– Czyli zostajesz na ilustracji? Tak już na sto procent? – Ken dopił swoją herbatę i skusił się na jedno maślane ciastko. Pociągnęłam solidny łyk swojej kawy i popatrzyłam na niego. Siedzieliśmy w moim salonie i odpoczywaliśmy po malowaniu piątego garażu. W sumie, zarobiliśmy sporo pieniędzy na wakacje, tylko szkoda, że ich nie wydamy, bo jak przed prawie sześcioma miesiącami zapowiedział Zeus, będziemy spędzać te wakacje w więzieniu dla osób z ADHD. Słońce wpadało do pistacjowego pokoju a ja cieszyłam się każdą chwilą z moim bożyszczem. Od tych sześciu miesięcy, jak się poznaliśmy, mamy rewelacyjny kontakt. Chodzimy do siebie, malujemy i obgadujemy kolesi z deskorolkami. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i rozejrzałam się po pokoju.
– Tak. Tu gdzie jestem, jest mi dobrze. Fajnie, że myślisz nad zmianą kierunków – powiedziałam.
– Chciałbym jak najwięcej czasu spędzić z tobą – szepnął. – Zostały tylko 4 lata, potem każde z nas pójdzie w swoją stronę…
– Schlebiasz mi, dzięki – zaśmiałam się, jednak on spojrzał mi w oczy z całkowitą powagą.
– To… z kim idziesz jutro na imprezę?
– Z nikim, jestem samowystarczalna – odpowiedziałam wpatrzona w filiżankę. Ken ujął moją rękę.
– Dallas… może…Poszłabyś że mną? Z nikim nie chcę iść tak bardzo jak z tobą. Wiesz… tak naprawdę miałem przeczucie, że w końcu znajdę tu swoje miejsce i osobę… – źrenice miał wielkości piłki. Wiedziałam, że zrobiło się niebezpiecznie. Było mi gorąco i jak znam życie – zalałam się rumieńcem. Czyżby pan sam seks do mnie zarywał? Bez jaj…
– Eee no ten, wiesz… – próbowałam coś składnie powiedzieć, ale nie wiem, co się w takich momentach robi, więc „nieumyślnie” stłukłam filiżankę zrzucając ją że stołu. – Jasna cholera. – moja twarz zrobiła się jeszcze bardziej szkarłatna niż była.
– Rozumiem… – granatowo włosy, jakby zrezygnowany, spuścił wzrok.
– Nie, nie! Stop, wstrzymaj się! – nadpobudliwie zaczęłam machać rękoma. – Ken! Za bardzo cię lubię, żeby ci odmówić.
– Serio?
– Jak cholera, bejbe – powiedziałam. Chłopakowi ze śmiechu herbata wyleciała nosem.
– Nie wiesz, jak się cieszę… – klasnął w ręce i pokazał swoje śnieżnobiałe zęby. Spojrzał za siebie na zegarek elektroniczny. – Wiesz co, będę lecieć. Umówiłem się z Philipem na kosza – oznajmił z niechęcią i wziął swoją skrzynkę z farbami do graffiti. Odprowadziłam go do drzwi i dałam mu paczkę z ciastkami o którą tak prosił (żeby tylko się chłopak nie zatruł…). – O której jutro po ciebie wpaść?
– Bądź po szóstej. Do tego czasu prawdopodobnie zdążę już obrabować dział z tapetami w Ikei – mruknęłam i nagle przyszła mi do głowy szatańska myśl. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek, czego się zupełnie nie spodziewał. – Tylko uważaj na siebie jełopie – pożegnałam go najmilej jak tylko umiałam.
– To do jutra! – pożegnał się, posłał delikatny uśmiech i wyszedł. Chwilę później zobaczyłam go przez okno. Przechodził przez jezdnię, kręcąc się to w prawo, to w lewo, jak menel, co chwila wskakując na krawężnik. Szczerząc się do okna przypomniały mi się słowa Zeusa „Obiecaj mi, że nic między wami nie zajdzie”. „Spadaj tato” mruknęłam i radośnie rozbiłam drugą filiżankę.
