Od Autora: Znalazłem betę. W końcu moje błędy nie będą was raził po oczach. Ze spraw organizacyjnych jest jeszcze prośba: nie zabijcie mnie. Ja chcę coś jeszcze napisać. Zgodnie z obietnicą, Grover nie zginie jako ten zły.
Z dedykacją dla Cllarissy i Chione.
Siedział skulony pośród ciemności, sam, tuląc jedynie małego pluszaka w kształcie ryby.
Nasłuchiwał odgłosów dochodzących spoza jego bezpiecznej kryjówki. Krzyki się wzmagały, co jak wydedukował mały Percy, świadczyło o tym, że partia pokera dobiegła końca, a koledzy Gabe’a wychodzili.
Gdy ostatnie wykrzyki i przekleństwa umilkły, dzieciak już wiedział co się niedługo stanie.
– Kobieto! Chodź tu do mnie! – wykrzyknął ojczym. Twarz Percy’ego stężała. Szykowała się kolejna awantura.
– Głucha jesteś, czy co?! – Kolejny wrzask, a następnie odgłos uderzenia przebił się przez drzwi szafy. Chłopczyk skulił się jeszcze bardziej, a po jego twarzy zaczęły płynąć łzy. Kolejne ciosy rozlegały się przy akompaniamencie krzyków ofiary Gabe’a.
– Mamo! Mamusiu! – Percy nie wytrzymał i wybiegł z kryjówki do leżącego na podłodze ciała matki, tuląc ją. Nagle straszliwa twarz wyrosła jakby spod ziemi, a ręce chwyciły go za kark, z potężną siłą unosząc nad podłogę.
– A tu się znalazła nasza zguba – rozległ się szyderczy głos. – Twoja mamusia była niegrzeczna i poniosła karę. Ty też byłeś niedobry, więc wiesz co cię teraz czeka?
– Nie zostaw go! Nie on! Proszę – Sally zaczęła błagać męża.
– ZAMKNIJ SIĘ! – Słowa zostały wzmocnione argumentem siły, pod postacią nogi Gabe’a. Jego ręka się uniosła, a Percy poczuł pierwszą błyskawicę bólu, a potem drugą, trzecią i czwartą.
– Percyyy…
22 sierpnia 2009 roku, ranek, polanka nieopodal Nowego Jorku.
– Percy, Percy, obudź się. – Usłyszał chłopak, z trudem otwierając oczy. Nad jego głową majaczyła czyjaś brązowa twarz.
– Co się… – jęknął, podnosząc się na jednym ramieniu. Sapnął z bólu.
– Nieźle oberwałeś – odpowiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Grover – W końcu przygniótł cię dość spory potwór.
– Jaki?
– A kto by to wiedział. Wielkie jak ego Zeusa, bezmózgie niczym Ares, a z mordy szpetne bardziej od Hefajstosa. Bez urazy – wtrącił do postaci za swoimi plecami.
– Nic nie szkodzi – odrzekł głos. Grover odsunął się i Percy zauważył Jake’a Mansona, syna Hefajstosa. Powiedzieć, że wyglądał jak rozjechany telchin i tak było komplementem. Cały posiniaczony, z przeciętym policzkiem, zaschłą krwią na poszarpanym ubraniu i mieczem w dłoni – nie, takiej osoby Percy nie chciałby spotkać w ciemnej uliczce. Przynajmniej zanim się to wszystko zaczęło.
– Skąd się tu wzięliście? – zapytał ich.
– Gdy zaczęła się masakra na Olimpie, udało nam się uciec wyjściem pod tronem mojego ojca – zaczął Jake. – Na ulicy napotkaliśmy jednak stada potworów, które urządziły sobie na nas polowanie. W końcu dostaliśmy się do składziku broni, mimo paru ofiar. Wsiedliśmy w ten samochód i pojechaliśmy do Obozu, lecz tam dopiero zaczęła się jazda. Chejron i inni, wrodzy tytanom obozowicze, są uwięzieni, a reszta naszej grupy została wybita przed tych od Aresa. A co z tobą? Ktoś uciekł oprócz ciebie? Gdzie Annabeth?
