Od autorki: Na początek bardzo przepraszam, że opowiadanie jest takie długie. Naprawdę myślałam, że będzie krótsze. Zaplanowałam sobie gdzie się zacznie i gdzie się skończy, ale tak się jakoś… rozciągnęło? Jeszcze raz przepraszam i zapraszam do czytania.
Ok, to był stary wstęp. Teraz muszę dopisać coś nowego. Tak wiem, nie było mnie bardzo długo, ale nadmiar nauki w liceum mnie dobił. Trochę się wydarzyło, trochę się pozmieniało i nie było czasu na pisanie. Teraz postanowiłam powrócić. Nie wiem, czy jest sens. Mam nadzieję, że wy mi to powiecie. Aha, wielu z was mnie w ogóle nie zna, a reszta nie pamięta, więc radzę najpierw przeczytać wcześniejsze rozdziały, zaczynając od opowiadania konkursowego „Jestem herosem?”, bo inaczej nikt nic nie zrozumie. :p Wiem, że to sporo czytania. Nie chce mi się wrzucać tu linków, sami sobie znajdźcie :p
Opowiadanie dedykuję Arachne, tak jak zaplanowałam na początku. I Bogince. I tym, którzy wytrzymają i przeczytają to do końca. Jak przebrniecie to jesteście super. A właściwie, to dedykuję to wszystkim!
Dobra, koniec wstępu na pół strony! Miłego czytania!
Rozdział III:
Pierwsza… misja?
Wstałam bardzo wcześnie. Byłam taka zadowolona, że nie mogłam dłużej spać. To dziś! Dziś jest nasz pierwszy trening, jako Drużyna Szósta! Już się nie mogę doczekać!
Kiedy wróciłam z łazienki, Jake wciąż spał. Ubrałam się w niebieską, sięgającą do kolan sukienkę na ramiączkach. Podeszłam do okna i zaczęłam prostować włosy. Trochę mi to zajęło, bo mam naprawdę gęste loki. W tym czasie obudził się Jake. I on był bardzo zniecierpliwiony. Oboje zastanawialiśmy się, jak będą wyglądały nasze grupowe treningi.
Zastanawiałam się, czy Cody i Danny czują to samo.
Wpięłam spinkę w swoje wyprostowane, czarne włosy. Były bardzo długie. Dawno ich nie prostowałam, bo to zajmuje sporo czasu.
– To jest nasz pierwszy grupowy trening, a ty zakładasz sukienkę? Jak chcesz trenować w sukience?
– Oj! Czepiasz się. Jest bardzo ładna i ma kolor jak moje oczy.
– I tylko dlatego ją ubrałaś?
– Niebieski to ulubiony kolor Cody’ego.
– Jesteś chora. Lepiej już chodź, bo się spóźnimy.
Razem z bratem wyszłam z domku. Większość obozowiczów jeszcze spała. Tylko nieliczni już powstawali. Po chwili doszliśmy na arenę, na której mieliśmy się spotkać. Jake błyskawicznie znalazł się koło Nico i Claudii. Drużyna Druga była już w pełnym składzie, tak samo jak Trzecia. Danielle z Drużyny Czwartej, razem z braćmi Hood siedziała na ziemi. Annabeth, Percy i Dixon robili to samo. Czyli brakuje tylko…
Cody stał w cieniu, oparty o drzewo. Ubrany był w niebieską koszulkę i jeansy. Podeszłam do niego, uśmiechając się promiennie.
– Cześć Cody!
– Cześć.
– Cześć Lana! – wrzasnął mi do ucha Danny, który nagle się przy nas pojawił
– Cześć Danny. Proszę, nie krzycz tak. – poprosiłam, trzymając się za ucho
– Ale się cieszę! Już nie mogę się doczekać! – wykrzyknął ignorując moją prośbę
Chłopak stanął naprzeciw. Jego niebieskie oczy lśniły z radości. Miał na sobie pomarańczową, obozową koszulkę i jeansy.
– Jej… – wydusił z siebie, czochrając się po blond włosach – Twoje włosy… Są takie śliczne, proste i długie… Ale Ty ładnie wyglądasz…
„No rzesz kurde! To Cody miał to powiedzieć! Dla niego się tyle stroiłam! Czemu on tego nie zauważa?! Co jeszcze mam zrobić?! Teraz muszę udawać, że komplement Danny’ego mnie nie rusza, że wcale nie przykładam wagi do swojego wyglądu.”
– Dziękuję. Jesteś bardzo miły, ale myślę, że powinniśmy skupić się na treningu.
– Najpierw trzeba poczekać na Chejrona. – oznajmił Cody
– Eee… Gdzie on jest? Nie chce mi się na niego czekać.
– Nie marudź Danny. Już jestem.
Wszyscy obozowicze wstali i ustawili się przed centaurem.
– Jestem głody… – żalił się Danny
– Przepraszam, że zwołałem was przed śniadaniem. Nie będę was męczył. Teraz nie będziecie trenować. To tylko spotkanie zapoznawcze.
– Zapoznawcze?
– Tak. Jako drużyna musicie się zgrać i zintegrować.
– I po to są te parawany? – spytała powoli Annabeth
Wszyscy spojrzeliśmy we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Na ziemi obok centaura leżał dość pokaźny stos parawanów plażowych. Były kolorowe i miały jakieś dwa metry wysokości.
– To dla wygody i odrobiny prywatności. – odparł Chejron, a Danny zaczął się chichrać
Centaur wziął jeden parawan i podszedł do Drużyny Piątej.
– Annabeth, usiądź na ziemi.
– Spoko. – zgodziła się i usiadła po turecku na trawie
– Znów to słowo… – mruknął centaur – Dobrze, wy chłopcy rozłóżcie ten parawan wokół niej. – dodał podając synowi Posejdona parawan
Chłopcy zaczęli go rozwijać wokół dziewczyny. Chejron podał parawan każdej grupie. Ja usiadłam wygodnie na trawie.
– Ja sam go rozwinę! – oświadczył Danny, odbierając od centaura parawan
– O nie! Ja go rozwinę!
– Byłem pierwszy!
– Co mnie to?!
– To, że byłem pierwszy!
– Ale Ty nie umiesz rozwijać parawanów!
– Każdy idiota to potrafi!
– Ale Ty nie!
Cody i Danny zaczęli się kłócić. Z mojego punktu widzenia wyglądało to komicznie. Dwójka szesnastolatków zachowująca się jak małe dzieci.
Inne grupy bardzo szybko uporały się z parawanami. Teraz, tak samo jak ja, obserwowali całą kłótnię.
Westchnęłam głośno, by zwrócić na siebie uwagę, jednak i to nic nie dało.
– Ej! Ogarnijcie się!
– Powiedz temu durniowi, że ja sam rozłożę parawan! – krzyknął Danny, mierząc Cody’ego groźnym wzrokiem
– Ty prędzej coś zepsujesz! Będzie szybciej, jeśli ja go rozłożę!
– Czekajcie chwilkę, bo chcę się upewnić… Rywalizujecie o to, kto rozstawi jakiś durny parawan, tak?
– Mniej więcej… – odparł Cody
– A czy nie moglibyście zrobić tego razem? O to chyba chodzi!
– O co? – spytał Danny, drapiąc się po głowie
– O współpracę! Gdybyście się tyle nie kłócili, to zauważylibyście, że wszystkie drużyny już to zrobiły. Dzięki współpracy!
– No dobra. Danny złap tu i…
– Nie rozkazuj mi!
– Po prostu tu złap!
Chłopcy w końcu rozwinęli parawan i zaczęli go rozstawiać wokół mnie. Siedziałam po turecku i obserwowałam jak im idzie.
– Robisz to krzywo…
– Czepiasz się! Sam jesteś krzywy!
– Chcę Ci tylko pomóc…
– Nie. Chcesz pokazać, że jesteś lepszy.
– To też… – zgodził się cicho Cody, a jego kąciki ust uniosły się lekko do góry
– Lana uwierzysz?!
– Przestań gadać i wbij porządnie ten kij w ziemię!
Chłopcy jeszcze trochę się tak przekomarzali, ale w końcu udało im się rozstawić wokół mnie, wysoki na dwa metry parawan plażowy. Był ciemnoniebieski w gwiazdki. Chłopcy weszli do środka. Parawan ułożony był w koło, które było na tyle duże, by pomieścić naszą trójkę.
Po mojej lewej siedział Cody, a po mojej prawej Danny. Chłopcy wpatrywali się w siebie w milczeniu. Ich spojrzenia mówiły same za siebie.
– Więc… Ładny parawan, nie? – wypaliłam, by rozładować napięcie
Nie odpowiedzieli. Wciąż walczyli na spojrzenia.
Nagle do parawanu wsunęła się przednia część ciała Chejrona. Ta końska część, by się nie zmieściła.
– Jak wam idzie?
– Niby w czym? – spytał skołowany Danny
– W każdej grupie to samo… W integracji dzieciaki! Macie się poznać i zacisnąć więzy. Rozmawiajcie, rozmawiajcie i jeszcze raz rozmawiajcie.
– Niby o czym? – spytał ponownie Danny
– Ech… Opowiedzcie coś o sobie. Może Ty Danny?
– Ale ja nic nie zrobiłem! – wykrzyknął spanikowany, a Chejron załamał ręce
– Ale Ty jesteś głupi… – mruknął Cody, a ja cicho się zaśmiałam
– Danny, masz się przedstawić i powiedzieć coś o sobie. – wyjaśniłam
– A… No dobra! Nazywam się Danny Dominic Harrison, mam prawie szesnaście lat i jestem synem Apolla.
– Przedstawił się. Możemy już iść? – spytałam z nadzieją
– Nie. Teraz powiedz co lubisz i czym się interesujesz.
– Hmm… Lubię słuchać muzyki, grać w piłkę nożną, koszykówkę, siatkówkę i baseball. Interesuję się wieloma rzeczami. Na przykład walką z potworami, sportem, grami komputerowymi, muzyką, jedzeniem i komiksami. Chciałbym zostać gwiazdą rocka! Albo kompozytorem! Nie wiem jeszcze, ale na pewno chcę związać swoją przyszłość z muzyką. Marzę o tym, by stać się wspaniałym herosem. Śnię też o dniu, w którym minąłbym się z Justinem Bieberem na ulicy. Wtedy jego buźka nie byłaby taka śliczna. – powiedział i zaśmiał się szaleńczo
– Dobrze… – powiedział niepewnie Chejron – Teraz Ty Lana.
– Nazywam się Lana Rose Conners, mam prawie szesnaście lat i jestem córką Zeusa. Urodziłam się szóstego września. Moje ulubione kolory to róż, niebieski i zieleń. Ogólnie lubię wszystkie kolory tęczy, ale te najbardziej. Lubię wiosnę, lato, lody słodycze, a najbardziej żelki, owoce, a najbardziej maliny i truskawki. Kocham nocą patrzeć w gwiazdy. Często słucham muzyki. Gram na gitarze. Lubię uczyć się języków obcych. Chciałabym kiedyś pojechać do Hiszpanii, Francji, Włoszech, Grecji, Japonii, Chin, Kanady i Australii. Lubię czytać książki, malować paznokcie, chodzić na zakupy i pływać. Moje ulubione zwierzęta to psy, koty, konie i delfiny.
– Możesz poczekać?! Chcę znaleźć coś do pisania! – oznajmił Danny
– A po co?
– Chcę robić notatki! Jak niby mam to wszystko zapamiętać?! – spytał retorycznie
– Ech… Dobrze Lana, a nie lubisz…
– Biebera!
– Śmierć Bieberowi! – wykrzyknął Danny wstając
– Chyba już Ci coś tłumaczyłam…
– A… Tak… Racja… – uspokoił się i usiadł
– No i robaków. Pająków, karaluchów i wszystkiego co małe, wstrętne i kosmate. – dodałam
– Dziękuję. Teraz ty Cody.
– Ok. Nazywam się Cody Collin Carter, mam prawie szesnaście lat i jestem synem Hadesa. Na obozie jestem już jakieś dziesięć lat. Swój czas spędzam na treningach i ćwiczeniach. To tyle. – powiedział obojętnie
– Nie chcesz podzielić się z nami niczym więcej? – spytał dociekliwie Chejron, a Cody przecząco pokiwał głową
– Nie chcę wyjawiać poufnych informacji. Co jak w parawanie jest podsłuch? – spytał niby poważnie, a ja zaśmiałam się pod nosem
– Dobra. Weźcie te długopisy i kartki. – polecił Chejron, podając każdemu z nas przedmioty
– Ej! A jak prosiłem o coś do pisania, to nikt się nie zgłosił! – zauważył Danny
– Zamknij się i słuchaj! – ochrzaniłam go i walnęłam w ramię
– Teraz zapiszcie na tych karteczkach kilka informacji o sobie.
– A dlaczego? – spytał dociekliwie Danny
– Bo w parawanie może być podsłuch. – powiedział z sarkazmem Chejron
– Aaa… No i co z tymi kartkami?
– Wszystkie je wymieszacie. Kiedy już jakąś wylosujecie i przeczytacie, waszym zadaniem będzie dopasowanie informacji do właściciela.
– Aha! Czyli na przykład, jak na karteczce będzie pisać: „Mam cztery kopyta.”, to będę wiedzieć, że to Ty. – ucieszył się Danny
– Pisać! – wkurzył się centaur i wyszedł
Zabraliśmy się za pisanie. Po chwili wymieszaliśmy wszystkie karteczki i zaczęliśmy losować.
– Ok! Ja pierwsza!
Wyciągnęłam karteczkę i zaczęłam czytać.
– „Na obozie klepię już dziesiąty rok.”
– To ja! – krzyknął zadowolony Danny – Co wygrałem?!
– Danny kretynie! Miałam zgadnąć! A poza tym, to Cody mówił, że jest tu już dziesięć lat.
– Ja też. Obaj jesteśmy tu dziesięć lat.
– Jej… No dobra. Chcę losować jeszcze raz. – powiedziałam, rozwijając karteczkę – „Na obozie dziesięć lat spędziłem w domku Hermesa.” To też wy obaj. – powiedziałam zawiedziona tak łatwą „zagadką”
– Teraz ja! Uwaga czytam!
– A umiesz? – spytał z niedowierzaniem Cody, a Danny zmierzył go groźnym wzrokiem
– Zamknij się i nie przeszkadzaj! Ja teraz czytam! „Mój ojciec jest bogiem.” To proste! My wszyscy!
– To chyba jedyne co nas łączy… – mruknął Cody i wziął karteczkę – „Kiedyś zjadłem krawat.” – przeczytał i spojrzał wymownie na blondyna
– Co patrzysz na mnie?!
– Po pierwsze, zrobiłeś błąd w słowie „krawat”, a po drugie, wiem, że to Ty, bo to był mój krawat.
„Uuu… Cody z krawatem… Musi wyglądać bardzo se… szykownie! Lana, weź Ty się do cholery ogarnij!”
– To było dawno i nieprawda!
– Teraz ja! „Urodziny obchodzę piątego września.” Hmm… Dziwne. Ja swoje mam szóstego. Nie wiem o kogo chodzi… Który z was ma wtedy urodziny?
– Ja. – odpowiedzieli oboje
– Co? – spytałam zaskoczona
– No tak! Prawie zapomniałem, że urodziliśmy się tego samego dnia! Śmieszne co?!
– Niewiarygodne!
– „Mój ulubiony kwiat to róża.” – przeczytał Cody i spojrzał na mnie
– Skąd wiesz, że to ona?
– Nie ma błędów.
– A na drugie mam Rose. Pasuje nie? „Moim marzeniem jest zostanie wspaniałym herosem.” To na pewno Danny.
– Oczywiście! Na pewno mi się uda!
– „Kiedyś przebrałem się za Kubusia Puchatka.” – przeczytał Cody, a ja zaczęłam się śmiać
– No co?! Byłem mały! – oburzył się Danny
– Po co to w ogóle napisałeś? – spytał z kpiną Cody
– Bo mamy się poznać! Jako drużyna nie powinniśmy mieć przed sobą żadnych tajemnic!
– Ale takie szczegóły z Twojego życia, nie są nam potrzebne do szczęścia.
– Ciekawe jak sobie radzą inne drużyny…
– Na pewno idzie im lepiej, niż nam.
– Taa…
– „Lubię oglądać seriale i telenowele.” – przeczytał Danny – To na pewno Lana.
– Skąd wiedziałeś? – spytałam ciekawa
– Bo spędziłem z nim dziesięć lat w jednym domku i nigdy nie widziałem, by oglądał telenowele. – wyjaśnił uśmiechnięty Danny
Spędziliśmy jeszcze trochę czasu na tej zabawie. Było całkiem fajnie. Muszę przyznać, że naprawdę dowiedziałam się o chłopakach wielu rzeczy.
Potem przyszedł Chejron i kazał moim towarzyszom z drużyny złożyć parawan. Razem z innymi grupami poszliśmy na śniadanie. Okazało się, że oni robili dokładnie to samo co my.
Po posiłku mieliśmy mieć indywidualny trening z centaurem. Każda grupa z osobna. Najpierw Drużyna Pierwsza. My na końcu, więc w tym czasie siedziałam na wielkiej arenie, obserwując jak trenują inni obozowicze.
