(Re:Trospekcja)
-Shasta!-Zawołałam.
-Ah, Lulu. Znowu…-Usłyszeliśmy trzask.
Wbiegłam do stołówki, a wtedy prawnie wpadłam w głęboką dziurę. Noga mi się omsknęła.
O mało nie spadłam. Rosjanin złapał mnie za rękę.
-Trzymaj się!-Krzyknął. A on sam prawie spadał. Próbowałam oprzeć stopę o ścianę i się jakoś
wspiąć. Shasta podciągnął mnie pod sam koniec. Położyłam się niedaleko krawędzi. Zobaczyłam
tylko jak coś na mnie spada.
Biorąc szybki i głęboki oddech. Odepchnęłam się od podłogi. Rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam
paru lekarzy z defibrylatorem. Obok mnie leżał kawałek dużej i ciężkiej rury. Dotknęłam czoła.
Opuściłam rękę a na czubkach palców zobaczyłam krew. Szybko wstałam. Zakręciło mi się w głowie.
-Co się stało!?
-Spokojnie, jesteś bezpieczna.-Mówił jeden.
-Pytam się co się stało!!!
-Rura spadła ci na głowę, a potem przygniatała ci gardło. W wyniku czego zemdlałaś. Zaraz potem
straciłaś puls.
Odnalazłam Shastę siedzącego na stole. Szłam w jego stronę, ale potknęłam się. Uderzyłam głową
o podłogę, i usłyszałam pusty dźwięk. Nie wiedziałam, czy to kafelki, czy moja pusta głowa.
-Upadłaś.-Zauwarzył.
-Nie. Przytuliłam podłogę, bo czuła się samotna.
Nastała chwila ciszy.
-To nie było tak, jak ci powiedzieli.-Dodał po chwili i zaczął kierować się w stronę korytarza.
-Czekaj!-Zawołałam. Pobiegłam za nim.
Shasta rozejrzał się wokół siebie.
Ja widziałam Mrocznego opiekuna.
-Teraz jestem jedyną osobą która przeżyje.
-Co!?-Spojrzałam się na mroczną postać. On zaczął znikać.
-Nie! Stój!-Ale on już odszedł. Oh, nie odszedł że zginął, tylko… wyparował.
Ale kiedy on zniknął doktor Gresson wchodził do łazienki dla personelu. Spojrzał na mnie
dziwnie. Ja się wyszczerzyłam i pomachałam. Kiedy wszedł do środka usłyszałam wybuch.
Drzwi otworzył lekko spopielony doktorek, i rzekł:
-Lulu. Do mojego gabinetu. Teraz.
Stałam jak zamurowana. Nie fair!!!
Po przydługim wykładzie zaczęłam dalej rozmyślać nad pozytywką. W ogóle od kogo ona jest? Nie mam przyjaciół,
rodziny… RODZINY!? Co z moją rodziną?! Boli mnie głowa. Po drodze po korytarzy wychodził jakiś mężczyzna.
Nie domknął drzwi. Wkradłam się. Po ilości dokumentach stwierdziłam że znajdowałam się a archiwum.
Pogrzebałam trochę szafkach. „Lulu White” Jest! Znalazłam!. Usiadłam na stoliku i otworzyłam.
Pominęłam krótki „wstęp” ala imię i nazwisko.
„W wyniku śmierci klinicznej pacjentka zaczęła widzieć rzeczy nie istniejące. Po wielu próbach uleczenia choroby
zaczynało być jeszcze gorzej. Zamordowała jednego pracownika, cieszyła się z nieszczęścia i coś, co nie wiadomo
do czego można zaliczyć: Nadmiernie się śmieje.” Pominęłam więcej, aby dowiedzieć się więcej o sobie.
Z tego co się dowiedziałam, mam tylko córkę. Reszta rodziny została zamordowana. Sama ja byłam martwa przez dwie
minuty.
Do pokoju wbiegł ochroniarz wycelował mi w głowę i strzelił. Szybko, co? Łatwo umrzeć. Tylko w tym, że…
Obudziłam się. Wszystko mnie bolało. Byłam w jakimś małym, ciemnym pomieszczeniu. W trumnie? Nie wiedziałam.
Tak, czy siak, musiałam się stamtąd wydostać. Uderzyłam pięścią nad sobą. Z tego co słyszałam, biłam w
jakąś blachę. Byłam wyczerpana, jakbym trochę zdrętwiała. Spróbowałam inaczej. byłam lekko skulona.
Rozprostowałam się, popchnęłam nie domknięte drzwi i „wypełzałam stamtąd. Byłam w kostnicy. A całe to miejsce
było… stare. Porośnięte mchem, trochę zalane wodą. I do tego smród.
Rozejrzałam się dookoła. Pobiegłam w stronę pokoju. A pozytywka? Nie było jej. Prawdo podobnie właściciel
ją zabrał. Za pękniętym lustrem… Lustro! Wyglądałam okropnie. Miałam włosy długie po pas, twarz brudną,
podkrążone oczy. Zbiłam resztki szkła, a moje rzeczy dalej tam leżały. Zobaczyłam kalendarz. Był już 2019 rok! Minęło 6 lat…
Byłam niedaleko stołówki. Słyszałam śmiechy, rozmowę i… Pieczonego wieprza! Uchyliłam drzwi i zobaczyłam
dwóch mężczyzn. Jeden miał długie brązowe włosy i czerwony nos. Pił Dużo wina. Ten drugi Miał włosy tej samej
długości ale były czarne. Facet był blady i smutny.
-O!- Zawołał radośnie jeden.- Dalej żyje, wiesz co to oznacza?
-Tak, tak… wygrałeś…-Powiedział nie zachwycony drugi podając mu… nie widziałam. Było za jasne.
-Co się dzieje?-Spytałam zdezoriętowana.
-Taki mały zakładzik… A teraz wybieraj, bilet w jedną stronę do Tartaru, lub powrót do córki.
-… Powrót…?
Sama nie wiedziałam co mówię. Ale… Wróciłam.”
-Gdzie?-Dopytywała się Cristine.
-Tu i teraz. Sny bywają dziwne.
-Zwłaszcza te które dzieją się parę lat później.
-Dobranoc.-powiedziała Lulu i wyszła z pokoju córki.
„Oj, gdybyś wiedziała że to działo się na prawdę… Przynajmniej Oni jeszcze nie wiedzą.” Lulu usiadła na
kanapie przy stoliku do kawy i wzięła ulubioną książkę do ręki i czytała niedokończoną historię.
…
Gdzie jest Shasta?
…
Koniec. Wiem że z końcem się nie postarałam, ale tak bywa. Dla tych co nie rozumieją: Cristine to Heroska.
Nic więcej do powiedzenia nie mam.
Fajne 😀 tylko zbyt chaotyczne
Strasznie chaotyczne, jak napisała Ella i ja się zgadzam. Jesteśmy w 20 miejscach jednocześnie, żadnych myśli, odczuć – niczego w tym stylu. Przypomina mi to jeden film z tego miejsca, w którym odnajduje swoje akta i z tym strzałem, tytułu ci nie powiem. Pisz (mniej chaotyczne 😀 ) CD 😛
Fakt, to fakt chaotyczne to to jest, ale opko wyszło dobrze. 😀