(Z góry: Nie. Lulu to nie heroska, więc więcej nie mieszać, ok?)
W powietrzu unosił się zapach nieświeżego mięsa. Nuciłam sobie pod nosem nieznaną mi dotąd piosenkę. I perfekcyjnie potrafiłam jej tekst. Po jakimś czasie, znów dostałam paskudnego bólu głowy. Ciarki mnie przeszły, gdy zaczęłam myśleć o woźnym.
Podbiegł do mnie jakiś facet. Puknął mnie w ramię i powiedział:
-Mam dla ciebie przesyłkę.
-Dla mnie?-Spytałam zdziwiona.-Od kogo?
-Nie wiem.-Dał mi przesyłkę do rąk, powiedział komu i poszedł.
Zamyślona wędrowałam do pokoju. Od kogo ta paczka? Co w niej jest? Trochę ciężka.
Nie pisało nadawcy. I- o jejku. Tak długo myślałam, że wcale nie szłam tak długo, jak zwykle mi się wydawało. Oczywiście wszystko było wysprzątane, ale mniejsza. Rozsiadłam się wygodnie na materacu. Podniosłam przykrywkę od pudełka, niesamowicie delikatnie.
Prawie całe było od środka wyłożone przyjemnym w dotyku, czerwonym materiale.
Kolejno wyciągałam jego warstwy. Pierwsze co znalazłam to była pozytywka.
Pokręciłam parę razy małym złotym kluczykiem. Uwolniła się przepiękna melodia… jakbym, ją gdzieś już słyszała. Malutkie drewniane pudełko otworzyło się, a w środku tańczyła malutka, plastikowa baletnica. Wróciłam do przesyłki. Przebijałam się przez materiał cały czas z coraz większą ciekawością. Na samym dnie znajdowała się notatka.
” Droga Lulu,
Z przykrością stwierdzam, że jesteś normalna.”
CO!? Przeżyłam szok! Co to było! Nie wiedziałam, czy byłam wściekła, lub jednak przerażona.
Pozytywka skończyła grać, notka nie była podpisana, a ja siedziałam!!! Co prawda to trzecie nie było złe, na ale jak już się rozgadałam to…
Wyciągnęłam kluczyk. Był ładny. Mały, złociutki… Przysunęłam pozytywkę bliżej siebie.
Zobaczyłam 4 szufladki zamykane na kluczyki. Włożyłam kluczyk do pierwszej z nich.
Nie pasował. W drugiej i trzeciej też nic. Została mi tylko nadzieja, że będzie pasował do
ostatnie. chwila skupienia. Tak! Udało się! wysunęłam ją i zobaczyłam mały rewolwer, a zaraz przy nim parę naboi. Robiło się bardzo ciekawie…
Nagle ktoś wystukiwał kod. Powtórzę:
Ach, praktykanci. Tak długo to robił, myląc się przy tym z 4 razy, że zdążyłam wszystko schować.
-Dzień dobry.-Powiedziałam.
-Witaj. Lulu, jak mniemam? Cóż, przydzielili mnie jako twojego psychologa… kolejnego…
-Wciągnęli cię na głęboką wodę, i nie powiedzieli gdzie płynąć…
-Co?
-CO?
-CO!?
-NIE!!!-Wrzasnęłam, parsknęłam i wyszłam. Koleś pobiegł za mną.
-O co ci chodzi?-Spytał.
-Chcę wody!
-Jakiej?
-Gazowana, z aromatem truskawkowym.
-Wybacz, ale nie mamy tu…
-KŁAMCA!!! AAAAAAAAAAA!!!
-Cicho, cicho… Dobra. Przyniosę.
Tak się tu robi interesy. Stałam. Czekałam. A on przybył, oddał wodę, i wracał w pośpiechu.
Zaniosłam butelkę do pokoju. I poszłam na spotkanie z panem Gressonem. Stary, doświadczony, a jego łysina w blasku światła lampki przejaśniała wszystkie słońca.
-Dobranoc.-Weszłam od gabinetu.
-Ach ty…-Usiadłam na krześle. Zerknęłam na biurko na którym leżały okulary.
-Mogę okulary?-Spytałam.
-Dobrze…?-Spojrzał na mnie dziwnie.
Włożyłam je.
-Oddaj fartucha.-Rzekłam śmiało.
Podał mi bielutki (bo wyprany w perwolu) fartuch.
-Co u Pana?
Obrócił głowę w moją stronę i poświecił blaskiem łysiny po oczach. Przez okulary miałam to w HD.
-Źle. Żona strzeliła na mnie focha. Plecy mnie bolą, a do tego Siedzę tu całymi dniami
z najróżniejszymi psycholami.
Wstałam, położyłam koc na śmiesznym, długim fotelu i gestem ręki zasugerowałam, żeby się położył. Usiadłam na jego miejscu.
-Może mi Pan opowiedzieć o tym?
-Dobra… A więc zaczęło się tak:
Blah blah blah-I tak ciągle nie zwracałam na to uwagi.
Ziewnął i zmęczony staruszek zapadł w sen.
Pozabierałam mu parę rzeczy z biurka. Wzięłam kolorową karteczkę i napisałam:
„Doktor śpi, nie przeszkadzać :3” A na pewno jak się obudzi to dostanie zawału serca.
