Dla AriadneNaldari, za „Ambrozję”, Mili, za przygody Nadziei i dla wszystkich ,których opowiadania są wspaniałe, ale nie skomentowałam ich z powodu mojej nieobecności na blogu.
Moi drodzy, pewnie większość osób nie pamięta już ani mnie, ani mojej twórczości. Trudno, to moja wina. Tak, czy siak, niedługo rozstaniecie się z tym opowiadaniem. Historia Meggie chyli się ku upadkowi. Jeszcze dwie, może trzy części i epilog, a wy poznacie przeznaczenie bohaterki. Jakie? Na to jeszcze przyjdzie czas.
PS Przepraszam za nieudane prób uczynienia tego opowiadania śmieszniejszym. Mam inne poczucie humoru niż większość ludzi.
„Burza kroków mych teraz zniszczy cię, rozgniecie,
Milionem razów zgnębi, nim dojdziesz do stu-
Przestrzeni nienawistna rozpięta na mecie
Białym pasmem, co krzyczy, że to już jest tu.”
Kazimierz Wierzyński- „100 m”
Obudziłam się i stwierdziłam, że Elion jest świetna. Nic mnie nie bolało, czułam, że świat znów jest piękny. Jej ziółka czyniły cuda.
Wstałam i pośpiesznie ubrałam się. Założyłam jakieś spodnie i koszulkę z napisem „People are cruel” i drobny dopiskiem pod spodem „People, not World”. Przez chwilę zastawiałam się, czy nie założyć bluzy, w domu powinno być dość chłodno, bo w piecu dawno już wygasło. Uświadomiłam sobie jednak, że nie czułam ukłuć zimna. Uśmiechnęłam się. Razem ze zdrowiem, powróciła też- wyższa niż u reszty ludzi- temperatura. I to, co ją powodowało. Przyjemne ciepło napierające od środka na każdy centymetr kwadratowy mojej skóry.
Zaplotłam włosy w mój ulubiony, poczwórny warkocz, co trochę mi zajęło, w końcu sięgają mi do pasa.
Wyszłam na balkon i zerwałam kila łodyżek cudownie pachnącej mięty. Słońce wyszło zza białych chmur po raz pierwszy, od kiedy przybyłam do Obozu. Jego promienie mieniły się tysiącami kolorów na powierzchni na wpół roztopionego śniegu. Zima chyliła się już ku końcowi. Zaczynały się roztopy. Powoli, drobnymi kroczkami, lecz niepowstrzymanie nadchodziła wiosna.
***
Wrzuciłam miętę do czajniczka, dorzuciłam czarną herbatę i kilka lekko rozgniecionych goździków. Zaczęłam pośpiesznie przerzucać kuchenne szafki w poszukiwaniu ostatniego składnika naparu.
– Ha!- krzyknęłam, unosząc laskę cynamonu do góry w triumfalnym geście.
Odłupałam kawałeczek i podałam do mieszanki. Zalałam herbatę wrzątkiem. Pomieszczenie wypełnił słodki zapach przypraw. Zakręcił się w moim nosie i wdarł do głowy, powodując przyjemne odprężenie.
Wypiłam jakiś litr płynu, przegryzając go różnymi owocami z tarasu; moimi ukochanymi tuśkawkami, jeżynami, malinami i jabłkami. Wiem, że to niezdrowo, ale wyzywanie Jupitera od durnych, dumnych siusiu majtków też jest niezdrowe. Zgadnijcie, kto miał w nocy kolejną rozmowę z bogiem? Nie! Nie Kuba Rozpruwacz. Ja!
Około siódmej stwierdziłam, że przed druzgocącą porażką Jasona, przydałoby się rozruszać zastałe kości. W końcu trzeba skopać jego nędzny tyłek z klasą.
Stwierdziłam, że zacznę od biegania.
***
Bieżnie po obu stronach otaczał metrowy mur, usypany ze śniegu. Roztapiał się powoli, tak jak wszystko wokół, więc na asfaltowe powierzchni widniały kałuże. Weszłam przez jedyną wyrwę w zaporze i przetruchtałam sobie dwa okrążenia dla rozgrzewki.
