Przepraszam za długą nieobecność. Miałam zawalony poprzedni tydzień, a w weekend nie byłam w domu. Jednak zrekompensowałam się i napisałam kolejną część. Mam nadzieję, że następną napiszę już niedługo.
Enjoy it.
Następnego dnia znów zebrali się przed domem. Każdy z nich miał na sobie swój pas symbolizujący boskiego rodzica. Rozi dostała biały z wyhaftowanymi kwiatami, Jamie jasnobrązowy z wielkim, jasnym kryształem po środku, a Jack ciemnobrązowy z trójzębem. Niedługo po nich zjawił się profesor i zamiast dzień dobry zawołał: „przyjąć pozycje bojowe!”, po czym zaczęli trening. Tak mijały im kolejne dni. Pewnego popołudnia Jack i Ginny siedzieli nad jeziorkiem. Chłopak ćwiczył panowanie nad swoimi nowymi umiejętnościami, (które odkrył biorąc prysznic), a Ginny pomagała mu, szukając różnych wskazówek w książkach.
– Tutaj piszą, że jakichś dzieciak Posejdona potrafił chodzić po wodzie – Ginny spojrzała znacząco na Jacka, podciągając bose stopy – Co myślisz?
Chłopak uśmiechnął się przebiegle, a w oczach pojawiły mu się łobuzerskie ogniki. Stanął przy brzegu.
– Masz tam jakieś podpowiedzi? – zapytał posyłając jej rozbawione spojrzenie. Dziewczyna podeszła bliżej i wgłębiła się w treść.
– Tu coś mam. Mmm… jeśli umiesz sprawić żeby woda była stała…
– Umiem –potwierdził Jack.
– To… najpierw kładziesz rękę – chłopak położył dłoń na wodzie – uciszasz wodę i napierasz na powierzchnię nie zanurzając ręki… Czyli chodzi o efekt naciskania na szkło – wyjaśniła Ginny. Jack skinął głową i wykonał polecenie. Skupił się ze wszystkich sił. Poczuł, że woda stawia opór, gdy próbuje zanurzyć dłoń.
– Chyba się udało – powiedział z uśmiechem. – Co teraz? – spojrzał pytająco na blondynkę.
– To samo, ale ze stopą.
Syn Posejdona zdjął buty oraz skarpetki i wyprostował się. Zaciskając oczy, wszedł jedną nogą na powierzchnię. Ginny zacisnęła kciuki. Jack, cały czas z zamkniętymi oczami, dołożył drugą nogę. Wziął oddech i otworzył powieki. Stał na wodzie dobre pół metra od brzegu.
– Ha! Taaak! – zaśmiał się do Ginny.
– Super! – córka Ateny też się roześmiała.
– To jest… whoa! – Jack wpadł do wody, cały się zanurzając.
– Jack! – Ginny podbiegła do stawu i pochyliła się nad powierzchnią. Chłopaka nigdzie nie było widać. Zaniepokojona, weszła do wody i zaczęła się rozglądać dookoła. Nagle Jack złapał ją za rękę, po czym wciągnął pod powierzchnię. Po chwili wynurzyli się oboje. Ona z bardzo niezadowoloną miną, a on zanosząc się śmiechem.
– Mogłeś tego nie robić – rzuciła mu mordercze spojrzenie i chlusnęła mu w twarz wodą. Chłopak zrobił zaskoczoną, a zarazem zachwyconą minę.
– Toś ty taka? – I rozpoczął wodną bitwę.
Kiedy wrócili, zastali swoich przyjaciół pochłoniętych grą w baseball. Michael pochylił się, trzymając kij w pełnej gotowości. Wysunął język i krzyknął do Jamiego:
– Rzucaj! – Blondyn zamachnął się i posłał piłkę w stronę chłopaka. Syn Aresa odbił piłeczkę, posyłając ją w stronę sadu.
– Brawo Misiek! – wrzasnęła z irytacją Eva, która była następna w kolejce. – Teraz po nią idź.
– Ale… no dobra – chłopak zamilkł rażony spojrzeniem córki Apolla. Co jak co, ale groźną minę Eva miała opanowaną perfekcyjnie. Gdy doszedł na miejsce, zaczął się rozglądać za szukanym przedmiotem. Nigdzie nie mógł jej znaleźć.
– Gdzie ona wpadła? – mruknął do siebie.
– Tego szukasz? – gdzieś nad jego głową rozbrzmiał figlarny głos.
– Aaaa! – wrzasnął przestraszony, odskakując do tyłu.
Na gałęzi śliwy siedziała młoda, niska dziewczyna, może dziewiętnastolatka i podrzucała jego piłkę. Miała krótkie, sterczące, fioletowe włosy, lekko pomarańczowe oczy, na które opadała poszarpana grzywka, szeroki, wesoły uśmiech i zielonkawą skórę.
– Jesteś… – przerwał, bo za jego plecami rozległ się tupot stóp.
– Usłyszeliśmy krzyk – powiedziała Rozi – I o… – przerwała, dostrzegłszy dziewczynę. Ona sama wyglądała na zachwyconą.
