Torquay rok 1934
Na cmentarzu znajdowało się dużo ludzi. Wszyscy ubrani na czarno, ze spuszczonymi głowami i bardzo smutnymi twarzami. Do ziemi właśnie została spuszczona trumna z jasnego drewna. Powoli zasypano grób, złożono kwiaty i grupa zaczęła się rozchodzić, rozmawiając między sobą. Został tylko wysoki, chudy i rudy dziesięciolatek oraz trzydziestoletni mężczyzna. Też rudy. Stali w milczeniu patrząc na stos wiązanek, przykrywających grób. Chłopak nie płakał. Dopiero kiedy wuj położył mu rękę na ramieniu i popchnął w stronę wyjścia, po policzku spłynęła mu jedna łza.
***
Sześć lat później.
Miastem przejeżdżały wojskowe samochody, a ulicami krążyli żołnierze. Mieszkańcy różnie reagowali na ich widok. Jedni przechodzili obojętnie, udając, że to nic takiego. Inni zerkali lękliwie lub spuszczali wzrok. Byli też tacy, którzy patrzyli na nich z zazdrością. Szesnastoletni chłopak, zaliczał się do tej ostatniej grupy. Spokojnym krokiem zmierzał do budynku, przed którym stał szyld, głoszący: „Ojczyzna wzywa! Zapisz się.” W środku postawiono kilka stołów, za każdym z nich siedział wojskowy. Do każdego z nich ciągnęła się długa kolejka. Chłopak stanął w pierwszej lepszej, poprawił czapkę i wyprostował się. Po kilku minutach nadeszła jego kolej.
– Michael Lewis – powiedział.
Żołnierz spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem.
– Na pewno masz osiemnaście lat?
Chłopak zrobił poważną minę i odpowiedział pytaniem:
– Czyżbym wyglądał starzej?
Mundurowy zmierzył go wzrokiem. Wysoki, szczupły, ale dobrze zbudowany, w piwnych oczach widać było wojownicze ogniki, a do tego rudy. Wyciągnął rękę po dokumenty. Michael podał mu je z wyraźną niechęcią. Żołnierz otworzył książeczkę i uniósł wysoko brwi. Z drwiącym uśmieszkiem zapytał:
– Mówiłeś, że jak się nazywasz?
– Michael Lewis. A co, coś się nie zgadza?
– No chyba… panie Gregory.
– Co?!
Rudzielec wyrwał oficerowi dokumenty i ze zgrozą patrzył na swoją pomyłkę. Wszyscy wokół wybuchnęli śmiechem. Czerwony na twarzy i zaciskając zęby, Michael wyszedł z budynku. Na jego widok, biały whippet w rude plamy, podniósł się z chodnika i szczeknął radośnie.
– Nie udało się nam Balto.
Pies przestał merdać ogonem i smutno przechylił głowę. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i odwiązał psa od latarni.
– No nic, psino. Idziemy do domu.
Na dźwięk otwieranych drzwi, Gregory podniósł wzrok znad gazety. Do pokoju wpadł zadowolony whippet, a za nim ponury Michael. Mężczyzna uśmiechnął się i zagadał:
– I co? Przyjęli cię do wojska? Chłopak spojrzał na wuja zdziwiony.
– Skąd ty…? Gregory machnął ręką.
– Zauważyłem brak dokumentów. Chyba ci się pomyliły co?
Michael pokiwał smutno głową. Faktycznie, na komodzie leżały stare dokumenty dziadka, które Michael miał zabrać. Niefart sprawił, że wziął papiery wójka. Mężczyzna spojrzał na niego uważnie.
– Aż tak ci śpieszno do wojska? Ja byłem, zobaczyłem, przeżyłem i nie polecam. Chłopak wzruszył ramionami i usiadł przy stole.
– Nic nie poradzę, że rwie mnie do walki.
– Twoja matka by tego nie chciała – Gregory pogroził siostrzeńcowi palcem.
– Ale nie zostanę lekarzem tak jak ona – Michael pokręcił głową. Wuj roześmiał się serdecznie.
