Sama nie wierzyłam, że to w końcu kiedyś napiszę… Ale widać z moją silna wolą nie jest tak źle… 😛 Dla Nożownika, za komentarze, które otulają jak ciepły kocyk XD i PallasAteny za bloga w którym się zakochałam.
-Zdaję się, że powinnam Ci wytłumaczyć parę rzeczy…
Hmm… W sumie to by się przydało… Dziwnie jest obcować z osobą o której wie się jedyne to, że jest (a raczej była, jak to mnie ostatnio wszyscy poprawiają) boginią koni. Tak naprawdę to zżerała mnie ciekawość z kim jest ta osobliwa dziewczyna. Tak, więc dużej nie kazałam jej czekać, zwinęłam się w kłębek i z uwagą przysłuchałam się słowom płynących z fioletowych z zimna ust.
-Wszystko zaczęło się dobre tysiąc lat temu, kiedy rozpoczęło się średniowiecze. Era brutalnych wojen i rycerzy, których jedynym środkiem transportu były konie. Mój ojciec stwierdził, że ma za dużo rzeczy na głowie, że musi się zrzucić na kogoś innego swoje obowiązki. W tedy wpadł na pomysł, aby stworzyć mnie. Znalazł klacz…- popatrzyłam się na nią zdziwiona, ale ją tylko rozbawiła moja mina.- Tak, dobrze słyszysz, klacz. Sprawił, że zaszła w ciążę, a po 11 miesiącach urodziłam się ja. Normalnie, jako ludzkie dziecko. Chociaż wyglądałam jak zwyczajna, mała dziewczynka, to gdzieś tam w środku, byłam koniem. I nadal nim jestem… Miałam trudne dzieciństwo, nie wiem, czy to w ogóle można nazwać dzieciństwem… Rosłam, szybko, nienaturalnie szybko. Nie życzyłam sobie tego, chciałam móc pospać całymi godzinami w kołysce, pobawić się niczym inne dzieci na ziemi. Ale mój ojciec miał zupełnie inne spojrzenie na tą sprawę. Dla niego byłam tylko przedmiotem na który może zrzucić problemy, które go przytłaczają. Do niańczeni miał inne osoby, swoje kochane nimfy. Bo niby po co okazać chodź trochę miłości swojemu dziecku?! Pewnie pomyślisz, ale przecież ty jesteś boginią! Jak możesz chcieć się bawić w chowanego? Otóż, chce. Wcale nie czułam się dobrze z odpowiedzialnością już od najmłodszych lat. W końcu, ku uciesze Posejdona stałam się odpowiednio dorosła, aby zająć należne mi miejsce. Wszyscy mi wmawiali, że to prawdziwy zaszczyt. „Jesteś taka młoda, a już powierzyli ci tak ważne stanowisko! Szczęściara z ciebie!”- mówili, kręcąc z niedowierzaniem głowami. Na początku patrzyłam na nich z pogardą, ale potem zobaczyłam, że mieli rację. Rola bogini koni dała mi nowy powód do egzystencji. Byłam młoda, chętna do działania, chciałam pomagać ludziom i zwierzętom, których byłam patronką. Ale oczywiście nawet to w końcu okazało się błędem, stałam się czarną owcą w rodzinie. Na początku były rozmowy, mówili, że nie mogę tak osobiście angażować się w sprawy śmiertelników. To sprzeczne z ich „zasadami” o ile takie w ogóle mieli. Kiedy to nie pomagało okiełznać mojego zbuntowanego ducha, jak oni to nazywali, dali mi kompletny zakaz wszelkiego działania. To był chyba największy cios… Nie mogłam zrobić nic, nawet w tedy gdy przyglądałam się skatowanemu koniowi, którego właściciel traktował drutem kolczastym zamiast bata. Parze wierzchowcowi i jego jeźdźcowi usychającemu z pragnienia na pustyni, czy nawet małemu źrebakowi, który zgubił drogę do mamy. To było straszne… W pewnym momencie nie wytrzymałam i przejechałam tu, w poszukiwaniu wolności.- Regnall wypuściła z ulgą powietrze i popatrzyła na mnie tymi swoimi fenomenalnymi oczami, teraz jakby troszkę pewniejszymi siebie.
