Co tu dużo mówić? Napisałam. Ale czy wam się spodoba, to ja już nie wiem. Dla Carmel i Magiap.
Ciało upadło na ziemię. Wbiłam w nie nóż drugi raz, trzeci raz, czwarty raz… Nie panowałam nad sobą. Ten potwór chciał zabić moich herosów, stanął mi na przeszkodzie w odnalezieniu Willa! Musiał ponieść karę! Był już ostatnim z tej zgrai. Rozprawiłam się z nimi w ile…? Chyba w minutę. Krzyknęłam ze wściekłości i kolejny raz wbiłam ostrze w zmaltretowane ciało monstrum. Zakrztusiło się i wypluło na zroszoną czerwienią ziemię swoją krew. Niech cierpi. Niech wie, co to ból. Przez moją głowę przebiegło wtedy wiele takich myśli. Byłam sadystką. Byłam zła z natury. Sebastian nie miał prawa mówić, że nie! Na policzek spłynęła mi łza, dokładnie w momencie, gdy to godne pożałowania coś, nad czym się znęcałam, wyzionęło ducha.
Cicho płacząc usiadłam na ziemi, cały czas zaciskając palce na sztylecie wbitym w serce potwora. Dlaczego znów odezwało się we mnie sumienie? Dlaczego?! Może stawałam się dobra? Nie, Chione. Jesteś zła. I pozostaniesz zła na wieki, mówił spokojny, aczkolwiek stanowczy głos w mojej zmęczonej głowie. Niemo przyznałam mu rację.
– Chio, wszystko dobrze? – Poczułam na ramieniu ciepłą dłoń Sebastiana.
Postanowiłam go odtrącić.
– Po pierwsze: nie mów do mnie „Chio”. Po drugie: zabierz tę rękę, bo mnie parzy! – wysyczałam.
Cofnął dłoń z poczuciem winy wymalowanym na twarzy.
– Nie gniewaj się na mnie – poprosił błagalnym tonem. – Proszę.
Na dźwięk jego łagodnego głosu zmiękło mi serce. Moje wargi drgnęły. Na chwilę na twarz wystąpił mi uśmiech. Ale szybko go zamaskowałam.
– Niech ci będzie – odparłam już nieco milszym, choć nadal odrobinę oschłym tonem. – A gdzie jest Ewa? – dodałam po chwili, zaskoczona.
– Ja… – zaczął syn Apolla.
– Tu jestem! Dzięki, że mnie znaleźliście – rzuciła ironicznie córka Ateny, podchodząc do nas ze znudzonym wyrazem twarzy.
Z gardła sączyła jej się krew. Wiele ran ciętych na ramionach wyglądało poważnie i z pewnością wymagało opatrzenia. Ale ona nie wyglądała, jakby w ogóle się tym przejęła. W najmniejszym stopniu nie dała po sobie poznać, iż czuje ból. Spojrzała na swoje ramię niemal z klinicznym zainteresowaniem, po czym przejechała po nim dłonią, nabierając na palce własnej krwi. Przyjrzała się jej uważnie, jakby posoka należała do kogoś innego, po czym wytarła rękę o niegdyś białe spodnie.
– Nie ma za co, Ewo – odparłam z wrednym uśmieszkiem. – Szukaliśmy cię bardzo długo i na szczęście znaleźliśmy.
Dziewczyna spojrzała na mnie, po czym wybuchła śmiechem. Czystym, perlistym, niezakłóconym niczym śmiechem.
Czy ja kiedykolwiek się tak śmiałam…? Chyba nie.
Sebastian wyprostował się.
– Okej, to gdzie my teraz właściwie jesteśmy? – spytał.
Spojrzałam w niebo, mrużąc oczy.
– Wydaje mi się, że to San Rafael – powiedziałam.
– Okej, to wracajmy do lodowej… – zaczął syn Apolla, ale jego wypowiedź została gwałtownie przerwana przez Ewę.