W końcu z lasu wyszła cała Drużyna Piąta z centaurem na czele. Podeszli do mnie. Annabeth, Percy i Dixon wyglądali na wymęczonych. Syn Posejdona trzymał się za prawe oko. Już miałam spytać, co się stało, kiedy nagle odezwał się Chejron.
– Gdzie Cody i Danny? – spytał
– Tu jestem! – wrzasnął Danny, który nagle znalazł się obok mnie
Cody też zjawił się błyskawicznie. Obaj stanęli obok mnie, naprzeciw centaura.
– Teraz pora na was. – oznajmił Chejron
– Jak wam poszło? – spytałam Annabeth
– Było… interesująco… – odpowiedziała wymijająco i z resztą drużyny poszła w swoją stronę
– Mam się bać? – spytał mnie na ucho Danny
Wzruszyłam tylko ramionami i ruszyłam za centaurem. Szliśmy przez las. Zastanawiałam się, dlaczego nie możemy trenować na arenie.
– A gdzie my właściwie idziemy?
– Na waszą prywatną arenę.
– Prywatną arenę?! – wykrzyknął z podekscytowania Danny, a jego oczy zalśniły z ciekawości
– Tak. Każda drużyna teraz taką ma. To ułatwi wam trenowanie. Każde ćwiczenia będą się na niej odbywały.
– Ale zarąbczaście! Jeszcze bardziej rozwinę swoje umiejętności!
– Jakie umiejętności? – spytał z kpiną Cody
Nagle wyszliśmy z lasu i…
REKLAMA
– Cześć! Nazywam się Danny Harrison i zapraszam na wspaniały blok reklamowy! Na początek małe głosowanie! Konkurs nosi nazwę „Miło mi Cię poznać!”. Myślę, że ci, którzy uważnie śledzą losy bohaterów „Pamiętnika Heroski” nie będą mieć problemu. Zadanie jest proste! Musicie zdecydować, które spotkanie bardziej wam się podobało. Czy było to A: Nocne spotkanie Lany i Cody’ego na ławce, czy B: Dużo wspanialsze spotkanie Lany i mnie na mostku. Wybór należy do was, ale pamiętajcie, że ja ją uratowałem. Możecie głosować od teraz! Jeśli chcecie, by wygrało spotkanie A, ślijcie SMS na numer 5609 o treści „Cody”. Ale wy przecież nie chcecie wysyłać SMS’a o tej treści! Wolicie zagłosować na B! Więc ślijcie SMS na numer 5609 o treści „Danny”. Wyniki waszego głosowania zostaną ogłoszone w następnym odcinku „Pamiętnika Heroski”! Głosujcie na mnie! Aha! Możecie też wysyłać e-maile na: pamietnikheroski@.com! Pamiętajcie, żeby głosować na mnie!
(Nagle słychać krzyki i koło Danny’ego pojawia się wściekła Lana.)
– Danny kretynie! Ja miałam zagrać w tej reklamie! Dlaczego zamknąłeś mnie w szafie?!
– L-Lanka… Nie bij… Chciałem tylko być sławny…
– To ja mam być sławna! Gdzie jest kamera?!
(Lana na niego krzyczy i szarpie za koszulkę.)
– Jesteś w kadrze.
(Lana się uspokaja i puszcza blondyna.)
– Oh… Hehe… Cześć! Jestem Lana Conners i…
– Co tu się dzieje?
(Do Lany i Danny’ego podchodzi Cody. Chłopak trzyma ręce w kieszeni i rozgląda się obojętnie.)
– Cody?! A Ty co tu robisz?! Miałem być tu sam!
– Ej! Dzieciaki! To ja reżyser! Tak, to ja reżyseruję tą reklamę i chcę wam powiedzieć, że to idzie na żywo!
– Co?! A ja taka nieogarnięta! Trudno. Wszystkie kamery i światła na mnie! Dobrze kochani, nasz blok reklamowy niestety dobiega już końca, więc chcę was tylko zachęcić do głosowania. To chyba tyle. Cody, chciałbyś coś powiedzieć?
– Tak. Koszt jednego SMS’a to 4,99 plus VAT.
– Głosujcie na mnie!
– Zamknij się Danny!
– Dziękujemy za obejrzenie naszej reklamy!
– Cięcie! Ale to już!
PO REKLAMACH
Wyszliśmy z lasu i znaleźliśmy się na sporej, okrągłej polanie, na której rozstawiony był sprzęt treningowy. Przy samym wejściu, stała drewniana tabliczka z narysowaną szóstką.
– Wow! Ale super! I to specjalnie dla nas?!
– Tak. Możecie trenować tu, kiedy tylko chcecie.
– Ta broń jest wspaniała! Czy to służy do odrąbywania łba?! Chcę to wypróbować!
Ja jakoś nie podzielałam tego zachwytu razem z blondynem. Przypomniało mi się zmęczenie, które widziałam na twarzach Drużyny Piątej i spoglądałam z obawą na śmiercionośny sprzęt treningowy.
– Kiedy zaczynamy?! Ja chcę już!
– Spokojnie Danny. Wszystko po kolei.
– Chejronie, a na czym właściwie będzie polegał nasz trening?
– Najpierw sprawdzę wasze umiejętności indywidualne i grupowe. Każdy z was ma lepsze i słabsze strony. Na treningach będziecie się rozwijać. Postaramy się też pokonać wasze słabości.
No i się zaczęło. Centaur kazał nam rozejść się po lesie. Każdy z nas poszedł w inną stronę. Szłam samotnie i rozglądałam się na boki. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Wszystko wyglądało normalnie, ale miałam złe przeczucia. Podejrzewałam, że coś się stanie. Zastanawiałam się, czemu ma służyć nasz „spacerek”. Bardzo byłam ciekawa co robią Cody i Danny.
Mijałam właśnie wielkie, stare, spróchniałe drzewo, kiedy usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. To było jakieś ciężkie dyszenie albo sapanie. Jakby ktoś się dusił. Szybko się odwróciłam i omal nie zemdlałam.
Przede mną stał zgarbiony i zakrwawiony Cody. W całym ciele miał powbijane ostre, metalowe ostrza. Jedną ręką opierał się o drzewo, a drugą trzymał na brzuchu. Głowę miał spuszczoną. Widziałam jak po twarzy leci mu krew.
– L-Lana… – wyszeptał
– Cody. Cody! Co Ci się stało?! – spytałam i podbiegłam do niego
Chłopak jednak nie pozwolił mi się do siebie zbliżyć.
– To Twoja wina…
– Co..? Ale Cody… Co się stało? G-gdzie Danny..? – spytałam, a głos coraz bardziej mi się łamał
– Nie żyje… – odpowiedział cicho
W pewnej chwili poczułam, że się duszę. Upadłam na kolana, trzymając dłonie na piersiach. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Z początku to do mnie nie docierało. Poczułam, że robi mi się słabo. W pewnej chwili zaczęłam szlochać.
– J-jak to n-nie żyje..? – wydusiłam z siebie cicho
– Ty go zabiłaś. – powiedział głośniej i podniósł głowę
Niemal krzyknęłam. Oczy chłopaka były całe czerwone. Źrenice też. Biło od nich zło i cierpienie. Jego poharataną i zakrwawioną twarz wykrzywiał ból.
– Nie… To nie prawda… Nie zabiłam go… – powiedziałam, choć tak naprawdę wcale nie byłam tego taka pewna
– Nie pamiętasz? To może mam Ci też przypomnieć jak zabiłaś swojego brata? – spytał złowrogim tonem
– Jake…
– Tak. Jego też zabiłaś. Tak samo jak połowę obozowiczów.
– Nie… – powiedziałam przez łzy
– I swoich rodziców…
– Nie…
Teraz już nie mogłam się powstrzymać. Zaczęłam głośno płakać. Łzy lały się po moich policzkach strumieniami. Słowa chłopaka odbijały się echem w mojej głowie.
– Zabiłaś ich wszystkich. To przez Ciebie Twoja matka nie żyje!
– Co? – spytałam podnosząc głowę
– Gdyby nie Ty, ona by żyła. Poświęciła się dla Ciebie, a Ty tego nie doceniasz. Jej poświęcenie poszło na marne. To Ty powinnaś umrzeć. Nie ona.
Słowa chłopaka były przesączone jadem, złością i nienawiścią.
– Ale ja nic nie zrobiłam…
– Chciałaś zabić też mnie…
– Nie, to nieprawda! Nie mogłabym Cię skrzywdzić! – krzyknęłam i spojrzałam na niego oczami pełnymi łez
– Tak? A co trzymasz w ręku? – spytał
Spojrzałam na swoją prawą dłoń. Trzymałam w niej zakrwawiony, metalowy, ostry nóż. Z krzykiem wypuściłam go z ręki. Zaczęłam się od niego odsuwać.
– Jesteś beznadziejną córką Zeusa. Ojciec pewnie się za Ciebie wstydzi. Nie jesteś godna nazywać się heroską. Nigdy nie dorównasz Thalii. Zawsze będziesz słaba. Nic niewarta. Bezużyteczna. Nie masz żadnych zdolności i umiejętności. Nie nadajesz się na córkę Zeusa.
Klęczałam na ziemi, podparta rękoma o kolana. Cała się trzęsłam. Po policzkach wciąż spływały mi słone łzy. Wpatrywałam się w ziemię.
Po chwili coś zaczęło do mnie dochodzić. Jak to możliwe, że… Przecież tylko ja i Jake wiemy co stało się z mamą… No i skąd Cody wie o moich najgorszych obawach i lękach. To niemożliwe… Coś tu jest nie tak…
Podniosłam głowę i krzyknęłam. Na około mnie chodziło pełno pająków. Były olbrzymie. Niektóre były większe ode mnie. Były też karaluchy, stonogi, dżdżownice i inne robale. Zaczęły się do mnie zbliżać w zastraszającym tempie.
– Co tu się dzieje?! – krzyknęłam, wstając
Nic z tego nie rozumiałam. Tego wszystkiego było zbyt wiele. Zaczęłam kręcić się wokół własnej osi. Te… Te robale coś do mnie mówiły… Słyszałam ich szepty w głowie. Zatkałam uszy rękoma, ale to nic nie dało. Byłam jak w transie. Głowa mnie bolała. Kompletnie nie wiedziałam o co chodzi.
Nagle coś do mnie dotarło. Zdałam sobie sprawę z pewnej niedorzeczności.
Wyprostowałam się i spojrzałam na Cody’ego. Starałam się uspokoić, by głos mi nie zadrżał.
– Ty nie istniejesz. – powiedziałam pewnie – One też. – dodałam wskazując na otaczające mnie paskudztwa
Wierzchem dłoni przetarłam mokrą od łez twarz. Przestałam się trząść. Musiałam wyglądać pewnie, zdecydowanie i odważnie.
– To tylko moje lęki. Te głęboko we mnie skryte. To się nie dzieje naprawdę. To mój umysł. Jesteście demonami stworzonymi przez moje lęki. Jakiś chory wytwór wyobraźni. Nie boję się. – powiedziałam
– Jesteś pewna?
– Tak. Jesteście tylko iluzją. Prawdziwy Cody ma czarne oczy, a nie czerwone. Nie jesteś nawet w połowie tak przystojny jak on. Jesteś tylko marną kopią. A poza tym, nikt nie wie o moich skrywanych lękach. Nikt nie wie, że tak naprawdę obwiniam się za śmierć mamy. To prawda, że nie nadaje się na córkę Zeusa. Wiem, że jestem słaba, ale nikomu o tym nie mówiłam. I to jest dowód. Jesteście tylko ucieleśnieniem moich lęków. – powiedziałam pewnie
Nagle owady zaczęły znikać. Po prostu rozpływały się jak mgła. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
– Nabrałeś mnie. Na szczęście w porę Cię przejrzałam. – zwróciłam się do chłopaka
– Bystra jesteś.
Gdyby to powiedział prawdziwy Cody, to pewnie bym się zarumieniła.
Podeszłam do zakrwawionego noża, który leżał na ziemi. Wzięłam go do ręki i przejrzałam się w jego lśniącym ostrzu.
Cody prychnął.
– No proszę. Co Ty chcesz zrobić? Dobrze wiesz, że nie mogłabyś mnie skrzywdzić.
– Mylisz się. Nie mogłabym skrzywdzić prawdziwego Cody’ego. Ty jesteś wyjątkiem. – powiedziałam i zdecydowanym ruchem rzuciłam nóż
Ostrze przeszło chłopaka na wylot i wbiło się w stojące za nim drzewo. Czerwonooki zaczął rozpływać się, tak jak wcześniej robale. Po chwili już go nie było. Spojrzałam na drzewo, w którym powinno być wbite ostrze. Nóż też zniknął. To bardzo dziwne, bo przecież trzymałam go w ręku…
Osunęłam się na ziemię i zaczęłam głęboko oddychać. Byłam w wielkim szoku. Nie mogłam się pozbierać. Starałam się nie rozpłakać. W myślach powtarzałam sobie, że muszę być silna. To było tylko złudzenie. Cody, Danny, Jake i moi rodzice są cali. Nic im nie jest. Nie skrzywdziłam ich. Nie skrzywdziłam nikogo.
Powoli się podniosłam i zaczęłam bez celu błądzić po lesie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy z powrotem znalazłam się na polanie treningowej.
Wyszłam na środek i wtedy spostrzegłam Chejrona, stojącego w cieniu drzewa. Odetchnęłam głęboko i podeszłam bliżej.
– Jesteś cała? – spytał, podając mi butelkę wody
– Tak, w porządku. – odparłam, choć nie było to do końca zgodne z prawdą
Po kilku minutach z lasu wyłonił się Cody. Na jego widok podniosłam się z ziemi. Chłopak był zgrzany i dyszał ciężko. Twarz miał umorusaną ziemią. Kiedy mnie zobaczył, odetchnął głęboko, jakby z ulgą i oparł się głową o najbliższe drzewo. Wstałam i pośpiesznie podeszłam do niego z wodą.
– Proszę, napij się. – powiedziałam, podsuwając mu pod nos butelkę
Chłopak spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu, wziął butelkę i napił się.
– W porządku? – spytał wciąż ciężko oddychając
– Tak, a z Tobą? Nie jesteś ranny?
– Nie. Chodźmy usiąść. – powiedział i ruszyliśmy w stronę Chejrona
W końcu i Danny wyłonił się z zza drzew. Chłopak był cały w ziemi i trawie. Włosy miał całe mokre, a twarz czerwoną i zdyszaną.
– Lana! Nic Ci nie jest! – krzyknął Danny i podbiegł do mnie
Bardzo ucieszyłam się na widok chłopaków. Byli cali i zdrowi. Cody miał swoje piękne czarne oczy.
– Cieszę się, że nic wam nie jest.
– Bardzo się o Ciebie martwiłem Lanuś. Dobrze, że jesteś cała.
– Świetnie sobie poradziłaś Lana. – powiedział Chejron – Wy też. Zaraz wam wszystko wytłumaczę.
– To lepiej usiądźmy. Wciąż mam nogi z waty. – oznajmiłam
– Zdaliście. – rzekł krótko centaur, kiedy usiedliśmy wygodnie na ziemi
– Co? – spytaliśmy zbici z tropu
– To był test. Każde z was zostało poddane próbie. Mieliście do czynienia z iluzją. Mgłą. To demony, które przybrały postać waszych największych lęków. Obserwowałem was. Byłem ciekaw jak sobie z nimi poradzicie. Lana poradziła sobie najszybciej. – wyznał Chejron, a ja zamrugałam z niedowierzaniem
– Naprawdę?
– Tak. Ty jako pierwsza zorientowałaś się, że masz do czynienia z iluzją. Spojrzałaś prosto w oczy swoim lękom i pokonałaś je. Wiem, że nie było to łatwe.
– Tak, to było okropne. Z początku bardzo się bałam i nie wiedziałam co się dzieje. Uwierzyłam, że to prawda. Myślałam, że stało się coś strasznego… – wyznałam cicho
– Ale udało Ci się. Jesteś naprawdę bystra. Cody, Ty też świetnie sobie poradziłeś. Z początku miałeś problem z ogarnięciem sytuacji. Byłeś wściekły, zdezorientowany i zagubiony. Wspomnienia Tobą zawładnęły. Wiem, że wymagało to od ciebie sporo wysiłku. W końcu doszedłeś do wniosku, że to nie jest prawdziwa rzeczywistość. Pokonałeś iluzję.
Zastanawiałam się, skąd centaur to wszystko wie. Przecież czekałam na chłopaków razem z nim.
– A ja?! A ja?! Powiedz coś o mnie! – poprosił Danny
– Tobie test zajął najwięcej czasu z całej waszej drużyny. – oznajmił Chejron, a Danny zrobił naburmuszoną minę – W swoich działaniach nie kierowałeś się rozumem. Uwierzyłeś w to, co zobaczyłeś. Polegałeś na wzroku. Zamiast walczyć umysłem, walczyłeś pięściami. Próbowałeś siłą pokonać coś, co było wytworem Twojej wyobraźni. Krzyczałeś, miotałeś się i biłeś. Jednak, kiedy doszedłeś do wniosku, że to na nic i przejrzałeś iluzję, zamiast walczyć czynami, zacząłeś walczyć słowami. Swoją determinacją, wiarą i siłą swoich słów, udało Ci się wygrać.