Wyraźnie widać było, że cieszy się z swojego wyznania. Ja natomiast poczułam, że Regnall musiała uważać mnie za kogoś wartego zaufania, skoro mi się zwierzyła. Nie rozumiałam tylko jednego, czemu powiedziała, że przyjechała do obozu w poszukiwaniu wolności.
Ścisnęłam mocno jej rękę w niemym znaku współczucia. Miałam wrażenie, że nie chcę teraz o tym ze mną rozmawiać, więc na nią nie naciskałam. Uśmiechnęłam się wesoło i obiecałam sobie, że wypytam ją o szczegóły, jak już ochłonie. Dźwignęłam się na nogi i pomogłam wstać mojej przyjaciółce.
-Wygląda na to, że twój koń aż pali się do przejażdżki. Może byśmy troszkę urozmaiciły mu czas?- zapytałam pełna energii i chęci do działania. A Regnall popatrzyła na mnie z niemałym zaskoczeniem, ale również z przebłyskiem ulgi.
– Jasne. – odpowiedziała jeszcze lekko łamiącym się głosem. – Ale pamięta, to nie jest taka zwykła jazda… To bardziej dla wtajemniczony.- Tu mrugnęła porozumiewawczo.
Bogini koni pomogła mi wsiąść na swojego bułanka. Przepraszam bardzo, ale wskakiwanie na podekscytowanego ogiera w dodatku na oklep, może być problemem. Regnall oczywiście nie miała z tym trudności, wskoczyła na konia z gracją godną gimnastyczki. Zacmokała i ruszyliśmy. Na początku powoli, ale z czasem nabraliśmy prędkości. Czułam jakbyśmy płynęli. Kopyta Cuore’go uderzały rytmicznie o ziemię, ale z dziwną delikatnością i subtelnością. Zamknęłam oczy i pozwoliłam się ponieść. Do moich uszy dochodziły zamiast szumu, odgłosy koni. Rżenie, prychanie. Ale gdzieś tak z oddali, przez mgłę. Poczułam woń siana i świeżo nasmarowanych siodeł. Zanurzyłam się w tym cała i odpłynęłam. Nieświadomie zacisnęłam ręce na końskiej szyi, poczułam jego ciepło, jego oddechy jeden po drugim. Usłyszałam z sobą pełen radości śmiech Regnall. To była najwspanialsza chwila jaką w życiu przeżyłam. Czułam, że jestem wolna…
Wydawało mi się, że upłynęły jedynie minuty, ale kiedy stanęłyśmy powrotem na plaży okazało się, że jeździłyśmy całą godzinę. Mimo tego, że praktycznie nic nie robiłam to padałam z nóg. Może doszła do tego nieprzespana noc, ale czułam, jakbym miała wyzionąć ducha. Pożegnałyśmy się z Regnall wymianą uścisków i odeszłyśmy słaniając się a nogach. Kiedy weszłam do domku Hermesa, wszyscy już się szykowali do spania. Wstyd przyznać, ale się nawet nie umyłam. Po prostu padłam jak kłoda na łóżko, zawinęłam się w ciepłą kołderkę z Gwiezdnych Wojen i zasnęłam. Nie dręczyły mnie koszmary. Nie jestem szczególnie wyjątkowym herosem, więc moich snów nie zakłócają żadne mroczne wizje. Zamiast nich śnił mi się dzisiaj jednorożec zajadający ciasto marchewkowe. Dziwne.
Obudziłam się dzisiaj jak zwykle w połowie nocy, patrz siódma rano. Zwleczenie się z łóżka zabrało mi trochę czasu. Kiedy już stałam w miarę pewnie na nogach, do Hermesowego domku wbiegł zziajany Tommy:
-Elaine, Elaine!- wykrzykiwał mój braciszek, a kiedy znalazł mnie opierającą się o biurko i próbującą pozbyć się plamek przed oczami kontynuował tak szybko, że ledwo go zrozumiałam.- Bo Chejron zwołał zebranie grupowych. To bardzo ważne! I musisz się tam jak najszybciej pojawić. No wiesz w Wielkim Domu. Proszę idź szybko, to bardzo ważne.
