A więc witam w kolejnej jednoczęściówce, której raczej nie zniesie zbyt dobrze Wasze zdrowie psychiczne. Czytacie na własną odpowiedzialność, jednak przed zaczęciem radzę wykopać sobie grób [dzięki za podsunięcie tekstu, Pallas]. Tak na wszelki wypadek. Powtórzenia celowe, aby wzmocnić poczucie pogardy bohaterki. Dedykacja dla „Nateny” Natalki Letalki Pralki, która wymyśliła tytuł i chałwa jej za to! Przed przeczytaniem polecam przeczytać tekst piosenki.
Choć nie masz oczu bardziej błękitnych niż tamta miała,
Tamta, co kiedyś dla żartu niebo w strzępy porwała…
Choć nie masz oczu chmurnych jak burza pod koniec lata,
Ty – każdym latem i każdą burzą mojego świata…
Pytam się gwiazdy co drogę wskazać błądzącym miała,
Czemu ze wszystkich pragnień na świecie to Ty – mnie wybrałaś!?
Gwiazda, co w rzece wciąż się przegląda też tego nie wie,
Czemu ze wszystkich pragnień na świecie wybrałem ciebie… Czemu ze wszystkich Pragnień na świecie Wybrałem ciebie?
(…)
Choć nie masz dłoni, która policzek, jak ogień pali…
Dłoni chłopaka, po którym został w komodzie szalik…
Choć nie masz dłoni jak ta, co w serce klawiszem stuka,
To twojej dłoni przecież dłoń moja od zawsze szuka…
Piotr Rubik – „Psalm dla Ciebie”
*Teraźniejszość*
– To tutaj.
Wysiadam z czarnego błyszczącego BMW. Ledwo moje obcasy dotykają ziemi i dłonie zatrzaskują drzwiczki, a już słyszę pisk opon na asfalcie. Wzdycham. Wiem, że mnie nie znosi, ale że aż tak?
Przyzwyczajaj się do nowej wiedzy, Harriet – myślę. –
Już i tak masz tylu wrogów, że niewiele życia ci zostało.
Opanowanym ruchem dotykam czterech sztyletów wplecionych we włosy. Plus jeden dla śmiertelników, przywiązany do kolana, pod długą wieczorową suknią. Nigdy nie mogę wiedzieć, na kogo natknę się w tej niebezpiecznej robocie.
Moje lśniące czarne włosy są na tyle długie, iż zręcznie ukrywają klingi noży, tak że ostrza wyglądają jak sztuczne ozdoby.
Pewnie jesteście ciekawi kim jestem? Mogę na to odpowiedzieć, aczkolwiek nie wiem, czy udzielę Wam poprawnej informacji. Na pewno moją matką jest Chione. Z pewnością mam także na imię Harriet Collins. Mam siedemnaście lat. Nie znam swego ojca. Nie żyje od moich ósmych urodzin. Mieszkam z człowiekiem, który mnie nienawidzi. Z wujem. On pogardza mną i moją pracą. Jestem dla niego stracona. Dawno pogodził się z myślą, iż zginę zadźgana mieczem w kącie, na jakiejś nowojorskiej imprezie. Jednak mówiąc to, wcale nie tłumaczę Wam kim właściwie jestem, bo zapewne nie wiecie nic o moim świecie. A więc jestem herosem. Ale nie mieszkam w tym Waszym obozie dla słodkich półbogów, podlizujących się olimpijczykom swoim posłuszeństwem. Oj nie. Żyję pełną piersią. Nie nabieram strachliwie każdego urywanego oddechu, jak Wy.
Jestem imprezowiczką i zabójczynią. Wbrew wszystkiemu jedno z drugim się łączy. Obóz Herosów przysyła mi listy potworów i osób do natychmiastowego zlikwidowania, a ja ich unicestwiam. Jeden warunek – te osoby muszą pojawiać się w nowojorskich klubach.