– Nieee… Zlituj się człowieku. Trochę ruchu! Przejdźmy się! Chcesz być gruby? – Dźgnęła go palcem wskazującym w brzuch. – Nie chcę mieć grubego kolegi.
Sebastian zmierzył ją morderczym wzrokiem, po czym rozpiął guziki swojej błękitnej koszuli. Obrócił się w naszą stronę, ukazując silnie zbudowany brzuch. Zaparło mi dech. Mocne mięśnie malowały się pod opaloną skórą. Był zdecydowanie bardzo, ale to bardzo wysportowany. W żadnym razie nie wyglądał na grubego. Gruba osoba nie mogłaby mieć tak idealnej klaty. Nie był też chudy. Zbyt chuda osoba, także nie mogłaby takiej mieć. Był… idealny. W sam raz.
Chione, idiotko, o czym ty do cholernego lodowego kielicha, myślisz?, skarciłam siebie samą w duchu. Zaczynałam marzyć o śmiertelniku. Porąbało mnie. Byłam na Olimpie znana z tego, że gardziłam śmiertelnikami i nigdy nie związałam się z żadnym. Mimo to z rozmarzeniem gapiłam się na jego kaloryfer…
I nagle cała ta magia minęła, gdyż poczciwy syn Apolla z powrotem zapiął guziki koszuli i przestał być największym ciachem na tej planecie.
Oh, serio to Wam powiedziałam? Wybaczcie. Jestem tylko straszną, potężną boginią śniegu, zauroczoną młodszym o dziesięć milionów lat chłopakiem. O cholera. Znów wyrzuciłam z siebie to, co myślę? Muszę poćwiczyć nad zachowywaniem tego dla siebie.
– Nie jestem wcale gruby – uśmiechnął się do córki bogini mądrości z ironią. – Ja jestem tylko genialnie zbudowany i umięśniony.
– Jakaż skromność – zauważyłam.
– Ja zawsze jestem skromny – stwierdził Sebastian i wyszczerzył się do mnie.
Nie odpowiedziałam.
– Dzieciaki, czas się zbierać! – Zawołałam władczym tonem.
– …i przejdziemy się na nogach – dokończyła z uśmiechem Ewa.
– Umowa stoi. – Przybiłam z nią piątkę.
Syn Apolla przybrał cierpiętniczą minę, ale mimo to ruszył za nami, gdy ponowiłyśmy wędrówkę.
***
Dalsza droga nie sprawiła nam jakichś wielkich trudności. Nic nas nie zaatakowało, nic nie próbowało nas zabić… Kompletny luzik. Po kilku godzinach marszu i wygłupiania się, dotarliśmy do granic San Francisco. Podczas tego przydarzyło nam się co prawda kilka niespodziewanych akcji, jak na przykład moje zderzenie się pierwszego stopnia z gałęzią, utknięcie nogą w lisiej norze Sebastiana, czy potknięcie się i wpadnięcie na twarz do rzeczki Ewy. Ale nie było to raczej nic groźnego.
Z rozmyślań wyrwała mnie Ewka.
– Chcesz coś zjeść? – zamachała mi paczuszką krakersów przed nosem.
– Yyy… Tak, dzięki. – Wzięłam od niej opakowanie, po czym otworzyłam i zaczęłam jeść.
Mieliśmy aktualnie przerwę pod granicami miasta. Siedzieliśmy sobie pod drzewkiem i wcinaliśmy drugie śniadanko. Sielanka, co nie? Nie. Nie była to w najmniejszym stopniu sielanka.
Podniosłam wzrok i nad sobą zobaczyłam oboje młodych herosów. Córka Ateny mierzyła mnie niepewnym spojrzeniem, a syn Apolla wbijał wzrok w ziemię.
– Chione? – spytała niepewnie Ewa. – Myślisz, że on żyje? Bo jeśli nie, nasza dalsza wyprawa nie będzie mieć sensu…
Nie musiała mówić kto, wiedziałam o kogo jej chodzi. O chłopca, któremu jako pierwszemu udało się wywołać na mojej twarzy uśmiech. O chłopca, któremu uratowałam życie.