~~ ~~ ~~
Stanęliśmy przed budynkiem który dosłownie wybuchnął hałasem, to znaczy uwielbianą przez wszystkich muzyką pop. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, potem Ken chwycił moją rękę i dalej patrząc na uczelnię uśmiechnął się.
– Boisz się? – zapytał.
– Trochę… – przełknęłam ślinę i ścisnęłam jego dłoń mocniej.
– Czemu?
– Tak jakoś. Mogę cię o coś spytać? – spytałam niepewnie.
– Jasne.
– Kochasz mnie? – w sumie myślałam, że zaprzepaściłam swoją jedyną szansę. Chwila ponownego milczenia, Ken odwrócił się w moją stronę i niespodziewanie pocałował w usta. Delikatne muśnięcia jego bladych warg uroczo ujęły moje. Przytuliłam go mocno do siebie, a on złapał mnie w talii. „Ja śnię?”, pomyślałam. Chyba. Prawdopodobnie. Przecież schrzaniłam mu pierwsze dni w Pasadenie, nie mówiąc już o doświadczeniach, jakie ze mną przeżył. A jednak… może to moja moc od Zeusa? Miałam nadzieję na szybką ciążę, żeby go przyskrzynić. Odsunął swoją twarz od mojej i uśmiechnął się.
– Ty też?
– Nie, wcale. Chyba bym cię oderwała jakby nie, prawda? – oznajmiłam ze sarkastycznym uśmiechem i odwróciłam wzrok w stronę budynku. – Chodźmy już. – chwyciłam jego rękę i pociągnęłam go do środka. Cała szkoła była mało oświetlona – pełno było oryginalnie ubranych ludzi, bawiących się naprawdę dobrze. Spotkaliśmy Agathę ze swoim chłopakiem Markiem i Alice z Joe’m przy stole z jedzeniem. Poszliśmy na dwór, do malowniczej altanki w której na co dzień spotykaliśmy się po lekcjach. Najpierw zrobili nam pamiątkowe zdjęcie i przy spokojnej muzyce tańczyliśmy przytulańca. Po kilkunastu minutach miałam dość, więc poprosiłam Kena żeby zaczekał, bo muszę iść do łazienki. Weszłam z powrotem do budynku. Minęłam kilka już kompletnie zalanych dziewczyn i kolesi, którzy odprowadzali je, bogowie wiedzą gdzie. Wepchnęłam się do toalety i podeszłam do lustra. Oparłam się o umywalkę i spojrzałam w swoje odbicie. Dziwne, że z kabin nie dochodziły jeszcze żadne, dwuznaczne westchnienia, co mnie naprawdę zastanawiało.
– Jak się bawisz? – usłyszałam młodzieńczy głos, jednak za męski, jak na małolata. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam za mną kolesia w czarnym gajerku i krwistoczerwonej koszuli.
– Męska jest obok, cepie – mruknęłam.
– Czyli dobrze, co u Kena? – zapytał z ciekawością.
– Kim jesteś? – odwróciłam się do tego kolesia i nagle znalazł się tuż obok mnie.
– Waszym wspólnym znajomym. Zeus ci mówił. – chłopak założył ręce na piersiach. To pewnie ten, no…
– Ares…
– Taa, gratuluję. Zeus ci nie mówił, że masz się nie zadawać z tym leszczem? – rozłożył rękę i w jego dłoni pojawiły się nasze całowane sceny.
– Kij cię to obchodzi, słoneczko. – odepchnęłam go na bok i podeszłam do drzwi. Niestety, jego cholerne moce pokazały, jak je zablokować.
– Właśnie mnie to bardzo obchodzi i weź posłuchaj mnie przez te 2 minuty. Jest ogólnie taka historia – Zeus każe mi dorosnąć i się ożenić, Afrodyta nie może, a od kiedy zobaczyłem ciebie.. Zakochałem się na nowo.
– Ale ja cię nie kocham, rozumiesz? Nie wchrzaniajcie mi się do życia, które sama ułożę.