Kręcę głową z niesmakiem. To wszystko wydaje się takie skomplikowane…
Patrzę na lśniący neon przed sobą. Głosi on, że stoję przed dyskoteką o nazwie „Acropollis”. Z westchnieniem unoszę suknię, żeby jej nie ubrudzić i wchodzę po schodach. Uderza mnie jasny blask i potężny hałas panującej tutaj muzyki. Rozglądam się wokół. Na parkiecie nie dostrzegam chłopaka, który miał się tu dziś zjawić, by… umrzeć. Dostałam cynk od Obozu. Chłopak był zdrajcą. Trzeba się z nim szybko i boleśnie rozprawić. Czyli coś dla mnie… Ale dlaczego czuję żal, gdy o tym myślę?
Otóż to mój stary znajomy, lecz nie przyjaciel. Ja nie mam przyjaciół. To raczej… wróg. A teraz zdradził bogów, którzy wydali na niego wyrok. Tak, herosów też zabijam. Bo on jest herosem. W Obozie powiedzą, że miał wypadek. Nie mógł się spodziewać ataku, a później wykrwawił się na śmierć. Dla nich to łatwe. Proste. Skłamać w tak poważnej sprawie. A ten, którego mam zabić to Jason Grace. Mój dawny chłopak. Na samo jego wspomnienie wyrywam z włosów nóż i zaczynam wodzić dłonią po rękojeści, próbując się uspokoić.
Szlag. Teraz muszę znów poprawiać fryzurę, bo czuję jak jedna z kling zaczyna wysuwać się z koka. To wina Grace’a! Wszystko to wina Grace’a!
Przeciskam się przez tłum i wkraczam do łazienki. Jest tu czysto i ładnie. Wyciągam wszystkie sztylety z włosów i rzucam je do umywalki. Krucha ceramika pęka. Trudno. Jakby mnie to obchodziło!
Upinając na nowo loki, widzę w lustrze smutną, kredowobiałą twarz. Jeden z czarnych kosmyków spada mi na czoło. Kawowe oczy patrzą z zacięciem i determinacją wojowniczki. Kiedy ja się tak zmieniłam? Nie znam odpowiedzi na to pytanie…
*Wspomnienie*
– Dzień dobry! Jest Harriet? – obudził mnie ze snu jakiś wesoły obcy głos, dobiegający z dołu.
– Tak – odpowiedział sucho mój wuj. – Zażywa snu. Wątpię by miała ochotę przyjmować gości.
Zerwałam się z łóżka i nerwowym ruchem przygładziłam wygniecioną męską koszulę, po czym wypadłam za drzwi i zbiegłam ze schodów.
– Dobrze, to przyjdę kiedy indziej… Chciałem wziąć ją na spacer. Ona w kółko tylko siedzi nad książkami… Potrzebuje trochę świeżego powietrza.
W drzwiach, które właśnie zamyka wuj dostrzegłam Jasona. Przemiłego syna naszych nowych sąsiadów.
– Czekaj! Pójdę z Tobą! – krzyknęłam.
Uśmiech, który wtedy zobaczyłam na zawsze wrył mi się w pamięć.
*Teraźniejszość*
Siedzę na jedynej tutaj kanapie na tyłach sali. Wokół mnie grzmi ogłuszająca muzyka, niszcząca moje komórki słuchowe. Pod stopami migają mi podświetlone na biało plastikowe kafelki.
Jestem ubrana w czarną długą i obcisłą suknię wieczorową, bez rękawów oraz czerwone szpilki na bardzo wysokich obcasach. Mimo dość skąpego ubioru czuję potworny gorąc – wokół mnie tańczy przynajmniej pięćdziesiątka spitych na umór nastolatków. Zapytacie pewnie, czy ja też taka jestem. Ale nie. Ja się nie upijam. Ja po prostu tu przychodzę. Obok mnie dziewczyna z różowymi włosami, w sukience, która bardziej przypomina rozciągnięty T-shirt, niż porządny strój zatacza się i rozlewa drinka.