– Przez myśl mi to nie przeszyło! Ty lekarzem! Taki w gorącej wodzie kąpany, impulsywny, najpierw robi zanim pomyśli. Ach, to by była katastrofa – mężczyzna odłożył gazetę. – O przypomniało mi się. Wstał i podszedł do komody.
– Twój adres – powiedział podając chłopakowi karteczkę. – Chyba ci się trafiło niezłe miejsce.
– Oby – mruknął Michael.
Wieczorem wyszedł na spacer z Balto. Pies szedł wąchając wszystko naokoło. Nagle zza księgarni na rogu, na ulicę wypadła czarnowłosa dziewczyna. Była dość niska, oczy błyskały jej gniewem, a na twarzy malowała się nienawiść.
– Graecus – syknęła.
– Że słucham? – odparł zdziwiony. – Ała! Dziewczyna smagnęła go biczem, który nagle pojawił się w jej dłoni. Rzemień znów przeciął powietrze, tym razem koło ucha przerażonego chłopaka. Balto rozszczekał się jak oszalały.
– Hej uważaj możesz komuś zrobić krzywdę! – wrzasnął Michael, odskakując przed kolejnym ciosem. Czarnowłosa wyszczerzyła okrutnie zęby i zamachnęła się po raz kolejny. Wtedy w Michaelu obudził się instynkt. Przyjął cios na przedramię tak, że bicz obwiązał mu się dookoła. Zaskoczona dziewczyna pociągnęła broń do siebie, ale chłopak był silniejszy. Szarpnął za linę. Nieznajoma straciła równowagę i upadła na kolana. W tym samym momencie, Balto wskoczył jej na ramiona przygniatając dziewczynę do ziemi. Michael odwiązał bicz, krzyknął:
– Przepraszam! I razem z psem uciekli z miejsca zdarzenia.
Trzy dni później rudzielec wysiadł z pociągu na jakiejś zapyziałej stacyjce. Ku jego uldze już zbliżała się do niego czarna bryczka. Kobita trzymająca lejce spojrzała na niego wyczekującym wzrokiem.
– Michael Lewis?
Tak, zgadza się – odpowiedział, mimowolnie się prostując.
– W takim razie wsiadaj. Chłopak chwycił bagaż i wskoczył do pojazdu. Balto za nim. Do posiadłości jechali dobre piętnaście minut. Kiedy stał przed drzwiami wejściowymi pomyślał jedynie „faktycznie nieźle mi się trafiło.” Niepewnie wszedł do środka. Pierwsze co ujrzał, to wielka, szara masa z pięknymi, mądrymi brązowymi oczami, która patrzyła na niego z czerwonego fotela.
– Co to za bestia? – zapytał ze śmiechem. „Bestia” zeszła z fotela i podeszła do chłopaka. Balto widząc tak wielkie zwierzę, aż usiadło z wrażenia. Pies mógł mieć osiemdziesiąt pięć centymetrów w kłębie. Był raczej stary, ale żwawy i wyglądało na to, że był w dobrej formie.
– Ale ty jesteś piękny – Michael schylił się żeby pogłaskać psa. – Jak się wabi?
– Fraxinus. Ale wszyscy wołają go Frax. – odpowiedział mu nieznajomy głos. Zaskoczony podniósł się i zobaczył, stojącego na szczycie stopni bruneta. Chyba jego rówieśnika.
– Musisz być moim pierwszym współlokatorem – kontynuował chłopak, schodząc ze schodów.
– Na to wygląda – odparł rudzielec. – A ty jesteś…?
– No tak, wybacz. Jack Mare.
– Michael Lewis. Chłopcy uścisnęli sobie dłonie. Wtedy koło ich nóg rozległo się ciche szczęknięcie. Hige i Balto właśnie odkryli swoją obecność. Z zaciekawieniem obchodzili się dookoła, stwierdzając w końcu, że ten drugi jest przyjacielem.
– Ty też masz whippeta? – spytali jednocześnie, po czym parsknęli śmiechem. Po prezentacji psów, Michael spytał:
– Ten olbrzym też twój?
