Londyn rok 1931
Na zewnątrz szalała burza. Siedmioletnia dziewczynka przy każdym grzmocie, chowała głowę pod kołdrę. W końcu, przerażona błyskawicami, wyskoczyła z łóżka i pobiegła do sypialni taty. Cicho uchyliła drzwi. Mężczyzna zasnął przy biurku, otoczony stosami papierów. Przed nim, w brązowej doniczce, stała niepozorna roślinka. Dziewczynka weszła do pokoju, nie zamykając drzwi. Podeszła do biurka, oparła na nim ręce i wpatrywała się w kwiatka. Nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęła rękę i dotknęła łodyżki. Roślina jakby ożyła. Powoli powiększyła swój pąk, po czym rozkwitła, ukazując trzy żółte płatki, ze storczykowym środkiem. Siedmiolatka była zachwycona. Otworzyła szeroko oczy i uśmiechała się radośnie.
– Tato! Tatusiu, zobacz. – szepnęła z przejęcieciem, potrząsając ramieniem mężczyzny. Ten się jednak nie zbudził. Dziewczynka odpuściła sobie dalsze próby obudzenia go. Odgarnęła za ucho czekoladowe włosy i dalej wpatrywała się w kwiat swoimi brązowymi oczami, dopóki nie zasnęła.
***
Dziewięć lat później
– Rozi, jesteś gotowa? – tata zerknął do pokoju córki. Rosalinda klęczała na środku dywanu i naciskała na wypchaną po brzegi walizkę. Koło niej stała biszkoptowa whippetka o imieniu Leia.
– Tak, chwileczkę – odpowiedziała. Po chwili zastanowienia, usiadła na bagażu, a ten się zamknął. Zadowolona z siebie, chwyciła walizkę i wyszła za ojcem z domu.
Kilka godzin później siedziała w czarnej bryczce, rozglądając się ciekawie dookoła. Kiedy dojechała do posiadłości, jej uwadze nie umknął mały ogródek. Postanowiła później do niego zajrzeć. Kobieta, która ją przywiozła zaprowadziła ją do wielkiej jadalni. Przy stole siedziała piątka jej rówieśników i starszy człowiek. „Pewnie profesor Cuthbert.” – pomyślała. Nieznajomi przerwali rozmowę. Przez chwilę, która wydawała się Rozi wiecznością, patrzyli na siebie niepewnie. W końcu chłopak o brązowych włosach uśmiechnął się do niej, po czym dał znać żeby z nimi usiadła. Dziewczyna przywitała się z profesorem i dopiero usiadła przy nastolatkach. Brunet nazywał się Jack, rudzielec Michael, blondyn Jamie, a dziewczyny Ginny oraz Eva.
– Ja jestem Rozi. – dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie.
– Ehm… mogę cię spytać, czy… masz może whippeta? – zapytała Ginny.
Rosalinda uniosła brwi.
– Tak, suczkę Leię. Skąd wiedziałaś?
Cała piątka posłała sobie znaczące spojrzenie i zachichotała. Brunetka patrzyła na nich ze zdziwieniem.
– Wszyscy mamy whippety. – wyjaśnił Jamie.
– Naprawdę. – Rozi była mile zaskoczona. – A czy… – urwała, ponieważ podano właśnie obiad i wszyscy zajęli się jedzeniem.
Po posiłku, dziewczyny pokazały koleżance pokój, bibliotekę, ogromną salę z wymalowanym sufitem, pokój pełen rzeźb antycznych oraz kilka innych. Potem wyszły do sadu, gdzie już czekali na nich chłopcy. Kiedy do nich doszły, właśnie rozmawiali z jednym z ogrodników – Anthonym. Mężczyzna podrapał się po swoich jasno brązowych włosach i poprawił czapkę, wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
– Cześć Tony! – zawołały Eva i Ginny.
– Hej dziewczyny. – odpowiedział im uśmiechem. – Widzę, że mamy już komplet – mówiąc to spojrzał na Rosalindę. Dziewczyna zdziwiła się trochę słysząc to określenie, ale nic nie powiedziała.
– Na to wygląda. Jestem Rozi – przedstawiła się.
