Dla Arachne, Annabeth1999 i Gosi_l. Może Wam się spodoba.
Chione
Nie bój się.
S.O.S Pomocy!
Kto mnie dzisiaj słyszy?
Nie zostanę sama,
na zawsze w tej ciszy!
S.O.S Pomocy!
Uderz dłonią w ścianę!
Jeśli jesteś obok,
sama nie zostanę!
Nie wiem skąd ten głos i kto to był.
Nagle milknie i opada z sił.
Choć próbuje krzyczeć nie mam szans!
Głos się łamie, cisza woła pas…
Ewa Farna – S.O.S. Pomocy!
Ewa
Leżę na ziemi. Pod plecami czuję zimno. Znajduję się w jakiejś lodowej pieczarze. Nade mną hula wiatr, zachłannie szarpiąc splątane włosy. Nagle jeden z podmuchów obsypuje mi twarz rudymi lokami. Ale to już przecież nie są loki! To uwalane w pocie, krwi i błocie siano, które nie wydaje się być moje.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie dostrzegam tu nikogo. Pusto, jak makiem zasiał.
Dlaczego więc zaczynam się bać?
Powietrze przesycone jest czystym strachem. A ja oddycham tym powietrzem. To jedyna odpowiedź.
Próbuję wstać. Nic z tego. Nie udaje się. Czuję jedynie coraz bardziej dokuczliwe ukłucia w całym ciele. Tak jakby ktoś wbijał mi tysiące cieniutkich, lecz ostrych igiełek w skórę. Po dłuższej chwili ból zmienia się. Staje się bardziej dokuczliwy, silniejszy.
Chcę żeby ktoś tu przyszedł. Cisza rani moje uszy. Ogarnia mnie przygnębienie. W tym momencie zaczynam cierpieć.
Wrzeszczę.
Grube kolce przebijają mi ciało. Rozrywają naczynia krwionośne, niszczą tętnice. Spoglądam w dół. Spodziewam się ujrzeć zmasakrowaną, spływającą krwią padlinę, nie siebie. Ale to… ja. Wyglądam normalnie.
Niemoc opada; mogę wstać. Podrywam się z miejsca. Ból uchodzi ze mnie, niczym powietrze z dmuchanego materaca. Jakim cudem… żyję?!
Oglądam się ze wszystkich stron, ale jestem cała. Na moim ciele nie ma nawet zadrapania. Włosy same układają się w kaskady opływające zgrabnie ramiona. Jestem ubrana w błękitną suknię; to ja czy jakaś średniowieczna księżniczka?
Robię krok w przód i niemal się przewracam. Podwijam jedwab do kolan i przyglądam się uważnie swoim stopom. Są wyposażone w ohydne, różowiutkie buty na bardzo, ale to bardzo wysokich obcasach. Jak w czymś takim można w ogóle chodzić?
Zdecydowanym ruchem ściągam obuwie. Nie mam zamiaru złamać nogi, przez jakieś durne szpilki, które podejrzanie przypominają te od Kopciuszka, na jego pierwszym balu. Wzdycham. Mam ochotę przyłożyć osobie, majstrującej nad tym snem/jawą/psychiczną paranoją/wytworem chorej wyobraźni (niepotrzebne skreślić).
Gdzie ja w ogóle jestem? To pytanie uderza mnie z całej siły, sprawia, iż nie potrafię myśleć o niczym innym. Gdzie ja jestem, gdzie ja jestem?
Nagle słyszę coś, co sprawia, że serce zamiera mi w piersi. Krzyk Christiana. Krzyk bólu.
– Christian? Chris?! – rzucam słowa w pustkę. Później zalega cisza.
Przede mną pojawia się on. Po jego policzkach spływają łzy. Czarne włosy są powyrywane, ścięte nierówno na zapałkę. To nie jest mój syn Hekate. To zastraszone zwierzę, bite i zamykane w ciemnej klatce. W oczach czai się przerażenie. Są czarne, niczym głęboka studnia. Nie widać w nich nic. Tylko czysty, niezakłócony niczym strach. Jego ubranie jest podarte. Na każdym skrawku skóry widać otwarte rany, krew i siniaki. Porusza się szybko. W jego ruchach jest coś charakterystycznego dla zwierzyny łownej; coś czego nie można dostrzec od razu, trzeba się dobrze przyjrzeć, jednocześnie spoglądając kątem oka. Jest to obca mi osoba, a równocześnie ktoś kogo znam doskonale.
