Pomimo tego, że jedzenie przyniesione przez nimfy było niewiarygodnie dobre, to dalej był to tylko makaron z serem. Nie mogłam usiąść z Kenem, co mnie jeszcze bardziej przybiło. Thalia miała sajgonki, ale tknęła tylko jednego, a potem zalała się sokiem z porzeczek. Do jadalni wszedł Chejron, wraz z Dionizosem, po czym obaj podeszli do naszego stolika. Patrzyli to na Thalię, to na mnie I założyli ręce na piersiach.
– I jak? Smakuje? – zapytał centaur.
– Tak. Jasne – odpowiedziałam szybko. Poczułam na sobie wzrok boga wina, więc spojrzałam na niego.
– Ares miał rację – stwierdził, drapiąc się po koziej brodzie. Jak tak na niego patrzyłam, to wyglądał jak Serj Tankian, wokalista System of a Down. – Naprawdę jesteś warta zrobienia każdego świństwa.
– Super, czy w tym kraju już każdy wie, że bóg wojny mnie nachodzi i słownie napastuje? – mruknęłam.
– Nie wszyscy. Po obiedzie zabieram was spod placu do wielkiego domu. Musimy wszystko sobie wyjaśnić. Kenowi również – oznajmił centaur. W gardle miałam wielką gulę, chciało mi się płakać i roztrzaskać głowę o stół, albo na odwrót. Spojrzałam na siostrę, która bacznie mi się przyglądała.
– Dobrze się czujesz?
– Beznadziejnie. Czemu pytasz?
– Bo wiesz, nie żeby coś, ale iskry od ciebie lecą. – Uśmiechnęła się. Spojrzałam na rękę z której wyskoczyły dwie jasne smugi.
– To normalne? – zapytałam. Nie chciałam być znana w nowym otoczeniu jako „Wielka Iskierka”.
– Jasne. Napij się czegoś, powinno przejść. – Podsunęła mi szklankę z sokiem porzeczkowym. Wypiłam całą, co szybko pomogło. – Jesteśmy jak chodzące błyskawice – stwierdziła. – W stosunku do naszego nastroju zmienia się również postać błyskawicy jaką tworzymy. Jak jesteś zdesperowana, byłaś tego świadkiem przed chwilą, potem wylatują z ciebie iskry.
– Super. Muszę uważać. W college’ u nigdy mi się to nie zdarzyło.
– Bo zwykły człowiek nie widzi takich rzeczy.
– A, to fajnie – stwierdziłam i rozejrzałam się po sali. – Byłyśmy tylko my i domek Hermesa. – Chodźmy już. Pewnie czekają na mnie na placu.
~ ~ ~
– To… co chcieliście mi powiedzieć? – spytał wesoło Ken. Byliśmy w tym miejscu dopiero 10 godzin, a on zdobył już kumpli i wielbicielki. Ja nie osiągnęłam takich sukcesów. Z nikim oprócz Thalii nie zamieniłam jeszcze ani słowa.
– Mamy ci kilka spraw do przekazania. Po pierwsze – twoją matką nie jest Hekate. – Chejron chodził po pokoju, Ken siedział na bujanym krześle, Dionizos leżał na kanapie a ja stałam oparta o jońską marmurową kolumnę.
– Jak nie, przecież sama mi się objawiła w śnie – zaprzeczył chłopak.
– Posłuchaj, jesteś jednym z bliźniąt, jakie Artemida wydała na świat. Była boginią czystości, więc nie mogła mieć dzieci. Ares przyłapał ją, jak była z tobą na spacerze i przeklął ją i ciebie, nie wiedząc o istnieniu twojej siostry – opowiedział centaur. – Na razie czekamy na oficjalny znak od waszych rodziców, którzy dadzą go prawdopodobnie jutro, przy ognisku. Granatowowłosy wytrzeszczył oczy. Widać, że nie przejął się zbytnio swoją siostrą.
– Jestem przeklęty? – spytał z niedowierzaniem i spojrzał na mnie. – Wiedziałaś o tym?
– Kenny, to nie tak…
– Wiedziałaś?! I tak po prostu sobie z tym żyłaś?!
– Nie chciałam ci mówić! Mogłeś spanikować, a przecież klątwa nie dała o sobie znać! – Obroniłam się w beznadziejny, ale jakiś sposób.
– Ale chyba mogłaś mi powiedzieć! – krzyknął.