Byłam sama, cały Obóz jeszcze spał. Mimo to, rozejrzałam się przezornie, zanim uklękłam w wyuczonej pozycji, koło wyrwy.
– Gotowi, do startu- szeptałam do siebie, wykonują za razem automatycznie, znajome dla ciała polecenia.- Start.
Nogi poruszały się bez nadzoru mojego umysły. Mięśnie instynktownie rozkurczały się i kurczyły do granic wytrzymałości. Piekący ból. Brak tchu. I to cholerne, bezgraniczne szczęście.
Po wszystkim, co opowiadałam, możecie myśleć, że moja matka była bezduszną istotą zmuszającą mnie do ćwiczeń, ale to nie tak. Choć możliwe, że tak ją przedstawiam. Ale były zajęcia, które obie lubiłyśmy. Jednym z nich było właśnie bieganie. Jedyne, co według niej wychodziło mi dobrze. A ja kochałam czuć tą szybkość, to, że przekraczam granice, nieprzekraczalne dla innych.
Zatrzymałam się dopiero po dziesięciu okrążeniach. Byłam wykończona. Rzuciłam się na mur i obsunęłam się po nim na ziemie. Dyszałam ze zmęczenia. Kręciło mi się w głowie. Ubrania przesiąkała zimna woda. Świat wirował. A mimo to byłam tak cholernie szczęśliwa.
– Ty nie biegasz, ty suniesz nad ziemią- powiedział ktoś za mną.
Odwróciłam się. Z cienia jednego z najbliższych drzew wychynęła Resa. Patrzyła na mnie z uśmiechem i swego rodzaju zachwytem w oczach.
– Nie przesadzaj- stwierdziłam.
– Nie przesadzam- odparła.- Wyglądasz jakbyś leciała.
– Odprowadzisz mnie na ściankę wspinaczkową?- zmieniłam szybko temat. Bieganie, jak już może zauważyliście, jest dla mnie czymś osobistym.
– Nie wolno jej używać do odwołania- zaoponowała.- Oblodzona.
– Coś sądzę, że lód się roztopił- stwierdziłam z tym obłąkańczym uśmiechem na ustach.
***
Dziesięć minut zajęło Resie „wspięcie” się na szczyt. Teraz powoli, trzęsąc się niemiłosierni zsuwała się na dół.
Miałam tego po dziurki w nosie. Uparła się, że nie puści mnie, jeżeli nie będzie pewna, że jest bezpiecznie. No to sama wlazła dla sprawdzenia. A każdy ruch robiła tak wolno, że miałam ochotę wspiąć się, obwiązać ją liną i spuścić na ziemię.
Po kolejnej minucie zrobiłam to. Tylko nie pytajcie skąd miałam linę. To ściśle tajne
Potem zgrabnie i błyskawicznie, w porównaniu z córką Hadesa, wspięłam się na szczyt. Ścianka była dość gruba, żeby mogła usiąść sobie za szczycie i obserwować powoli budzący się do życia Obóz. Herosi zaczęli- pojedynczo, co prawda i w dużych odstępach czasu- wygrzebywać się ze swoich domków. Soczyście zielony od iglastych drzew las, pokryty topniejącym już śniegiem iskrzył się cudownie w słońcu. Ale nie dorównywał nawet do pięt białemu talerzowi jeziora kajakowego, które po zamarznięciu przypominało jeden z tych drogich, sztucznych materiałów, z których robi się suknie ślubne. Trzymające się jeszcze kurczowo tu i owdzie tafli lodu resztki śniegu, przywodziły na myśl zdobienia z najdelikatniejszej koronki. W połączeniu z zasypanymi domkami i jadalnią, przywodziło to na myśl baśniową krainę, którą po nikąd był Obóz Herosów.
Jednak zanim zdążyłam nasycić się tym cudownym widokiem, Resa zaczęła wrzeszczeć, że mam natychmiast złazić, bo jeszcze coś mi się stanie. Dla świętego spokoju, dołączyłam do niej na dole.