– Kochanie? – przemawiam cicho, kojąco, powoli się do niego zbliżając.
Chłopak odskakuje. Ale nie przede mną. Przed kimś kto stoi za moimi plecami i bacznie przygląda się nam obojgu. Odwracam się powoli. To Daniel. Ten potwór. Mógł być herosem. Został ciemiężycielem. Porywaczem. Mordercą. Jak on trafił do mojego snu?
Ostatnie co pamiętam, to Dan, wbijający mi w ramię strzykawkę. Ma on władzę, nad tym co się teraz działo? Ale czy to na pewno sen…? Czy rzeczywistość?
Nie wiem.
– Patrz, jak on będzie cierpiał! – woła były półbóg.
Podchodzi do Chrisa i wyciąga nóż. Zaczyna zdzierać mu skórę z ramienia. Najpierw cienkimi pasami, a później coraz głębiej, z całej siły. Nie mogę na to patrzeć. Mój chłopak wyje z bólu, jęczy…
– Dość! Przestań! – piszczę.
Opadam z bezsilności na podłogę. Zakrywam oczy i uszy rękami. Płaczę. Gorące łzy spływają na lodową posadzkę, żłobiąc w niej miniaturowe tuneliki.
Nagle obok siebie czuję głuche uderzenie. Nie muszę podnosić wzroku. Wiem, iż to martwe ciało mojego ukochanego.
Krzyczę. Nie mogę się opamiętać. To nie są nawet słowa. To ich strzępy. Nie przestaję, póki z mojego gardła nie przestaje wydobywać się jeszcze jakikolwiek, nawet najcichszy pisk. Nie przestaję, dopóki tchawicy nie zalewa mi ciepła krew. Krztuszę się. Wypluwam czerwoną ciecz. W ustach czuję metaliczny posmak. Przełyk mi puchnie.
Jeszcze przez kilka godzin oglądam dramatyczne śmierci najbliższych – Solange, ojca, macochy, Leny, Annabeth i Percy’ego. Później opadam z jakichkolwiek sił.
Christian
Daniel zniknął z domu. Nigdzie go nie było. Luiza mówiła, że widziała go, gdy przeskakiwał przez ogrodzenie i gnał do pełnego potworów lasu. Jak zapytała co robi, odparł, „To nie Twój interes!”.
Byłem załamany. Ewa zaginęła. Tylko o tym myślałem. Ja nigdy nie odważyłbym się jej zrobić krzywdy. Nie ważyłbym się dźgnąć jej nożem, ani uderzyć. Kiedyś musiałem ją zabić. Było to najgorsze przeżycie od moich narodzin.
Nie zrobiłbym tego, gdyby nie poprosiła.
Z westchnieniem oparłem się o drewnianą poręcz swojego łóżka. Kołdra leżała dokładnie po przeciwnej stronie pokoju. Poduszka obracała się u sufitu wraz w wiatrakiem wentylującym. Narzuta w czarne róże była skopana i wymięta. To zaskakujące, jakie spustoszenie może zdziałać syn Hekate śniąc koszmar, gdy nie hamowana niczym magia pałęta się po domu.
Nawet nie wiem, kiedy dostałem tak wysokiej gorączki. Czoło było zroszone kropelkami lepiącego się potu. Głowa mi płonęła. Czułem się bardzo źle. Przysiadłem na skraju materaca.
Do pokoju ktoś wszedł. Nie widziałem kto. Osunąłem się na podłogę.
– Percy! Chodź tu, Percy! Szybko! – po głosie poznałem, iż to Annabeth.
Potykając się o leżące na ziemi rzeczy, podbiegła do mnie.
– O, bogowie! – wrzasnęła. – On jest cały rozpalony! Pospiesz się! Błagam…
Syn Posejdona wpadł do pokoju z mokrymi włosami i niechlujnie założonym T-shirtem.