– Nie, nie mogłam! Miałam ci powiedzieć „Ken, wiesz co? Matka cię nie kochała i dała Aresowi cię przekląć”? Czy ty siebie słyszysz?!
– Chejronie, skocz po popcorn. – Powiedział uśmiechnięty Dionizos. Widocznie bardzo lubił wieczorne kłótnie na żywo.
– Cicho bądź! – krzyknęliśmy równocześnie.
– Opanujcie się – uspokoił nas bóg. – To nie jest wasz jedyny problem. DJ nie ma sukni ślubnej. – Oznajmił cicho. Pół-Japończyk ze zdziwieniem w oczach spojrzał na mnie. Ja nie miałam siły, żeby strzelić pana D. w twarz, więc zrobiłam “Facepalm”.
– O czym on mówi? – ponownie spytał z niedowierzaniem.
– A jak myślisz?! Chcę ci życie uratować wychodząc za Aresa! – Czułam, że coś się we mnie gotuje. Coraz większe błyskawice oplatały moje palce. – Myślisz, że ja tego chcę?! ***** prawda! Zrobię wszystko, żebyś żył sobie szczęśliwie z mniej beznadziejną dziewczyną! – wrzasnęłam.
– Dzięki, dzięki, za tę łaskę, po prostu pięknie! A to, że cię kocham już się nie liczy, nie?! Jasne, że nie!
– Nie kończ za mnie zdania! Gdybym cię nie poznała, nie byłoby tej całej szopki! – Wydarłam się. Nie wiem, co mnie napadło, naprawdę tak nie myślałam, ale coś mnie zmusiło i dotknęłam go moimi rękoma naładowanymi elektrycznością, przez co podskoczył do tyłu i stracił przytomność. Wychowawcy spojrzeli na mnie zdziwieni. Chejron przystąpił do reanimacji chłopaka. Dionizos wciągnął powietrze nosem, podszedł do okna i je otworzył.
– Możesz już wyjść, Megan. Wiemy, że to twoja robota – powiedział. Do mnie i Chejrona wychyliła się dziewczyna ze złowieszczym uśmiechem, który nieco się uspokoiła, widząc leżącego granatowowłosego.
– Co ty zrobiłaś najlepszego? – krzyknął karcąco centaur.
– Ja, tylko…
– Dosyć, jesteś zawieszona z wyścigów rydwanów do odwołania – mruknął.
– CO?!
– To. Zmiataj stąd. – pan D. pogonił ją jak psa, ale skutecznie. Gdy tylko oddaliła się od kwatery instruktorów, napięcie jakby opadło.
– To nie twoja wina Dallas. Najstarsza córka Nemezis umie tak namieszać w głowie…
– Ale to ja go raziłam – powiedziałam zażenowana. – To przeze mnie on… – Spojrzałam na niego z takim bólem, że aż chciało mi się wyć.
Wybiegłam z wielkiego domu do lasu. W oddali słyszałam jeszcze jak mówią, żeby przetransportować go do lazaretu. Mój Kenny, mój biedny, kruchy Ken… to mogło go zabić, jasna cholera. Pobiegłam do lasu, wspięłam się na wysokie drzewo i tam zaczęłam płakać.
~~ ~~ ~~
Kiedy się obudziłam, była już późna godzina. Księżyc świecił dokładnie w moją twarz, a ja nie czułam się najlepiej. Pan “to twoja wina” i pani “wyrzuty sumienia” nachodzili mnie ciągle w snach. Już miałam schodzić, ale zostałam jeszcze na chwilę, gdyż przeczucie kazało mi jeszcze zostać.
– Czyli w obozie jest dziecko Artemidy?
– Pff, nawet dwójka. Ciekawe, prawda?
– Może jak złożymy je w ofierze, Artemida się przebudzi?
– Mamy teraz inne plany, trzeba wywabić jakoś Dionizosa i Chejrona z tego cholernego obozu.
Jacyś ktosie szeptali centralnie pode mną. Wychyliłam lekko głowę, żeby zobaczyć kto to, jednak niewiele z tego wyszło. Zaskoczyłam z drzewa niczym parkour ale fatalnie się złożyło, bo wylądowałam centralnie na kopcu suchych gałązek.. ” Na serio?” pomyślałam.
– Kto tam?! – Zapytał koleś o grubym głosie.