Wyszłam i na drzwiach nakleiłam „Informacje”.
Przypomniało mi się, że zaraz mam mieć tak zwaną „Terapię Śmiechową”. Ah! Po co mi to!
Ja jestem PSYCHOPATKĄ!!! A nie jakąś drobniutką dziewczynką z problemami w szkole!
Pukałam do drzwi.
-Proszę, wejdź.
-Drzwi się zatrzasnęły!
-To spróbuj trochę mocniej…-Zaproponował. Źle.
Kopnęłam mocno drzwi, i… no cóż… wypadły z zawiasów…
-To było niechcący!-Wydarłam się przerażona.
-Trochę… mocniej… A po za tym czekamy tu na resztę grupy.
-Jakiej grupy?-Spytałam zdziwiona.
-Dużej grupy…
Dopiero teraz zobaczyłam, że w sali były krzesła poustawiane w kółko.
Więc usiadłam i czekałam. Reszta przyszła.
Wszyscy zajęli miejsca, ale nikt nie skusił się usiąść obok mnie. TAK! O to mi chodziło!
-Drzwi, są wywarzone.-Zauważył jeden, a inni spojrzeli się na mnie.
-I co od razu, że to ja?! Bo tak, to ja…-Przyznałam
No i się zaczęło. Walili tam takie suchary, że aż pić mi się zachciało…
I czemu wszyscy się śmiali? A mówią, że to ja tu zwariowałam.
Myślałam, że tam skamienieje. Przyglądałam się innej dziewczynie. Ta chyba była normalniejsza.(O ile takie słowo istnieje…)
Nie zwracała na to wszystko uwagi. Była zamknięta w swoim małym, obłędnym świecie. Światło błysło.
zobaczyłam wszystkich z poderżniętymi gardłami. A ta dziewczyna miała 3 maczety w brzuchu.
Kolejny błysk. Otworzyłam oczy. Leżałam na podłodze.
-Co mi?-Spytałam.
-Też chciałbym wiedzieć. Zemdlałaś.-Powiedział doktor.
-To chyba od nadmiaru sucharów… Tak szybko przylatywały, że się chyba odwodniłam… Idę się położyć…
Na korytarzu dobiegła do mnie ta dziewczyna. Ciekawe czego chciała…
-Przepraszam…-Zaczęła. Odwróciłam ku niej głowę.-… co ci się stało?
-Co? Kto ty?-Spytałam.
-Jestem Marianna. A ty?
-Nie. Nie jestem Marianna… Ale możesz mi mówić Lulu.
-Lulu?
-Tak? Mówisz do mnie? Ja to ona. Ona to ja. A oni również. Byli?
Stała patrząc na mnie wielkimi oczami. Była bardzo niska.
-Um… Co się stało?-Spytała ponownie.
-Już się tłumaczyłam.
-To było coś innego. Wiem.
-O boże, o boże. Mam zwidy.-Ruszyłam w stronę swojego pokoju.
-Jesteś normalna…-Powiedziała, ale kiedy się odwróciłam już jej nie było.
Usiadłam na łóżku. Wyciągnęłam naładowany rewolwer z torby. Siedziałam tam tak długo…
Miałam dość. Podniosłam broń. Przyłożyłam sobie ją do głowy. Nad uchem. Westchnęłam wycofałam się.
Włożyłam go do ust. Cała się trzęsłam. Siedziałam tak z minutę, dwie.
Rozmyślałam nad tym, że zaraz mogę zginąć. Zginąć. A kiedyś myślałam że zawsze będę bezpieczna.
Że nikt mnie nie zamorduje, że nie zachoruję na żadną śmiertelną chorobę. że nie będę miała po co odbierać sobie życie. Serce przyśpieszyło. Nałożyłam palec na spust. Oddychałam szybko i płytko. Naciskałam mocniej, a wtedy strzał. Nie słyszałam nic. Wzrok miałam rozmazany.
Znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. Umarłam? Stała przede mną mała dziewczynka. Miała blond włosy.
-Nie żyję?-Spytałam. Ona zaczęła krzyczeć. Zobaczyłam błysk. Prędko wyciągnęłam broń z ust.
Odrzuciłam ją daleko od siebie. Zaśmiałam się głośno. Śmiałam się podczas chodzenia wśród korytarzy.
-co ci tak wesoło-Spytał strażnik.
-Zabiłabym się! Haha!-Byłam taka rozbawiona.
Zobaczyłam nowego. Znałam go. To był Szasta. Mój rosyjski przyjaciel
-Szasta!-Zawołałam.
-Ah, Lulu. Znowu…-Usłyszeliśmy trzask.
Wbiegłam do stołówki, a wtedy…
Ciąg dalszy nastąpi…
Wiem, że wszyscy nienawidzą tego napisu. No ale musiałam.
Dziękuję za uwagę
Gadaj co się dalej stało! Te opko jest trochę pokrętne ale kiedy ma się takie przyjaciółki jak ja to nawet Lulu jest normalna… .
Fajne opko. Czkam z niecierpliwością na CD
Szczenka mi opadła do podłogi
Super ! Fajny pomysł z psychiatrykiem. Potraktuję cię gorzej niż Lulu by to zrobiła jeśli nie napiszesz CD.