– Herosi! W dodatku szóstka! – zawołała z podekscytowaniem. – Cher, Apple, chodźcie!
– Nie musisz tak krzyczeć, przecież widzimy – dobiegło gdzieś jakby z pnia wiśni. Nagle na powierzchni kory zaczął się zaznaczać kontur ludzkiej postaci. Po chwili obok przyjaciół stała dwudziestolatka o czerwonych włosach zaplecionych w warkocz. Tak jak jej koleżanka miała zieloną skórę, ale na tym kończyło się podobieństwo. Czerwono włosa miała poważny, lekko surowy wyraz twarzy, duże, pełne usta miała w kolorze miąższu dojrzałej czarnej czereśni. A jej żółtawe oczy, prześwietlały przyjaciół na wylot. Jamie wzdrygnął się mimowolnie.
– Naprawdę nie rozumiem twojego entuzjazmu – zwróciła się do fioletowej. – To tylko półbogowie.
– No wiesz – dziewiętnastolatka zrobiła oburzoną minę i przerwała podrzucać piłkę. – Owszem, to tylko herosi, ale pierwsi jakich widzimy od… – dziewczyna zamyśliła się – Od zawsze.
– I to cię tak podnieca? – druga nieznajoma wywróciła oczami – Plum, mówiłam ci, że…
– Proszę, czy wy naprawdę zawsze musicie się kłócić – czyjś miękki głos uciszył przekomarzania.
Przyjaciele, którzy do tej pory patrzyli z zdezorientowaniem na kłócące się dziewczyny, teraz odwrócili głowy ku nowej postaci. W ich stronę szła znajoma im już kobieta. Jej długie do pasa, białoróżowe włosy powiewały za nią niczym welon panny młodej, a kwiaty jabłoni sprawiały wrażenie wianka. Patrzyła na półbogów łagodnie, uśmiechając się przy tym życzliwie.
– To ty – powiedziała Eva. – Ty byłaś wtedy w sadzie.
Kobieta skinęła głową.
– Mam na imię Apple – uśmiechnęła się znowu. – Plum i Cher już poznaliście…
– To ja jestem Plum! – zawołała fioletowo włosa, jakby to nie było oczywiste. Cher znów wywróciła oczami.
– Jesteście… driadami . Tak? – Ginny spojrzała na nie ciekawie. Plum zachichotała.
– No przecież nie centaurami! Oczywiście, że driadami. Ja mieszkam w tej śliwie, Cher w wiśni za wami, a Apple w jabłoni o tam! – wskazała na drzewko rosnące kilka metrów dalej. No i oczywiście są jeszcze…
– Nie mów! – wrzasnęły jednocześnie pozostałe driady. Nagle w całym sadzie rozległ się podwójny nastoletni śmiech.
– Za późno – jęknęła Cher.
Nie wiadomo skąd, przybiegły dwie rozbawione trzynastolatki. Zdecydowanie były bliźniaczkami. Takie same oczy w kolorze pestek brzoskwini, po dwa pomarańczowe warkocze zarzucone na plecy i proste grzywki, piegi na zadartych nosach oraz skóra w identycznym odcieniu jasnego toffi. Dziewczynki podbiegły i bez skrupułów zaczęły skakać wokół przyjaciół.
– Zobacz ten też jest rudy!
– A ta jest córką Chloris!
– Oh, jak miło! Rajuśku, a on jest synem Posejdona!
– Za to ta blondyneczka, z pewnością jest córką Ateny! – przekrzykiwały się nawzajem, wznosząc kolejne ochy i achy. Driady były zażenowane, a herosi patrzyli po sobie zakłopotani i niepewni co zrobić.
– Dobra starczy tego! – wrzasnęła Cher. Siostry zamilkły skruszone, wyraźnie nie chciały podpaść starszej koleżance, ale po chwili znów szeptały między sobą.
– Wybaczcie im – Apple spojrzała na nich przepraszająco. – Do tej pory naszymi jedynymi gośćmi byli Chris i…
– Tony – wpadły jej w słowo bliźniaczki i zachichotały. Apple zarumieniła się, a raczej zazieleniła.
– Tak, Tony również – powiedziała dość nienaturalnym głosem.
– A propos… oboje chyba właśnie do nas idą – Plum pochyliła się na gałęzi, po czym rozpromieniła się i zaczęła szaleńczo machać ręką.
– Hej, hej chłopcy!
Ogrodnicy akurat szli tak, że na początku nie zauważyli przyjaciół. Kiedy ich dostrzegli, zatrzymali się gwałtownie. Jack i Michael wybuchnęli śmiechem. Ginny i Eva zakryły sobie dłonie, próbując powstrzymać chichot. Rozi wyglądała jakby miała zaraz zemdleć, a Jamie wrzasnął:
– To wy macie kopyta?!
Mężczyźni spojrzeli na siebie z wyraźnym zakłopotaniem. Obaj od pasa w dół byli kozłami. Tony miał sierść w kolorze włosów – jasnobrązową, za to Chris prawie czarną. Ten drugi wzruszył ramionami.
– I tak by się kiedyś wydało. Owszem mamy kopyta, a to dlatego, że stoją przed wami satyrowie z krwi i kości.
