Moja pierwsze… coś, co opowiadaniem niej jest, jeżeli już to do takowego wstępem. Mam nadzieję, że się spodoba.
Przedstawienie, czyli co należy wiedzieć przed dalszą lekturą
Na wstępie warto wtrącić kilka słów o mnie: lat czternaście z kawałkiem, mieszka w pięknej metropolii zwanej Nowy Jork, z pochodzenia pół Meksykanka, ale typowa Amerykanka. O ile w USA można mówić o jakiejkolwiek typowości… Córka niezbyt znanej poetki i żołnierza jakiejś tam jednostki wojskowej walczącej gdzieś tam w wielkim świecie. Szczęśliwa jedynaczka, uczennica przeciętnej szkoły na Long Island. Wieczna optymistka z luźnym podejściem do rzeczywistości. Nijak wyróżniająca się spośród rówieśników. Jednym słowem – przeciętna nastolatka.
No, może poza okazyjnym widzeniem niecodziennych rzeczy wszystko ze mną w porządku. Wyglądam jak wyglądam, zaznaczę tylko że oczów mam parę, co w niektórych kręgach tak oczywistym nie jest. Dla przykładu szkolne kółko techniczne, znane jako Młodzi Piromani, składa się w znacznej większości z jednooków, przy czym nigdy nie mieli oni oka numer dwa. Dla ułatwienia podpowiem, że są cyklopami. Tak, serio. Mili goście, według mnie zamiast techniką powinni działać w straży pożarnej, tam ich całkowita odporność na ogień bardziej by się przydała. I nie byłoby z nimi problemu, gdyby nie fakt, że tylko ja wiem kim są. Poza nimi samymi, rzecz jasna. Początkowo, znaczy się kiedy ich poznałam, myślałam, że to przewidzenia. Jak te wielkie pieski, wężowłosa rzeźbiarka, o której był kiedyś program w telewizji i oczywiście ci rąbnięci nastolatkowie z truskawkowej farmy. W wakacje i ferie latają co tydzień po lesie w zbrojach i z mieczami, włóczniami, łukami albo inną bronią. To ewidentnie NIE jest normalne. Ale ma racjonalne wytłumaczenie.
Kojarzycie olimpijczyków? I nie mam na myśli sportowców. Raczej bogów. Zeus sp. z b. o. o. (spółka z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością). Jeśli chcecie ich poznać to zapraszam na Olimp, wejście na sześćsetnym piętrze Empire State Building. Otóż nie dość, że istnieją to jeszcze uprzykrzają życie wielu, wielu ludziom, nieludziom, nie-do-końca-ludziom i nie-w-pełni-ludziom. A zwłaszcza herosom. Dzieciom bogów ze śmiertelnikami. Mają często jakieś supermoce, a w pakiecie ADHD i dysleksję. Jeśli chcecie wiedzieć więcej to polecam historię Percy’ego Jackson’a.
Z jego punktu widzenia bycie herosem może wydawać się beznadziejne, aczkolwiek ma też swoje uroki. O ile Apollo się nie nudzi i nie zsyła wielkich przepowiedni o tobie… (W takim wypadku moja rada brzmi: weź się zabij, mniej sprzątania będzie.) Tak, wtedy masz pełne prawo do wyklinania ich wszystkich. W sensie, że bogów. Ale jeśli aktualnie nie ma miejsca żadna wielka wojna, to naprawdę fajnie jest być półbogiem. Znam kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt herosów i nie zauważyłam by byli prześladowani przez olimpijczyków. Fakt, potwory mogą stanowić utrapienie, ale są też urozmaiceniem codzienności. Pisałam już, jestem niepoprawną optymistką, a ten tekst jest bardzo, ale to bardzo subiektywny. Na moje podejście do życia dzieci bogów może wpływać fakt, że ja takowym nie jestem. Ja nie. Moi rodzice – tak. Więc choć teoretycznie jestem półbogiem (proporcje krwi boskiej/ludzkiej, jeśli liczymy matematycznie, pół na pół od każdego z rodziców, analogicznie ćwierć od każdego dziadka itd.) to nim nie jestem. To chyba wynika po części z faktu, że moja krew pochodzi od każdego z bogów w mniej niż pięćdziesięciu procentach. Nie wiem, nie słuchałam jak mi mama tłumaczyła. Skupiłam się na tym, jaki to ciekawy jest sufit w naszym salonie. W każdym razie, podsumowując: widzę przez Mgłę, potwory się mnie nie czepiają, nektar i ambrozję toleruję w minimalnych ilościach, aczkolwiek w wypadku spożycia występują pewne efekty uboczne, wiem o bogach i spółce, nadal żyję i nie wariuję.