– O tak! Jestem super!
– Wszyscy jesteście. Muszę wam powiedzieć, że ze wszystkich drużyn, wy poradziliście sobie najlepiej.
– Naprawdę? – spytaliśmy chórem
– Tak. Świetnie się spisaliście. Możecie być z siebie dumni. Gratulacje. No, na dzisiaj koniec.
– Jak to?
– To był test sprawdzający wasze umiejętności dedukcji i logicznego myślenia. Zmierzyliście się ze swoimi słabościami. Teraz poznałem wasze słabe strony i wiem jak zaplanować treningi dla was. Pamiętacie te ćwiczenia w parawanie?
– No.
– Mówiliście o tym co lubicie, a czego nie. To pomogło w przygotowaniu testu. Teraz możecie już iść.
Wstaliśmy z ziemi i całą trójką ruszyliśmy ku wyjściu z polany. W pewnym momencie się zatrzymałam. Cody i Danny tego nie zauważyli i poszli razem beze mnie.
– Coś nie tak? – spytał Chejron
– Wciąż mam przed oczami to, co stało się w lesie. To było takie realistyczne. Naprawdę w to uwierzyłam.
– Z pewnością było to trudne. Rozumiem Twoje obawy. Wizja bliskiej Ci osoby, która mówi i robi takie okrutne rzeczy, musi być bolesna. – powiedział, a ja spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami – Dobrze, że jesteście razem w drużynie. Pogadałbym jeszcze, ale muszę pograć z Panem D. w remika, inaczej pozamienia w mlecze wszystkich satyrów. – dodał i pogalopował przed siebie
Westchnęłam głęboko i powolnym krokiem ruszyłam do swojego domku. Mimo, że według Chejrona świetnie poradziliśmy sobie na treningu, to nie byłam zbyt radosna. W głowie wciąż huczały mi słowa fałszywego Cody’ego. Nie mogłam o tym zapomnieć.
Zastanawiałam się, co takiego zobaczyli chłopcy. Oni też nie mieli łatwo. To musiało być coś, co bardzo ich poruszyło. Tylko co…?
Weszłam do domku i rzuciłam się na łóżko.
REKLAMA
– Cześć! Tu znowu ja – Danny Harrison! Chciałem wam przypomnieć o głosowaniu w konkursie „Miło mi Cię poznać!”. Wyślijcie SMS na numer 5609 o treści „Cody”, jeśli chcecie, by wygrało spotkanie A. Jeśli jednak chcecie, żeby wygrało spotkanie B, wyślijcie SMS na numer 5609 o treści „Danny”. Piszcie też e-maile na pamietnikheroski@.com! Do zobaczenia! Aha! Głosujcie na mnie!
PO REKLAMACH
Drogi Pamiętniku,
minęło już kilka dni od naszego pierwszego, grupowego treningu. Codziennie spędzamy bardzo dużo czasu na naszej prywatnej arenie. Chejron trochę nas przemęcza, ale nie narzekamy.
Chłopcy często się kłócą i rywalizują między sobą. Za to ja mam jeszcze indywidualne treningi, na których… jakby to powiedzieć… ćwiczę z Mgłą. Chejron stwierdził, że w naszej grupie mam do tego największe predyspozycje. Może dlatego, że moja mama posiadała prawdziwy wzrok. W każdym razie uczę się jak „rzucać” Mgłę, widzieć przez nią, rozpoznawać itp. Pracuję z takimi iluzjami jak na pierwszym treningu. Podobno to może być bardzo pomocne na misjach.
Właśnie… Misje…Danny i Cody nie mogą się doczekać, kiedy jakąś dostaniemy. Ja się trochę boję… Żadne z nas nigdy nie było na misji. Co jeśli nie damy sobie rady? To bardzo niebezpieczne. Nie jestem najlepsza w walce. Wolę wysiłek umysłowy. Nauka greki i Mgły przychodzi mi z łatwością. Co jeśli zawiodę swoich towarzyszy i z mojej winy misja się nie powiedzie?
Naprawdę się boję…
Zamknęłam pamiętnik i schowałam go pod poduszką.
Dopiero wróciłam ze śniadania, więc było jeszcze dość wcześnie.
Przebrałam się w długą, obcisłą, prostą bluzkę na ramiączkach. Była w kolorze moich oczu, a na środku był duży, czarny, drukowany napis: GOOD GIRLS LOVE BAD BOYS. Do tego założyłam króciutkie, jeansowe spodenki i klapki. Przeczesałam loki i wyszłam z domku.
Spacerując dostrzegłam, że pod jednym starym, wysokim drzewem stoją Claudia, Jake i Nico. Zaciekawiona podeszłam bliżej.
– Cześć! Co tam, jak tam?! – spytałam wesoło
– Wiesz… – zaczął niepewnie Nico
– CZEŚĆ LANA!
– Danny? Gdzie Ty…? Co Ty robisz na drzewie?! – wrzasnęłam, gdy spojrzałam w górę
Wysoko na drzewie, pod którym staliśmy, na grubej gałęzi stał Danny. Na gałęzi obok obojętnie siedział Cody.
– Co wy tam robicie?!
– Mieli zawody… – zaczął Nico
– Zawody?! No tak! Znowu rywalizowaliście! Co tym razem?! – spytałam nieźle wkurzona
– Wszystko. Biegi…
– Skok w dal…
– Siłowanie na rękę…
– Łucznictwo…
– Szermierka…
– Plucie w dal…
– Skakanie na jednej nodze…
– Wstrzymanie oddechu…
– Nurkowanie…
– Pływanie…
Claudia, Jake i Nico wymieniali po kolei te bezsensowne dyscypliny, w których chłopcy wzięli udział. Patrzyłam na nich z oburzeniem i niedowierzaniem.
– No, a teraz założyli się kto wejdzie wyżej na drzewo i… Danny utknął.
Utknął. Utknął! Ja nie mogę! Ta ich męska duma! I tak jest codziennie! Oni chyba nigdy się nie zmienią! Są gorsi niż dzieci!
– Jesteście z siebie zadowoleni? – spytałam ostro
– Ja tak średnio… – mruknął cicho Cody
– A można wiedzieć, który z was był na tyle inteligentny, by wpaść na pomysł wejścia na drzewo?
– Ja! – przyznał dumnie Danny
– No tak. Można było się domyślić…
– Lana!
Odwróciłam się i zobaczyłam jak w moją stronę biegną bracia Hood.
– Cześć. Stało się coś?
– Chejron wzywa Drużynę Szóstą.
– Gdzie Cody i Danny?
– Tu jesteśmy! – zawołał blondyn z góry
– Mógłbym spytać o co chodzi, ale chyba nie chcę wiedzieć. – stwierdził Travis
– Nie chciej. Ja spytałam i żałuję.
– Czemu Chejron chce nas widzieć? – spytał Cody
– Nie wiemy dokładnie.
– Myślę, że może chodzić o misję.
– Misję?!
– Nie róbcie sobie nadziei. Wątpię, by Chejron wysłał was od razu na coś poważnego.
– Ja muszę tam iść! Muszę iść!
– Danny głąbie! Nie wierć się tak, bo spadniesz! Lepiej powiedz co się stało! – krzyknął Connor
– Hehehe… No wiesz… – zaczął zakłopotany
– Ten kretyn nie potrafi zejść na dół. – dokończył Cody
Westchnęłam, wyprostowałam się i spojrzałam na blondyna.
– Podobno stopień ludzkiej głupoty jest wprost proporcjonalny do masy ciała. – oznajmiłam poważnym tonem, a wszyscy zebrani pod drzewem zaczęli się śmiać
Danny jako jedyny chyba nic nie zrozumiał, bo stał na gałęzi i gapił się na nas pytająco.
– O co chodzi? – spytał
– O to, że jesteś głupi. – odparł Cody
– Ej!
– Danny! Złaź z drzewa!
– Nie mogę! Jest za wysoko!
– Jak myślicie, kto pierwszy się zrypie? – spytał Travis
– Stawiam swój miecz, że Danny spadnie pierwszy! – wykrzyknął Jake
– Obstawiamy zakłady?! – spytał chytrze Connor i potarł ręce
– Cody wytrzyma dłużej. – stwierdził Nico
– Cody jest taki słodki… – westchnęła zauroczona Claudia
– Ty też?! – wykrzyknęli równocześnie Danny i Jake
– To ja teraz jestem za tym, że to Danny wytrzyma dłużej! – oświadczył Jake
– Zdrajca! – wykrzyknął zbulwersowany Nico – Cody nie spadnie!
– Danny też nie!
– Dajesz Cody! Jesteś najlepszy! – kibicowała dziesięciolatka – Połowa moich sióstr się w Tobie kocha!
W sumie, to miałam ochotę przyłączyć się do Claudii, ale ktoś musiał przerwać kłótnię. Travis i Connor obstawiali, który z chłopaków pierwszy spadnie, Nico i Jake się kłócili, córka Afrodyty krzyczała i kibicowała, Cody wciąż siedział obojętnie na gałęzi, a Danny stał i wpatrywał się w zebrany na dole, pod drzewem tłum. Po chwili dołączył do kłócących się i zaczął droczyć się ze starszym synem Hadesa.
– Dobra starczy! Uspokójcie się! – krzyknęłam i wszyscy jak na komendę ucichli – Travis! Connor! Idźcie do Chejrona i przekażcie, że zaraz będziemy!
– Tak jest kapitanie! – zasalutowali mi i odeszli
– Wy przestańcie się kłócić! – zwróciłam się do członków Drużyny Pierwszej – A ty Danny, złaź do cholery z tego drzewa!
– Jesteś taka śliczna, kiedy się złościsz… – zachwycił się chłopak
– Danny!
– Ale ja nie wiem, jak mam zejść… – pożalił się
– Nie wpieniaj mnie!
– Ech… Danny, gdyby płacono za głupotę, to byłbyś chyba najbogatszy na świecie. – stwierdził Cody
– Ach tak?! Mądrala się znalazł! Jak jesteś taki cwany to zejdź!
– A proszę.
Cody zgrabnie i bez najmniejszych problemów, zaczął po gałęziach schodzić w dół. Kiedy był już w połowie drogi, skoczył i zwinnie wylądował na ziemi. Ja i Claudia westchnęłyśmy rozmarzone, a Danny i Jake zmarszczyli brwi. Cody podszedł do mnie i ustał obok. Razem obserwowaliśmy Danny’ego.
– Po prostu rób to co Cody.
Kiedy Danny to usłyszał, cały poczerwieniał ze złości. Zaczął schodzić po gałęziach. Wyglądało to dosyć ślamazarnie i komicznie. Kiedy był już przy końcu… spadł.
– Ała…
– Pośpiesz się głąbie. Chejron na nas czeka. – przypomniał czarnowłosy
Kiedy blondyn się podniósł, całą trójką ruszyliśmy w stronę Wielkiego Domu. Na werandzie siedział Pan D., który jak zwykle grał w karty. Chejron stał oparty o balustradę.
– Cześ…
– Ty się nie odzywaj! – przerwałam blondynowi, przypominając sobie jego ostatnią wpadkę
– Dzień dobry.
– Dzień dobry Chejronie. Dzień dobry Panie D.
– Czy to misja?! Czy to misja?! – wypalił Danny, a ja i Cody westchnęliśmy zrezygnowani
– Może wejdźmy do środka. – zaproponował centaur
Weszliśmy za Chejronem i usiedliśmy na kanapie.
– No więc… Czy to misja?! Czy to misja?!
– Danny zamknij się! – krzyknęłam równocześnie z synem Hadesa
– No już, już. Uspokójcie się. Wezwałem was, bo chodzi o misję.
– TAK!
– Danny!
– No dobra… Nie dacie się cieszyć…
– Chejronie, nie zwracaj na niego uwagi, tylko kontynuuj.
– Dla waszej grupy trafiła się misja…
– Już wiem! Mamy pomóc Drużynie Piątej, prawda?!
– Nie Danny.
I całe szczęście. Annabeth, Percy i Dixon już od kilku dni są na bardzo ważnej misji. Pewnie walczą z groźnymi potworami. Ja nie dałabym rady. Nie umiem tak walczyć…
– Czy wszystko u nich w porządku? – spytałam
– Tak. Niedawno się ze mną kontaktowali. Świetnie sobie radzą i nie potrzebują pomocy. Zresztą i tak bym was do nich nie wysłał.
– Dlaczego?
– Dlatego, że żadne z was nie było nigdy na misji. W grupie pracujecie od niedawna i jeszcze się za bardzo w tym zadaniu nie odnaleźliście, więc na początek dostaniecie łatwą misję.
– To niesprawiedliwe… – mruknął naburmuszony Danny
– Nie smuć się. Chcesz gorącą czekoladę? – spytał Chejron i nalał z dzbanka do trzech kubków ciepły płyn
Podał każdemu z nas kubek z czekoladą i mówił dalej.
– Chodzi o Herę…
Danny zakrztusił się płynem i cały się opluł.
– To wspaniałe! Co mamy zrobić?! Ochraniać ją?! Obronić przed potworami?! A może została okradziona?!
– Eee… Nie. Królowa Niebios ma pewien problem i poprosiła mnie, bym wysłał jej jakichś herosów do pomocy. Pomyślałem o was.
– A co to za problem?
– Tego dowiecie się na Olimpie…
– Na OLIMPIE?! – wrzasnął Danny, wstał przy czym szturchnął mnie i Cody’ego, co spowodowało, że byliśmy cali mokrzy
– Danny! – krzyknęliśmy oboje
– Ups… Chyba rozlaliście czekoladę na ubrania…
– My?! To Ty nas szturchnąłeś!
– Moja bluzka… Danny ja Cię chyba zabiję!
– Danny kretynie! Patrz na moje spodnie!
– Hehe! To wygląda jakbyś się zla… – blondyn przerwał napotykając groźny wzrok czarnowłosego
– Jesteś idiotą!
– Oj! Ale wy macie trudne sprawy! Żeby wam było raźniej, też się obleję! – zakomunikował Danny i wylał na swoje jeansy całą zawartość kubka – Ała! Ała! Gorące!
– I to jest solidarność! – rzekł rozbawiony Chejron – Ale wracając do tematu, to udacie się na Olimp, a tam Hera wam wszystko wyjaśni.
– Kiedy mamy wyruszyć? – spytałam
– Najlepiej za chwilę.
– A czy nie powinniśmy pójść do Wyroczni? – spytał Cody
– Nie. W tym wypadku jej pomoc nie będzie konieczna. Misja nie jest niebezpieczna. Myślę, że gdyby Wyrocznia miała wam coś do zakomunikowania, to przyszłaby do was.
– Aha…
– Czyli co mamy teraz zrobić?
– Idźcie do domków się przebrać i weźcie potrzebne rzeczy. Za pięć minut spotykamy się przy bramie. Argus was odwiezie.
Wybiegliśmy z Wielkiego Domu i udaliśmy się do swoich domków. Wpadłam do środka niczym burza. Ściągnęłam mokrą bluzkę i spodenki. Pierwsze co wpadło mi w ręce, okazało się być różową sukienką do kolan. Cóż… Mogło być gorzej. Trochę to nie pasuje na misję, ale miałam za mało czasu, żeby zastanawiać się nad ubiorem. Żałowałam jedynie, że nie jest niebieska. Na nogi założyłam czarne balerinki. Pochwyciłam plecak i zaczęłam do niego pakować wszystko, co mi się nawinęło. Nie wiedziałam za bardzo, co na taką misję mam wziąć.
Po chwili byłam już gotowa. Pognałam na szczyt wzgórza. Zwolniłam dopiero, gdy minęłam kamienną ławeczkę.
Przy bramie stali już Chejron i Cody. Ten drugi ubrany był w ciemnoniebieską, luźną bluzę i białe spodenki do kolan. Ustałam obok i w ciszy czekaliśmy na spóźnialskiego syna Apolla.
– Już jestem! – usłyszeliśmy, a po chwili dostrzegliśmy zbliżającą się do nas sylwetkę chłopaka
Blondyn ubrany był w pomarańczową, luźną bluzę i czarne spodenki do kolan. Włosy miał jak zwykle roztrzepane, a na twarzy gościł uśmiech. Kiedy ustał obok Cody’ego, zaczęłam się chichrać pod nosem.
– Co się stało? Ubrałem bluzę na odwrót? Czasem mi się to zdarza. – oznajmił Danny
– Wasze spodenki… – wydusiłam przez śmiech – I bluzy… Zmówiliście się, czy jak?
Chłopcy spojrzeli po sobie i zrozumieli o co mi chodzi.
– Moje spodenki są fajniejsze!
– Nie, bo moje!
– Ja je założyłem pierwszy!
– A skąd wiesz, że nie ja?!
– Bo ja jestem fajniejszy!
– Hej! Przestańcie, nie jesteście przecież identyczni! Wasze spodnie i bluzy różnią się kolorami.
– No tak. Ja wziąłem czarne, żeby pasowały do pomarańczowych koszulek.
– A ja wziąłem białe, żeby… kontrastowały z włosami… – dodał ciszej Cody, a ja zaczęłam się śmiać
– Dobrze, że bluzy też różnią się kolorami. Ale naprawdę chłopcy, jesteście gorsi niż dzieci.