– Zrób coś! – pisnęła córka Ateny.
Jej chłopak z racji tego, że nie miał pomysłu co zrobić, wyciągnął rękę i chlusnął mi strumieniem wody w twarz. Zakrztusiłem się.
Annabeth zatkało.
– Mając na myśli „zrób coś”, nie chciałam żebyś go oblał, tylko jakoś pomógł! – krzyknęła czerwona ze złości.
Chwyciła jeden z leżących na ziemi opasłych podręczników i zaczęła walić nim w Percy’ego. Zaczęło mi się dwoić w oczach. Teraz stały przede mną dwie blondynki i dwaj szatyni.
– Pomóżcie mi… – jęknąłem, bo zaczynałem powoli tracić kontakt z rzeczywistością, podczas gdy oni w najlepsze okładali się książkami do historii.
Nagle wpadłem do czarnego jeziora. Zobaczyłem nad sobą twarze przyjaciół. Siostra mojej dziewczyny wciskała mi do ust jakąś tabletkę. A później odpłynąłem.
– Christian. W Obozie Herosów. Jutro. O północy. – usłyszałem.
To była ona. Słowa docierały do mnie dziwnie przytłumione, jakby znajdowała się w innym pomieszczeniu, za ścianą. Ale to była ona.
I głos ucichł.
Obudziłem się.
– Wszystko okej? – Jackson przyglądał mi się z lękiem.
– Tak… Już dobrze – odparłem.
Nie powiedziałem im, co takiego zobaczyłem.
– Jedziemy do Obozu. – rzuciłem tylko.
– Ale… – zaczęła Annabeth.
– Za godzinę macie być gotowi. – przerwałem jej.
Ewa
Siedzę na drzewie. Świat wokół wiruje. Czy to kolejny wytwór mojego umysłu? Raczej tak. Gałęzie trzeszczą pod moim ciężarem.
Spójrzmy prawdzie w oczy: nigdy nie żałowałam sobie jedzenia, bo i tak nie czekała mnie kariera jakieś patykowatej tap madl. Gruba nie jestem, jednak chuda też nie. Tak pomiędzy, czyli waga idealna – pięćdziesiąt cztery kilogramy. Więc chyba nie zarwę gałęzi, prawda?
I dzieje się. Roślina pęka i spadam w dół. Liście chłostają mnie po twarzy.
Z pozycji leżącej natychmiast zrywam się do pionu. Niebo nade mną jest czarne. Nie błękitne, nie granatowe, lecz czarne. Nagle wybucha i zalewa mnie ogniem. Płonę. Miotam się w amoku. Płomienie chciwie oplatają całą mnie. Mimo to biegnę prosto przed siebie. Dopiero po dłuższej chwili uświadamiam sobie, że pomarańczowe jęzory zniknęły. Jednak to nie koniec. Łąka zamienia się w morze. Topię się. Nie mogę złapać tchu. Ryba przede mną pęcznieje do granic niemożliwości i rozpada się w tysiące lśniących iskier. Wszystko wydaje się nierealne, ale ja – realna osoba – tkwię w tym koszmarze.
Delfin radośnie uderza mnie płetwą w ramię, a na jego ciele zaczynają pojawiać się otwarte rany. Zwierzę cierpi. Po krótkiej chwili wybucha, oblewając mnie krwią. Parskam i wypluwam płyn z ust. Czerwona ciecz oblepia moje włosy i ubranie. Wymiotuję, bo nie jestem wampirem i mój organizm nie toleruje obcej krwi w żołądku. Podnoszę wzrok. Dopiero teraz zauważam pewną istotną rzecz.
Nie znajduję się już w wodzie. Jestem na lądzie. W lesie. Leżę na pokrytej ziemią i kurzem ścieżce. Oddycham ciężko. Tuż obok mnie wyrasta hiena. Ale nie chce nic ode mnie. Czeka na dzika, stojącego nieopodal. Dzik podchodzi bliżej, nieświadom zagrożenia. Hiena rzuca się na niego z pełnym arsenałem kłów. Zwierzę pada martwe, a drapieżnik rozrywa je na strzępy.
Zaciskam powieki.