A jak te fakty wpływają na moje życie? Cóż, sprawiają, że raczej się nie nudzę. Jest wiele takich osób jak ja, aczkolwiek większość z nich żyje sobie gdzieś tam w pięknym świecie wiedząc o bogach. Ignorując te informacje, czasem nawet zapominają o swym nieludzkim pochodzeniu. Ja nie mogłabym sobie pozwolić na takie świętokradztwo, chociażby ze względu na bliskość Olimpu. Tak więc żyję sobie jak każdy normalny, nastoletni heros. Nie no, żart, żaden heros, a zwłaszcza nastoletni, nie może być normalny.
Mimo wszystko moje życie różni się od życia moich znajomych, tych ludzkich, półludzkich i nieludzkich. Poza szkołą (która zajmuje mi jedną trzecią życia) i spaniem (to kolejna jedna trzecia) znajduję jeszcze czas na cotygodniowe wizyty w Obozie Herosów, który to mogę codziennie obserwować z dachu mojego domu. Nie żebym to robiła. Innymi słowy mieszkam może z pięćset metrów od niego. Wiąże się z tym kilka dziwnych i zabawnych historii, ale na razie skupmy się na pisaniu wprowadzenia, bo znając moje zdolności do skakania z tematu na temat można śmiało przewidzieć, że za kilka linijek dojdziemy do zastanawiania się nad sensem życia, a pod koniec tej strony będzie już plan wytapetowania Tartaru. Więc o czym to ja pisałam..? A, obozik! Uczę się tam tego, co reszta półbogów, generalnie: robię to, co oni, a że ogólnie wiadomym jest co półbogowie robią na obozie, pominę opis tych czynności. Wizytuję to miejsce w prawie każdy weekend, na stałe mieszkam w wakacje i święta, wpadam na wieczór, kiedy są tam łowczynie – dodatkowy uczestnik zawsze się przyda w bitwie o sztandar. Znam obozowiczów, tych, którzy są w obozie cały rok nawet bardzo dobrze. Często załatwiam dla nich różne sprawy w niebezpiecznej okolicy (czyt. bliżej Manhattanu niż sosna Thalii). Przynoszę zakazany towar, wynoszę jeszcze dziwniejszy, przekazuję wiadomości, ale przede wszystkim pośredniczę w wymianie informacji… Za odpowiednią zapłatą mogę zrobić wiele.
Zaczęłam tak „dorabiać” około półtora roku temu i: raz, że mam pokaźną kolekcję sprzętu bojowego, wynalazków, przydatnych gadżetów, książek oraz tony rupieci, dwa: wiele osób ma u mnie dług wdzięczności, który kiedyś perfidnie wykorzystam, trzy: nawiązałam wiele intrygujących znajomości. Jednak podstawową korzyścią, jaką czerpię z bycia człowiekiem na posyłki, starszym „przynieś, podaj, pozamiataj”, prywatnym szpiegiem, czy jakby tego zajęcia nie nazwać, jest wiedza. Wiem kto, co kiedy i po co robi, zwłaszcza jeśli idzie o bogów. Każdy czasem musi się wyręczyć całkiem zwyczajną dziewczynką. Na przykład wtedy, kiedy ma wyjątkowo ludzkie odruchy i chce porozumieć się z dzieckiem nie wzbudzając podejrzeń. Albo kiedy chce wiedzieć co jego brat/siostra/wuj/ojciec/jakiś inny pociotek robi w swojej siedzibie. Nie ma lepszego sposobu, żeby to sprawdzić niż ja. Weźmy takiego Hefajstosa i jego kochaną żonkę. Wszyscy wiedzą, że ma ona romans z Aresem, co bardzo, ale to bardzo denerwuje kowala nad kowalami. A co mi do tego? Mianowicie na polecenie Hefcia (który nie cierpi, kiedy tak się do niego zwracam) rozwalam ich randki i/lub dokumentuję je. W sensie, że Afrodyty z tym agresywnym świrem, bo z własnym mężem się nie umawia od bardzo, bardzo dawna. Gwoli ścisłości byli na jednej randce, zaraz po ślubie.
Koniec tematu. A wracając do mnie… Jak widać właśnie dała o sobie znać ta część mojej osobowości, którą odziedziczyłam po dziadku ze strony mamy. I zdolności twórcze też po nim mam. I skromne podejście do jakości swoich dzieł. Tak, Apollo jest ojcem mojej matki. Tak się skład, że na ostatnim zjeździe rodzinnym trochę się z nim pokłóciłam, a on wkurzony rzucił na mnie klątwę. Wredny bóg sprawił, że wewnętrzny głos (zwał jak zwał) zmusza mnie do tworzenia coraz to dziwniejszych rzeczy. Byleby tylko konstruować, wymyślać, pisać, rysować, malować, tworzyć. Celem powstrzymania się od przemalowania mojego pokoju na neonowe kolorki postanowiłam spisać moje przeżycia związane z mitologią, a że wszystkie ołówki zużyłam do budowy domku dla wiewiórek (ta mania tworzenia trwa już jakiś czas), został mi tylko stary dobry złom zwany komputerem. Pisarstwo to też forma sztuki, nieprawdaż? A jeśli Poluś tego tekstu nie uzna to napiszę poradnik pod tytułem „Jak zmusić dziadka do cofnięcia klątwy, czyli szantażowanie bogów”. Znając życie taką książkę stworzę i tak, a to czy Apollo cofnie klątwę czy nie wpłynie tylko na termin wydania.
