Uciekała. Biegła przez las, słysząc za sobą ciężkie kroki i czując śmierdzący oddech. Miała poszarpaną suknię, pokaleczone nogi i ręce, a po twarzy spływały jej łzy i krople potu. Raz po raz, odgarniała i przeskakiwała gałęzie drzew. Czuła, że słabnie, że nie ma sił, by zrobić jeszcze jeden krok. Jednak biegła, biegła tak szybko, jak tylko mogła, nie oglądając się za siebie. Co ją goniło? Nie miała pojęcia. Nie wiedziała nawet gdzie ucieka. Dostała tylko jedną wskazówkę co do tego: sosna.
Emily wierciła się na łóżku, zaciskając mocno powieki. Przez sen przygryzła wargę, a po jej plecach spłynęła kropelka potu. Dopiero budzik wyrwał ją z koszmaru. Usiadła na pościeli, próbując złapać oddech.
– Emily wstałaś już? – usłyszała głos mamy.
– Tak… Zaraz zejdę. – odkrzyknęła czując jak drżą jej ręce.
***
Długo szykowała się na dzisiejszy apel. Wszyscy występujący zostali zwolnieni z lekcji i mogli przyjść do szkoły dopiero na jedenastą. Wszyscy przyjęli to ze zrozumiałym entuzjazmem. Córka Apolla stała nad umywalką w łazience, ochlapując twarz zimną wodą. Strzępki snu krążyły po głowie dziewczyny. Bieg, odrażający dech, ogromne zmęczenie.
– Herosi miewają różne sny, tak? – powiedziała do siebie, zerkając w lustro. – No nic, bierz się za siebie Emily. Zostało mało czasu.
Niecałą godzinę później córka Apolla schodziła po schodach, unosząc rąbki sukni. Bridget Evans popatrzyła na córkę znad laptopa. Oniemiała ze wzruszenia, westchnęła:
– Emily… Wyglądasz jak bogini!
Dziewczyna zakręciła swoje rude włosy w loki i upięła je w kok. Lekko pomalowała oczy tuszem, a usta bezbarwnym błyszczykiem. Długa miętowa sukienka bez ramion, ozdobiona białym pasem z kokardą, sięgała jej nad kostki. Na nogi włożyła białe buty na obcasie. W uszy wsadziła perłowe kolczyki. Nie wiedziała, że wygląda dokładnie tak samo jak piętnastego czerwca, tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego dziewiątego w Rosji.
Dziewczyna spuściła skromnie oczy.
– Dziękuję – uśmiechnęła się do matki.
W sali od języka angielskiego, gdzie urządzono garderobę, spotkała Olivię. Przyjaciółka określiła jej wygląd jako „godny wszystkich bogiń razem wziętych”. Choć zdaniem Emily, wnuczka Afrodyty wyglądała od niej o niebo lepiej.
Ubrana w sukienkę sięgającą kolan, w kolorze burgundu, czarne szpilki i rubinowy wisiorek, sprawiała, że wszyscy nie mogli oderwać od niej wzroku. Dyrektor, który przyszedł zobaczyć jak się sprawy mają, pokiwał z uznaniem głową, po czym wyszedł doglądać montowania świateł.
– Nie wiesz gdzie są chłopcy? – spytała Olivia, poprawiając szminkę.
– Nie, nie mam pojęcia. Mmm… Oli, mogę cię o coś spytać? Widzisz, dziś w nocy…
– Hej, hej! Witam moje panie!
Jerome wparował do środka z ogromnym uśmiechem na twarzy, za nim z trochę mniejszym entuzjazmem, wszedł Will.
– To dla ciebie… – syn Hermesa ukłonił się i podał Olivii bukiecik różowych storczyków.
– Jejciu… dziękuję – dziewczyna wspięła się na palce i pocałowała Jeroma w policzek. Emily uśmiechnęła się lekko, a Will zaszedł ją od tyłu i szeptem powiedział:
– Za to, to dla ciebie.
Zdumiona zerknęła w dół i ujrzała bukiet białych róż – jej ulubionych.
– Nie musiałeś – odparła zanurzając nos w kwiatach.
– Chciałem – chłopak wzruszył ramionami i dał jej całusa w kącik ust.
Wtedy w drzwiach stanęła nauczycielka muzyki, która klasnęła w dłonie i ze śmiechem oznajmiła:
– Moi drodzy, występ pora zacząć.