Czuję ostre szpikulce wbijające się w skórę na moich ramionach. Czuję ból, który jakby umyka w kąt mej świadomości, minimalizując się do tępego pulsowania. Moment później niczego przy mnie nie ma. Rany zniknęły.
Wokół zaczynają krążyć różowe żaby. Okeeej… Jedna z nich wskakuje mi na głowę. Druga próbuje rozchylić usta. To raczej nie są zwykłe, przebrzydłe ropuchy.
Strząsam je z siebie, ale gromadzi się ich coraz więcej. W końcu obsiadają całą mnie, a ja tracę przytomność.
**************
– Podobało się? – pamiętałam ten głos. To Daniel.
– To… to Ty majstrowałeś przy tych scenach… Zdrajca.
Zaśmiał się z ironią.
– Chcesz jeszcze, kochanie?
Nie, nie chciałam więcej, ale się do tego nie przyznałam. Cały czas czułam się zaszczuta. Cały czas się bałam.
I wtedy zaatakował mnie ból tak straszny, że mój krzyk słychać było zapewne na drugim końcu miasta. Nie będę go opisywać. Wystarczy żebyście odcięli sobie wszystkie członki ciała i pomnożyli te cierpienia przez tysiąc. Wtedy przekonacie się co czułam.
Nie mam pojęcia ile to trwało. Kiedy ból przeszedł padłam wstrząsana dreszczami na ziemię.
– Po co?! Po co to wszystko robisz?! – szepnęłam.
– Chcę na Tobie wymóc pewną przysięgę. – odparł z drwiną w głosie. – Jest mi ona bardzo potrzebna. Po to Cię porwałem.
– Nigdy.
Nadeszła kolejna fala prądu, przeszywająca na wskroś moje ciało.
Dotąd nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam.
– Zgadzam się.
– Przeczytaj na głos – podsunął mi pod nos kartkę z zapisaną formułką. Spojrzałam na nią z przerażeniem, ale zaczęłam mówić.
– Ja, Ewa Holt córka Ateny, przysięgam na Styks, że w ciągu najbliższych trzech dni zamorduję syna Hekate, Christiana Innovilusa.
Moją twarz zalały słone łzy. Co ja najlepszego zrobiłam?
Krytyka wskazana.
Buziaczki
Chione
Wow!!! Ej oddaj choć trochę talentu !!! JA CHCĘ CD!!! Teraz, zaraz, now!!!
PS Percy w książce był brunetem, nie szatynem, ale to tylko mały błąd 😉
PSS Pierwsza
Świetne, Świetne i Świetne!!!!!!! Pisz szybko następną część!!!!!!
Chione, wiesz co o tym sądzę – jak zwykle cudowne, fantastyczne… Córka Ateny jest czadowa! No i jak mogłaś urwać w takim momencie? Miej trochę litości dla nas!
Super. Genialne. Fascynujące. Ale nie zgadzam się oficjalnie i prywatnie na śmierć Christiana. Rozumiemy się?
yyyy.
Humor-JEST!
Wartka akcja-JEST!
Dramatyzm – JEST!
Ogólna świetność-JEST!
Podziwiam, czczę i kłaniam się. Jesteś artystką!
NIE JESTEM ARTYSTKA! KONIEC, KROPKA I TRZY WYKRZYKNIKI!!! 😀
Jesteś, Chio! Nie waż się mówić, że nie 😛
To jest C U D O W N E !!!
To jest C U D O W N E !!! ale jeżeli zabijesz Chrisa lub Ewe to cię znajdę i uduszę/zabiję/pogrzebię/zatłukę/zagłodzę (do wyboru)
to jest cudowne i jesteś artystkæ i geniuszem
Emm… Krytyka wskazana, tak? To ja to krytykuję, że jest zbyt dobre na dzieło zwykłego śmiertelnika -,-
Omjenfijwadniwjdnhgf!!! Sorry, ale nie wiedziałam, jak wyrazić mój szok. XD
To było genialne, Chio. Mówię serio. Aż mnie przeszły dreszcze, gdy czytałam o torturach Ewki… bardzo dobra część. Pff, co ja gadam – wspaniała! Lecę migiem po siódemkę!