– Ja… – zaczęłam. – Ja… myślę, że on nie umarł.
– A możesz to jakoś sprawdzić? – przejął pałeczkę Sebastian. – No wiesz… jesteś boginią!
Spojrzałam na niego ze zdumieniem.
– Jestem boginią, ale nie jestem jasnowidzem. To nie moja rola. Nie zajmuję się tym.
– Ale chyba masz taką moc?
Zawahałam się. W tym byłam najsłabsza. W WIDZENIU. Nigdy nie potrafiłam ująć perspektywy chwili, przejąć władzy nad czyimiś myślami, by zobaczyć co w tej chwili robi. Albo raczej: potrafiłam, ale w ogóle mi to nie wychodziło. Zwykle kończyło się tym, że lustro/diament/lodowa tafla, zależy czego akurat używałam, eksplodowało rozrzucając naokoło setki odłamków.
– Dobrze. Spróbuję – zawyrokowałam, przełykając głośno ślinę. – Znajdźcie mi tu jakieś jezioro.
– Na drugim końcu tamtej polanki jest jakieś – zauważyła Ewa.
Przeklęłam ją w myślach. Nie dała mi nawet czasu, by w spokoju pozbierać myśli. Musiała od razu je znaleźć! Kurczę, no!
Poszłam ciągnięta za rękę przez dziecko Apolla. Jakbym sama nie potrafiła iść, pff…
Gdy stanęłam przed jeziorkiem, ujrzałam w wodzie swoje (jak zwykle) piękne oblicze. Kawowe oczy ze smutkiem wpatrywały się w przestrzeń przed sobą, czarno-brązowe, proste włosy kaskadami opadały na blade ramiona. Drobna twarz, jak zwykle wyróżniała się urodą. Jednak nie miałam na niej ani odrobiny koloru. Była po prostu… biała. Jakby ktoś obsypał ją pudrem. Czerwone, pełne usta swoim zwyczajem wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia, ale teraz było w nim coś jeszcze. Czyżby… ukryta wesołość? Nie, Chione! Wydaje ci się!
Wyciągnęłam ręce w górę, szykując się do rzucenia zaklęcia. Miałam sprawić, że ujrzymy w wodzie to, co dzieje się z Willem. Uda ci się, uda ci się, na pewno ci się uda, powtarzałam sobie w myślach. I udało się. A nawet udało się lepiej niż powinno. Poczułam lodowate dłonie zaciskające się wokół moich rąk i nóg. Powieki zamknęły się, nie mogłam otworzyć oczu. Niewidzialna siła pociągnęła mnie w przód. Próbowałam się wyrwać, ale nie mogłam. Byłam bezwładna. Nie panowałam nad własnym ciałem. Zaczęłam krzyczeć, bo tylko to byłam w stanie zrobić. I nagle… BUM!
Wpadłam w lodowatą toń.
Pewnie po przeczytaniu tego opka, gapicie się w ekran i myślicie „WTF, co to była za masakra?”. Ale niech już będzie wysłana xD.
Pozdrawiam
Chione
JA ZA CHWILĘ ZWARIUJĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! jAK TY TO NAZYWASZ MASAKRĄ TO CO MYSLISZ O MOIM OPKU????????????????? tO DOBIERO JEST MASAKRA! jA NAWET NIE UMIEM NAPISAĆ KOLEJNEGO ROZDZIAŁU, A TY TU WYSYŁASZ SAME GENIUSZE!!!!!!!!!!!!!! To CUDO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ps. Podziel się talentem plisssssssssss (robię błagalną minkę, widzisz?????)
Och, fala1 chciał powiedzieć, że bardzo mu się to podobalo, a ja przyznaję mu rację. Fajne. Powoli te zmiany w Chio są coraz wieksze, a ona dalej się przed nimi wybrania. Podoba mi sie, ze to wszystko zaprowadzasz stopniowo. Napisz CD. Te opko jest coraz bardziej interesujące. Dziękuję za dedyke.