-Ona… Ona… Nie żyje – wyszeptał Percy. – Clarisse ją zabiła.
– Jak to? – Grover aż zaniemówił.
– Poddali się tytanom. Tak jak cały Obóz. Było ich czterech, nie, pięciu. Przyszli do tytanów, przyprowadzając Annabeth i Michaela. A Clarisse ich zabiła. Tym mieczem – dokończył, rzucając im pod nogi Szerszenia. Przez chwilę w zakamarkach umysłu poczuł żal, że traci kontakt z mieczem, jednak nie zwrócił na to uczucie większej uwagi.
– Co z nimi teraz? Gdzie oni są? – zaczęli na przemian nawoływać Grover i Jake.
-Chrisa, Travisa i Clarisse wykończyłem, pozostali dwaj żyją -odrzekł im.
– Z-zabiłeś ich? – Grover z przerażeniem zadał pytanie. – Wiem, że zasłużyli i tak dalej, ale zrobiłeś to? I nie żałujesz?
– Tak, zrobiłem to. Żałuję, co prawda, ale to było konieczne. Skąd w ogóle macie to wszystko? – zapytał obejmując ręką polankę i ignorując zduszony okrzyk pozostałej dwójki. Była pełna wszelakiego sprzętu wojskowego z prawie każdej epoki. Od potężnych dwuręcznych mieczy, poprzez pancerze płytowe, na siatkach maskujących i karabinach automatycznych kończąc. Dodatkowo na poboczu stało kilka wojskowych pojazdów, w tym jeep, w którym go znaleźli w Nowym Jorku.
– Dzieci Hefajstosa praktycznie od zawsze posiadają wiele ukrytych składzików z bronią – odpowiedział mu Jake, próbując mówić normalnie. – Gdy uciekaliśmy z Obozu, udało nam się cudem, na tę kryjówkę trafić. Ta polanka jest dodatkowo tak przykryta Mgłą, że nikt nas tu nie znajdzie. Dodatkowo…
– Zawierzyłeś Mgle? – przerwał mu Percy wstając na nogi. – Przecież lada potężniejszy potwór nas tu znajdzie. Bogów już nie ma! Ich moc nie wzmacnia Mgły tak jak kiedyś. Szybko, zbieramy się! – Po tych słowach wstał z ziemi. Jake i Grover rzucili się do swojego ekwipunku, który zaczęli gorączkowo pakować na wóz. Syn Posejdona nie brał jednak udziału w rozgardiaszu, jego wewnętrzny alarm właśnie nadawał na pełny regulator. Wyciągnął Orkana z kieszeni i zdjął nakrętkę. Stary, sprawdzony miecz, jak zawsze, wskoczył do jego ręki.
– Grover, uważaj! – wrzasnął i rzucił się na przechodzącego obok satyra, obalając go na ziemię. W miejscu gdzie przed chwilą stali, paliły się żółte płomienie. Podnieśli się.
– Bierz Jake’a i spadaj. Spotkamy się u wujka Ferdka. – Percy odepchnął Grovera od siebie i wyciągnął ostrze przed siebie. Obracając się wokół własnej osi, lustrował wzrokiem krzaki, szukając znaku, który poinformowałby go o pozycji wroga.
W tle usłyszał, jak jego towarzysze odpalają samochód. Rozległ się odgłos silnika i za chwilę jeep ruszył przed siebie w chmurze pyłu. Wtedy zaczęło się piekło. Z kryjówek powyskakiwały potwory, wściekle rzucając się na pojazd próbujący opuścić zasadzkę. Niestety, to były ich ostatnie chwile. Grad kul powleczonych niebiańskim spiżem okazał się zabójczy z bliskiej odległości i skosił maszkary z powierzchni ziemi, jednak mimo to kolejne szeregi potworów ruszały ku śmierci.
Sam Percy stał pośrodku tego tłumu, niosąc śmierć i zniszczenie. Może i moc Styksu nie chroniła go już przed obrażeniami, jednak dalej wzmacniała jego umysł i ciało. Szybko więc wytworzyła się wokół niego pustka, a atakujące monstra zaczęły się cofać.
– No i jak tu z takimi pracować? – rozległ się głos tuż za Percym. -Jak nie uciekną, to spieprzą całą sprawę.