– E tam! A kto patrzy ludziom na spodenki i bluzy? – spytał retorycznie Danny i machnął ręką
– Dobrze. Jesteście gotowi? Wskakujcie do furgonetki i zachowujcie się. Argus będzie miał na was oko. Powodzenia.
Wsiedliśmy do samochodu, Argus – mężczyzna z oczami na całym ciele, odpalił silnik i ruszyliśmy. W środku siedzieliśmy w ciszy. Trochę się denerwowałam, bo opuszczałam obóz pierwszy raz od wielu dni. Bałam się, bo nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Nie tak planowałam swój pobyt na obozie. Nie chciałam chodzić na misje i walczyć z potworami. Wiem, że tak wygląda życie przeciętnego herosa, ale ja nie jestem stworzona do walki. To nie jest moje powołanie. Nie wiem, jak ja sobie poradzę…
Wjechaliśmy w bardzo ruchliwą, głośną i zatłoczoną ulicę Nowego Jorku. Utknęliśmy w korku.
– Chodźcie. Empire State Building jest niedaleko. Dojdziemy tam na piechotę. – powiedział cicho Cody, a my pokiwaliśmy głowami – Wysiądziemy tutaj. – dodał głośniej, a Argus skinął głową
– Dziękujemy. Do widzenia. – powiedziałam wychodząc
Opuściliśmy samochód i wmieszaliśmy się w tłum przechodniów.
– Jak ja tęskniłam za Nowym Jorkiem! – wyznałam zachwycona
Stanęliśmy pod gmachem budynku. Ze zdenerwowania przygryzłam dolną wargę.
– No… To idziemy…
Weszliśmy do środka i podeszliśmy do mężczyzny siedzącego za kontuarem. Leniwie przeniósł wzrok z gazety na nas.
– My na piętro sześćsetne. – oznajmił twardo Cody
Mężczyzna zmierzył po kolei każdego z nas.
– Herosi, hę? No dobra.
– Łatwo poszło… – mruknął Danny, kiedy już zamykały się za nami drzwi windy
Nie wiem ile jechaliśmy. Czas bardzo mi się dłużył. Ze zdenerwowania zaczęłam bawić się włosami. Nie wiedziałam czego się spodziewać.
Nagle winda się zatrzymała i drzwi się otworzyły. Wyszłam i zaparło mi dech w piersiach. Przed nami rozpościerał się przepiękny widok.
Ogromna góra, a na jej szczycie główna siedziba bogów. Budynek zbudowany był z marmuru. Wszędzie stały posągi bogów i świątynie im poświęcone. W strumykach pływały najady, a między drzewami biegały driady. Szliśmy schludnym, wąskim kamiennym chodniczkiem.
Doszliśmy na duży plac, przy którym stała urocza, niewielka restauracja. Pod parasolami siedziały młode dziewczyny, zapewne jakieś nimfy, popijające kolorowe napoje. Satyrowie grali na piszczałkach, zajmowali się roślinami i ganiali driady. Wokół stały stoły, zastawione wykwintnym jedzeniem. Muzy siedziały na środku, śpiewały i grały na instrumentach. Wokół spacerowali pomniejsi bogowie. Wszędzie coś się działo. Każdy był czymś zajęty, miał swoje sprawy, obowiązki i zainteresowania.
– Annabeth świetnie się spisała. Tu jest pięknie. Nie dziwię się, że bogowie cały czas tu siedzą.
– Czy to jest basen?! I fontanna z nektarem?! – zachwycał się Danny
– Juhu! Cześć przystojniaku! – zawołały najady, kąpiące się w strumyku – Chcesz z nami popływać?! – spytały Cody’ego
Ustaliśmy i spojrzeliśmy na nie zdziwieni.
– Co? – spytał syn Hadesa
– No chodź tu przystojniaku!
„Aaa! Co to za *****?! Jak ja je tylko dorwę! Zaraz im kudły powyrywam! Jak one śmią?! Cody jest mój!Co za bezczelne lafiryndy!”
Danny zaczął się śmiać, a ja czułam, że zaraz wybuchnę. Z furii cała się gotowałam. Cody westchnął ciężko i ruszył przed siebie. Danny padł ze śmiechu na ziemię i zaczął się czołgać za synem Hadesa.
– Gdzie idziesz?!
– Chcemy się z Tobą pobawić!
– Nie odchodź! Jesteś taki gorący! Kręcisz mnie!
„Aaa! Co za niewyżyte, zboczone, napalone ździry! Zatłukę, zadźgam, wybebeszę, powieszę, urwę łby, utopię, spalę, nabije na pal i zdepczę! Lana, weź Ty się do cholery ogarnij!”
Wzięłam kilka głębszych wdechów i ruszyłam. Wymagało to ode mnie sporo wysiłku, ale udało mi się nie wybuchnąć. Zebrałam się w sobie. Szłam powoli. Zacisnęłam dłonie w pięści. Musiałam nad sobą panować. Kontrolowałam się siłą woli. Miałam ochotę coś zniszczyć.
Ominęłam czerwonego ze śmiechu Danny’ego.
– Danny… – zaczął Cody – Oddychaj, bo się udusisz.
– Ale to takie śmieszne!
– Może dla Ciebie… – powiedziałam równocześnie z synem Hadesa
Danny podniósł się z ziemi, podparł się o mnie i wziął kilka głębszych wdechów.
– W sumie to niesprawiedliwe. – stwierdził, gdy się już uspokoił
– Co takiego?
– To, że nawet nimfy na Ciebie lecą!
– Danny… zamilcz.
– Lepiej już chodźmy. Nie jesteśmy tu na zwiedzaniu. Mamy coś do zrobienia.
W ciszy przemierzaliśmy dalszą część drogi. Stanęliśmy przed wielkimi, złotymi, wysadzanymi klejnotami drzwiami. Nagle wrota się otworzyły.
Przed nami stanęła piękna, szczupła, średniego wzrostu kobieta. Miała czarne włosy upięte w luźny kok. Oczy miała duże i niebieskie. Ubrana była w długą do ziemi suknię z kolorowych, pawich piór. Na głowie miała połyskujący, bogato zdobiony diadem.
– Witajcie herosi. – przywitała się, a my złożyliśmy jej pokłon
– Zostaliśmy wysłani tu na misję.
– Tak wiem. Potrzebna mi pomoc, więc poprosiłam Chejrona o wysłanie kilku herosów. Cieszę się, że już jesteście. Chodźcie za mną do ogrodu.
W ciszy ruszyliśmy za Herą. Spojrzałam na chłopaków. Danny musiał być bardzo podekscytowany. Cody szedł spokojnie. Wyglądał na bardzo zamyślonego.
Weszliśmy do wspaniałego ogrodu. Zaparło mi dech w piersiach. To miejsce było przepiękne. Ogromne, zielone drzewa, na których rosły soczyste, kuszące, kolorowe owoce. Między pięknymi, pachnącymi, wielobarwnymi kwiatami wiły się kamienne alejki. Gdzieniegdzie stały drewniane ławeczki. Na środku stała duża, kamienna fontanna, z której tryskała woda. Gdzieś w oddali dało się słyszeć szum strumyka.
– Jak tu cudownie! – zachwyciłam się, a Hera uśmiechnęła się zadowolona
– Co konkretnie mamy tu zrobić? – spytał Cody
– Widzicie, w moim ogrodzie hoduję pawie. Są dla mnie bardzo ważne. Uwielbiam je i spędzam z nimi wiele czasu. Zazwyczaj są bardzo posłuszne, ale ostatnio zaczęły się dziwnie zachowywać. Właściwie to jeden z nich. Mój ulubieniec Prince. Wciąż ucieka i jest niesforny.
– Powtórzę. Co konkretnie mamy tu zrobić?
– Złapać go, synu Hadesa. – powiedziała ostro Hera
Momentalnie zaczęłam się śmiać. Naprawdę. To było takie zabawne. Chichrałam się jak idiotka. Chłopcy natomiast wybałuszyli oczy i spoglądali na Herę z niedowierzaniem.
– Co?! To żart?! To ma być misja?! Złapanie pawia?! To po to tu przyszliśmy?! Co to do cholery jest?! A co z niebezpieczeństwem i narażeniem życia?! Gdzie są potwory?! Ja miałem walczyć! – wydzierał się Danny
– Uspokój się synu Apolla. – skarciła go bogini
– To chyba jakieś nieporozumienie. Herosi nie zajmują się czymś takim. – zaczął wyjaśniać Cody
– Mylisz się. To nie jest nieporozumienie. Herosi są po to, by pomagać bogom.
– Ale to nie fair! Nie wolno wam się tak nami wyręczać! – oburzył się Danny, więc ja i Cody zatkaliśmy mu usta
– To wasze zadanie. Przyjęliście je i nie ma odwrotu. Nikt nie mówił, że będziecie walczyć. Ja tylko prosiłam o kogoś do pomocy.
– A nie może go Pani sama złapać? – zasugerował Danny
– Próbowałam, ale Prince się zbuntował i nie chce mnie słuchać. To pewnie to dojrzewanie, ale Zeus powiedział, że jeśli jeszcze raz narobi mu na tron, to się go pozbędzie i przerobi na wycieraczkę. Ja nie wiem jak on chce to zrobić, ale nie chcę, żeby mój kochany Prince był wycieraczką. – wyznała łamiącym się głosem – Jestem zdesperowana. Prince to mój ulubieniec. Muszę go odzyskać… – dodała i zaczęła szlochać
Patrzyliśmy na nią z zakłopotaniem i zażenowaniem.
– No już, już. Proszę się nie martwić i uspokoić. My go znajdziemy. – pocieszyłam boginię i uśmiechnęłam się
– Co?!
– Cii! Nie widzicie w jakim jest stanie? – spytałam chłopaków szeptem – To w końcu nasza misja. Musimy to zrobić.
– No dobra… – zgodzili się niechętnie
– No! Widzi Pani?! Proszę sobie gdzieś usiąść, a my się wszystkim zajmiemy.
– Dziękuję.
– Proszę tylko powiedzieć gdzie mamy zacząć szukać. O! I jak go poznamy?
– Ma niebieską obrożę z medalikiem. Tu jest jego smycz. – powiedziała drżącym głosem i podała mi ją – Ostatnio widziałam go dwa dni temu. Na pewno jest w ogrodzie, ale nie wiem gdzie dokładnie. – dodała
– Na pewno go znajdziemy. – zapewniłam i odeszłam z chłopcami
Szliśmy wąskim, kamiennym chodniczkiem między krzakami i kwiatami.
– Wiesz co? – zwrócił się do mnie Danny
– Hmm?
– Masz dobre podejście do bogów. – stwierdził i wyszczerzył zęby
– Nie przesadzaj. Po postu jej współczuję. I nie wiem jak wam, ale mi się podoba taka misja. No, bo zobaczcie sami! Jesteśmy w ogrodzie Hery na Olimpie! Nie musimy się bać, że nagle coś wyskoczy z krzaków i nas pożre. Dobrze, nie tego oczekiwaliście, ale mogło być gorzej.
– Na przykład?
– Na przykład… Mogliśmy walczyć z obślizgłymi robalami i szczurami w śmierdzących i brudnych kanałach.
– Taa… Może masz rację.
– Hej! To dopiero początek. Jeszcze nie raz rozwalimy kilka potworów. Możecie to potraktować jako wycieczkę. Jedyne co musimy zrobić, to znaleźć pawia.
Przeszliśmy jeszcze kilka metrów, kiedy nagle Danny krzyknął.
– Jest! Widzę go! Patrzcie!
Ja i Cody spojrzeliśmy we wskazanym kierunku. W cieniu drzewa siedział dość duży, szary paw.
– To nie on. – oznajmiłam zawiedziona
– Skąd to wiesz? – spytał rozczarowany blondyn
– Bo ten paw jest szary.
– I?
– To jest samica.
– A Ty skąd to wiesz?
– Samice są szare i pospolite. Samce są piękne, dumne i mają kolorowe pióra, którymi zwracają na siebie uwagę samic. No, a wiemy, że Prince to samiec i w dodatku ma niebieską obróżkę.
– Aaa… Wiedziałem. – powiedział uśmiechnięty Danny i poszliśmy dalej
Ogród był naprawdę wielki. Bardzo łatwo mogliśmy się zgubić. Co krok się czymś zachwycałam. Największe wrażenie robiły na mnie kwiaty.
– Nie dziwię się, że Wyrocznia nie była potrzebna. Co by nam powiedziała?
– I jak my niby mamy tu znaleźć tego pawia? W sumie to rozumiem dlaczego uciekł. Żyć tak na uwięzi ze smyczką i obrożą… Kto by tak chciał? Biedak ma pecha. Pewnie chciałby być wolny i zarywać do wszystkich samic. Szpanowałby swoim ogonem, a one mdlałyby z zachwytu.
– Danny, Ty jednak masz coś z głową.
– No, ale to prawda! Wam by się podobało takie życie?
– To tylko zwykły paw.
– Może to tylko zwykły ptak, ale na pewno nie zasługuje na to, by przerobić go na wycieraczkę.
– Dobra. Koniec tego gadania. Rozdzielmy się, to na pewno go znajdziemy. – oświadczył Cody, a my pokiwaliśmy głowami
Cody poszedł na lewo, Danny na prawo, a ja wybrałam środek. Szłam w ciszy i nasłuchiwałam. Mijałam kwiaty tak nienaturalnie wielkie, że mogłam się za nimi bez problemu schować. Natknęłam się na piękne, pachnące, czerwone róże. Ich pąki były większe od mojej pięści. Miały taki słodki zapach. Czułam jak mnie hipnotyzuje i zniewala. Zerwałam sobie kilka kwiatów. Jedną mniejszą różę włożyłam sobie we włosy.
Dalej chodziłam i bacznie wypatrywałam najmniejszego ruchu. Niestety byłam sama. Zastanawiałam się, jak idzie chłopakom. Miałam nadzieję, że lepiej niż mi.
Lana, pomyśl. Gdybyś Ty była zbuntowanym pawiem, to gdzie byś poszła? To proste! Ja zjadłabym żelki! Hmm… Ciekawe, czy pawie jedzą żelki…
Nagle dostrzegłam w krzakach jakiś ruch. Zaczęłam się po cichu skradać. Przystanęłam na chwilę i bez namysłu rzuciłam się w krzaki.
– Mam Cię! – krzyknęłam, obezwładniając ofiarę
– Lana?
– Cody? – spytałam zaskoczona i otworzyłam oczy – Co Ty tu robisz?
– Szukam tego pawia. – odparł, jakby to było oczywiste
– Ja też. Jak Ci idzie? – spytałam z nadzieją
– Yyy… średnio. A teraz mam do Ciebie taką prośbę serdeczną.
– Jaką?! – wypaliłam zachwycona
– Możesz ze mnie zejść?! – wykrzyknął, a do mnie dopiero wtedy dotarło co się dzieje
Cody leżał brzuchem na trawie, a ja jakby nigdy nic siedziałam mu na plecach.
– Oj! Przepraszam! – krzyknęłam i poczułam jak na mojej twarzy pojawiają się różowe rumieńce
Szybko zeszłam z Cody’ego i zaczęłam zbierać z trawy kwiaty, które mi się rozsypały. Cody podniósł się z ziemi i otrzepał.
W milczeniu ruszyliśmy dalej. Cody włożył ręce w kieszenie bluzy. Idąc, ukradkiem spoglądałam na jego zamyśloną twarz.
– Widziałaś coś ciekawego? – spytał nagle
„Tak! Ciebie!”
– Nie. Od kiedy się rozdzieliliśmy nie widziałam niczego szczególnego. – odparłam – A Ty?
– Też nie.
Szliśmy jeszcze kilka minut. Nagle usłyszałam jakiś wrzask, coś na nas wpadło i razem z synem Hadesa wylądowałam na ziemi.
– Mam Cię!
– Danny? – spytaliśmy równocześnie, patrząc sobie w oczy
– Lana? Cody?
– Mam jakieś cholerne deja vu! – powiedział Cody
– A co wy tu robicie?
– Szukamy tego pawia. – odparłam
– Ja też. Jak wam idzie?! – spytał z nadzieją
Zaśmiałam się i wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z synem Hadesa.
– Yyy… Średnio. A teraz mamy do Ciebie taką prośbę serdeczną… – powiedzieliśmy równocześnie
– Jaką?! – spytał ożywiony blondyn
Odliczyłam po cichu do trzech.
– Możesz z nas zejść?! – wykrzyknęliśmy równo
– Przepraszam, myślałem, że to ten paw. – wyznał Danny i powoli wstał
– Moje plecy…
– Co z nimi? – spytał Danny, a my wstaliśmy i otrzepaliśmy się z trawy
– Ktoś mi je zgniótł! – wypaliliśmy w tym samym momencie
– Jej… To trochę dziwne… Ćwiczyliście to? – spytał powoli
– Nie głąbie.
– Dobra, teraz to się naprawdę boję!
– Ech…
– Idiota…
Całą trójką szliśmy dalej. Milczeliśmy. Skupiliśmy się na znalezieniu pawia. Wypatrywaliśmy najmniejszego ruchu.
– Nudzę się.
– Cicho Danny, skup się.
– Tak, musimy znaleźć tego pawia.