Chłopaki uspokoili się. Jack otarł łzy, które napłynęły mu do oczu i powiedział:
– No, teraz to mnie już nic nie zdziwi.
Następnego dnia profesor kazał im się stawić w pełnym rynsztunku, z bronią, którą od niego dostali i tarczami. O ustalonej godzinie czekali na niego, niecierpliwiąc się coraz bardziej, z minuty na minutę. W końcu staruszek pojawił się prowadząc za sobą psy swoich podopiecznych. Wszyscy otworzyli szeroko oczy.
– Czy to…? – Eva nie śmiała dokończyć.
– Owszem – profesor skinął z zadowoleniem głową – O to wasze psy, po moim specjalnym szkoleniu łowczym. Od teraz są gotowe bronić was oraz walczyć w pełnym tego słowa znaczeniu.
Whippety merdały z zadowoleniem ogonami, biła od nich nowa siła i duma. Wyglądały jeszcze szlachetniej niż zwykle. Podbiegły do swoich państwa. Ginny kucnęła, żeby wygłaskać Blue. Wtedy rzuciła jej się w oczy nowa obróżka. Specjalna dla chartów, szeroka z przodu, a wąska z tyłu, w kolorze bardzo ciemnej szarości. Dostrzegła, że pozostałe psy również takie dostały. Hige zielono-niebieską, Adamai białą, Balto krwiście czerwoną, Arya łagodnie żółtą, a Leia zieloną. Córka Ateny spojrzała pytająco na profesora. Ten uśmiechnął się i puścił jej oczko.
– Przecież jakoś trzeba było zaznaczyć ich przynależność. Na dobrze – klasnął w dłonie, przywołując ich do porządku. Szybko wyprostowali się, a psy ustawiły posłusznie przy ich nogach.
-Dzisiaj będzie wasz pierwszy test. Test przetrwania – z każdym krokiem starzec oddalał się w stronę domu. – Waszym zadaniem jest pokonać przeciwników oraz przynieść mi jakiś dowód waszego czynu – starzec już stał na ganku. Michael rozprostował dłonie, aż strzeliły mu kości.
– Bułka z masłem – szepnął do przyjaciół.
– Psy mają wam oczywiście pomagać. Kiedyś poświęciliśmy cały dzień na naukę komend pamiętacie? – herosi przytaknęli. – One je potrafią. No więc, życzę wam powodzenia. Macie nieograniczony czas – profesor wydobył z kieszeni gwizdek, przyłożył go do ust i dmuchnął. Nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Herosi zaczęli się rozglądać dookoła, usłyszeli trzask zamykanych drzwi. Profesor schował się w domu. Nagle wyczuli delikatne drżenie ziemi, psy zastrzygły uszami. Hige, który miał najlepszy węch, zaczął węszyć.
– Co u licha? – Jack zmrużył oczy.
W tym samym momencie zza posiadłości wypadły dwa ogromne wilki. Były większe niż zwykłe osobniki. Ich ciało błyszczało metalem, a w oczodołach jaśniały pomarańczowe kulki. Stworzenia zawarczały, ukazując ostre zębiska. Ginny otworzyła usta w niemym osłupieniu.
– Maszyny – szepnęła, a te zaatakowały.
Wo-hoo! Nareszcie następna część 😛 Mam jednak pytanie, jak można podciągać bose stopy? 😀 czasami zapominałaś o przecinkach i też było jedno zdanie, które rozwaliło mnie kompletnie :
Ginny i Eva zakryły sobie dłonie – chyba usta 😀 A co do opka – wspaniałe, uwielbiam je 😛
Extra! Wybaczamy nieobecność, bo ładna długość 😉 Nie kończ tylko następnym razem w takiej chwili. Teraz, przez ciebie, jestem bardzo ciekawa co dalej. Pisz szybciuteńko CD!
Super opko! Melia wymieniła wszystkie błędy, ale ja dożucę coś od siebie: czemu każesz mi czekać tak długo?!
o.O maszynki 😀 zapowiada się niezła zabawa…
Melio dziękuję ci za to, że tak mnie pilnujesz Sprawdziłam, zobaczyłam i zaserwowałam sobie pięknego facepalma. Oczywiście, że chodziło o usta… I jeszcze podciągać stopy, czyli przyciągnąć je do siebie, chyba faktycznie powinnam to inaczej napisać.
Ależ proszę, zawsze do usług 😀 osobiście uwielbiam takie pomyłki, przytoczę kawałek od Stokrotki, jeśli się nie obrazi :
Położyłam mu palec na dłoni – a miało być, położyłam mu palec na ustach 😀 Pisz szybciutko dalej 😛
Opowiadanie bardzo fajne, masz ciepły i leciutki jak piórko styl. Twoje opka świetnie się czyta. Błędy wymieniali inni, więc się nie będę powtarzał. 😀
I pisz CD najszybciej jak możesz!
Misiek i Eva, dobre ;p. Bardzo fajne, czekam aż się pożądnie rozkręci, bo na razie jest cud-miód <3
Szykuje się walka. Pisz szybko cd 😀