– A więc przyszedłeś. – Syn Posejdona obrócił się i stanął twarzą w twarz z Hyperionem, Tytanem Wschodu. – A już się bałem, że ta impreza stanie się zbyt łatwa – odrzekł i natarł. Przez przedawkowanie ambrozji i nektaru w trakcie bitwy o Olimp (używał ich jako środków przeciw nasennych) jego ciało osiągnęło nowe limity. Człowiek obarczony Przekleństwem Achillesa wchłaniał tylko to, co go wzmacniało. Dzięki temu, moc zawarta w tych pokarmach nie ulotniła się, lecz została w nim, pozwalając na względnie wyrównaną walkę.
Pierwszy cios zaskoczył swą szybkością Hyperiona, jednak mimo to został odbity. Nie dając przeciwnikowi czasu do namysłu, Percy dalej następował na tytana. Sprawiło to, że Hyperion zaczął się cofać, nie dając rady odpowiedzieć na wypady Percy’ego. W końcu jednak zaryzykował, i to było błędem, ponieważ syn Posejdona z łatwością uniknął kontry i wykorzystując lukę w obronie wroga, zadał mu potężne pchnięcie w klatkę piersiową. Na tym jednak jego szczęście się skończyło. Anaklysmos utknął w korpusie Świetlika, rozlewając dookoła jego ichor. Hyperion uśmiechnął się mimo bólu. Nie mając wyboru, Percy puścił miecz i rozpoczął serię uników, nie mając broni, którą mógłby wykorzystać. Cofając się, podniósł z ziemi pierwszą napotkaną rzecz. Był to karabin. Z wrzaskiem pociągnął za spust i rytmicznymi, krótkimi seriami zaczął strzelać w tytana. Ku zdziwieniu Percy’ego, zadziałało. Nagle rozległ się metaliczny dźwięk uderzania iglicy o zamek. Odrzucił bezużyteczną broń na bok i podniósł kolejną. Powtarzał ten cykl dopóki jego przeciwnik nie legł na ziemi w kałuży ichoru. Nie dając mu czasu na regenerację, wystrzelił w niego z wszystkich broni, jakie miał pod ręką. Rozejrzał się dookoła. Tłum potworów patrzył na niego ze strachem i czymś na kształt podziwu.
– No, co się tak gapicie, brać go! – wrzasnął wracający do zdrowia Hyperion. Jego poddani usłuchali go momentalnie.
Percy nie zastanawiał się już nad tym co zrobić. Od dłuższej chwili jego uwagę przykuwało czarne ostrze leżące na ziemi. W chwili gdy rozległ się rozkaz, rzucił się ku niemu. Był już blisko celu, gdy nagle coś owinęło mu się koło nogi, a on sam poczuł, że grawitacja nad nim góruje. Widząc nadbiegające potwory, zaczął się panicznie czołgać w kierunku broni, od której zależało jego życie. Czuł jak ziemia pod nim drży. Potwory były tuż tuż.
W akcie desperacji wyciągnął przed siebie rękę.
Miecz sam wskoczył do jego dłoni.
Percy nie zastanawiał się nad faktem, że w sekundę dokonał tego, na co mistrzowie Jedi pracowali przez długi czas. Jego myśli wypełniła euforia i coś na kształt niecierpliwości przed nadchodzącą rzezią. Normalnie by się przeraził tego, co zapełniało jego umysł, jednak teraz nie miał czasu na jakiekolwiek przemyślenia. Szybkim ruchem przeciął bolo, które miał owinięte wokół nóg i wstał, przy okazji dezintegrując najbliższego potwora. Następna godzina była przepełniona wrzaskami potworów i szczękiem metalu. Percy całkowicie się wyłączył, jego ręce automatycznie odbijały uderzenia, nacierały na wrogów, anihilując wszystko co miały w swoim zasięgu. Nogi pracowały same, sprawnie poruszając się w morzu złotego pyłu, wśród porozrzucanych broni i trofeów po potworach. Nic nie czuł prócz radości ze zniszczenia jakie niósł ze sobą. Gdy skończył, jego serce wyło z tryumfu i pragnęło tylko więcej. Hyperion w trakcie rzezi gdzieś się zmył. Syn Posejdona uklęknął pośród pobojowiska i wbił w ziemię miecz. Nie czuł upływu czasu.