– Nie masz nic do gadania – przerwał mi – Ken jest synem mojej przyrodniej siostry, która swoją czystość miała zachować na wieki, a dała pierwszemu lepszemu śmiertelnikowi – mruknął. – I po prostu tak ją znienawidziłem… Ken jest przeklęty. Przekląłem go i każdego, kto zamieni z nim choćby słowo. Chcesz być przeklęta? Wyjdź za mnie, a MOŻE zdejmę klątwę – zaproponował.
Hm, bardzo kusząca oferta – Wyjść za boga wojny który ma trzy tysiące lat, jak nie więcej z pięćdziesięcioprocentowymi bonusem odczarowania mojego zaklątwionego ciacha, albo bycie przez bliżej nieokreślony czas z zaklątwionym ciachem, pod groźbą zamiany w gigantyczną krewetkę, drzewo itp. . . Odchrząknęłam, podeszłam do niego dwa kroki i pstryknęłam palcami.
– Spadaj złe licho. – uśmiechnęłam się złośliwie. Ares westchnął i przewrócił oczami.
– Jesteś uparta, lubię takie.
– Koleś, JA JESTEM TWOJĄ SIOSTRĄ.
– To co z tego?! Nie takie rzeczy dzieją się na Olimpie… Dobra, musimy kończyć. Słuchaj. Jutro o drugiej rano bierzesz tego przychlasta i czekacie na autobus trzysta osiemdziesiąt trzy na przystanku Eastside Street.
– Po co….
– Jedziesz na dwumiesięczny urlop do Obozu Herosów. Kierowcą będzie satyr. Powiedz, że Ares wysyła kolonię karną, zrozumie, gdzie was podwieźć. Tylko zero, ZERO komórek.
– Dobra…
– I jeszcze jedno…
– Co?
– Dostanę całusa w policzek? – zapytał z nadzieją. Jestem tak poważna, że aż parsknęłam śmiechem.
– Chędoż się.
~~ ~~ ~~
Przystanek na Eastside Street to najgorsze miejsce na jakiekolwiek czekanie na jakikolwiek autobus. Pełno tu cholernych narwańców, gwałcicieli i ćpunów. Dzisiaj jednak było wyjątkowo spokojnie. Na zegarku miałam 1:55, zaraz powinien zjawić się Ken. Wczoraj, jak mu o tym mówiłam, patrzył na mnie jakbym była jakaś chora, no, ale się nie dziwię. W końcu od kiedy ludzie z całkowitą powagą każą ci zabierać bagaż i przyjść o 2 w nocy na najbardziej niebezpieczny przystanek w mieście? „Kiedyś musi być ten pierwszy raz”, pomyślałam. A wyglądało to mniej więcej tak:
”- Ken, wiesz co, nie wiem jak ci to powiedzieć… O! Zabieram cię na wakacje!
– No co ty? Gdzie?
– Eeee, to tajemnica. Tylko wiesz co…
– Mów, mów.
– Musisz wstać tak gdzieś o pierwszej, bo o drugiej rano mamy autobus.
– Co ty do mnie rozmawiasz?
– No wiesz…
– Dobra, a na którym przystanku?
– Och, no wiesz, na Eastside Street…
– Powtórzę: CO TY DO MNIE ROZMAWIASZ? Przepraszam, że spytam, ale dobrze się czujesz?
– Nie rób ze mnie wariatki, bo wiem, co mówię. Nie martw się, będzie fajnie.” I tak oto Ken pomyślał, że tej nocy za dużo wypiłam.
Poczułam chłód, odwróciłam się i zobaczyłam nadjeżdżający, jaskrawo pomarańczowy autobus o numerze trzysta osiemdziesiąt trzy. Podjechał pod przystanek, a ja rozglądałam się, gdzie jest Kenji. Drzwi się otworzyły i na miejscu kierowcy ujrzałam grubego faceta z kręconymi włosami, przykrytymi bejsbolówką oraz owłosionymi nogami z kopytami zamiast stóp. Wyciągnął z kieszeni koszuli papierosa oraz zapalniczkę i zaczął palić.