Po przeczytaniu powyższego (a mam nadzieję, że to zrobiliście) wiecie już wystarczająco dużo o mnie, by dalej zagłębić się w lekturze owego czegoś, czego nie umiem nazwać, ale najbliższe formą jest chyba dziennikowi. Uff, wstęp zakończony. Idę świętować zwycięstwo.
To było tak pokręcone, że aż mnie mózg boli. Ale najprawdopodobniej tylko mnie.
oczów mam parę – OCZU!
Tak się skład, że – skład? apostolski? (co religia robi z człowiekiem -,-) – składa
Czekam na dalszą cześć dziennika.
Pozdrawiam 😉
To było napisane (cytuję mojego wuefistę, zataczając nad głową koło) w chaoosieeee! Ty to napisałaś w chaaosieeee.
Co nie zmienia faktu, że czytało się bardzo przyjemnie. Oczekujemy następnej części 😛
Aaaww,podoba mi sie. Walic chaos,i tak wymiata 😀
Wow. Jej rodzice sa herosami. I zyja. Szacun <D Dosc porabana ma ta rodzinke,ale kij <3
Podoba mi się, bo jest luźne i przyjemnie się czytało. Bohaterka jest bardzo sympatyczna i polubiłam ją
Hahahah….rozwaliło mnie:” wez się zabij, mniej sprzątania będzie”
A Tartar wytapetuj na różowo *-*
Popieram! Ruszoffy bedzie najlepszy 😀
Jak bym czytała moje przemyślenia! Choć ja nie mam w rodzinie wrednego boga. Ale kontynuując bardzo mi się podobało. Jestem pewna, że bym się dogadała z tą dziewczyną, bo też jestem pokręconą optymistką ^^ Opko fajne, bardzo humorystycznie. Przyjemność to dla ciebie pisanie (widać to), tak samo jak czytanie twoich prac. Masz lekki, płynny styl oraz niezłe poczucie humoru. W skrócie: piszesz lepiej niż niektórzy, którzy piszą na tym blogu już od dłuższego czasu. Czy będzie CD (robi minkę zbolałego psa)?
Fajne, fajne Ale i tak uważam że pierwsze trzy akapity są zbyt oklepane (patrz: są w prawie każdym opowiadaniu). Ale tak głównie to super 😀
Zabawne, napisane lekkim (choć niekoniecznie prostym) językiem, wciągające – czyli, ogólnie rzecz biorąc, lepiej być nie mogło! Nie licząc wymienionych już błędów, braku kilku przecinków i tego, że zamiast „Percy’ego Jackson’a” powinno być „Percy’ego Jacksona” (oraz chaaosuuuu, który w zasadzie mi nie przeszkadza), wszystko tyka jak w zegarku (po mojemu: jest tak, jak powinno c:). Na koniec powtórzę zadane już pytanie (w nadziei, że dzięki temu odpowiedź nadejdzie szybciej): Kiedy cd?
PS: Oryginalnie wspaniały tytuł 😉
Dziękuję wszystkim za miłe komentarze i tak entuzjastyczne przyjęcie. Bardzo mnie to zmotywowało do spisania moich pomysłów, jednak następną część będę mogła wysłać dopiero po majówce, bo z przyczyn niezależnych dopiero wtedy dorwę się znów do internetu. Chaos faktycznie zagościł w tym tekście, postaram się go opanować przy pisaniu kolejnej części, jednak nie wiem czy mi się uda.
Da się połapać o co chodzi, a mały chaosik jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził. Dopóki jedna trzecia osób kapuje o co chodzi pisz jak chcesz – to twoje opka! No, chyba, że naprawdę wprowadzisz do opka huragan – wtedy postaraj się o troszkę ładu ^^
Omnomnomnom *,*
(idę złożyć ci ofiarę na ołtarzu)
JEJ! ZAPODAWAJ NASTĘPNĄ CZĘŚĆ- poprawka częśCI
Boskie opowiadanie.
Czadowa anegdota.
Powalający tekst.
Piękna proza.
Świetny dziennik.
eee… (zaczyna brakować epitetów) humorystyczny humor ?
Chaos?
Kocham ten chaos! ;3 Naprawdę suuper ;*