– Eee nikt – odpowiedziałam i bezszelestnie pobiegłam w stronę obozu. Zdołałam usłyszeć jeszcze: „Aaa to dobrze, że…. zaraz, co?!”. Ktokolwiek to był, miał takie same wykształcenie jak mój śmiertelny starszy brat, Charles. Biegnąc przez obóz nie zauważyłam harpii. Może już śpią, albo się przeterminowały… Tak czy siak, nie wróciłam do domku Zeusa, tylko pobiegłam do szpitala. Leżał tam tylko Ken, ale już oddychał, to był pierwszy, dobry znak. Niby nie budzi się śpiących, ale wolę z nim gadać teraz, gdy nikt się na mnie nie patrzy.
– Kenji…- Szturchnęłam go w ramię, a ten przewrócił się na drugi bok dalej słodko pochrapując. – Chryste Panie… Kenji!… – Dałam mu pstryczka w ucho, na co momentalnie wstał.
– Co się….
– Szeptem. – Przyłożyłam palec do ust – Jak się czujesz?
– Dobrze… Tylko boli mnie serce. – Westchnął.
– Ken, ja, przepraszam … Kompletnie nie wiedziałam co robię
– Nie, to ja przepraszam, byłem dla ciebie za chamski. Nigdy jeszcze nie czułem takiej złości – powiedział cicho. – Ja… nienawidzę krzyczeć, a w szczególności na ciebie. Nigdy, nigdy więcej. – Szepnął i nagle złapał się za serce cicho piszcząc. Usiadłam przy nim i położyłam dłoń na jego piersi.
– Boli? – Idiotycznie spytałam. Oczywiście, że boli! Przecież się krzywi.
– Nie, naprawdę. – Odpowiedział wzdychając. – Mam prośbę.
– Jasne. Mów. – Odpowiedziałam bez wahania. Usiadł na łóżku, spojrzał za siebie, na wielką tarczę księżyca i popatrzył mi w oczy.
– Chodźmy na plażę. – Uśmiechnął się.
– Teraz? Wiesz, która jest godzina? Powinieneś spać – ochrzaniłam go.
– Ale mnie obudziłaś. Daaalej, nie daj się prosić. Taka ładna dzisiaj pełnia… – Jęknął, przyciągnął mnie do siebie i pocałował jakby ostatkiem sił, jakie mu pozostały. Odsunęłam się jednak, bo nie chciałabym sprowokować tym fatum. – Co jest…
– Nie ryzykujmy twojego życia – szepnęłam. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał z tęsknotą.
– Nie wiesz, ile czasu mi zostało: może dzień, może kilka, ale chcę je spędzić z tobą. Wtedy będę mógł powiedzieć o najszczęśliwszym życiu herosa jaki bogowie mogli zobaczyć, co zbytnio ich nie ucieszy skoro tak chcieli mi je schrzanić. – Pociągnął mnie za rękę bliżej siebie i ponowił próbę pocałunku. Przybliżyłam jego twarz do swojej I wplotłam palce w jego granatowe, gęste włosy. Trwaliśmy chwilę w tym niesamowitym uniesieniu i trwalibyśmy pewnie dalej, gdyby nie kolejny pisk wydobywający się boleśnie z Kena. Położyłam go delikatnie na poduszkę, żeby odetchnął i wstałam.
– Przełóżmy to na jutro wieczór – szepnęłam. On zamknął oczy I położył ręce na swojej nagiej klatce piersiowej.
– W porządku. – Westchnął ciężko. – Nie mogę się doczekać. – Mimowolnie posłał do mnie lekki uśmiech. Tak bardzo się ucieszyłam, kiedy go zobaczyłam.
– Przyjdę jeszcze rano, nie martw się. Jeszcze zdążę spierdzielić ci humor.
– Na nic innego nie liczę. Do zobaczenia – szepnął. Patrzyłam na niego przez chwilę, przytuliłam go mocno i posłałam pocałunek w usta. Potem podeszłam do łuku wejściowego i ostatni raz odwróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie tym swoim tęsknym wzrokiem, aż chciałam tu zostać i spać z nim, choćby na podłodze.
– Trzymaj się – szepnęłam i wyskoczyłam z lazaretu.