– Wsiadaj! – burknął i machnął ręką. Dym ze szluga leciał prosto na mnie. Zaczęłam się krztusić, dalej wypatrując granatowowłosego.
– Eee, czekam jeszcze na kolegę, prze pana. – odpowiedziałam.
– Nie obchodzi mnie to! Wsiadaj i już! Mam jeszcze 15 przystanków w całej Ameryce do objechania! – ryknął, gdy nareszcie Ken dobiegł zdyszany z walizką i przeprosił za spóźnienie. Podniosłam jedną brew i odwróciłam się do satyra.
– Ares wysyła kolonię karną. – powiedziałam, a ten zmarszczył czoło ze zdziwienia, zapisał coś na kartce i zaprowadził na tyły autobusu. Najpierw położyliśmy nasze walizki na półkę, usiedliśmy wzdychając i poczuliśmy, jak ten stary grat szybko jedzie. Niezbyt miły początek wakacji, jak twoje bardzo wczesne śniadanie właśnie się cofa, ale w końcu nie może być aż tak źle, jak myślę.
– Czyli jedziemy do Obozu Herosów? – spytał z uśmiechem, wpatrzony w okno. – Czemu od razu mi nie powiedziałaś?
– Bo chciałam ci zrobić… zaraz… skąd ty wiesz gdzie jedziemy? – zapytałam trochę zaskoczona.
– Miałem sen, wiesz? Śniła mi się bezgraniczna, czarna pustka a w niej ja i moja mama. Powiedziała, że jestem na swój sposób bardzo odmienny i muszę dać sobie z tym radę, że jedziemy do Obozu po to, żeby nauczyć się panować nad naszymi mocami i stawić czoło lękom. Ale będzie jazda! – odpowiedział z ekscytacją i nareszcie spojrzał na mnie.
– To kim jest twoja mama? – zapytałam.
– Hekate, bogini magii – odparł.
– Te… ale jak Hekate mogła być siostrą Aresa, czyli córką Zeusa, skoro ona stworzyła się sama?
Nie chciałam o tym mówić Kenowi, żeby się nie martwił, ale to było bardzo, bardzo dziwne… Żeby czegoś się nie domyślił, postanowiłam dodać coś sarkastycznego.
– Aha, jakby była boginią magii, obudziłaby cię wcześniej, żebyś zdążył na autobus a nie, spóźnił się 5 minut. – odpowiedziałam złośliwie.
– Wiem, wiem, przepraszam, że musiałaś się za mnie wstydzić. Eh… ale to fajnie jest mieć takiego boskiego rodzica! Masz moce, czarujesz, nareszcie robisz coś dobrze. Dużo rodzeństwa pewnie będziemy mieli, poszerzymy horyzonty… Niezła sprawa.- Westchnął i spojrzał na mnie. -A ty… wiesz już, jakiego boskiego rodzica masz?
– Tak, moim ojcem jest Zeus. – Odpowiedziałam.
– Ekstra! Jesteś moją ciocią! – zawołał śmiejąc się.
– Ty, bez jaj… – i w tym właśnie momencie to do mnie dotarło. – Pocałowałeś swoją ciocię. Nieładnie świntuszku!
– Wtedy jeszcze nie wiedziałem! – bronił się. – Ale chętnie to powtórzę. – przybliżył się i pocałował mnie z uśmiechem. Mam nadzieję, że bogowie to widzieli. Po prostu chciałam czymś im zaleźć za skórę.
– Patologia w rodzinie… – westchnęłam.
– Nie jesteśmy tak obrzydliwi, jak boscy bracia i siostry którzy mają ze sobą dzie…
– Dobra! Koniec! – przerwałam ze śmiechem. – Mam nadzieję, że dożyjemy końca obozu… – westchnęłam i oparłam głowę na ramieniu granatowowłosego. Nie słyszałam sprzeciwu, więc wtuliłam się w niego i zasnęłam.