– Tony. Tamten koło brzoskwiń to Chris. – wskazał kciukiem za siebie. – A wracając do waszej prośby, chłopaki. Sam nie wiem.
– Oj daj spokój. – Michael spojrzał na niego błagalnie. Mężczyzna wahał się przez chwilę, ale sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej mały kluczyk.
– Niech będzie. Ale jakby co, to was tam nie było, jasne. – puścił im perskie oko, po czym odszedł do Chrisa.
Jack ścisnął tryumfalnie przedmiot.
– Czas zbadać starą szopę – rzucił do przyjaciół.
Musieli to jednak przełożyć na następny dzień, bo zaczął padać dość ulewny deszcz. W dość ponurych nastrojach, siedzieli w pokoju z kominkiem. Michael z Jamiem grali w statki, Eva rysowała, Ginny czytała; Rozi głaskała psy, a Jack wyglądał przez okno.
– Wiecie w co się bawimy z moją siostrą, kiedy pada deszcz? – powiedział ni z stąd, ni z owąd, Jack. – W chowanego.
Rozi uniosła brwi.
– Chyba nie mówisz poważnie. Serio chcesz w to teraz grać?
Ginny zamknęła książkę.
– Właściwie czemu nie? Ten dom jest ogromny. Może być całkiem zabawnie. – poparła chłopaka. Jamie zawołał:
– Kto jest za grą w chowanego, niech podniesie rękę!
Wszyscy oprócz Rosalindy, unieśli dłonie.
– Oj, daj spokój – blondyn uśmiechnął się do niej szarmancko. – To dobry sposób żeby zbadać tu każdy kąt. Dziewczyna podniosła z ociąganiem rękę. Michael klasnął z zadowoleniem.
– Okej. Zgłaszam się na ochotnika, żeby kryć pierwszy! Gotowi? Raz… Dwa…. Trzy…
Przyjaciele wybiegli z pokoju i rozdzielili się we wszystkie strony. Przez chwilę nie słychać było nic oprócz śmiechów, tupotu stóp i głosu odliczania. Przez chwilę panował chaos. Czasem znaleziona kryjówka, była już zajęta i trzeba było biec dalej. Jamiemu zdarzyło się tak już kilka razy. Nie poddając się, wbiegł wreszcie na ostatnie piętro. Prawie wszystkie pokoje były zamknięte. W jednym były tylko połamane meble, w drugim dziurawe materace i firanki, aż wreszcie, znalazł pomieszczenie pełne starych kufrów. Wszedł do środka, zamknął drzwi, po czym rozejrzał się dookoła. Pachniało starocią i kurzem. Było ciemno, więc przez chwilę nie mógł rozróżnić przedmiotów. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do braku światła, dostrzegł półki zastawione licznymi słojami, skrzyneczkami i pudełkami. Zaciekawiony podszedł bliżej. Coś pod jego stopą wydało metaliczny brzęk. Spojrzał w dół i odskoczył zaskoczony. Na podłodze leżał sztylet. Rękojeść miał chyba w kolorze mchu, trudno było stwierdzić, a na ostrzu, wygrawerowany napis: „τσίμπημα.”
– Żądło – odczytał Jamie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że zrozumiał napis. Zaskoczony, odszedł jednak od półek. Nagle usłyszał na zewnątrz kroki. Do pokoju wpadli pozostali, zanosząc się śmiechem.
– Mam… cię. – wysapał Michael i usiadł na podłodze. Reszta rozejrzała się po pomieszczeniu.
– Co to za miejsce? – spytała Eva, ścierając kurz z jednego z kufrów. Jamie wzruszył ramionami. Nie wiedział czy powiedzieć przyjaciołom o tym co stało się przed chwilą. Ginny już szperała przy półkach. „Ciekawe, czemu to jest przykryte płótnem” – pomyślała i zdecydowanym ruchem ściągnęła materiał. Krzyk wydobył się z jej gardła. Pozostała piątka spojrzała w tamtą stronę. W słojach zamknięto głowy różnych potworów. Obok nich leżały szpony, rogi, kły i inne takie. Kiedy szok minął, blondynka przyjrzała się przedmiotom.