Po sekundzie, godzinie, a może nawet dniu usłyszał warkot silnika. Szybko się poderwał, wyciągając Szerszenia przed siebie. Pojazd się przybliżał. Rozpoznał siedzących w środku Jake’a i Grovera, jednak nie opuścił miecza.
ZABIĆ ICH, ZABIĆ ICH! – rozległ się głos w jego głowie. Serce zabiło mocniej, zaś usta zaczęły wykrzywiać się w brutalnym uśmiechu.
ZABIJ ICH! MUSISZ ICH ZABIĆ!
Pot zaczął ciec po twarzy Percy’ego, który zaczął walczyć o panowanie nad ciałem.
ZABIC! MORDOWAĆ!
Pierwszy krok. Drugi krok. Trzeci krok.
Jeep podjechał do Percy’ego i drzwi się otworzyły.
ZAAAAAABIJ! ZABIIIJ!
Grover wysiadł z auta.
TEEEERAZ! ZRÓB TO!
Percy’emu zadrżały ręce.
MOOORDUJ!
– Nieźle ich tu urządziłeś – powiedział Grover, nie zauważając dziwnego zachowania przyjaciela. – Weźmiemy co trzeba i spadamy, tu już nie jest bezpiecznie.
ZDRADZILI CIĘ! POZWOLILI JEJ ZGIINĄC! STCHÓRZYLI, I ZROBIĄ TO ZNOWU, JEŻELI ICH NIE WYKOŃCZYSZ!
– Przestań! – wrzasnął Percy. Satyr popatrzył na niego zdziwiony, ale umilkł. Syn morza rozejrzał się dookoła siebie. W zaroślach dostrzegł coś pomarańczowego. Podszedł bliżej. – C-co tam jest?
– Gdzie? – spytał Grover. – Nic tu nie ma.
Jackson przyjrzał się uważnie postaci. Na głowie miała nałożoną bejsbolówkę Jankesów, zaś blond włosy upięła w kucyk, z którego wymsknął się niesforny kucyk, zasłaniając jedno z szarych oczu.
Percy zrozumiał, że patrzy na Annabeth.
– To ich wina, Percy – szepnęła do niego, kładąc mu rękę na policzku. Syn Posejdona nakrył jej dłoń swoją. – To oni nas zdradzili. Zabij ich za to. Zemścij się. Zrób to co trzeba.
Po twarzy Jacksona popłynęły łzy.
– To oni mnie zabili, Glonomóżdżku. Pomścij mnie. Pamiętaj, że cię kocham – szepnęła zjawa – Zabij, zemścij się na każdym herosie, potworze, czy bogu którego spotkasz, a później dołącz do mnie. Ja czekam – dokończyła.
W ochach Percy’ego błysnęło zrozumienia. Spojrzał na Grovera, po czym powoli uniósł Szerszenia wolną dłonią. W jego umyśle rozległ się tryumfalny pean.
Satyr spojrzał na przyjaciela z przerażeniem.
Miecz zatoczył półkrąg i opadł.
W lesie rozległ się dziki wrzask.
I tak nagle jak się zaczął, zamilkł.
upięła w kucyk, z którego wymsknął się niesforny kucyk – chyba chodziło ci o pasemko włosów.
Tam ci chyba „ć” ucięło parę razy, ale co tam. Opko po prostu wgniata w krzesło, aż mi słów zabrakło.
Jak mogłeś go tak po prostu zabić? Nie, nie, nie. To bajka. To tylko bajka. Nie. To się nie stało. OMG, przez Ciebie się nabawię nerwicy -.-
No nareszcie twoje opko powraca!!! Choć nie wiem czy to dobrze, bo teraz będę mieć koszmary po nocach… Czekam na CD i to szybko ma się pojawić!!! A i coś ci zrobię, jak zamordujesz jeszcze następnych bohaterów, których lubię >.<
Moją opinię już znasz, a ja nie lubię się powtarzać ;).
Nadal w każdym razie uważam, że jest świetnie napisane *.*