~~ ~~ ~~
– Wysiadka! Bachory! Bachory! Wszędzie bachory! – ten satyr był wyjątkowo cięty na wszystkich młodych ludzi w autobusie. Ken pomógł mi z bagażem i wysiedliśmy z dwójką innych kolesi na ostatnim przystanku. Jasne światło przywitało nas na dzień dobry pomimo tego, że we wszystkich stanach zapowiadali deszcze i burze, ewentualnie tornada. Moją uwagę przykuły jakieś dzikusy które wybiegły z lasu i jak szalone rzucały dzidami w biednego manekina na kółkach. Jak spojrzałam na Kenji’ego, widziałam na jego twarzy ekscytację rydwanami, które przejeżdżały obok autobusu a ich „kierowcy” machali do nas mieczami. Uznałam to za dobry znak więc odmachałam krzycząc: „Siema!”.
– To miejsce jest…
– Niesamowite? Tak, wiem. – Dokończył ktoś za naszymi plecami. Kiedy się odwróciliśmy, w miejscu zaparkowanego grata stał konik z ludzkim tułowiem. – Jesteście nowi? Nie widziałem jeszcze waszych gęb. – uśmiechnął się. – Chodźcie, odnotujecie się z listy nowicjuszy. – machnął zachęcająco ręką i wyciągnął tabliczkę i kredę.
– Kenji Evans? Syn Hekate?- Spojrzał na granatowowłosego spod swoich długich brązowych włosów.
– Tak proszę pana.
– Witamy w Obozie. A ty jesteś…? – Spojrzał na mnie pytająco.
– Dallas Davis. Córka Zeusa.
– Jest. Dziękuję. Nie wiecie może, gdzie poszła pozostała dwójka? Max Anderson i Ino Kruger…?
– Yy, o ile dobrze popatrzyłem, to pobiegli za jakąś grupą tych, tych…. kozłonogów.
– Satyrów. – konikowiec podrapał się po brodzie. – Dobrze, zaraz po nich polecę, znaczy, pobiegnę. Jestem Chejron, naczelny instruktor obozu. Czy do kogoś z was w młodości nie trafiła przypadkiem książka „Percy Jackson i bogowie Olimpijscy”?
– Ja czytałam. – podniosłam rękę.
– Świetnie. Zawołam do was Percy’ego, teraz robi u nas jako instruktor posiłkowy w domku Posejdona. Krótko was oprowadzi, powie co i jak, wskaże domki i poda ważniejsze terminy.
– Czyli mieszkamy w domkach? Ekstra! – Ken uśmiechnął się szeroko.
– Nie inaczej. Jakbyś czytał książkę jak DJ…
– Tylko nie DJ…
– Jak Dallas, wiedziałbyś co i jak. Proponuję później zajrzeć do biblioteki i przeczytać tych kilka książek – powiedział.
– Nie ma sprawy. Ale jazda.
– Zobaczymy co powiesz za dwa miesiące. – Chejron uśmiechnął się do niego złowieszczo. – Idę poszukać tej dwójki, która mi zwiała. Czekajcie na Percy’ego i… Miłego zwiedzania! – wesoły konik pomachał nam na dowidzenia i odbiegł w stronę lasu. Kenji spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby.
– Czaaad.
– Nie inaczej. Coś czuje, że to będą najlepsze wakacje w moim życiu – powiedziałam, gdy doznałam dziwnego deja vu. Ktoś położył mi rękę na ramieniu, więc wykręciłam ją i przerzuciłam napastnika przez bark. Kolejne deja vu, bo to znowu nie był żaden zły potwór. – Chryste Panie! Ci ludzie mnie wykończą… – Strzeliłam „Facepalm” a Ken wybuchnął śmiechem.
– Gratulację koleś! Poczułeś moc gleby z ręki Dallas. – Granatowowłosy nie mógł opanować ataku głupawki.
– Czyli to nie pierwszy raz?!
– A skąd…
– Cóż, przerzuty masz już zaliczone. – Stwierdził chłopak. – Jestem Percy, miałem was chyba oprowadzić…
– To co robisz na glebie?
– Aktualnie zbieram siły na rewanż. – Uśmiechnął się do mnie. – Ty jesteś Dallas a ty?