– Pawia to ja mogę puścić… – mruknął naburmuszony blondyn, a ja walnęłam go w głowę
Nagle się zatrzymaliśmy. Nad strumykiem, który przepływał kilka metrów od nas, siedział paw. Zwierzę było dość duże, piękne, kolorowe, dostojne i dumne. Jego ogon ciągnął się niczym welon. Zauważyłam, że na szyi miał niebieską obróżkę. Paw siedział w cieniu rozłożystego drzewa. W spokoju obserwował latające wokół motyle.
– Piękny… – szepnęłam – Jak go złapiemy?
– Musimy mieć jakiś plan.
– Ja go na pewno schwytam! – powiedział pewnie Danny
– Cicho, schować się!
Kucnęliśmy i schowaliśmy się za krzakami.
– No dobra i co teraz?
– Jeszcze nie wiem.
– A co wy na to, że pójdziemy na żywioł i po prostu się na niego rzucimy? – zaproponował Danny, a my niepewnie pokiwaliśmy głowami
Dosłownie wyczołgaliśmy się z krzaków. Zaczęliśmy się skradać. Cody dał nam znak i rzuciliśmy się na ptaka. Paw jednak był o wiele szybszy i zdążył przed nami uciec.
– Ale dał dzidę! – wykrzyknął Danny, wstając z ziemi
– Gdzie on pobiegł? – spytałam i razem zaczęliśmy się rozglądać
– Tam jest. – powiedział Cody i wskazał palcem
Prince stał kilka metrów od nas i łapał dzikim, groźnym spojrzeniem. Danny bez namysłu rzucił się biegiem w stronę ptaka. Zaczął go gonić, co wyglądało bardzo zabawnie. W pewnej chwili paw zrobił coś, co całkowicie mnie zaskoczyło. Prince wbiegł na drzewo! Tak! Naprawdę! Poważnie mówię, wbiegł na drzewo! Nie wskoczył na gałąź, tylko po prostu wbiegł po grubym konarze i usiadł wysoko.
– OMG! WTF?! – wykrzyknął Danny
– Zacne ptaszysko.
– Jak on to zrobił?
– To jest… – zaczął tajemniczo Danny – Ptak ninja! – dodał szybko i z całej siły kopnął w drzewo
– No debil….
– Ała! – zawył blondyn
– Hahaha! Brawo! No mówię, debil! – zaśmiałam się
– Przez Ciebie wspiął się jeszcze wyżej. – powiedział w miarę spokojnie Cody
– Nie czepiaj się. Wystarczy tam tylko wejść i go złapać.
– Skoro jesteś taki mądry, to sam to zrób.
– Dobra! A żebyś wiedział, że to zrobię! Udowodnię jaki ze mnie kozak!
– Ty! Kozaku! Masz smycz. – powiedziałam rozbawiona i rzuciłam blondynowi smycz, którą ledwo złapał
Chłopak spojrzał gniewnie na Cody’ego i zaczął się ślamazarnie wspinać na grube, stare drzewo. Ja i syn Hadesa westchnęliśmy i usiedliśmy zrezygnowani na trawie.
– Nie śpiesz się głąbie! Mamy czas! – zawołał Cody, kiedy Danny po raz kolejny zsunął się na ziemię
– Dziękuję za pomoc! – odkrzyknął z sarkazmem
– Zawsze do usług.
Po kilku minutach Danny wdrapał się na drzewo. Zaczął czołgać się po gałęzi. Niestety, kiedy tylko Prince go zauważył, nastroszył się i czym prędzej rozpoczął ucieczkę po gałęziach w dół. Zwinnie zeskoczył i czmychnął gdzieś w krzaki.
– Co?
– Jak on to zrobił?
– Czemu go nie złapaliście?! – rzucił nam blondyn
– Niby jak?! – spytałam
– Danny! Wystraszyłeś go!
– Ja?! Czemu znów na mnie wszystko zwalacie?! – oburzył się Danny, trzymając się grubej gałęzi
– No Ty, bo my tylko sobie siedzimy! – odparł szczerze Cody
– No właśnie! A ja się chociaż staram!
– Przestań już, tylko złaź z drzewa. – powiedziałam, rozglądając się za pawiem
– Przecież wiesz, że nie umiem! Pamiętasz co było ostatnio?!
– Ja pamiętam. – przyznał Cody – Dlatego chciałem, żebyś teraz też wszedł. – dodał złośliwie
– To było wredne!
– Trudno, złaź.
Danny zaczął… schodzić? Jeżeli można to tak nazwać. Wyglądało to bardzo śmiesznie, bo w pewnym momencie spadł. Chociaż to mało powiedziane. On gruchnął jak worek ziemniaków. Nic tak nie cieszy ludzi, jak nieszczęście innych.
– Nie martwcie się! Nic mi nie jest!
– A szkoda… – mruknął Cody
Danny wstał i jęcząc z bólu podszedł do nas.
– Nic Ci nie jest? – spytałam, szczerze przejęta stanem chłopaka
– Nie, tylko trochę się poobijałem. Nic nie złamałem. Spadłem tylko z wysokości metra. To za mało, by coś mi się stało. – odparł z uśmiechem
– To dobrze. Powinieneś uważać. Co by się stało, gdybyś uderzył się w kręgosłup albo skręcił kark?
Danny poczochrał się po włosach i uśmiechnął się zawstydzony moją troska o niego.
– Lepiej już chodźmy. Trzeba w końcu złapać tego pawia.
Ponownie ruszyliśmy w drogę. Szliśmy wąskimi, kamiennymi chodniczkami. Po jakimś czasie udało nam się znaleźć ptaka. Znów zaczęliśmy go gonić. Było to strasznie irytujące. Jakby tego było mało, Danny puścił ze swojego odtwarzacza jakąś głośną, wkurzającą, durną, żywą, wesołą melodyjkę. Kazaliśmy mu ją wyłączyć, ale on się uparł. Powiedział, że muzyka jest nieodłączną częścią jego życia i mu pomaga. Owa melodyjka dodaje mu energii i napędza do działania. Dzięki niej lepiej mu się biega. Po jakimś czasie zaczęłam utwór ignorować. Kiedy spytałam syna Apolla skąd go ma, odpowiedział, że sam go skomponował. W jego domku jest mnóstwo instrumentów i muzycznych sprzętów. Miał pomysł i „wizję”, więc skomponował ten kawałek i wrzucił na odtwarzacz. Musze przyznać, że jestem pod wrażeniem. Pochwaliłam go, a on się zarumienił, uśmiechnął i powiedział, że z chęcią da mi do przesłuchania wszystkie swoje utwory. Zgodziłam się.
Tak więc, całą trójką biegaliśmy za pawiem, a naszym uszom towarzyszyły skomponowane przez blondyna melodie.
W końcu padliśmy zmęczeni na ziemię, a nieuchwytny paw stał sobie spokojnie kilka metrów dalej i bacznie nas obserwował.
– Ten paw się z nas śmieje… – mruknął Cody i padł twarzą w trawę
– Co robimy? Musimy go jakoś złapać.
– Trzeba wymyślić jakiś plan.
– Wstajemy! No już! – powiedziałam
Chłopcy niechętnie podnieśli się z ziemi. Schowaliśmy się za krzakami. Cody i Danny zdjęli bluzy i plecaki. Syn Hadesa miał na sobie zwykłą, niebieską koszulkę, a syn Apolla pomarańczową, obozową koszulkę. Była czysta, a to znaczyło, że się przebrał.
Zaczęliśmy się zastanawiać w jaki sposób złapać tego upierdliwego ptaka. W końcu coś udało nam się ustalić.
Cody wszedł na drzewo, które rosło jakieś kilka metrów od nas. Zaszył się wśród gałęzi i przygotował swoją bluzę. Dał nam znak, a wtedy Danny z krzykiem rzucił się w stronę pawia. Zaskoczony ptak zaczął uciekać. Na szczęście biegł prosto w naszą pułapkę. Prince zatrzymał się pod drzewem i zaczął się rozglądać. Cody upuścił bluzę, która spadła prosto na niego. W tym momencie, Danny dodatkowo rzucił na szamoczącego się pawia jeszcze swoją bluzę, rzucił się na niego i zaczął go obezwładniać. Czym prędzej tam pobiegłam. Pomogłam blondynowi trzymać ptaka. Po chwili udało mi się przypiąć mu smycz.
– Hurra! – zawołaliśmy wspólnie
Cody zeskoczył z drzewa i wziął do ręki swoje rzeczy.
– Udało nam się! Dzięki pracy zespołowej!
– Tak!
Cali zadowoleni ruszyliśmy w stronę umówionego miejsca spotkania z Herą. Szliśmy dumni i szczęśliwi, w rytm kolejnej melodii. Ta również była skomponowana przez blondyna. Nosiła tytuł „Zwycięstwo” i bardzo pasowała do sytuacji i naszego nastroju. Danny prowadził na smyczy pawia, który chyba nie podzielał naszego entuzjazmu.
– Ała! On znowu to zrobił! – poskarżył się blondyn i wymasował głowę
Cody uśmiechnął się pod nosem.
– Jeśli ten durny ptak znów mnie dziabnie w głowę to… Ała!
– Zaczynam lubić tego ptaka… – mruknął Cody
– Ach tak?! To sam go sobie prowadź! Proszę! – oświadczył Danny i wręczył mu smycz
– Dobra. Mnie na pewno nie… Ała! Głupi ptak!
– Ha! Widzisz?!
Resztę drogi umilały mi jęki bólu chłopców. Szli obok siebie, a Prince szedł wciśnięty między nimi i dziobał ich w głowy.
– Och Prince! Udało wam się!
Hera podeszła do nas i wyrwała smycz z ręki syna Hadesa.
– Przepraszamy, że to tak długo trwało, ale naprawdę nie mogliśmy go złapać. – wyjaśniłam
– Naprawdę jestem wam wdzięczna za pomoc. – wyznała bogini, głaszcząc ptaka po głowie – Mój kochany, tak za Tobą tęskniłam.
Ja, Cody i Danny patrzyliśmy na tę scenę z niedowierzaniem.
– Ten ptak jest bardzo sprytny i złośliwy. – przyznał blondyn
Hera schyliła się nad pawiem i wyrwała mu trzy piękne, kolorowe pióra.
– To w nagrodę. – powiedziała i wręczyła po jednym każdemu z nas
– Dziękujemy.
– Tak! Teraz mam dowód, że ukończyliśmy naszą pierwszą misję! – krzyknął Danny unosząc w górę swoją nagrodę
– Pierwszą misję? – powtórzyła zaskoczona Hera – Trzeba było tak od razu!
Bogini wzięła od chłopaków bluzy i nasze plecaki, a następnie odłożyła je na ławeczkę. Zaczęła nas ustawiać.
– Trzeba zrobić zdjęcie na pamiątkę. To ważna chwila w życiu każdego herosa i warto ją uczcić. Pierwszy raz mam taki przypadek. Jeśli czegoś potrzebuję, zawsze przysyłają do mnie doświadczonych herosów.
My chyba nie mieliśmy w tej kwestii za dużo do powiedzenia.
– Ja się cieszę, że będę mieć zdjęcie! – powiedziałam, kiedy Hera poprawiała trzymany przeze mnie bukiet
– No nie wiem… Czy to konieczne? – spytał Danny i spojrzał niechętnie na syna Hadesa
– Jak nie chcesz, to nie. – rzuciłam obojętnie – Możemy sobie zrobić zdjęcie bez niego? Będzie ładniejsze.
Cody uśmiechnął się kpiąco, a Danny zrobił naburmuszoną minę.
Ja stałam w środku, a w dłoniach trzymałam bukiet kwiatów i pióro pawia. Po mojej prawej stronie stał Cody, trzymający w prawej dłoni pióro. Po lewej był naburmuszony Danny, ściskający w lewej dłoni pióro. Staliśmy na tle kolorowych kwiatów. Prince podszedł do nas i stanął przede mną. Hare machnęła ręką, a w jej dłoni pojawił się aparat.
– Uśmiech! – zawołała i zrobiła zdjęcie
Pożegnaliśmy się i opuściliśmy Olimp. Wyszliśmy z Empire State Building i odetchnęliśmy miejskim powietrzem.
– To co teraz? Jest jeszcze wcześnie. Nie chcę wracać.
– Ja jestem głodny! Może coś zjemy? Trzeba uczcić pomyślne zakończenie misji.
– Chyba masz rację. To gdzie idziemy?
– Znam świetną knajpkę z chińskim jedzeniem. Jest tu niedaleko!
Cody i ja w milczeniu ruszyliśmy za blondynem. Rzeczywiście knajpka była blisko. Wyglądała na niedrogą. Na szyldzie widniał napis „Chińskie Serce”. Usiedliśmy przy barze.
– Fajne miejsce. – stwierdziłam
– Czasem tu przychodzę.
– Witaj Danny! Miło Cię widzieć! To co zawsze?! – spytał przyjaźnie Chińczyk w średnim wieku
Mężczyzna był niewysoki, chudy i drobnej postury. W czarnych włosach widać było kilka siwych kosmyków. Oczy miał ciemne i skośne. Na twarzy miał drobne zmarszczki. Ubrany był w zaplamiony przyprawami fartuch.
– Czasem? – spytałam
– No dobra! Wymykam się z obozu kilka razy w miesiącu. – przyznał Danny
– Podbić Ci kartę stałego klienta?
– Kilka razy w miesiącu?
– No dobra! W tygodniu! Co to za różnica?! – spytał retorycznie blondyn – Koleś! Wydałeś mnie! – zwrócił się do sprzedawcy i podał mu małą kartę
– Danny! To było wredne! – krzyknęłam – Co nam polecasz? – dodałam, patrząc w menu
Danny jako znawca pomógł nam wybrać. Całą trójką siedzieliśmy przy barze, jedliśmy, żartowaliśmy i śmialiśmy się. Kiedy wyszliśmy, wciąż było wcześnie i żadne z nas nie miało ochoty wracać. Nagle zdałam sobie z czegoś sprawę.
– O bogowie! – krzyknęłam, kiedy przechadzaliśmy się ulicami
– Co? – spytali zdziwieni
– Tu niedaleko mieszkają moi rodzice! Tak dawno ich nie widziałam! Proszę, pójdziecie tam ze mną? – spytałam błagalnym tonem
– No pewnie! Z przyjemnością pójdę do Ciebie i poznam Twoich rodziców! – ucieszył się Danny
Muszę przyznać, że idąc bardzo się denerwowałam. Ciekawa byłam jak zareagują rodzice. W końcu dawno się nie widzieliśmy.
Stojąc przed drzwiami myślałam o tym jak bardzo się stęskniłam. Westchnęłam głęboko i zapukałam. Po chwili drzwi się otworzyły, a w ich progu stanęła moja…
– Lana! – krzyknęła mama i rzuciła się na mnie – Dziecko tak się cieszę! Co Ty tu robisz?!
– Udusisz mnie! – wydusiłam
– Och przepraszam! – powiedziała, wypuszczając mnie z objęć – Proszę, wejdźcie do środka. – dodała, gestem ręki zapraszając nas do domu
Chłopcy posłusznie weszli za mną. Kiedy znalazłam się w korytarzu, poczułam takie dziwne uczucie… Przyjemne ciepło. Dom. Tęskniłam. Tak bardzo tęskniłam za domem.
– Kochanie! Chodź tu szybko! Lana przyszła!
– Lana? – spytał z niedowierzaniem tata i wychylił głowę – Lana! – dodał głośniej, podbiegł i uściskał mnie
– Chciałabym wam przedstawić moich kolegów. To jest Cody Carter… – zaczęłam i wskazałam na bruneta – A to Danny Harrison.
Chłopcy przywitali się i uścisnęli ręce z moimi rodzicami.
– Czy Jake też przyjdzie?
– Nie, on jest na obozie. My byliśmy na misji.
– Misji? Zresztą, zaraz wszystko nam wyjaśnicie. Chodźmy do salonu.
Pokiwaliśmy głową i przeszliśmy do pokoju. Usiedliśmy na wygodniej sofie. Ach… Jak ja tu dawno nie siedziałam! Ostatni raz wtedy, kiedy wróciłam do domu po ataku Lamii i dowiedziałam się, że jestem adoptowana. Wydaje się, że to było tak dawno. Jakby w innym życiu..
– Dużo rozmawialiśmy z Sally. Wyjaśniła nam wszystko co powinniśmy wiedzieć już dawno. To ona powiedziała nam prawdę o was. – oznajmiła mama
– Przepraszamy, że nie powiedzieliśmy wam wcześniej. – dodał tata, kładąc mamie rękę na ramieniu
– Chcieliście nas chronić, rozumiem. – przytaknęłam
– Lana, wsadź te kwiaty do wazonu. – powiedziała szybko mama
Wyszłam do kuchni, wzięłam stojący na oknie wazon, nalałam do niego zimnej wody i wsadziłam trochę już zwiędnięte kwiaty. Oparłam się o blat, utkwiłam swój wzrok w martwym punkcie i przysłuchiwałam się rozmowie.
– Chcecie się czegoś napić? A może jesteście głodni? – spytała mama
– Nie, dziękujemy. Dopiero jedliśmy. – odparł Cody
– Ale upiekłam ciasto.