~~ ~~ ~~
– Zajebisty masz ten lakier – pochwaliła mnie Thalia. – Pożyczyłabyś mi go? – spytała. Właśnie suszyłam włosy i spinałam je w mokrego warkocza. Moja siostra robiła kreski eyelinerem wpatrzona w lusterko, które wisiało na ścianie. Podeszłam do kosmetyczki, która leżała na moim łóżku I wyciągnęłam małą fiolkę z ciemnogranatowym lakierem. Podeszłam do Thalii I podałam jej lakier.
– Proszę. Częstuj się. – Uśmiechnęłam się do niej. Posłała mi zawiadacki wyszczerz i wróciła do rysowania swoich kresek. Zaraz nasi boscy rodzice oficjalnie pokażą wszystkim, kim jesteśmy. Założyłam pomarańczową koszulkę Obozu Herosów I zawiązałam martensy. Poczekałam jeszcze na Thalię, która wiązała sobie krótką kitkę, a potem wyjęła złoty sztandar z orłem. Obie wyszłyśmy z domku, przeszłyśmy mostem i udałyśmy się do… hm… takiego jakby amfiteatru, tylko trochę zmniejszonego, przecież nie ma aż tylu herosów po 18–tce w tym kraju. Moja siora włożyła sztandar do dziury i zeszła po schodkach machając do mnie ręką, żebym zrobiła to samo. Pan D. próbował rozpalić ognisko z pomocą Rachel, ale średnio mu to wychodziło, bo cały czas klął na Gaję za mokre gałęzie. Uznałam to za mały kłopot, bo przyszedł już domek Hefajstosa, zajął swoje miejsce i włożył swój sztandar z kowadłem do innej dziury, bóg wina od razu ryknął na jakiegoś chłopaka z kręconymi, brązowymi włosami I latynowską twarzą, Leo Valdeza jak mniemam. Dionizos pokazał palcem na ognisko, a chłopak tylko wyciągnął rękę którą podtrzymywał drugą i wystrzelił w stos chrustu gorącym płomieniem. Wokoło było słychać zachwyty i oklaski innych półbogów, na co Leo zgiął się wpół, dziękując za aplauz. Thalia pociągnęła mnie za rękę i przysiadła się bliżej brązowowłosego, który siedział na samym początku pierwszego rzędu, z prawej strony.
– Gdzie jest Jason? – spytała.
– Reyna potrzebowała go przy jakiejś “likwidacji senatorów”, cokolwiek to znaczy – mruknął i spojrzał na mnie. – Heeej! A ciebie jeszcze nie widziałem w tym sektorze… – Zamyślił się i podrapał po głowie.
– Bo jest nowa – odpowiedziała za mnie.
– A, wszystko jasne! Jestem Leo Valdez, żółwik! – Koleś przedstawił się i złożył rękę w pięść. Zawsze bardzo lubiłam to robić, więc zderzyłam się swoją pięścią z jego. Uśmiechnęłam się. – Siemasz Leo. Jestem Dallas.
– DJ! – zawołał.
– ***** tylko nie DJ! – Strzeliłam go w tył głowy przez Thalię. – Czy to ty nie byłeś przypadkiem ten “Leo jest sexy, Leo jest gość”?
– Tak, pewnie, że ja. – Poklepał się z dumą po torsie. – Jestem rozpoznawalny, widzisz Thalia? Mówiłem, że będę.
– Jasne. – Przewróciła oczami I spojrzała na ostatnią grupę herosów, która odłożyła swoje sztandary I zasiadła w swoich sektorach. Na końcu grupy szli Percy i Chejron, ale półbóg odłączył się od centaura, wbił swój błękitny sztandar z trójzębem i usiadł obok mnie.
– Jak wrażenia? – Zapytał.
– Zaje, człowieku, zaje – odpowiedziałam I spróbowałam odszukać Kena, niestety dym z ogniska zasłaniał mi przeciwną stronę. Chejron przeszedł na środek, mówił coś o historii obozu, dziękował za przeżycie i takie tam.
– Powitajmy nowych herosów, wyczytani proszeni są o wyjście na środek! – krzyknął. – Ino Kruger, Max Anderson, Kenji Evans i Dallas Davis.
No tak, ja zawsze ostatnia. Dobrze, że w ogóle, pomyślałam. Podeszłam do Chejrona i czekałam na resztę kolesi. Druga przydreptała Ino. Miała bardzo jasne włosy, jasno szare oczy i jasną karnację. Max miał zielone oczy i ciemne blond włosy, no a Ken, wiecie no. Jasna, aksamitna skóra, wielkie, ciemno czekoladowe oczy i granatowe włosy jak zwykle postawione do góry, z kozią bródką gratis. Stanął obok mnie – wydawało mi się, że kulał – i pocałował w usta, jakbyśmy nie widzieli się ze sto lat.
