba… dzięki. Nie jestem pewna, czy Ci się podobało, ale z komentarza wynika, że się poprawiam.
Brakuje opisów. Sama ich nie lubię pisać, ale widać, że u ciebie ich brakuje. Ogólnie to bardzo fajnie 😉
Postaram się 😉
Od początku lubię to opowiadanie, więc nie mam wiele do powiedzenia. Może faktycznie przydałoby się więcej opisów uczuć przy tej akcji z siostrą Kendry i jej dzieckiem. Mogłoby być bardziej dramatycznie.
Dziękuję za dedykację :3
Podoba Ci się od samego początku? Tak się cieszę 😀 A z drugiej strony, ciekawe, co mnie dziś napadło z pytaniami? Od samego rana zadaję prawie same pytania…
Dzięki wszystkim. Z opisami i uczuciami mam problem, ale staram się walczyć z tym. Ale i tak dzięx <3
Naprawdę się tak wciągnęliście? Jejku, miło mi…
Wiesz, chyba to najlepsza część. Jakiś taki fajowy klimacik się pojawił. Sorka, że wcześniej nie komentowałam, ale nie zauważyłam o,0 o zgrozo, wybacz! 😀
Jedyne do czego mogę się przyczepić, to nagłość zdarzeń. Tu się dzieje to, potem to, zaraz to i na koniec to. Nie ma takiego momentu, żeby rozwinąć to ‚to’. Jeśli zrozumiałaś, to się cieszę, bo ja jak to przeczytałam to się zaplątałam. Ale wierzę w twoją inetligencje ;3
Rozumiem. To „to” też rozumiem. Czemu? Bo ja tak wszystko tłumaczę, mówię, bez ładu i składu. Huhuhu, taka ja 😀
Naprawdę, poprawiłaś się od pierwszego rozdziału. Nie widziałam chyba jeszcze tak spektakularnych zmian w ciągu… 8 rozdziałów. Wprawiłaś mnie w wielkie zdziwienie.
Nie muszę tutaj wiele poprawiać, ale wydaje mi się, że fajnie byłoby uwidocznić różnice w języku postaci. Każdy ma jakiś specyficzny sposób mówienia, powiedzonka, różne śmieszne teksty. To podkreśla odrębność postaci. Nie wierzę, że wszyscy mówią tak samo – może Kendra, Sebastian, Filip i Cassandra mogą mówić podobnie, bo są mniej więcej w tym samym wieku, ale Jessi i Tori? Nie sądzę.
Rozwiń też trochę uczucia i opisy. Naprawdę lubię opisy walk, zwłaszcza jeśli są ładnie ujęte i nie ma takiej sieczki jak na zwyczajnym polu walki. Opisz ból, urazy, jak wyglądało pole bitwy, co się na nim działo, kto się bił. Tak będzie lepiej.
No i to na tyle. Naprawdę się poprawiłaś, mam nadzieję, że będzie tak dalej – idzie ci co raz lepiej. Podoba mi się to opko
Dziękuję ;-D
Postaram się jakoś wczuć w Tori, żeby tak dziecinnie mówiła.
Ale i tak dzięx. Cieszę się, że ci się podoba 😉
No, siostrzyczko, twoje opko wciąga! Ciekawy pomysł, ale zostaje parę nie wyjaśnionych kwesti np. jak ta córka Ateny wybuchła? Utrzymujesz napięcie 😉 Ale Kendra powinna bardziej się przejąć siostrą. Powinna być taka bardziej roztrzęsiona.