– Dokąd teraz?- zapytała.
– Na Jeruzalem!- krzyknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Widząc zdezorientowany wzrok koleżanki, wybuchła gromkim śmiechem. Takiej reakcji oczekiwałam. Kiedy ochłonęłam, sprostowałam.- Do sali ćwiczeń.
***
W sali ćwiczeń spotkałyśmy Clarisse. Rozwalała coś, co kiedyś pewnie było manekinem, wielkim toporem na maluśkie kawałki, takie, jakie kroi się do kebabu.
Podeszłam do niej i kierowana dziwną zachcianką, rzuciłam niby od niechcenia.
– Clarisse, gdzie są klucze do czołgu?
Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna wbiłam broń głęboko w ledwo trzymający się worek z sianem i rzuciła mi pęk kluczy z różowym breloczkiem w kształcie królika. Każdy był oznaczony nakładką w innym kolorze, z podpiskiem, co otwiera. Na jednym widniało słowo „czołg”, a na innym „łódź podwodna” (od autorki: w języku angielskim jest to jedno słowo- submarine).
– Tylko go nie porysuj- stwierdziła mimochodem.- I lepiej nie wjeżdżaj w domki. Chejron tego nie lubi.
Zamarłam zaskoczona.
Ale już po chwili spojrzałam całkiem spokojnie na klucze i uśmiechnęłam się do Clarisse przepraszająco.
– To był tylko żart- wyjaśniłam i oddałam pęk córce Aresa.- A tak poza tym pytałam o klucze do mojego czołgu. Zgubiłam je.
– Nie widziałam ich- odpowiedziała z uśmiechem.- Teraz wrócę lepiej do ćwiczeń, OK?
– Proszę bardzo- zgodziłam się.
Odwróciłam się od niej i ujrzałam zszokowaną twarz Resy.
– O co chodzi?- zapytałam raźnie.
– Masz czołg- wyrzuciła z siebie.
– No. W piwnicy.
– I…?- spytała.
-Co „I”?- zapytałam zdziwiona.
Uniosła oczy ku niebu, po czym załamała ręce w geście bezsilności.
– Nie ważne- stwierdziła, po czym zmieniła temat.- Ćwiczymy?
– Po to tu przyszłyśmy- stwierdziłam.
– Walczymy, czy wolisz powyżywać się na kukle?
– Żadna z tych opcji- zaprzeczyłam.- Muszę wykonać ćwiczenia, bo Hermes nawiedzi mnie dzisiaj w nocy i nie da spać przez tydzień.
– Jakie ćwiczenia?- zdziwiła się.
– Zobaczysz- powiedziałam mierząc sceptycznym wzrokiem materace rozłożone na środku sali.
Włożyłam koszulkę w dżinsy i zaciągnęłam mocniej pasek. Stanęłam na skraju jednej z mat, poczym szybkim, płynnym ruchem pochyliłam się w przód i poczułam jak tracę grunt pod stopami. Wszystkie mięśnie napięły mi się mocno, w wysiłku utrzymania ciała w nienaturalnym położeniu. Do góry nogami.
Przekładałam ręce w tej dziwnej imitacji chodu. Po jasną cholerę było temu Hermesowi pokazywać ludziom jak się chodzi na rękach?! No, niby wiem, czemu wciskał to mi. Słabe mięśnie rąk itp. Ale są inne ćwiczenia i w ogóle. Tyle, że Hermek wymyślił gimnastykę i on wie lepiej.
Zeszłam na nogi, wzięłam krótki oddech i… zrobiłam salto w przód. Kolejny oddech i salto w tył. Przechyliłam się do tyłu i wróciłam na ręce. Jakieś dwie minuty i zeszłam na nogi do kucnięcia, poczym wykonałam przewrót w tył i w przód. Wstałam i lekko dysząc usiadłam po turecku na środku mat.
Resa patrzyła na mnie z mina pokerzysty. Po chwili wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Czy ty, do ciemnej szerokiej, czegoś nie potrafisz?- spytała wyszczerzona od ucha do ucha.
– Chociażby jeździć na rowerze, czy rysować- stwierdziłam obojętnie.