– Tęskniłaś od 12:00? – zapytał.
– Jak cholera. Jak się czujesz?
– Już dobrze, będę żyć. – Uśmiechnął się i jego twarz jakby rozjaśniła się. Spojrzałam w górę i zobaczyłam nad jego głową łuk i strzały. Chejron podszedł do niego i podniósł jego rękę.
– Kenji Walter Evans, syn Artemidy! – zawołał. Słychać było szepty i pomruki, coś w stylu “to niemożliwe”, ale wszyscy zaczęli bić brawo z niepokojem i tylko domki Hekate i Apolla patrzyły na niego przyjaźnie, klepiąc się po plecach. Ino gadała z Maxem gdy nad nim błysnęła sowa, która leniwie zataczała kółka wokoło jego głowy. Centaur podszedł do blondyna I pchnął go do przodu.
– Maximilian John Anderson, syn Ateny! – W porównaniu do Kena, Max dostał owacje na stojąco, co nieco mnie rozdrażniło, ale nie zdążyłam klnąć, bo teraz nade mną coś się iskrzyło. Spojrzałam w górę i zobaczyłam piszczącego orła, który w swoich szponach trzymał piorun.
– Dallas Maria Virgo Davis, córka Zeusa! – zawołał Chejron. Tym razem wszyscy wstali, po czym przyklękli na jednym kolanie. Nie widziałam, co się robi w takich sytuacjach, więc palnęłam cokolwiek.
– Ekhem… no, spocznijcie, żołnierze. – Wszyscy zarechotali. Teraz wszyscy cicho patrzyli na Ino, która kopnęła jakiś kamień leżący obok. Trwało to tak chyba z dziesięć minut jak nie więcej. Wszyscy byli już zajęci sobą i grą w “kamień, papier, sztylety” gdy nareszcie pojawił się ten cholerny znak. Ino spojrzała w górę i zasłoniła usta. Obozowicze też byli nieźle zaskoczeni, co było widać po ich wytrzeszczonych oczach. Kenji złapał mnie za rękę i zbliżył się do dziewczyny.
– Ty…
– Panie i panowie. – Chejron odepchnął nas na bok i podniósł rękę zaskoczonej dziewczyny do góry. – Ino Lexis Alexandria Kruger, córka Artemidy.
~~ ~~ ~~
– Jest zaskoczona… – Stwierdził Ken, kiedy szliśmy w stronę jeziora. On sam był zaskoczony, że kiedykolwiek pozna swoją „zdrową” siostrę. Dostaliśmy już swoje nowe bronie. Kenji dostał srebrny łuk i kołczan, z niekończącą się ilością strzał. Mi przypadła bransoleta. Nie wiem jak działa, ale pewnie się kiedyś dowiem.
– Macie sobie wiele rzeczy do powiedzenia…. – powiedziałam.
– Masz rację – stwierdził. – Ale nie jesteśmy do siebie wcale podobni.
– Taa, ona jest jasna, ty ciemny murzynie. – Poczochrałam go po jego granatowej grzywie.
– Jestem ciekawy, gdzie będziemy mieszkać, Chejron mówił coś o budowie jakiegoś nowego domku… – Zamyślił się I usiadł przy brzegu. Poszłam w jego ślady I położyłam głowę na jego ramieniu. Patrzył na księżyc i jego srebrną tarczę z uśmiechem.
– Już nic nie będzie tak jak kiedyś… – wyszeptał.
– Jasne, że będzie – przerwałam mu. – Dalej będziemy chodzić na studia, ale ze świadomością, że na wakacje znów tu wrócimy.
– Nie chodzi już tylko o tą naszą codzienność, ale też o nasze rodzeństwo i przyjaciół… Ale na grilla się z nimi czasem umówimy? – zapytał.
– Jasne, może będą mieszkać gdzieś w Kalifornii.
– Super… A jutro bitwa o sztandar – podekscytował się i objął mnie ręką.
– Musimy być w tej samej drużynie, bo jak nie, to raczej bardzo prawdopodobne jest, że skopię ci tyłek. – Uśmiechnęłam się złowieszczo ocierając ręce.