– Kenji, Ken, jak wolisz. – Powiedział i podał Percy’emu rękę.
– Spoko, to… Od czego chcecie zająć? Mam wam pokazać domki? Miejsca treningów, stołówkę, bibliotekę, pola truskawek…
– Pola truskawek? – Ken zdziwił się temu dość odmiennemu miejscu na wielkim placu bitwy.
– Tak… Nasz Obóz głównie z tego się utrzymuje. Wysyłamy mnóstwo ciężarówek z truskawkami do śmiertelników i dostajemy za to kupę kasy bo są hodowane naturalnie… no, z pomocą satyrów i nimf. Proponuję zacząć od Placu Głównego, od którego prowadzą ścieżki do wszystkich miejsc w Obozie. Potem wrócimy i pokażę wam domki. – Powiedział. Spojrzeliśmy po sobie z Kenem, ale jemu było wszystko jedno. Dalej był tym tak podjarany, nawet nie zdawał sobie pojęcia z zagrożenia, jakie na nim spoczywa, ale to w końcu była moja decyzja, żeby mu nie mówić…
– Rób jak uważasz, chcemy zobaczyć wszystko. – odpowiedzieliśmy zgodnie.
~~ ~~ ~~
– No i wróciliśmy na plac główny. – Powiedział Percy. – Kilka lat temu przeszedł dość drastyczny remont. Teraz jest sercem całego Obozu. Zaprowadzę was może teraz do domków. Ken, twój jest bliżej. Chodź chłopie. – Percy wskazał domki i machnął zachęcająco ręką. Przeszliśmy kawałek i zatrzymaliśmy się przed ciemnym domkiem z numerem „16”. Był mniejszy niż domki do numeru dwunastego, ale też tętnił życiem. Otoczony był smugą purpurowego dymu, który unosił się z trzech pochodni. – Witaj w domku Hekate stary. – Brązowowłosy uśmiechnął się. – Twoje rodzeństwo już na ciebie czeka. – Ken uśmiechnął się i wszedł z bagażem na pierwszy schodek, jednak po chwili zatrzymał się, odwrócił i niepewnie spojrzał na mnie.
– Idź, dalej – ponagliłam go. – Poradzę sobie. Spotkamy się za 20 minut przy obiedzie – powiedziałam, chodź niechętnie rozstawałam się z Kenem. Usłyszałam słodkie „Do zobaczenia!”, a potem udałam się za synem Posejdona. Poszliśmy jakieś sto pięćdziesiąt metrów dalej, do super eksklusywnie wystrojonego na zewnątrz domku, który przypominał bardziej świątynię albo klasztor, niż domek mieszkalny. Odwróciłam się do chłopaka, wskazując domek kciukiem, ale ku mojemu niemiłemu zaskoczeniu chłopak kiwnął głową.
– Tam w ogóle ktoś mieszka?
– Nie…. Znaczy tak. Od jakiegoś czasu już tak… – powiedział i zamyślił się. – Na pewno się polubicie. Jesteście prawie takie same. – a więc mam siostrę, hm…. cudownie jest będzie z kimś posiedzieć w cieniu, zamiast opalać się i pogadać o trumnach i czarnych mszach. – To spotykamy się na obiedzie.
– Spoko, dozo! – zawołałam i wzięłam swoją walizkę. Otworzyłam złote drzwi, stojące pomiędzy dwoma marmurowymi kolumnami. Przy wejściu uderzyła mnie fala lodowatego wiatru, czułam, że gdyby nie to, że wbiegłam szybko do mieszkania, chyba by mnie wywiało z powrotem na plac. Upadłam na kolana z wysiłku i zobaczyłam czyjeś glany.
– Musisz zacząć się do tego przyzwyczajać. Ja też na początku tu mieszkałam, potem opuściłam Obóz, ale musiałam wrócić zupełnie zapominając o tym cholernym przeciągu. – Powitał mnie cienki, ale delikatny kobiecy głos. Wstałam i patrzyłam na jakąś dwudziestolatkę ubraną w skórę, z obrożą na szyi i uszami przebitymi w miejscach, o których nawet bym nie pomyślała. Miała krótkie, czarne włosy z niebieskimi końcówkami i tak jasną skórę jak ja. Łączyły też nas błękitne oczy i niezgrabne palce. – Jestem Thalia.