– O! To wspaniale! Uwielbiam ciasto! – zawołał Danny, a ja uśmiechnęłam się pod nosem
– To zaraz przyniosę. A co do picia? Może być sok?
– Oczywiście! Uwielbiam sok!
– Ty wszystko uwielbiasz. – stwierdził Cody, a rodzice się zaśmiali
Nie widziałam tego, ale mogłam się założyć, że Danny zrobił naburmuszoną minę. Był jak dziecko.
– Co robisz? – spytała mama wchodząc do kuchni
– Eee… Zamyśliłam się. Pomóc Ci?
– Wyjmij talerzyki i sztućce.
Podeszłam do szafki i uśmiechnęłam się na widok drzwiczek bez rączki.
– Tata dalej tego nie naprawił? – spytałam, wskazując mamie drewnianą szafkę
– No coś Ty! – prychnęła – On ma czas, przecież się nie pali. – dodała z dezaprobatą
– Posłuchaj mamo! Jeśli mężczyzna mówi, że coś naprawi, to to zrobi! Nie trzeba mu o tym przypominać co pół roku! – powiedziałam głośno i obie zaczęłyśmy się śmiać
W końcu zapadła cisza. Mama kroiła ciasto i kładła je na duży talerz. Ja w tym czasie nalewałam soku do szklanek.
– Nałóż ciasto od razu na małe talerzyki. Cody pewnie będzie się krępował, bo jest bardzo nieśmiały i sobie nie nałoży, a jak będzie miał podane to na pewno zje. A dla Danny’ego daj od razu dwa. I to duże. – powiedziałam obojętnie, wręcz odruchowo, a mama spojrzała na mnie uważnie
– Dobrze ich znasz…
– Nie do końca, ale wystarczająco, żeby wiedzieć jak się zachowają.
– Cody jest bardzo czarujący… – zaczęła cicho mama – Kręcicie ze sobą? – spytała, łapiąc mnie za bok
Poczułam, że jeśli nie ucieknę, to źle się to dla mnie skończy. Rumieniąc się lekko, wzięłam tacę z napojami i szybkim krokiem wyszłam z kuchni. Oczy blondyna zaświeciły się na widok ciasta. Kiedy wszystko stało już na stole, wróciłam do kuchni po wazon. Postawiłam kwiaty w salonie, usidłam na sofie pomiędzy chłopakami i zabrałam się za jedzenie ciasta.
– Ale pyszne! Robi pani wspaniałe ciasto! – zachwycił się Danny
– Jedz powoli, bo się zakrztusisz. I nie mów z pełną buzią. – upomniałam go
– Przepraszam Lanuś. Szkoda, że Ty nie robisz takich ciast. – powiedział szczerze, a ja zmrużyłam gniewnie oczy
Miałam ochotę go uderzyć, ale przy rodzicach nie wypadało. Zanotowałam sobie w pamięci, żeby to nadrobić, jak tylko będziemy sami. Uśmiechnęłam się na tą myśl.
Zjedliśmy ciasto i zapadła cisza. Niezręczna cisza. Trwaliśmy tak w milczeniu kilka dobrych minut.
– Więc… Mieszkacie na obozie, tak? – spytała w końcu mama, a my zgodnie pokiwaliśmy głowami
– Cody jest synem Hadesa, a Danny Apolla.
– Ooo, to bardzo interesujący bogowie. – przyznał tata
– Lana, czy Ty i Jake chcecie zostać na obozie cały rok? – spytała cicho mama
Wiedziałam, że poruszy ten temat.
– Nie wiem jeszcze. Wakacje na pewno, ale co dalej… Tam jest bardzo fajnie. Zadomowiłam się i przywiązałam. Chejron – koordynator zajęć, mówi, że mamy bardzo silny zapach krwi i grozi nam przez to niebezpieczeństwo. Dlatego lepiej by było, gdybyśmy tam zostali.
– Ale wiesz, że zawsze możesz tu wrócić. To wciąż Twój dom. Jake’a też.
– Wiem. Dziękuję. I przepraszam za to co wtedy powiedziałam i zrobiłam. To był błąd i żałuję. To wy mnie wychowaliście. To wy jesteście moimi rodzicami. I to się nigdy nie zmieni. Jake też tak myśli. – wyznałam i zapadła cisza
– Masz bardzo ładną spinkę. – palnęła mama, by przerwać milczenie
Dotknęłam motylka, którego miałam we włosach.
– Aaa… Dziękuję. Dostałam od taty. – wypaliłam – Tego drugiego! – dodałam szybko, bo tata spuścił głowę
– Aha…
– A Jake dostał od Zeusa zegarek…
Znów ta cisza. Znów ta niezręczna cisza. Siedziałam z głową w dół i bawiłam się palcami.
– To… Jesteście na misji, tak?
– Yhm.
– Właściwie, to ją właśnie skończyliśmy. – oświadczył dumnie Danny – Byliśmy na Olimpie!
– Na Olimpie?! – spytali z niedowierzaniem rodzice
– Yhm. Bogini Hera zleciła nam zadanie. Pozornie wydawało się łatwe, lecz mieliśmy z nim sporo trudności.
– Jadnak dzięki pracy zespołowej udało nam się zwyciężyć.
– To trzeba to uczcić! Kto chce jeszcze ciasta?
– Ja! – wykrzyknął zachwycony Danny i wystawił talerzyk
Mama się zaśmiała.
– Jesteście bardzo sympatyczni. Proszę, nie krępujcie się. Czujcie się jak u siebie w domu. – powiedziała, nakładając blondynowi ciasta
– Dziękujemy!
– Powiedzcie coś o sobie. – poprosił tata, nalewając sobie soku – Lubicie sport?
– Oczywiście! – przyznał jeszcze bardziej ożywiony blondyn
– Na obozie mamy dużo możliwości. – przyznał Cody
– W co lubicie grać?
– Piłka nożna.
– Baseball.
– Siatkówka.
– Koszykówka.
– Tenis.
Chłopcy wymieniali po kolei i odliczali na palcach.
– Ej Danny, co Ty na to, że jak wrócimy to rozegramy sobie taki mały meczyk tenisa? – spytał spokojnie Cody, upijając łyk soku
Blondyn uśmiechnął się szeroko.
– Stoi. – podniósł rękawicę rzuconą przez bruneta – O co tym razem? – spytał
– Nie ważne. Ty przegrasz, więc Ty zaproponuj. – odparł wyluzowany Cody, przeciągając się na kanapie
– O co chodzi? – spytała mama
Z początku jej nie słyszałam, bo zagapiłam się, obserwując jak pracują mięśnie Cody’ego.
– Co? – spytałam zarumieniona
– Zakładacie się?
– Nie pytaj tato! Oni są chorzy! Codziennie rywalizują. I to we wszystkim! Dosłownie! – powiedziałam z dezaprobatą
– Nie we wszystkim. – zaprzeczył uśmiechnięty Cody
– Jeszcze nie. – poprawił Danny
– Ech… – westchnęłam i oparłam się wygodnie
Przestałam kompletnie słuchać, zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać. Wszyscy wokół mnie rozmawiali i żartowali. Nie zwracałam na to uwagi. Po prostu siedziałam i bujałam w obłokach.
W pewnym momencie wstałam i ruszyłam w dobrze znanym mi kierunku. Otworzyłam drzwi i weszłam do swojego pokoju. Nic się nie zmieniło. Było tak jak wtedy, gdy uciekłam z domu po tym jak dowiedziałam się o adopcji…
Przez niewielkie okno wpadały jasne promienie słoneczne, oświetlając wnętrze. Na środku pod ścianą stało duże łóżko zawalone poduszkami i pluszakami. Po bokach stały szafki nocne. Na ciemnobrązowym, drewnianym biurku leżał laptop. Na komodzie stały różne fotografie, figurki, szkatułki i inne ozdoby.
Rzuciłam się na łóżko i jeszcze raz obrzuciłam spojrzeniem pokój. Było mniej rzeczy, bo przecież mama i Annabeth spakowały mi je na obóz. Brakowało ubrań, kosmetyków i innych drobiazgów. Ręką natrafiłam na coś małego i twardego. Mój telefon. Całkiem o nim zapomniałam. Wychodząc z domu zostawiłam go, bo się ładował. Pewnie mama go odłączyła. Komórka była wyłączona. Pomyślałam, że po włączeniu będzie pełno powiadomień, więc odłożyłam go z powrotem. Westchnęłam głęboko, podniosłam się i wyszłam. W salonie wciąż trwały ożywione rozmowy.
– Cześć Lana, gdzie byłaś?
– W pokoju. – odpowiedziałam, przysiadając się – Co robicie?
– Właśnie planujemy grę.
– Grę?
– Tak. Gdzie mamy te planszowe? – spytał tata
– Eee… W pokoju Jake’a.
– Fajnie. Przynieś.
Czy oni naprawdę chcą teraz grać w jakieś durne gry?! Która to godzina? Co oni wymyślają? Zachowują się jak dzieci.
Wzięłam kilka kolorowych, kartonowych pudełek, zaniosłam je do salonu i położyłam na stole. Z niedowierzaniem patrzyłam jak Danny, Cody i moi rodzice z wielkim zapałem przeglądają gry.
– No dobra, wy to rozstawcie, a ja posprzątam. – oznajmiłam i pozbierałam naczynia
Będąc w kuchni słyszałam jak chłopcy znów się o coś wykłócają. Uśmiechnęłam się pod nosem i wstawiłam naczynia do zmywarki. Ponownie napełniłam szklanki sokiem. Wróciłam do salonu. Usiadłam wygodnie i zaczęliśmy grać. Było bardzo zabawnie. Całkowicie straciliśmy poczucie czasu. Naprawdę nie zauważyliśmy, że zrobiło się późno. Mama odpadła pierwsza, więc poszła do kuchni zrobić kolację.
– Usmażę naleśniki! Może być?! – zawołała
– Naleśniki?! – wykrzyknął zachwycony Danny
– Tak.
– I zjemy je razem?! – spytał z nadzieją, a mama wychyliła się z kuchni i zmarszczyła brwi
– Tak, a co?
– Eee… Nie, no nic… To znaczy… Ja tylko uwielbiam naleśniki!
– Ty chyba naprawdę wszystko uwielbiasz.
Po kilku minutach zajadaliśmy się przepysznymi naleśnikami z owocami. Danny cały czas obserwował nas kiedy jedliśmy. Naprawdę ciągle się patrzył i uśmiechał. Całe poliki miał czerwone. Atmosfera w pokoju była bardzo przyjazna.
– Jest już późno. Spędziliśmy tu kilka godzin.
– Jak wrócimy na obóz? – spytałam chłopców
– Chcecie teraz tam wracać? To pewnie szmat drogi, a już się ściemniło. Nie możecie o tej godzinie tułać się po mieście. Zostaniecie tu na noc. – oświadczyła mama, a ja spojrzałam na nią w osłupieniu
– No pewnie. W pokoju Jake’a jest sporo miejsca.
– A co z obozem? I Chejronem? Powinniśmy wrócić po zakończeniu misji. Będą się o nas niepokoić.
– I nie chcemy się narzucać. I tak zajęliśmy państwu cały dzień.
– No wy chyba żartujecie?!
– Nie chcemy robić problemu.
– Ależ to żaden problem! Zostajecie tu. Koniec kropka. Jesteście tacy sympatyczni! – powiedziała przejęta mama, tarmosząc chłopaków po włosach – Trzeba tylko przynieść materace z piwnicy, bo łóżko Jake’a jest za małe nawet dla jednego z was.
– U mnie w pokoju jest dużo miejsca. – wtrąciłam
„Danny spałby w pokoju Jake’a, a Cody u mnie! To byłoby wspaniałe! Hhmm… Gdzie ja podziałam tą kusą…”
– Chłopcy będą spać w pokoju Jake’a. – powiedział stanowczo tata, jakby czytając w moich myślach, a ja westchnęłam zawiedziona i dotknęłam policzków, by ukryć rumieńce
– Mogę pójść po materace. – oświadczyłam smętnie
– Świetnie. Cody pójdzie z Tobą, a Danny pomoże mi w sprzątaniu. – powiedziała mama
– Tak jest! – zasalutował blondyn z uśmiechem na ustach
Cody i ja wyszliśmy z domu i zaczęliśmy schodzić po schodach.
– Naprawdę nie przeszkadza Ci, że zostaniemy tu na noc? Wiem, że wcale nie chciałeś tu przychodzić, a jednak to zrobiłeś. To wiele dla mnie znaczy, bo stęskniłam się za rodzicami. Dziękuję. – wyznałam szczerze, a Cody tylko skinął głową
– Twoi rodzice są bardzo mili. – powiedział, kiedy otwierałam drzwi piwnicy – Panuje tu taka rodzinna atmosfera. Wcale nie śpieszy mi się, żeby wracać. Przyznam, że na początku miałem wątpliwości, ale nie żałuję, że przyszedłem.
– Ulżyło mi. Wiesz, myślałam, że ciągle się wam narzucają. – powiedziałam i weszliśmy do środka
Zapaliłam światło, a naszym oczom ukazała się zagracona piwnica. Zakurzony domek dla lalek Barbie, grill, sprzęt do ćwiczeń, stara sofa, szafki, mój kucyk na biegunach, zabawki i inne graty.
– Mam nadzieję, że nie ma tu myszy… – szepnęłam, otwierając jedną z szafek
Zaczęłam kaszleć, kiedy kurz dmuchnął mi w twarz. Cody niepewnie rozglądał się po wnętrzu.
– O! Karton ze starymi kasetami! To filmy z mojego dzieciństwa! Znaczy, od szóstego roku życia wzwyż. Mama musiała je tu przynieść po tym jak zgrała je na płyty. – powiedziałam przeglądając zawartość kartonu – I album ze zdjęciami. Jake ostatnio przeglądał jeden. Tego musiał nie znaleźć. Szkoda, bo tu jest więcej zdjęć. – dodałam zdenerwowana
Obecność Cody’ego działała na mnie w niesamowity sposób. Z nerwów plątał mi się język, a mimo to ciągle mówiłam.
Cody wziął album i z uśmiechem przeglądał go przez chwilę. Zastanawiałam się o czym myśli. Zaczęliśmy przeszukiwać zawaloną rupieciami piwnicę. Po kilku minutach opadłam zrezygnowana na sofę, uwalniając w ten sposób tonę kurzu. Obserwowałam jak Cody uparcie przeciska się między gratami w poszukiwaniu kartonów z dmuchanymi materacami. Nagle w kącie spostrzegłam opartą o ścianę gitarę. Czym prędzej się tam znalazłam, wzięłam ją i wróciłam na sofę. Usiadłam i delikatnie dotknęłam strun. Była to stara, drewniana, klasyczna gitara. Nie było na niej kurzu. Niepewnie zaczęłam grać. Tak jak myślałam była nastrojona, a to znaczyło, że tata ostatnio musiał z niej korzystać.
Cody przysiadł się obok i w skupieniu obserwował jak gram. Wyprostowałam się kończąc.
– Proszę. – powiedziałam, podając synowi Hadesa gitarę
– Skąd wiesz, że… – zaczął Cody
– Że umiesz grać? – dokończyłam – Po prostu wiem. Nie pytaj czemu, tylko coś zagraj.
– Dawno tego nie robiłem. Nie wiem, czy nie wyszedłem z wprawy.
– Spróbuj. Uda Ci się. – powiedziałam szczerze, zarzuciłam włosy na plecy i uśmiechnęłam się
Cody zaczął grać jakąś delikatną, spokojną, łagodną, cichą, ładną melodię. Z podziwem przyglądałam się chłopakowi. Stłumiłam w sobie westchnienie. O bogowie! Cody jest taki cudowny i utalentowany. Naprawdę byłam wdzięczna, że mama wysłała nas razem do piwnicy. Siedzieliśmy na kanapie otoczeni kurzem. Było tak romantycznie! No dobra, zakurzona, zagracona piwnica nie jest romantyczna, ale to szczegół. Ważne, że był tam Cody! Sama jego obecność… Rose cały czas powtarza, że kiedy na horyzoncie pojawia się Cody, bardzo się zmieniam. Chyba ma rację… Kiedy on jest blisko, czuję motyle w brzuchu, jestem radosna, szczęśliwa, optymistyczna i po prostu chcę być lepszą osobą. Jego widok zawsze poprawia mi humor. Za każdym razem próbuje go rozszyfrować. Dowiedzieć się co ukrywa pod tą maska obojętności. Zawsze zastanawiało mnie dlaczego jest taki skryty i zamknięty w sobie…
– Pięknie… Masz talent… – szepnęłam zachwycona
Cody spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami, a ja poczułam jak na twarzy kwitną mi różowe rumieńce.
Nagle spostrzegłam jakieś podejrzane kartony leżące na samej górze szafy.
– Spójrz, to chyba te materace. – powiedziałam do chłopaka wskazując palcem
Oboje podeszliśmy do szafy. Cody bez problemu sięgnął dwa, niewielkie kartony z materacami.
– Jest jeszcze pompka. – oznajmił podając mi kartony
– Świetnie, weź ją.
Cody wziął pompkę. Wyszliśmy z piwnicy, a ja zamknęłam drzwi. Chłopak wziął ode mnie jeden karton. Idąc po schodach zastanawiałam się, czy nie wziąć gitary. Niby stara, ale pograć się da…
Weszliśmy do mieszkania.