Żal mi jej – tak zniszczyć sobie życie…
Zakładam nogę na nogę i czekam na Jasona. Nie mam dziś ochoty tańczyć – myśli o nim psują mi humor. A więc czekam…
*Wspomnienie*
– Wiesz zawsze lubiłem twoje towarzystwo. We wszystkim zawsze potrafisz mi pomóc, lub doradzić. Nie zachowujesz się, jak inne wylansowane i słodziutkie dziewczyny z naszej szkoły… Jesteś taka idealna – słysząc te słowa zadrżałam.
Siedzieliśmy właśnie z Jasonem nad jeziorem w Central Parku. Już od dawna byliśmy przyjaciółmi. Jednak od jakiegoś czasu zaczęliśmy się do siebie coraz bardziej zbliżać. Teraz byliśmy BFF (best friends forever).
– Dziękuję Ci, ale przesadzasz – powiedziałam, śmiejąc się nerwowo.
– Nie, nie przesadzam – odparł wesoło.
Nagle, znienacka pocałował mnie w usta.
To był nasz pierwszy pocałunek. Tego dnia zaczęliśmy ze sobą chodzić. I było nam dobrze…
*Teraźniejszość*
Nagle dostrzegam go w tłumie tańczących. Jasona… Nasze spojrzenia spotykają się i już wiem, że mnie rozpoznał. Przez jego twarz przewija się ból… I zaczyna przeciskać się między ludźmi w moją stronę. Szybko sięgam do torebki i wyszarpuję z niej telefon. Gorączkowo próbuję udawać, że piszę esemesa – nie mam zamiaru robić scen na środku „Acropollis”. Muszę odciągnąć Grace’a gdzieś na bok, wyjaśnić pewne sprawy, a dopiero później zabić. Widząc, że chłopak nie odpuszcza i ciągle zmierza w moim kierunku, wstaję i wychodzę mu naprzeciw.
*Wspomnienie*
– Jason, nie! – krzyknęłam i obróciłam się do niego ze śmiechem.
Trzymał mnie za rękę, a jasne włosy opadały mu na twarz.
– Chcę zobaczyć zdziwienie w ich oczach, gdy zacznie padać śnieg! Proszę cię, Harriet! – zawołał.
– No dobrze – nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Dotknęłam ręką swojego serca, a wokół zaczęło robić się biało.
Chłopak porwał mnie w objęcia i pocałował.
– Dziękuję!
Ludzie wokół nas zatrzymywali się i patrzyli z zachwytem w górę, nie mając pojęcia o tym, że sprawczynią tej pięknej pogody jest blada dziewczyna z czarnymi lokami, która roześmiana stała na środku chodnika szczęśliwa i wtulona w pierś swojego chłopaka. Skąd mogłam wiedzieć, że to szczęście za chwilę wyparuje?
Nagle znikąd pojawiła się dziewczyna w czarnej sukience. Z oczu płynęły jej łzy. Miała zaplecione cienkie brązowe i poszarpane warkoczyki. W pewnym sensie była ładna. W pewnym sensie.
Nieoczekiwanie podbiegła do nas i wyrwała mnie z ramion Jasona.
– Jak mogłeś… Kochałam cię… Ufałam ci… – głos jej się załamał i uciekła z płaczem.
– Piper, to nie tak! – zawołał za nią.
Jak nie tak? Zdradzał ją ze mną. Dostrzegłam to w oczach Piper.
– Nienawidzę cię, Grace! Niech każdy twój dzień będzie przeklęty!
I tak skończyła się jedyna, największa miłość mojego życia…
*Teraźniejszość*
– Chodź tu! – syczę.
Podchodzę do swojego byłego i łapię go za rękę, po czym zaczynam ciągnąć w stronę wyjścia służbowego.