– Ale umiesz robić salta i wspinać się jak małpa- powiedziała wyzywająco.
– Och, zamknij się- rzuciłam z rozbawieniem.
Wtedy do sali ćwiczeń weszła dziewczyna. Miała oczy jak kalejdoskop i brązowe włosy zaplecione z przodu w warkoczyki po obu stronach twarzy. Na pierwszy rzut oka jej nie poznałam. Potem uświadomiłam sobie, że to aktualna grupowa domku Afrodyty, Piper.
Odnalazła mnie wzrokiem i podeszła.
– Jason chce wiedzieć, czy pojedynek dziś o dwunastej aktualny?- spytała.
– Taak- potwierdziłam zadzierając głowę do góry.- A sam nie może ruszyć tyłka, tylko przysyła po kolei przyjaciół?- zakpiłam, wstając.
– Powiedział, że boi się za długo z tobą przebywać, bo wracają mu wspomnienia, a od tego boli go głowa- wyjaśniła wzruszając ramionami.
Wydawała mi się spięta, chyba lekko wroga.
– Spokojnie- powiedziałam łagodnym tonem.- Jason jest twój.
– Co?- zdziwiła się, wytrzeszczając oczy.
– Aj, nie udawaj, widać to po tobie- stwierdziłam, a moje usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku.- Podoba ci się i boisz się, że dziewczyna, z którą się wychował ci go poderwie, tak?
– Skąd wiesz?- wykrztusiła się.
– Nie ty pierwsza snujesz podejrzenia tego typu- skrzywiłam się mimo wolnie, na myśl o tym, że Aleks główkował podobnie. Czy wszechświat uparł się, żebyśmy byli parą, czy co?- Ale zapewniam cie, on jest moim przyjacielem, nikim więcej.
– Dzięki- powiedziała, ciągle lekko zamyślona i wyszła.
***
W samo południe stałam i czekałam na Jasonka przy bieżni.
Pojedynek „trójeczkę” wymyśliliśmy z synem Jupitera, kiedy byliśmy mali. Walki często nam się zdarzały i znudziło nam się machanie mieczami. Składa się ona jak sama nazwa wskazuje, z trzech konkurencji: biegów, meczu szachów i konkretnego pojedynku. Żeby odzyskać godność, Jason musi wygrać co najmniej dwie konkurencje. W tedy byłabym zmuszona przyznać, że jest „człowiekiem honoru”. Jeszcze nigdy mu się nie udało. Ale dla świętego spokoju zawsze zwracałam mu jego godność, wcześniej sprawdzając, czy czegoś się nauczył.
Wreszcie przyszedł, a za nim tłumek obozowiczów żądnych sensacji. W końcu w życiu herosa tak mało się dzieje, pomyślałam przewracając oczyma w duchu.
– Witaj- przywitał się.
– Już się i tak spóźniłeś, więc nie traćmy czasu na grzeczności- warknęłam.
Spojrzałam na jednego z Hermesiątek.
– Biegniemy jedno okrążenie, ty sędziujesz- rzuciłam krótko i zrobiłam groźną minę.- Bezstronność to podstawa. Pamiętaj!
Chłopak przełknął nerwowo ślinę. Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Syn Hermesa miał ten zdziwiony wyraz twarzy, od którego zawsze chce mi się śmiać.
– Nie rób takiej miny, nie zmienię cię przecież w nawóz!- rzuciłam rozbawiona.
– Powiedz to synowi Apollina, który przez pół roku pisał w kółko łańcuch pokarmowy zaczynający się od nawozu- już w tym momencie miałam ochotę go zabić,- po tym, jak go w niego zamieniłaś.
– Miałam pięć lat i nie założyłam Gwiazdy Rzymu!- krzyknęłam.
– Gwiazdy Rzymu?- spytała Annabeth.
Podeszłam do niej i wcisnęłam jej pod nos mój naszyjnik.