Jakoś takoś… Insze to niźli reszta z Twych opowiadań.
„Pewnie po przeczytaniu tego opka, gapicie się w ekran i myślicie „WTF, co to była za masakra?”. Ale niech już będzie wysłana xD.”
Dobrze to ujęłaś 😉
Tak średnio mi się podobało, szczerze mówiąc. Akcja odrobinę za szybka, za mało moich ukochanych opisów.
Poprzednie Twoje teksty jakoś bardziej mi się podobały. Wydaje mi się, jakbyś pisała to w pośpiechu i niezbyt przemyślała, a raczej napisałaś to i nie za bardzo się nad tym zastanawiałaś i wysłałaś to bez przeczytania tego samemu i ocenienia.
Dzisiaj tak piszę trochę hejtująco, bo jakiś mam taki nastrój, chyba po Twojej miniaturce. Albo po prostu jestem zmęczony. Nieważne.
Wiem, pisałam lepsze opka :P. Ale to było przynajmniej lepsze od mojego pamiętnego „Skyfall”, beznadziei na dwóch nogach :P.
Nie czytałem skyfall… Daj linka 😀
Nieeeeeeeeeeeeeee! Błagam, tylko nie to! To opko było moim najgorszym! :[
Niedopracowane, nieciekawe… Po prostu beznadzieja. Nie dam Ci tego linka, sam sobie poszukaj, jak chcesz. Ja nie mam zamiaru odpowiadać za Twoje zdrowie psychiczne, gdy to przeczytasz. 😛
Ale ja dam linka 😉 To nie było, takie beznadziejne, Chio. Po prostu tego nie dopracowałaś. A link to: http://rickriordan.pl/2012/11/skyfall/
Strasznie podoba mi się ta powolna wewnętrzna przemiana Chione. 😀 Wychodzi Ci to bardzo naturalnie i przez to sama postać staje się bardziej realistyczna, nawet jeśli to bogini. 😉 Poza tym, bardzo podobają mi się wypowiedzi bohaterów i zawarty w tej serii humor. Czekam na CD!
Staram się stopniowo wprowadzać do serca Chione ludzkie uczucia. Jej zmiana będzie ogromna. Koniec serii Was z pewnością zaskoczy :D.
Z gardła sączyła jej się krew. – może z rany na gardle?
wpadnięcie na twarz do rzeczki Ewy. -brzmi, jakby Ewa miała rzeczkę
Cieszyłam się z myślą na następne Chione – ph i w sumie całkiem mi się podobało. Prawdę mówiąc, nie porywało za specjalnie, ale było napisane miłym językiem, więc nie mam nic do zarzucenia. Dodam tylko, że czekam na cd 😉
No, teraz, to musisz szybciutko pisać cd, bo ci połowa czytelników, w tym ja, pomrzemy z ciekawości. A chyba nie chcesz być seryjnym mordercom, co nie?
Chodzenie z rozciętym gardłem? Cała Ewcia. A te rozterki wewnętrzne Chione… świetnie ci wyszła ta część (zresztą jak wszystkie).
PS Dziękuję za dedykację 😀 Nie zasłużyłam sobie, ale cieszę się niezmiernie.
Cudo *.*
Napisz CD szybciutko. plis
Chione, Chione everywhere. Ile ty wysyłasz tych opek 😛 . Jak już mówiłem, Chione- prawdziwa historia bardzo mi się podoba. Ale jednak jest kilka niedociągnięć:
1. Humoru więcej, humoru!
2. Akcję zwolnij, siostro!
3. Opisów więcej, królestwo za opisy!
Poza tym to lodzio-miodzio.
Podziwiam Cię za to ile opek piszesz 😛 zaciekawiłaś mnie końcem, ale jak moją uwagę przyciągnęło to ostatnie: BUM to myślałam, że ją tam wrzucili po prostu xD 😀 czekam na więcej 😀