Zakończył swój monolog, a ja się roześmiałam. Chyba poczuł się tym lekko urażony, bo szybko spuścił wzrok. Zmierzwiłam mu włosy, taki uroczy, mały, dziewięcioletni braciszek…
– Chodź maluchu! Wiem, wiem mam tak nie mówić.- dopowiedziałam, gdy spojrzał na mnie jeszcze bardziej urażony.
* * *
W Wielkim Domu przy stole pingpongowym zasiadał nasz stary zespół. Jedno mnie tylko zdziwiło, nikt z obecnych nie bawił się rakietkami, nie kłócił się, czy ciągnął za włosy. Wszyscy wpatrywali się ze skupieniem w Chejrona, który coś opowiadał żywo przy tym gestykulując. Byłam ubrana w założony na lewą stronę podkoszulek, a moje włosy przypominały raczej gniazdo wron, niż stworzenie które można nazwać fryzurą, więc skinąwszy tylko głową przemknęłam sprawnie pomiędzy zgromadzonymi i zajęłam swoje miejsce w najdalszym zakątku prostokątnego stołu. Uśmiechnęłam się do Annabeth, ale ona odpowiedziała tylko zaniepokojonym spojrzeniem. Coś musiało się rzeczywiście dziać. Z uwagą wsłuchałam się w śmiertelnie poważnego Chejrona.
-…szykują na nas atak, tak na obóz herosów-dopowiedział kiedy Connor już otwierał usta aby zadać jedno ze swoich irytujących, retorycznych pytań.- Mamy niewiele czasu na przygotowanie, zaledwie 3 dni… A potem wkroczy armia Baksusa*.
Dostałam palpitacji mózgu. W jednej sekundzie dowiaduję się, że jakiś dziwny gość, z jeszcze dziwniejszym imieniem zamierza kompletnie bez uprzedzenia napaść na biednych, bezbronnych herosów. Widocznie musiałam siedzieć z rozdziawioną buzią, dłużej niż zamierzałam, bo grupowa domku Demeter, Serafina delikatnie szarpnęła mnie za ramię i wyszeptała do ucha:
-Baksus, stary wariat. Bardzo stary. Jakiś demon ze starożytnej Grecji, który jakimś cudem uciekł z Tartaru i zamierza wymordować wszystkich herosów, wszystko jasne?
Och jak ja kocham te miłe, ogarnięte, Demetrzątka i nawet delikatnie szturchają… Nie wiem czemu mam taki dobry humor… Chyba po prostu coś ze mną nie tak.
-A czy nie moglibyśmy to my raz zaskoczyć jakąś armię pełną oślizgłych cielsk? Chętnie bym im zrobiła niespodziankę i sprała te ich potworzaste tyłki…!- wyrwało się Cllarisse.
Chejrpn potoczył dookoła smutnym wzrokiem i powiedział:
– Szykujmy się do kolejnej wojny…
*Made In Reyna’s Brain… Nawet nie szukajcie w mitologii.
Wiem, nie jest najlepiej. Ostatnio bardzo mało piszę, musicie mi wybaczyć L
Ooo… Śliczne kochana! Tylko po myślnikach nie stawiamy spacji, liczby w tekście pisanym zapisujemy słownie. Ale czepiam się! Opko zwala z fotela.
Dzięki za dedykację 😀 . Opowiadanie jest bardzo fajne. Takie ciepłe i przyjemne. . Co do blędów to zgadzam sie z Chione, ale jakieś ogromne błędt to nie są. Ekstra opko.
Opowiadanie to cudo 😉 dopiero teraz przeczytałam resztę, ale masz naprawdę genialny styl pisania. Błagam Cię, pisz i wysyłaj swoich prac na bloga jak najwięcej !!!
Genialne 😉 fajne imię 😀