– To wygląda jak łeb hydry – mruknęła. – A ten szpon jest taki sam jak u ptaka stymfalijskiego.
– Chyba nie mówisz o tych stworzeniach z mitologii, co nie? – spytał z powątpiewaniem Jack.
– Ej, zobaczcie co znaleźliśmy tutaj.
Michael, Eva i Rozi pochylali się nad jednym z kufrów. W środku leżały szable, miecze, killa łuków, puste kołczany, wszystko zniszczone i pokryte rdzą.
– Myślicie, że profesor to wyrzucił? – Jamie sięgnął po zaśniedziała tarczę, opartą o ścianę. – To całkiem fajne rzeczy.
– Jednak z jakiegoś powodu są tutaj. – powiedziała Ginny. – Lepiej chodźmy. Chyba, że chcemy żeby Macready nas znalazła. Wszyscy przyznali jej rację i wyszli z tajemniczego pokoju.
Następnego dnia, z samego rana pobiegli do opuszczonej stodoły. Po drodze rozmawiali o wczorajszym odkryciu.
– Ja bym tam chętnie wrócił. – powiedział Michael.
– I ja – przyznał Jack. – Tam było naprawdę dużo interesujących rzeczy.
– Na razie sobie odpuśćmy. – powiedziała Eva. Zresztą… – dziewczyna zagapiła się i wpadła na stojącą Rosalindę. – Rozi, co ty wyprawiasz? Dziewczyna pokręciła tylko głową i wskazała na coś przed sobą. Gdy pozostali spojrzeli we wskazanym kierunku, również oniemieli. W sadzie, wśród drzew, przechadzała się bardzo ładna młoda kobieta. Chyba… kobieta. Miała długie, sięgające pasa, białoróżowe włosy, w które wpięte były kwiaty jabłoni. Jej skóra była koloru bardzo bladej zieleni. Rozglądała się dookoła swoimi oczami o barwie dojrzałego jabłka, a gdy ich spostrzegła, przeraziła się i… ukryła w drzewie. Przyjaciele stali osłupiali. Pierwsza ocknęła się Ginny.
– Wiecie… to… musi mieć jakieś wytłumaczenie – zająkała się.
– Chcesz mi powiedzieć, że to co widzieliśmy było normalne?! – wrzasnęła Rozi.
Nikt nie umiał odpowiedzieć.
Notka od autorki:
Trochę krótsza część. Następna będzie dłuższa, obiecuję.
I tak, Rozi: http://th09.deviantart.net/fs70/PRE/i/2010/212/c/2/what_do_you_think__momo__by_burdge_bug.jpg jak Katara
Oraz Leia: http://www.klarucha.eu/leia/35.jpg
Po raz kolejny: Super seria! Naprawdę ją uwielbiam!
Wielbię tą serię, ale (czasami) nadal źle zapisujesz te dialogi -.-. Czytasz moje komentarze ? Dobra nie chcę wiedzieć xD.
Oczywiście, że czytam! Po prostu mój komputer czasem się buntuje i robi różne dziwne rzeczy z tekstem.
Spoko, ja tak miałam na tablecie, więc się już nie czepiam ;D
Po wypowiedzianej kwestii bohatera dawaj myślnik, jak na początku… Poza tym nie mam zastrzeżeń. Choć poprzednie części bardziej mi się spodobały 😉 Czyżby początki Obozu Herosów? 😀
Super ^^ Raz nie było myślnika.
Wo, też oglądasz ATLA? 😀 a kiedy weszli do tego pokoju na strychu, czekałam na starą szafę 😀 Opko jest super, doszła ostatnia postać i akcja się zacznie! 😀
Hej, dziewczyny – przecinek
Was tam nie było, jasne?
Extra są wszyscy, jupijaje!
Czy tylko mi to opowiadanie kojarzy sie z pierwszą częścią Narnii ? Naprawdę świetne opowiadanie
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Buziaczek :***
MI tak samo 😀 czekałam na starą szafę 😛
Och, słodziutko. Niedługo się dowiedzą, że są herosami 😀