– To jest Gwiazda Rzymu- powiedziałam, głosem wprost ociekającym jadem.- Uprzedzając twoje kolejne pytanie, Panno Ciekawska, jest ona moim wisiorkiem rodowym, pozwalającym mi kontaktować się z przodkami i korzystać z ich wiedzy. W pierwszych latach życia ogranicza trochę moje moce, tak, bym mogła nauczyć się ich używać. A czy teraz moglibyśmy już zaczynać? Bo jeszcze chwila i się nie wyrobimy. Mam ci, drogi Jasonie, przypominać, że zrobienie jednego ruchu podczas meczu szachów zajmuje ci dziesięć minut? A z trzecim etapem musimy zdarzyć przed zachodem słońca.
– Już dobrze, już dobrze, Megs, nie denerwuj się tak- w tym monecie byłam już całkowicie na niego wpieniona. Nie wiem, czy już wspominałam, ale nienawidzę, kiedy ktoś zdrabnia w ten sposób moje imię.
Złapałam go za ucho i siłą zaciągnęłam na linie startu. Ustawiliśmy się, a hermesiątko rzuciło zwyczajowe „Na miejsca, gotowi, start!”. No, i pobiegliśmy. Okrążenie śmignęło mi szybciej niż to zauważyłam. Wyhamowałam sobie spokojnie w połowie drugiego okrążenie, tuż przy Jasonie, który nie okazał się nawet wolniejszy niż przypuszczałam. Stwierdziłam, że można by go trochę podręczyć.
– Część, ślimaczku- rzuciłam, truchtając obok niego.
– Och- przestań- już- wydyszał. Cienias.
– Opuściłeś się przez te lata- stwierdziłam z wyrzutem.
– Wybacz, ale ja nie trenowałem z Hermesem biegów- odparł z wyrzutem.
– Bo byłeś dobry w szermierce.
– Jakoś to nie przeszkodziło ci pobić mnie każdym pojedynku- nie, wiem, czy mi się zdawało, ale chyba miał do mnie o to jakiś pretensje.
– Dobrze wiesz, że nie zrobiłam tego dzięki szermierce- odparłam ponuro.
– Taa- mrukną.- Wiem, że za każdy łomot, który od ciebie dostałem powinienem dziękować twojej matce, za to, że posłała cię na nauki do Atena and Mars Company.
– Tak, to oni nauczyli mnie, że…- zaczęłam.
– „…jestem szybka, zwinna i inteligentna, więc nie nadaje się do siekania mieczem gdzie popadnie”- stwierdził Jason znudzonym głosem. Naprawdę nie mogłam się doczekać trzeciego etapu pojedynku. Zdecydowanie przydadzą mu się porządne bęcki.- Kiedy przestaniesz powtarzać ten sam tekst?
– Kiedy udowodnisz mi, że jest nieprawdziwy- odparłam błyskotliwe.
– Czyli już niedługo- stwierdził.
– Nie mów hop, zanim nie przeskoczysz- mruknęłam.
***
Następnym etapem była partia szachów. Cóż… nie opiszę jej dokładnie. Za długa, za nudna. Wspomnę tylko, że nie była zbyt widowiskowa. Nie jestem najlepsza w tej grze, a Jason przed każdym ruchem namyślał się z dziesięć minut, jak już wspominałam. Większość gapiów zasnęła w połowie.
Koniec końców wygrałam. Jakżeby inaczej, w końcu grałam z totalnym idiotą.
Dopiero teraz zaczynała się prawdziwa zabawa.
***
Weszłam na arenę. Na wpół stopniały śnieg zamarzł na ziemi, tworząc cienką warstwę lodu. Wyglądała pięknie w świetle pochodni, którymi oświetlono trybuny. Były pełne Najwyraźniej każdy czekał ze zniecierpliwieniem, żeby zobaczyć jak Jasonek obrywa. Co do niego samego, to stał w zbroi, ze swoim mieczem w ręce, czekając na mnie w śmiertelnym skupieniu.
– Wspaniała pogoda, żeby skopać czyjś tyłek, nie sądzisz?- zagadnęłam rywala.
– Tyle, że tym razem będzie inaczej niż zazwyczaj- powiedział spokojny aż do bólu.