– No! Jesteście! Co wyście tam tak długo robili? – spytała oskarżycielsko mama, założyła ręce na biodra i potajemnie puściła mi oczko
– Trochę nam zajęło szukanie tych kartonów. – odparłam
– Dobrze, zanieście to do pokoju Jake’a.
Skinęliśmy głowami i wykonaliśmy polecenie mamy.
– No! Jesteście! Co tak długo?! – spytał Danny
– Zmówiliście się, czy co? – spytałam pod nosem – Chodźcie, pokażę wam łazienkę. – dodałam głośniej
Najpierw oprowadziłam chłopaków po domu. Danny zachowywał się jak turysta i wszystko komplementował. Ogólnie wyglądało to tak: „Tu jest kuchnia”, „O! Jaka ładna lodówka! O! Jaka ładna podłoga! O! Jaka ładna ściana! O! Jaka ładna mikrofala”. To była kuchnia… „Dobra, a tu mamy łazienkę”, „O! Jaka ładna umywalka! O jakie ładne lustro”. No mniej więcej tak wyglądało nasze „zwiedzanie”. Potem chłopcy wzięli się za pompowanie materacy, a ja poszłam się wykąpać.
Siedząc w wannie nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Chłopak moich marzeń jest w moim domu. I do tego będzie w nim spał!
W łazience nie spędziłam dużo czasu. Ubrałam się w jedną z moich ulubionych piżamek. Całe szczęście, że część moich ubrań została w domu. Znalazłam też trochę kosmetyków. Siedziałam u siebie w pokoju i przeglądałam zawartość różnych torebek, szafek itp. Potem w kapciach powlokłam się do salonu, gdzie siedzieli rodzice. Powiedzieli mi, że chłopcy też się już wykąpali i są w pokoju Jake’a. Udałam się tam. Zapukałam i weszłam.
Na środku pokoju leżały dwa materace. Jeden był już nadmuchany i schludnie leżała na nim pościel. Drugi był jeszcze flakowaty. Danny stał przy nim i z całych sił pompował. Cody był obok i trzymał coś małego w ręku.
– Cześć Lana! Wybacz, ale nie mogę wdać się z Tobą w konwersację, gdyż jestem bardzo zajęty! – powiedział szybko Danny
– Trzy dwadzieścia. – powiedział Cody patrząc na to małe coś, co trzymał w prawej dłoni
– O co chodzi? Co wy robicie? – spytałam, zamykając drzwi
– Ja pompuję, a on nadzoruje i mierzy czas.
– A jakoś jaśniej się da? – spytałam poirytowana
– W rzeczach Twojego brata znalazłem stoper, więc Cody i ja urządziliśmy sobie małe zawody.
– „Kto pierwszy napompuje materac”? Zgadłam?
– Tak. A Danny przegra.
– Co?! – wykrzyknął blondyn i zwiększył tempo
Ja westchnęłam zażenowana i usiadłam na łóżku Jake’a. W ciszy obserwowałam to starcie tytanów. Ech… To niedorzeczne. Żeby rywalizować w czymś takim. Po prostu jak dzieci! I dlaczego Danny grzebał w rzeczach Jake’a?
– I… Koniec. – powiedział Cody
Danny dokręcił do końca korek i padł zdyszany na materac.
– Ile..? – wysapał
– Pięć czterdzieści pięć. – odparł Cody i uśmiechnął się triumfalnie
– Co?! – wykrzyknął z niedowierzaniem Danny i spojrzał na wyświetlacz stopera – Pięć sekund! To niemożliwe! Oszukiwałeś!
– Danny, przegraj z honorem. – powiedziałam obojętnie, a Danny wydął dolną wargę i zabrał się za ścielenie materaca
Ja siedziałam na łóżku Jake’a, Cody stał oparty o parapet, a Danny leżał na materacu.
– Masz naprawdę fajnych rodziców… – szepnął Danny po kilku minutach ciszy
– Wiem. Bardzo ich kocham… – odpowiedziałam równie cicho
W tym momencie zaczęłam zastanawiać się nad czymś, o czym wcześniej nie myślałam. Gdzie Cody i Danny się wychowywali? Czy oni też mieli rodziny? Gdzie byli zanim przybyli na obóz? Wiem tak niewiele…
– Danny… – zaczęłam, a chłopak spojrzał na mnie swoimi dużymi, błękitnymi oczami – Mogę Cie o coś spytać?
– No pewnie Lanuś. – powiedział podekscytowany
– O co chodzi z tymi naleśnikami? – spytałam powoli, a chłopacy spojrzeli na mnie szeroko otwartymi oczami – To znaczy… Bardzo się podekscytowałeś, kiedy się dowiedziałeś co jest na kolację, zadawałeś dziwne pytania, a potem patrzyłeś się jak wszyscy jedzą. Zorientowałam się, że o coś chodzi.
– Spostrzegawcza jesteś… – stwierdził Cody, a ja odwróciłam głowę, by nie widział moich rumieńców
– Wyłapałaś to, hę? – spytał retorycznie Danny – Ok, więc kiedy miałem jakieś osiem, czy dziewięć lat…
– Osiem. – przerwał mu Cody – Pieniądze z urodzin. – dodał
– Faktycznie, dzięki. Miałem osiem lat i wymknąłem się z obozu. Często to robię. Potrafię zniknąć na kilka dni i nikt się nawet nie zorientuje. Wtedy też tak było. Jadłem w tym chińskim barze, w którym dziś byliśmy. Sam. Po drugiej stronie ulicy był duży sklep RTV i AGD. Na wystawie stał duży, kolorowy karton. Na rysunku było jakieś dziwne urządzenie do robienia naleśników. Miało być łatwe w obsłudze. Szybki i przyjemny sposób przyrządzania naleśników. Na obrazku była rodzina. Pamiętam to dokładnie. Jasna i przestronna kuchnia, duży stół, na którym stoi wazon pełen żywych, kolorowych kwiatów, talerze, sztućce i szklanki pełne soku. Na samym środku stało to urządzenie. Przy stole siedziały uśmiechnięte dzieci. Dziewczynka o blond włosach i jej młodszy brat. Rodzice stali przy stole i nakładali na talerze naleśniki, które w dodatku miały uśmiechnięte minki. Cała rodzina wyglądała tak wspaniale. Wszyscy się śmiali. Ich twarze były takie radosne i szczęśliwe. Pamiętam też hasła, które były tam napisane. „Spędź czas z rodziną na smażeniu”, „Umil swoje rodzinne posiłki”, „Zasmakuj rodzinnej miłości”, „Zaproś do rodziny nasz produkt”, „Twoja rodzina to pokocha”. Wszędzie było słowo „rodzina”. Widziałem ten karton niemal codziennie. Patrzyłem na niego godzinami. Kiedy przechodziłem obok, zawsze się zatrzymywałem i stałem tak z nosem w szybie. Gdy jadłem w „Chińskim Sercu”, z utęsknieniem patrzyłem się na gablotę. Zazdrościłem tej rodzinie. Też tak chciałem. Chciałem jeść razem z prawdziwą rodziną, a nie w samotności i smutku. Pragnąłem doznać tego uczucia, tego szczęścia. Śniłem o tym „magicznym” produkcie. Naleśniki z obozu to nie to samo. Zacząłem odkładać pieniądze. Robiłem wszystko co się dało. Sprzątałem domki, czyściłem stajnie itp. Zbierałem drobne z ulicy i z fontanny w parku. Nawet nie chodziłem tak często do „Chińskiego Serca”. W końcu po chyba dwóch miesiącach udało mi się uzbierać. Dostałem od Chejrona pieniądze na urodziny. Dolary i złote drachmy. Cody jako jedyny wiedział wtedy o moim planie i oddał mi pieniądze, które dostał na swoje urodziny… Chyba nigdy nie zapomnę, jaki byłem szczęśliwy, kiedy szedłem do sklepu. Chciałem, by ludzie na mnie spoglądali i mi zazdrościli. Wszedłem do środka i poprosiłem sprzedawcę o ten zestaw z wystawy. Zdziwił się. Pytał czemu taki mały dzieciak kupuje urządzenie do naleśników, a nie cukierki. Powiedziałem, że chcę to kupić „dla rodziny”. Zapłaciłem i wyszedłem ze sklepu z szerokim uśmiechem na ustach. Wróciłem na obóz i schowałem się w domku Hermesa. Wszyscy byli wtedy na treningu. Podkradłem wszystkie potrzebne składniki i zabrałem się do pracy. Nie było tak kolorowo i wesoło. Rzeczywistość bardzo odbiegała od zdjęcia na opakowaniu. Zrobiłem kilka naleśników. Wszystkie były przypalone, niemal zwęglone. Nie było widać uśmiechniętej minki. Na mojej buzi też nie. Mimo to, zacząłem jeść, a z oczu zaczęły spływać mi łzy. Próbowałem tłumić płacz. Szlochałem, jedząc to wszystko na siłę. Kiedy już w końcu zjadłem zacząłem głośno płakać. Skuliłem się w kącie i ryczałem, wylewając z siebie cały smutek, żal i ból. Było mi tak źle. Czułem się taki nieszczęśliwy i samotny. Opuszczony i nikomu nie potrzebny. Wtedy zrozumiałem, że kupno maszyny do naleśników nie sprawi, że będę mieć rodzinę. Że nic tego nie sprawi. Że po prostu już zawsze będę sam… Do końca dnia nie wychodziłem z domku. Nie miałem nikogo i taka była prawda. Dlatego tak się dziś ucieszyłem. To był mój pierwszy taki posiłek w życiu. Jedyny. – wyznał Danny głosem wypranym z emocji
Oczy miał zamglone, a wzrok utkwiony w ścianie. Wyglądał poważnie jak nigdy. Wszystko to powiedział tak spokojnie i cicho. Żadne z nas mu nie przerwało, a on opowiadał tak dokładnie, jakby te wydarzenia wydarzyły się parę dni wcześniej.
– Och Danny… To straszne… Nie wiedziałam. Tak mi przykro. Bardzo Ci współczuję… – powiedziałam szczerze, a głos mi się łamał
Ta historia bardzo mnie poruszyła i wzruszyła. To co spotkało Danny’ego jest niesprawiedliwe. Coś co dla mnie jest codziennością, ale niego było czymś wyjątkowym. Los potrafi być tak okrutny… Teraz jestem wdzięczna, za to co mam…
– A potem dostałeś biegunki, bo okazało się, że mleko, którego użyłeś było przeterminowane. – powiedział Cody, a ja momentalnie zaczęłam się śmiać
Po chwili dołączył do mnie Danny.
– Pamiętam to! – wydusił blondyn przez śmiech
– Ja też. – dodał Cody
– To naprawdę przykre Danny, ale to było dawno. Teraz przecież jest inaczej. Jesteś określony i mieszkasz razem z rodzeństwem w domku Apolla. Masz rodzinę. – powiedziałam, chcąc go pocieszyć, ale chyba mi nie wyszło, bo chłopak znów posmutniał
– Oni nie są moją rodziną Lanuś. Nie jesteśmy prawdziwym rodzeństwem. Ty i Jake to co innego. To Twój biologiczny brat. A Thalia jest Twoją przyrodnią siostrą. Tak jak oni. Całe to moje „rodzeństwo”… Oni mnie nawet nie traktują jak brata. Nie uznali mnie i nie zaakceptowali. My nawet nie spędzamy ze sobą czasu. Widujemy się tylko na posiłkach i ćwiczeniach, ale od kiedy mamy drużyny i trenujemy wspólnie, prawie w ogóle z nimi nie rozmawiam. Bo nawet nie mam o czym. Może wyglądamy podobnie, ale to wszystko. – powiedział Danny, a mi zrobiło się go naprawdę szkoda
– To przykre…
– Chyba się już przyzwyczaiłem..
– Wiecie, może zmieńmy temat na jakiś weselszy. – zaproponowałam, a oni skinęli głowami
– Ech… Zjadłbym jeszcze ciasta… – rozmarzył się Danny, a Cody i ja westchnęliśmy
Zaczęliśmy rozmawiać. Naprawdę bardzo się zagadaliśmy. Straciliśmy poczucie czasu. Opowiadaliśmy sobie różne historie i żarty. Było bardzo miło i zabawnie. W pewnym momencie do pokoju weszła mama.
– Ale tu u was wesoło. Chyba nie zamierzacie się kłaść, co? – spytała, opierając się o próg
– Nie.
– Jak chcecie. My idziemy spać. Wy możecie jeszcze posiedzieć, ale bądźcie cicho.
– Ok mamo.
– Dobranoc dzieciaki. – pożegnała się zamykając drzwi
– Dobranoc. – odrzekliśmy chórem
Na rozmowach spędziliśmy jeszcze jakieś dwie godziny. Chłopcy leżeli na materacach, a ja na łóżku brata. Danny puścił ze swojego odtwarzacza kolejne melodie. Te były dosyć wolne i nieźle nas przymuliły. Leżeliśmy i w milczeniu wsłuchiwaliśmy się w skomponowane przez blondyna utwory. Światło było zgaszone i w pokoju panowały ciemności. Było już bardzo późno. Przekręciłam się na prawy bok. Koło łóżka leżał materac Cody’ego. Na materacu obok przysypiał Danny. W ręku trzymał odtwarzacz, z którego płynęły melodie. Chłopak oddychał równomiernie. Niebieskie oczy same mu się zamykały.
Spojrzałam na Cody’ego. Utkwiłam wzrok w jego spokojniej, bladej twarzy. Chłopak był naprawdę niezwykle przystojny. Niesforne, czarne kosmyki opadały mu na czoło. Oczy miał szeroko otwarte. Wpatrywał się w sufit. Ciekawa byłam o czym myśli. Leżąc czułam jak powoli zasypiam. Zrobiło mi się trochę chłodno.
Ostatnie co widziałam przed odpłynięciem to twarz Cody’ego. Po chwili spałam w najlepsze, zwinięta w kłębek na łóżku Jake’a.
Obudziłam się w środku nocy. Wciąż było ciemno, ale nie było mi już tak zimno. Usiadłam na łóżku. Wtedy spostrzegłam, że byłam przykryta niebieską bluzą. Uśmiechnęłam się pod nosem. Cody… Musiał mnie przykryć. On jest taki cudowny!
Złożyłam bluzę i położyłam ją na materacu syna Hadesa. Obaj chłopcy spali spokojnie. Wyłączyłam odtwarzacz i najciszej jak się dało wyszłam z pokoju. Poszłam do kuchni, by napić się wody. Kiedy już ugasiłam pragnienie, poszłam do swojego pokoju. Położyłam się w łóżku, ale nie mogłam zasnąć. Wierciłam się trochę. W końcu zdecydowałam się włączyć telefon. Na obozie słyszałam, że nie powinno się z nich korzystać, ale mam to gdzieś. Skoro przez tyle lat nic mnie nie zaatakowało (oprócz Lamii) to niby czemu teraz miałoby się to zmienić. Miałam pełno wywołań. Kiedy już wszystko przeglądnęłam, wyłączyłam telefon i zasnęłam.
Obudziło mnie światło wpadające przez okno do pokoju. Wyciągnęłam się na łóżku jak kotka. Spojrzałam na zegarek stojący na półce. Było kilka minut po ósmej. Zeskoczyłam z łóżka i wyszłam z pokoju.
Poszłam do łazienki, zająć się poranną toaletą. Kiedy myłam zęby, słyszałam jak ktoś chodzi po domu. To był tata. Chodził po kuchni.
– Cześć córuś. Już wstałaś? Dobrze się spało? – spytał tata, wyciągając patelnię
– Tak. – odparłam, a z salonu wyszli chłopcy
Obaj byli już ubrani i umyci.
– Dzień dobry Lanuś. – przywitał się Danny – Wstaliśmy bardzo wcześnie, więc posprzątaliśmy pokój Twojego brata, ubraliśmy się i nakryliśmy do stołu. – pochwalił się
– Oo, to miło. – powiedziałam i uśmiechnęłam się
Za nimi stała mama. Wciąż była w zielonym szlafroku, a włosy miała w nieładzie.
– Są bardzo uczynni. Powinnam ich wykorzystać do sprzątania. – powiedziała rozbawiona
– Ja chętnie pomogę! – zaoferował się Danny
– Idź Ty głuptasie! – zaśmiała się mama i potarmosiła syna Apolla po włosach – Lepiej siadajcie grzecznie do stołu, a ja pójdę pomóc tacie przy śniadaniu. – dodała
– A wy nie w pracy? – spytałam, kiedy mama wchodziła do kuchni
– Przecież jest sobota. – odparła jakby to było oczywiste
– A… No tak. – przytaknęłam i poszłam za chłopakami do salonu
Usiadłam koło nich przy dużym, jadalnym stole.
Po śniadaniu ubrałam się i przyszykowaliśmy się do wyjścia. Spakowałam sobie jeszcze kilka rzeczy. Rodzice dali mi i Jake’owi pieniądze. Pożegnaliśmy się, odnieśliśmy materace, złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy. Droga przebiegła nam spokojnie. Na obozie trwały właśnie treningi. Poszliśmy do Chejrona i w skrócie opowiedzieliśmy mu co robiliśmy. Potem się rozdzieliliśmy i każde z nas poszło do swojego domku.