Pozwala mi na to. Dziwne…
Gdy wyciągam go na dwór, na ciemną, pustą ulicę Nowego Jorku uśmiecha się…
Przypieram go do muru.
– A więc zdradziłeś bogów… Niegrzecznie, synku Zeusa – syczę, po czym błyskawicznym ruchem wyrywam z włosów jeden z moich sztyletów i przykładam mu do gardła.
Jasona robi słodką minkę.
– Spójrz w dół – mówi.
Do żeber przyciska mi nóż. Że co…? Ja dałam się tak wykiwać?! Do cholery! Dlaczego ja, a nie na przykład ktoś inny?! Ja nigdy nie popełniałam błędów…
Klnę cicho po grecku.
– Kocham cię – mówi niespodziewanie Grace. – Kocham cię, ale dostałem rozkaz by cię zabić.
Przewracam oczami. Brednie! On już nic do mnie nie czuje… To oczywiste.
– Wiem dobrze, że kłamiesz. Nawet nie próbuj mi wmawiać, iż to prawda.
– Harriet, masz jeszcze szansę ucieczki. Ja mogę ci ją dać! Biegnij. Gaja jeszcze nie wie, że cię odnalazłem. No już! Zmykaj! – krzyczy chłopak.
Wytrzeszczam oczy.
– Wiesz co? Mnie też wysłano tu, by dokonać na tobie wyroku! – nie wytrzymuję. Puszczają mi nerwy. Podnoszę głos na tyle, że teraz słyszy nas zapewne połowa NY.
– Ja… – głos mu się łamie. – Nie chciałem wtedy ranić Piper. Dlatego nie powiedziałem jej, że mam kogoś innego. Ale tak naprawdę zawsze cię kochałem! Naprawdę.
Słyszę w jego głosie coś takiego… Teraz wiem, iż Jason nie kłamie. To co mówi to czysta i niezakłócona niczym prawda. Mam pewność. Nie wiem czemu. Przecież on może mi w każdej chwili wsadzić sztylet w serce… Zresztą wzajemnie.
Nagle, z własnej niewymuszonej woli przyciskam swoje wargi do jego ust. Pocałunek trwa długo. Wreszcie odrywam się od niego, by złapać oddech.
– Tak myślę… Że jednak też cię kocham – szepczę.
To była moja pewnego rodzaju spowiedź. Wyspowiadałam się z tego co czuję, z tego co ukrywałam cały rok… Tak. Spowiedź Harriet.
Oczy syna boga nieba błyszczą.
Odejmuje sztylet od mojego brzucha.
– Ja zdradziłem bogów, bo myślałem, że już nic mnie nie trzyma przy olimpijczykach. Myślisz, że dadzą mi drugą szansę?
W ciągu dwóch minut Jason stał się w moich oczach kimś zupełnie innym…
– Na pewno! – wołam z radością. – Chodź. Zaprowadzę cię na Olimp – podaję mu rękę.
Po chwili wahania przyjmuje ją…
Mam nadzieję, że się podobało.
Buziaczki
Chione
Suuper….. ogólnie zakończenie mogło być bardziej tragiczne, ale tak też jest ok 😀
Boskie!
Nie lubię happy endów, ale te opko jest naprawdę fajne, więc może być. plus za tytuł. Natena miała dobry pomysł ^^
FOREVER ALONE——(nie no to jest głupota)
Opko fajne 😀
Polecam się na przyszłość :PPPP
Królowa Chorwacji to ja ^^
Kłaniać się plapsy <3
[ukłon]
Jednak nie zemściłaś się na Jasonie tak jak chciałaś :P. Czyżbyś rezygnowała z dramatycznych zakończeń? 😀 Oba Ci świetnie wychodzą ;). Błędów nie szukałam… no dobra po prostu nie znalazłam :P. Nat wymyśliła dobry tytuł 😀
o.O zaniemówilam…
Geniuszu, Chione, piszesz za dobrze. Ale tytuł tez fajniasty 😛
Już czekałam na zdanie typu „Harriet odsunęła jednym palcem sztylet Jasona. Po czym wbiła swój w jego serce”. Ja chyba jakaś psychiczna jestem, ale nieważne. Opko jest w twoim stylu, w stylu Chione 😛
To jest moja trzecia jednoczęściówka z zakończeniem, gdzie nikt nie ginie O.o
Postęp! 😀
Melia! Źle zbudowałaś zdanie!