***
Emily zerknęła przez kurtynę na widownię. W pierwszym rzędzie, koło dyrektora, usiadł zaproszony mężczyzna. Miał około czterdzieści lat, był łysy Ubrany w szary garnitur i czarną koszulę, sprawiał wrażenie człowieka eleganckiego. Jednak coś w jego oczach, nie dawało dziewczynie spokoju. Były w kolorze dziwnego brązu, trochę jak… spalonego karmelu. Kiedy w nie spojrzała, powracały do niej fragmenty snu.
Jako pierwsi występowali Olivia z Jeromem. Po wykonaniu dwóch piosenek zeszli ze sceny i ukryli się za kurtyną.
– Świetny występ – szepnęła Emily, ściskając przyjaciółkę.
– Ta, dzięki. – Olivia wydawała się rozproszona. – Coś mi nie gra w tym całym gubernatorze, czy kim on tam jest. Jakoś dziwnie się na nas gapił.
– Bez przesady, pewnie ci się zdawało – heroska powiedziała to ze spokojem, choć nie była tego taka pewna.
Ich wychowawczyni dała znak, żeby wychodzili na scenę. Córka Apolla i syn Hadesa stanęli koło siebie. Rozległa się muzyka i Will zaczął:
„You and I
Together we reach for the sky
It’s not about winning
It’s all about playing the game
From the East
From the West
Each of us trying our best
Chasing a dream
Burning to follow the flame”
Emily dołączyła:
„Bang the drum a little louder
So the whole world can hear
the whole world can hear
Sing the song a little longer
So the whole world can hear
the whole world can hear”
I wtedy zaczęło się zamieszanie. Ktoś wrzasnął „O mamuniu!” Potem cała sala stanęła w ogniu. Ludzie zaczęli krzyczeć, uciekać, wpadać na siebie. Jednym słowem powstał chaos. Jedyną niewzruszoną osobą został gubernator. Siedział sztywno na krześle wbijając wzrok w przyjaciół, którzy stali teraz na środku sceny. Ktoś ich popchnął i wyprowadził z sali gimnastycznej. Biegli za profesorem Hoffmanem do jego prywatnego gabinetu. Nauczyciel zamknął za nimi drzwi. Odwrócił się do nich z niepokojem w oczach.
– Musicie uciekać.
Herosi spojrzeli po sobie nie rozumiejąc. Syn Ateny zaczął im wyjaśniać:
– To jakaś inwazja, wyczuli waszą czwórkę, bo Mgła przestała na chwilę działać.
– Jak to możliwe – Olivia zmarszczyła czoło. – Przecież Mgła…
– Nie mam pojęcia – profesor przerwał jej ruchem ręki. – Wiem za to, że musicie udać się do Obozu. – Tu spojrzał na Emily – Zaopiekujcie się nią. Mieszanka dwóch krwi… Będą chcieli cię dostać. Dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdumienia.
– Jak to mieszanka dwóch krwi? – zapytała.
– Byłaś córką Posejdona, tak?
Emily potaknęła.
– A teraz twoim ojcem jest Apollo, więc powstało wymieszanie genów i krwi tych dwóch bogów. – pan Hoffman podrapał się po policzku. – Wracając do waszej ewakuacji. Podróż może wam trochę zająć. Pewnie nie macie przy sobie drachm, jedzenia, itp.? Jerome, Emily i William pokręcili głową, ale Olivia sięgnęła do torebki, po czym z tryumfem w oczach wyciągnęła woreczek, w którym brzęknęły monety.
Nauczyciel pokiwał z uznaniem głową.
– Punkt dla ciebie. Ja też coś chyba mam. Otworzył jedną z szuflad biurka i wyjął garść dużych, złotych, monet. Profesor westchnął.
– To musi wam wystarczyć – podał pieniądze Willowi. – Myślę, że macie jakieś piętnaście minut na zabranie jakichś rzeczy z domów.
Nagle ktoś załomotał w drzwi.
– Jednak dziesięć.
Genialne !!! tylko wydaje mi się, że jak ktoś widzi pożar to nie jest taki spokojny ( chodzi o Emily i resztę)
Cudo! Piszesz niebiańsko 😀
NIESAMOWITE! Napisz sobie w tym komentarzu wszystkie pozytywne epitety. Pisz szybko CD!