– Nie skąd – Jack pokręcił głową. – To pies profesora, pan tego domu. Rasy wilczarz irlandzki… A właśnie, chyba muszę ci pokazać nasz pokój nie? Chodź na górę. Michael chwycił walizkę i zaczął się wspinać za brunetem.
– Od dawna tu jesteś? – zapytał, kiedy szli korytarzem.
– Dwa dni. I zdążyłem przebadać tylko ten i trzy kolejne korytarze tego piętra. A jest co oglądać. To nasz pokój – powiedział, otwierając drzwi. Michael stwierdził, że pokój nie jest jakoś bardzo bogaty, zresztą zrobił się dość swojski, od kiedy zaczął w nim mieszkać Jack.
– Taa… sorki za bałagan – Jack podrapał się po głowie.
– Żartujesz? Co ja baba, żeby trzeba było sprzątać – zaśmiał się nowo przybyły i rzucił walizkę na łózko po lewej stronie. To pod oknem zajął już Jack. Nie dziwił mu się. Widok z niego był niesamowity. Ogromna, pusta przestrzeń, pełna zieleni. Jeśli spojrzałeś na prawo widziałeś mały sad pełen jabłoni, wiśni i śliwek, zaś po lewej płynął strumień. A jak patrzyłeś przed siebie, gdzieś z dobry kilometr dalej rozciągał się las.
– Pięknie tu, co nie? – Jack stanął obok kolegi.
– Rzeczywiście.
Godzinę później panna Macredy zawołała ich na obiad. Chłopcy zdążyli już opowiedzieć sobie gdzie mieszkają i z kim. Mówili też o sytuacji wojennej, potem zeszło na bogactwa domu, w którym się znajdują, aż wreszcie na kolejnych współlokatorów. W jadalni stał ogromny stół na toczonych nogach. U jego szczytu zasiadł profesor. Jack zdążył się zorientować, że ma na imię John i, że praktycznie całe życie podróżował. Podczas posiłku nic nie mówił. Jedynie przywitał Michaela i zapytał czy może dostać więcej sosu. Potem zamilkł. Chłopcy rzucali sobie ukradkiem znaczące spojrzenia, ale też nie pisnęli słówkiem. Rudzielec z zaciekawieniem przyglądał się starcowi. Był dość wysoki, szczupły, miał potargane białe włosy i spiczastą bródkę. Nosił okulary, a jego oczy miały kolor niezapominajek.
Po obiedzie, Jack i Michael zabrali psy na spacer. Whippety szalały, mając wreszcie towarzysza do zabawy. Skakały, przeskakiwały przez siebie nawzajem, puszczały się pędem, goniąc w kółko, aż wreszcie padnięte, położyły się koło swoich panów. Chłopcy usiedli pod starą gruszą, odpoczywając po obfitym posiłku.
– Oni zawsze tak dobrze karmią? – zapytał Michael z błogą miną.
– Aha – potwierdził Jack. – Jeszcze trochę i będę gruby jak beczka.
– Przesadzasz. – odparł rudy i przymknął oczy. „Wszystko zapowiada się całkiem nieźle” – pomyślał.
Notka od autorki:
Zaprzestaję notek. Stwierdziłam, że nie będę was zanudzać 😛
Mówiłam Ci kiedyś, że uwielbiam Twoje opka? Jak nie, to teraz mówię :D. Kocham te opisy <3! Z błędów zauważyłam tylko braki niektórych myślników, ale to szczeguły xD
*szczegóły
Opko fajnie ci wyszło 😀 ale dlaczego zaprzestajesz? Fajnie tak zerknąć,wcale nie zanudzasz 😀
Łał. Kolejna świetna część. I nie przestawaj dodawać notek. Wcale tym nie zanudzasz.
Notatką mnie rozwaliłaś 😀 opko jak zwykle świetne, ale jest już za duża ilość bohaterów i się mieszają 😛
Super. Czasami zabrakło myslnika, ale tak to spoko !
Och, czyli brakuje już tylko jednego. Ciekawe co wymyśliłaś. 😀 Pisz szybko cd