„Powinno być „Harriet odsunęła jednym palcem sztylet Jasona, po czym wbiła swój w jego serce.”
A nie:
„Harriet odsunęła jednym palcem sztylet Jasona. Po czym wbiła swój w jego serce.”
Nieładnie! 😛
o ty niedobra 😀 Jeden przecinek w zdaniu wyrwanym z kontekstu, od dziewczyny która wróciła do domu po 9 godzinach w szkole? Nieładnie! 😀
Ale to był BŁĄD! A takich trzeba się pozbywać :P.
A u ciebie?
Jasona robi słodką minkę. – Jasona? 😀
hue hue hueeeeeeeeeeeeee
Po co ja Ci wspomniałam, że we własnym opku znalazłam błąd?
*facedesk*
Chioooneeeeeeee! Ty śnieżna małpo! Kto Ci pozwolił szperać w mojej wyobraźni?! To ja pisałam opowiadanie o płatnej zabójczyni (Bo Hariet chyba dostaje jakąś zapłatę za wykreślanie nazwisk z listy?) z dziwnym życiem uczuciowym! Znowy wszystko dzieje się według schematu: Eurydyka wpada na iście szatański pomysł – Eurydyka zaczyna pisać opowiadanie na podstawie iście sztańskiego pomysłu – Eurydyka porzuca opowiadanie – mija czas – Pojawia się myśl „Muszę kontynuować to opowiadanie, bo pomysł był iście szatański – Eurydyka znajduje opowiadanie niepokojąco podobne do swojego, nieskończonego. Jeśli nie potrafisz czytać w myślach na odległość i niejesteś jakąś genialną hakerką poszukującą pomysłów na opko, to jesteś moją siostrą z tak samo porąbaną wyobraźnią 😀
No dobra, koniec z szukaniem zagubionnego rodzeństwa po całej Polsce. Ja, podobnie jak Melia, czekałam aż Hariet poderżnie Jasonowi gardło, albo chociaż jakoś pomysłowo okaleczy (ostatnio jestem strasznie krwiożercza) i trochę się zawiodłam, zwłaszcza po ostatnim zdaniu „Bogowie napewno ci wybaczą. Zaprowadzę cię na Olimp!” Tylko czekać, aż bohaterowie spotkają starego przyjaciela Szeregowego z Pingwinów z Madagaskarui razem odlecą na różowym jednorożcu w poszukiwaniu tęczy xD Świetna piosenka na początku, naprawdę ciekawie napisane i nie znalazłam ani jednego błędu (a może znalazłam, tyko zapomniałam…?) A w ogóle: Przeglądam sobie bloga, aż tu nagle… „O, jaki fajny tytuł!…”
O bogowie, ale się rozpisałam! Chyba wyczerpałam tym komentarzem zasoby weny na najbliższe kilka lat 😀
Chione i happy ending? Apokalipsa się zbliża.
Opowiadanie ogólnie mi się spodobało. Nie, co ja gadam, BARDZO spodobało. Oryginalna bohaterka… ma naprawdę fajną pracę. 😀 Kocham Twój styl pisania. Taki lekki, przyjemny, lecz jednocześnie niebanalny. Błędów nie szukałam, bo przez treść kompletnie o nich zapomniałam. Ech, co powiedzieć, skleroza. 😛