– Bo ja smerfnę! Co tu się dzieje?! – krzyknęłam, kiedy tylko otworzyłam drzwi
W całym domku leżały porozrzucane śmieci, resztki jedzenia i inne niezidentyfikowane „rzeczy”. Jake spał w najlepsze, rozwalony na swoim łóżku.
– O! Siostra! Wróciłaś!
– Jak widać. Co tu się dzieje?
– Wiesz… Wczoraj skorzystałem z okazji, że Cie nie ma i zrobiłem imprezę. Nico i ja świętowaliśmy, że mamy wolne domki. Cieszyliśmy się, że Ty i Cody poszliście na misję i nie wróciliście. Znaczy… to źle zabrzmiało. O czym to ja mówiłem?
– O tym, że zrobiłeś imprezę! Ty masz dziesięć lat!
– I co z tego? Ludzie mówią, że jestem fajny. – powiedział obojętnie, a na moim czole zapulsowała żyłka
– Ludzie?! Jacy ludzie?!
– No ci co tu wczoraj byli. – odparł jakby to było oczywiste
– A dlaczego to tu urządziłeś imprezę?
– Hehe… Najpierw była w domku Hadesa, ale później się przenieśliśmy. Zrobiło się tłoczno.
Pomyślałam, że Cody musiał w tym momencie przechodzić przez to samo co ja.
– Słuchaj, ja sobie idę na spacer, a jak wrócę, to ma być porządek. – powiedziałam kładąc swoje rzeczy na łóżko
Pióro pawia położyłam na szafce nocnej.
Wyszłam z domku i udałam się nad jezioro. Usiadłam na pomoście i wsłuchiwałam się w szum wody.
– Poczta! – usłyszałam nagle
Błyskawicznie się odwróciłam. Przede mną stał wysoki, szczupły, wysportowany mężczyzna. Ubrany był w dres do biegania. Wyglądał jak maratończyk.
– Dzień dobry… – powiedziałam niepewnie
– Jesteś Lana, prawda? To dla Ciebie. – powiedział mężczyzna i podał mi trzy ramki na zdjęcia
W każdej była ta sama fotografia. Zdjęcie od Hery. Uśmiechnęłam się.
– Od Hery. Przekaż to kolegom. Pogadałbym, ale muszę lecieć do Demeter. Na razie. – powiedział i potruchtał w przeciwną stronę
– Czy to był Hermes..? – spytałam samą siebie
Najpierw poszłam do domku Apolla. Stanęłam przed drzwiami i zapukałam. Po chwili te się otworzyły, a w progu stanął Jessy. Wysoki, opalony, przystojny, niebieskooki blondyn.
– O! Cześć! Co tam? Do mnie przyszłaś? – spytał, opierając się o framugę
– Nie. Do Danny’ego. – odparłam, a Jessy zmarszczył brwi
– Do Danny’ego? A po co? – spytał zdziwiony
– Mam coś dla niego. Jest tu?
– Taa… Niestety… – mruknął
– „Niestety”? O co Ci chodzi?
– O niego. Nie mogę uwierzyć, że Apollo go uznał. To chyba jakaś pomyłka. Przecież to jakaś zakała. Tylko wstyd przynosi. Nie umie porządnie walczyć, strzelać, malować, ani pisać wierszy. We wszystkim jest beznadziejny! I w ogóle nie rozumiem dlaczego został przydzielony do drużyny razem z Tobą. To powinienem być ja, nie on. My razem. – powiedział nachylając się nade mną
– Chyba trochę przesadzasz…
Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Chłopak patrzył mi się w oczy. Bardzo mi się to nie podobało. Głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, był stanowczo za blisko! Jessy był miły i przystojny, ale zupełnie mnie nie interesował. Pierwszego dnia opatrzył mi ranę i był bardzo sympatyczny, ale straszny z niego flirciarz. Po tym jak w nocy poznałam Cody’ego, inni chłopacy przestali się dla mnie liczyć. Nie obchodzi mnie jak wyglądają, kim są. Dla mnie wszyscy są jednakowi. Są jak takie tępe masy mięsa. Naprawdę. Faceci stali się dla mnie obojętni. Nie zwracałam na nich uwagi. Liczył się tylko Cody. Reszta była jak NPC.
No, a po drugie, to nie spodobało mi się jak Jessy traktował Danny’ego. Nie powinien tak o nim mówić. W końcu mają wspólnego ojca. Danny jest wkurzający, ale to nie powód, by tak po nim jeździć. Jest moim kolegą z drużyny i nie pozwolę go tak traktować.
– Posłuchaj Jessy, ja wiem, że Danny jest nieznośny, ale powinieneś być dla niego milszy. To w końcu Twój brat. – powiedziałam twardo, a chłopak odsunął się i prychnął
– „Brat”. Jasne! Taki mi tam brat. Ale dobra. Wchodź. Ja muszę lecieć na łucznictwo. – powiedział i wyminął mnie w drzwiach
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i weszłam do środka. Wewnątrz było jakoś ciaśniej, niż mi się wydawało. Stały dwa fotele, stoliczek, półka z książkami i wielki, czarny fortepian. Nie było żadnych łóżek. W pewnym momencie dostrzegłam zwykłe, drewniane drzwi. Podeszłam do nich. Na środku była przybita tabliczka. Chociaż to bardziej wyglądało jak wyświetlacz cyfrowy. Wyświetlone były słowa: „Wybierz pokój”. Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi. W pewnej chwili dostrzegłam dziwne pokrętło na ścianie. Wyglądało jak takie, którym otwiera się sejf. Przekręciłam nim kawałek, a na wyświetlaczu pojawiło się imię.
– Sprytne. Też tak chcę!
Przekręciłam tak jeszcze kilka razy, aż na wyświetlaczu pojawiło się imię „Danny”. Zapukałam, ale nikt nie otworzył. Powtórzyłam czynność kilka razy. Bez rezultatu. W końcu nie wytrzymałam i z całej siły pchnęłam drzwi.
Wpadłam do środka jak burza. W środku panował straszny bałagan. Wyglądało to gorzej niż w moim domku. Zastanowiłam się, czy w pokoju Danny’ego też była impreza.
Pokoik był niewielki. Miał kształt kwadratu. Przez zabrudzone okna do środka wpadały promienie słoneczne. Było ich niewiele, bo brud utrudniał im przedostanie się do wnętrza. Wszędzie leżały ubrania, bielizna, papierki, resztki żywności i inne śmieci.
Na łóżku leżał rozwalony Danny. Oczywiście spał w najlepsze. Miałam jakieś cholerne deja vu.
– Danny! Złaź z łóżka!
Chłopak leniwie otworzył oczy i spojrzał na mnie nieprzytomnie.
– Hę? Lanuś? – spytał
– Tak. Co Ty do cholery robisz?
– Śpię sobie.
– Wstawiaj natychmiast.
Chłopak podniósł się i przetarł oczy.
– Masz tu straszny bałagan. Na czym właściwie ja stoję?
– Nawet najstarsi Indianie tego nie wiedzą. – odparł z szerokim uśmiechem – Zaraz! A właściwie co Ty tu robisz?
– Mam coś dla Ciebie.
– Dla mnie?! – spytał zachwycony
– Yhm. Proszę. – powiedziałam, podając mu zdjęcie
Danny uśmiechnął się na widok fotografii. Przejechał po niej ręką, a potem odstawił ją na półkę nocną.
– Idę jeszcze do Cody’ego. Chcesz pójść ze mną? – spytałam, a oczy chłopaka rozbłysły
– Iść z Tobą?! No pewnie!
Razem wyszliśmy z jego zawalonego pokoju. Kiedy Danny zamknął drzwi, zauważyłam, że na wyświetlaczu na powrót pojawiły się słowa „Wybierz pokój”.
Skierowaliśmy się do domku Hadesa. Stanęliśmy przed drzwiami i zapukaliśmy. Po chwili otworzył nam Nico. Ubrany był w sprany dres, na głowie miał czepek, a na rękach gumowe rękawiczki. W jednej dłoni trzymał worek na śmieci.
– Lana? – spytał zaskoczony
– Cześć Nico!
– Gościu! Co Ty masz na sobie?! – wypalił Danny
– Eee… No, bo ja sprzątam… – wymamrotał zakłopotany
– A, no tak! Jake mówił! A my do Cody’ego.
– Jego nie ma.
– Nie ma? Mówił coś?
– Nie. Tylko wszedł, kazał mi posprzątać, odłożył rzeczy i wyszedł. Ale nie martw się. On często tak ma. Nieraz znika na cały dzień. Jak wróci, to powiem, że go szukaliście.
– Dzięki Nico. Pa. – powiedziałam
– Cześć. – pożegnał się i zamknął drzwi
– To dziwne… – mruknęłam pod nosem
– Tak, masz rację. Nico naprawdę dziwnie wyglądał w tym czepku. – stwierdził Danny
– Nie to głupku! – odparowałam, uderzając go w głowę
– Ała!
– Chodzi o to, że nie wiemy gdzie poszedł Cody.
– Aaa! No tak!
– Co?
– Dziś jest sobota! – powiedział jakby to miało mi pomóc
– I co z tego? – spytałam
– W każdą sobotę, Cody wymyka się z obozu.
– Naprawdę? A po co?
– Tego to nie wiem. Po prostu idzie, a potem wraca. Raz próbowałem go śledzić. – przyznał, wyciągając się wygodnie
– I co?
– A taka śmieszna historia. Zgubiłem go.
– I naprawdę nie wiesz gdzie on chodzi?
– Nie.
– To bardzo podejrzane… Chyba wiem co musimy zrobić…
– Masz jakiś plan, prawda? – spytał z obawą
– Oj mam. Musimy go śledzić! Musiał wyjść parę minut temu. Jeśli się pośpieszymy, to go dogonimy, będziemy go obserwować i dowiemy się co robi.
– A jak nas przyłapie?
– To powiem, że miałam mu osobiście dać fotografię. – odparłam jakby to było oczywiste – Teraz idź do siebie i weź kilka rzeczy. Ja muszę iść do siebie. Spotkamy się tu za pięć minut. Tylko nikomu nie mów.
– Zgoda.
Pobiegłam do domku. Jake wciąż sprzątał. Wzięłam torebkę, schowałam do niej ramkę ze zdjęciem dla Cody’ego, telefon i jeszcze kilka rzeczy.
Swoją ramkę z fotografią postawiłam na szafce nocnej obok pawiego pióra. Kazałam bratu sprzątać i wybiegłam z domku.
Tak. Wiem, że to głupie, żeby wymykać się z obozu tylko po to, by śledzić Cody’ego. Nie zwariowałam. Ja naprawdę mam powód. No, bo co jak coś mu się stanie? Przecież w każdej chwili coś może go zaatakować.
Wiem, wiem dramatyzuję. Tak naprawdę chodzi o coś znacznie gorszego. Co jeśli Cody ma w sekrecie dziewczynę?! Pewnie się do niej wymyka! To straszne! Ale może mi się tylko zdaje? Tak, pewnie to tylko moja wyobraźnia.
A co jeśli nie?!
Lana, weź Ty się do cholery ogarnij!
Bogowie jakie to jest cudowne!!! Szczerze ci powiem ze najpierw przeczytałam to a potem tamte części :3
Uwielbiam to opowiadanie i mimo tego ze jest cholernie długów i zeżarlo mi 30% baterii na telefonie, to dzieki temu unieknelam cholernie nudnej lekcji :3 dziękuje ci.
A teraz proszę cie bardzo uprzejmie.
PISZ MI TU CIĄG DALSY I TO SZYBKO BO NIE RĘCZE ZA SIEBIE!
No właśnie <3
Dostałam niezłego wyszczerzu, kiedy zobaczyłam, że napisałaś kontynuację 😀 Cudownie długie i zabawne. Śmiałam się tak głośno, że mama zwróciła mi uwagę xD Było kilka błędów np. „Patrzy się” Trochę suche te dialogi, bez słówek wprowadzających typu: powiedział, rzekła itp. Świetny pomysł z tą maszyną do naleśników. Nie ma to jak przerwać opowiadanie reklamami, w dodatku żebrzącymi o smsy 😀
Czekam na ciąg dalszy, bo to jedno z moich ulubionych opek na blogu…
O.O Wysłałam to wczoraj, chyba po 23! Jakie błyskawiczne tępo! Normalnie jestem w szoku! Myślałam, że zanim to się pojawi na blogu, zdążę przepisać na laptopa czwarty rozdział, a jak na razie jestem dopiero w połowie. :/
Dosłownie BŁYSKAWICZNE
Czytałam już wcześniej poprzednie części, ale ta była długaśna i rozbrarająca. Te kłótnie chłopaków rozwalają 😉 i wolę Danny’ego od Cody’ego, śmieszniejszy i sympatyczniejszy. Pisz szybko następną cześć. W komentach nie można zagłosować? Ja bym głosowała na A. Cody i Lana. Ten moment, bez urazy Danny, lepszy.
I biedaczek, bracia go nie chcą, głąby!
Co prawda nie zdążyłem jeszcze przeczytać, ale zaraz to zrobię
Widzę, że nieźle wyskoczyłaś, ja planuję napisać c.d. moich opek od jakiegoś tygodnia, od kiedy wróciłem, a ty później ode mnie wracasz i już masz? to nie fair 😉
Celahir ta część była napisana od… prawie dwóch lat, ale po prostu nie chciało mi się przepisywać zeszytu.
Wcześniej skończyłam na rozdziale ósmym, który teraz dokańczam. Pozostałe wcześniejsze muszę po prostu przepisać na komputer
Ello rozumiem Twój wybór 😀 Tak, Danny jest bardzo specyficzny. Odziedziczył po prostu tą ciepłą naturę po bogu poezji i jest bardzo pozytywną postacią.
Chłopców tworzyłam na zasadzie kontrastu. Mrok – światło, brunet – blondyn, Podziemie – słońce itp. Miałam nadzieję, że to bardziej wyeksponuje ich cechy.
To opowiadanie jest świetnie i do tego długie (a ja takie lubię. Czuję się wtedy jakbym czytała książkę). Dołączam do fanów Cody’ego, będę piszczeć na jego widok razem z córkami Afrodyty i Laną! Danny jest fajny, ale to nie to samo co Cody. Gdybym miała głosować to wybrałabym wariant A.
Też jesteś w liceum? To fajnie, ja też mam ten zaszczyt uczęszczania do szkoły średniej.
Pozdrawiam i weny życzę.
Dziękuję za wasze ciepłe słowa
Cóż, chyba się trochę wypaliłam, nie poszedł mi ten rozdział, ale kiedy go pisałam byłam jeszcze młoda i głupia :p Nie wszystkim musi się podobać.
Annetti, tak jestem w drugiej lo i czasem po prostu wysiadam.
Cody <3 😀
Pff… Przez Cb nie uczyłam się na klasówkę, wredny człowieku, tylko czytałam to cudo -,- Oprócz jadalnego stołu nie mam zastrzeżeń 😀 Kocham Twoje opowiadania. Są naprawdę cudowne, piszesz podobnie jak Kira – z humorem, na luzie, ale nawet gdy nic się nie dzieje, nie nudzisz się. Prawie nie odczuwa się tych 30 stron 😀 Ale musiałam skopiować na Worda, bo inaczej nie dałabym rady przeczytać 😉 Po prostu… Czekam na CD 😀
PS: Dziękuję za dedykację.
A proszę, zasłużyłaś :p
Kira? Chyba jeszcze nie czytałam 😀 Musze nadrobić 😀
Po pierwsze: ptaki ninja naprawdę istnieją. Konkretniej- kury ninja. Byłam światkiem jak czarna jak noc kura, na moim własnym podwórku wbiegła na dwumetrowe ogrodzenie i zleciała elegancko z jego szczytu. jaki był później cyrk z jej złapaniem…
Po drugie: jak opisywałaś zdjęcie z pierwszej misji, to przed oczami stanęła mi wspólna fotografia Drużyny Kakashiego z „Naruto”. W ogóle ich zespół przypomina mi Naruto i spółkę.
Opowiadanie ogólnie świetne 😀 Fajny styl i wielkie poczucie humoru, godne pozazdroszczenia 😀 Czekam na cd ze zniecierpliwieniem i mam ogromną nadzieję, że będzie szybciej niż ta część 😀
Historia z pawiem oparta na faktach! W Irlandii doprowadziliśmy ptaka do takiego stanu, że wbiegł na drzewo i nie zszedł, dopóki nie odeszliśmy. 😀 Zawsze wypominaliśmy to bratu, bo to jego sprawka i pomyślałam, że wplączę to w opowiadanie.
Jak byłam mała, to to oglądałam, potem to zostawiłam. I kiedy zaczęłam pisać opowiadania na blog, przypomniało mi się to anime, bo zauważyłam, że nieświadomie tworzę podobną relację pomiędzy bohaterami. Naprawdę jest to nieświadome i bardzo mi się to nie podoba, bo zamysł był inny :/
Dziękuję i nawzajem życzę weny
Czwarty rozdział wyślę jeszcze przed świętami
Super. Podobało mi się i to bardzo, ale muszę Ci przyznać, że poprzednie części przeczytam w weekend. Z niecierpliwością czekam na cd.