– Jesteś moją siostrą? – Zapytałam, co było idiotyczne, skoro w książce pisało, że jest córką Zeusa.
– Taa, tak właśnie jest. A ty jesteś…?
– Dallas.
– No, to witaj u Zeusa. Wiesz już coś na temat Obozu?
– Przestudiowałam wszystkie książki o Percy’m 2 razy. Czy ty nie byłaś przypadkiem łowczynią Artemidy?
– Nie lubię o tym gadać – powiedziała, załamując ręce. – Artemida zakochała się w tym cholernym łuczniku zawodowym i spłodziła dziecko. Potem cała nasza drużyna się rozpadła, bo o zajściu dowiedział się Zeus, a potem cały Olimp. Uważała, że postąpiła tak jak inni bogowie, ale przestała romansować. Przez ten jeden raz wszyscy się od niej odwrócili i została sama ze swoimi zwierzętami. Bogowie przeklęli najpierw jej dziecko, a potem ją. Stworzyła swoje Alter Ego, Hekate, którą stawała się nocami, biegając grobach, dostając coraz większą chwałę, stając się boginią magii. W końcu zapomniała o Artemidzie i stała się Hekate, tak do dziś. Istnieje już tylko Hekate. Nie ma tej starej, dobrej bogini czystości.
– Jasna cholera… – Aż trudno mi było uwierzyć w to, co usłyszałam, przysiadłam na łóżku. Ken jest dzieckiem, eee Artemidy, eeee Hekate, eee, eee wszystko jedno. Teraz jest w pułapce, jak się bogowie dowiedzą, kim jest, będzie miał zryte życie. – To mój chłopak…
– Kto?
– On jest tym synem Artemidy, nie Hekate, jak myślał. Ja pierdzielę… – Złapałam się za głowę. – Dwa dni temu rozmawiałam z Aresem, powiedział, że jest przeklęty przez niego, tak jak jego matka. Myślałam, że Hekate może mieć dzieci jak inne boginie!
– Hekate tak, Artemida nie… Hekate jest nową boginią bez zasad. Artemida miała jedną, którą złamała, za co została przeklęta. Nie miała swojego domku w Obozie, a jej syna musieli gdzieś ukryć. Domek Hekate jest najlepszym rozwiązaniem. W jakiś sposób jest wśród swojego rodzeństwa.
– Biedny Ken… – Jęknęłam i padłam na łóżko.
skoro w książce pisało – było napisane
Napisane dość oryginalnym stylem, tak bym to stwierdziła, a cenzura (chędoż się – jebłam) na najlepszym poziomie 😀
Rozkręca się, rozkręca, jak miło 😛
Extra. Takiego rozwiązania się nie spodziewałam. Czekam na CD! A TAK PRZY OKAZJI MASZ ŚWIETNY STYL ^^
Kocham to *-* Juz mialam Ci wytknac,ze Thalia jest Lowczynia,ale wytlumaczenie mnie zgasilo .-.
Biedny Percy. Cala brudna robota dla niego xD A czemu w domku papcia Zet nie ma Jasona?
Pisz,szybko!:D
Podobało mi się jeszcze bardziej niż poprzednia część!
Mnie też rozwaliło „Chędoż się” 😀
Piszesz naprawdę dobrze, podoba mi się Twój styl i pomysły. Kenji *.*
Akcja z dzieckiem Artemidy bardzo ciekawa
Opko fajne. fajny styl i powalające „chędoż się”. Czekam na kolejną część.
Pozdrawiam
Mega. Super. Serio. Tylko wydawało mi sie, ze bogini magi-Hekate istniała juz jak jeszcze była Artemida, ale spoko. I to trochę bez sensu, że Artemida stawała sie Hekate w nocy, bo ona sama jest przecież boginą księżyca… Ale to pewnie zagięcie faktów na wymogi opka. 😀