– Raczej tak, ale ja nie mógłbym cię skrzywdzić. Mam swoje zasady – powiedział dumnie.
– Dlatego cię nie rozumiem. Rób jak ja i leć na spontana – doradziłam mu i bardziej się na nim rozłożyłam. Do moich uszu dobiegł szelest krzaków.
– I jak się bawicie? – zapytał już mi znany głos. Odwróciliśmy się, ale nikogo nie było, ale gdy wróciliśmy wzrokiem nad jeziorko, stał tam ON. A myślałam, że nie będę miała schrzanionych wakacji.
– A ty to… – Ken pokazał na Aresa palcem mrużąc oczy.
– Och, dla ciebie? Wujek Arni chłystku – mruknął.
– Nie mów tak do niego ruda chołoto! – warknęłam wstając. – Czego tu szukasz?
– Zmieniłaś zdanie?
– Śnisz chyba.
– To ty jesteś ten Ares… Zaczekaj. – Ken wstał I włożył rękę do kieszeni. – Ta pani – wskazał na mnie – wystarczająco powiedziała ci, żebyś się od niej odczepił i nic, powtarzam, nic, nie przekona jej do bycia z trzytysięcznoletnim osiłkiem który musi za pomocą swoich wyznawców policzyć równanie 2 + 2.
– Bawi cię to? – zapytał rozzłoszczony bóg.
– Ależ skąd. Bawi mnie twoja namolność. Nie mam do ciebie żadnego szacunku. – migiem wyjął strzałę i napiął łuk, celnie trafiając w jakieś zwierzę. Uniósł wysoko brwi patrząc na Aresa. – Proszę. Sprawdź co to było. – z ciekawości stanęłam na palcach i zobaczyłam leżącego dzika z krwistą poświatą. Bóg wojny ryknął i pchnął Kena na piach z niewiarygodną siłą, bo przejechał aż 3 metry.
– Ken! – krzyknęłam, zamachnęłam się i pięścią rozcięłam policzek Aresa, z którego od razu poleciał ichor. Przeklął coś po grecku i rozpłynął się w powietrzu, ale nie zwróciłam na to uwagi. Byłam już przy synu Artemidy.
Och! No pewnie! Kończ w takich momentach! Co tam, że ja się wciągam, a kiedy dochodzi do najlepszego momentu jest nagle koniec!
Ale właśnie o to chodzi żeby podtrzymywać historie w napięciu.
Jak się skończy w takim ciekawym momencie to się czeka i czeka na następną częśc
A tak ogólnie, to lubię Twoje opowiadania. Jest humor, dobra akcja, wszystko jest ładnie opisane
Fajne i… nie wiem co powiedzieć. Jestem ciekawa, co z tą còrka artemis. Pisz szybko CD.
latynowską – latynoską
Tam jeszcze było parę błędów, ale nie chce mi się wypisywać 😀 I, bogowie, ależ ty mnie zaciekawiłaś 😀 Opko ma wszystko, co opko mieć powinno – jak Annabelle wypisała – humor, akcja, opisy, ja jestem na tak 😀
Wiedzialam,ze Ino bedzie wyjatkowa <3 Wygladem bardziej pasuje do Ateny ;3
Wujek Arni <D Laf laf.
Nie czuję ich miłości, so sad. Ale podoba mi się pomysł, ta akcja, te wybuchy, te niezapomniane imprezy… Odbija mi.
WUJEK ARNI!
„latynowską” – latynoską
„wielkiego domu” – Wielkiego Domu
„Jest zaskoczona… – Stwierdził Ken, kiedy szliśmy w stronę jeziora. On sam był zaskoczony” – jestem zaskoczona powtórką
Opko całkiem fajne. Jak dwa Dresy na górze – humor, akcja i opisy.
Wszystko jest tak jak powinno być.
Przeterminowane harpie!
Pozdrawiam 😉
Błędy są, więc mi tylko zostaje formułka : TO JEST MEGAŚNE <3
Zainteresowało mnie to opowiadanie już samym tytułem i stwierdzam… Że będę czytać! Nie będę zawsze komentować, ale wiedz, że jestem twoim czytelnikiem. Imię „Ino” kojarzy mi się z dziewczyną z Mangi i Anime „Naruto”, które uwielbiam. Dziewczyna też ma jasne włosy, jasną karynację. Tylko, że ma błękitne oczy
To ja idę czytać wcześniejsze części i czekam na kolejną część^^