– Oj, zdążę się spocić?- zakpiłam.
– Przestań się ze mną droczyć tylko wymieniaj broń- warknął.
– Och, pamiętałeś przepis o magicznych przedmiotach- stwierdziłam głosem ociekającym ironią.- Uczysz się!
– Czego będziesz używać?- spytał, ignorując moje kpiny.
– Sztylet, zresztą jak zwykle- powiedziałam poważniejąc odrobinę.
Zawołałam Aleksa. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale posłusznie przedarł się przez tłum i podszedł do mnie. Zdjęłam z szyi Gwiazdę Rzymu.
– Weź ją i za żadne skarby nie zgub jej, dobrze?- powiedziałam wrę czając mu wisiorek. Kiedy go puściłam poczuła lekki zamęt w głowie, ale wyjęłam uprzednio przygotowany sztylet z pochwy i stanęłam naprzeciw Jasona. Kiedy Aleks wrócił na trybuny, powiedziałam.
– Pojedynek trwa, póki jedno nie rozbroi i nie unieszkodliwi przeciwnika. Nie zabijamy, nie upokarzamy umyślnie. Ta walka ma być walką dwóch odpowiedzialnych wojowników, którzy uważają się za równych. Sędzią w walce będzie każdy jej świadek, lecz głos rozstrzygający ma centaur Chejron. Czy wyzywający Jason Grace zgadza się na takie warunki?
– Tak- odpowiedział z nutą stalowego postanowienia w głosie.
– Chejronie, czyń honory- zwróciłam się do opiekuna.
– Pojedynek uważam za rozpoczęty- krzyknął centaur.
Zabawa się zaczęła.
Nie no, skończyć w takim momencie? Miejże litość! Opko wspaniałe, przyjemnie się czyta. Pisz szybko CD 😉
Alez to piekne! Dzieki za dedyke, czuje sie zaszczycona! Pisz szybko CD bo jestem ciekawa, kto wygra pojedynek 😛
powiem ci jakie to opko napewno nie jest i nie będzie : śmieszne . Tyle , ze dla niego to wcale nie jest potzrebne , zeby być cudowne ! 😀 opisy są niesamowite , jest idealnie zachowana spójnosc wszystikiego i wogle akcja ciekawa , nie za szybka i nie za wolna wszystko idealnie dobrane , czekałam na te opko nie wiem ile czasu doczekałam sie i mnie nie zawiodłaś , ze tak powiem więc cóź moge wiecej dodać … czekam na CD
Czyli lepiej nie silić się na wymyślanie komizmów. Dzięki za szczerość i komentarze. Co do cd… nic nie mogę obiecać, ale zrobię co mogę, żeby było jak najszybciej.
Jak zwykle – świetne.
Jak zwykle – wspaniałe.
Jak zwykle – fenomenalne.
Kiedy CD? 😀
A mi tam twoje poczucie humoru bardzo odpowiada Nie jest absolutnie wymuszone, wręcz przeciwnie.. wygląda jakbyś wplatała do swoich opowiadań humor bardzo naturalnie. Znalazłam parę literówek, ale sama wiem, jak to wkurza i boli jak człowiek się namęczy, nasmaruje kilka stron, sprawdzi piętnaście razy, poprawi kolejne dwadzieścia, a ktoś przychodzi i mówi „super, ale w wyrazie ……… znalazłam literówkę, a tam nie było kropki” Wszystko opisujesz tak dokładnie, ale przy tym ciekawie. Nie nudzisz i dodajesz swojemu opowiadaniu cudowny klimat Ach te opisy, och te emocje, ech ten język i styl Tylko chce się czytać i czytać 😀 Mam nadzieję, że CD przewidujesz niedługo?
W tedy – wtedy
A z trzecim etapem musimy zdarzyć przed… – zdążyć (zdarzyć nie pasuje)
wrę czając – wręczając
Raz nie było kropeczki, ale więcej błędów nie zauważyłam. Nie martw się, świetnie pamiętam te opko. Czemu robisz takie długie przerwy między opkami? Napisz szybko następną część. Możliwe, że będzie najciekawsza ^^