Rozdział X
‘Błotna kąpiel’
Jak na spadanie do podziemi, gdzie znajdował się Hades to wcale nie lecieliśmy jakoś długo. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że nasz skok był z deczka nie przemyślany. Skoczyłem zaraz za Annabeth, lecąc prosto na nią (a dziura była dość szeroka). Bałem się, że skończy to się kupką połamanych kości, jednak jak na córkę Ateny przystało: Annabeth przemyślała to i gdy tylko zetknęła się dnem- przeturlała się kawałek dalej. Szkoda, że nie wziąłem z niej przykładu. Tak się przejąłem jej zdrowiem fizycznym, że nie pomyślałem o swoim. Grover zwalił się na mnie z łoskotem.
***
-Percy?- usłyszałem jak przez mgłę… Och, czyż to nie głos anioła? Czy ja umarłem?
-Percy?! Bee!- zabeczał Grover. Otworzyłem gwałtownie oczy. No tak… Gdzie ja chciałem widzieć anioły skoro jestem w krainie umarłych? To nie niebo, to Hades.
Usiadłem i wyjęczałem coś nieskładnego kolejny raz w tym dniu sprawdzając czy wszystkie kości mam na właściwym miejscu.
-Będzie żył- powiedział dumnie Grover stając nade mną. Trochę to dziwnie zabrzmiało zważając na to gdzie się znajdowaliśmy.
Rozejrzałem się dookoła. Nie byłem pewny w której części Hadesu wylądowaliśmy i gdzie powinniśmy się kierować. Spodziewałem się Styksu, przeprawy… A tymczasem: znajdowaliśmy się na całkowitym pustkowiu.
-Super- podsumowała Annabeth podpierając się pod boki. Zmarszczyła brwi i nadęła wargi rozglądając się wokoło. Też szukałem jakiegoś punktu zaczepienia. Chociażby jakiejś góry, skały czy CZEGOKOLWIEK. Może jakiś atak potworów, który mniej więcej nas nakieruje? Podrapałem się w głowę i przypomniałem sobie o płaszczach sióstr Hadesianek i oczywiście o perłach Persefony. Zrzuciłem plecach i wyciągnąłem: wpierw woreczek. Rozsupłałem sznurek i wysypałem perły na dłoń. Serce mi zamarło. Czy tylko mnie oczy myliły czy perły były dwie? Annabeth chwyciła moją dłoń.
-Sprawdź w plecaku… Może wypadła, to niemożliwe by Hejron dał nam tylko dwie perły, misja była dla trojga!- stałem jak głupi patrząc się na własną dłoń, więc Ann sama zabrała się do przetrząsania mojego plecaka. Podejrzewałem jakim cudem mogły znajdować się tu jedynie dwie perły… Natychmiast pomyślałem o Jamesie.
-Matko, jaki burdel… Ty się dziwisz, że coś zginęło?!- warknęła Annabeth wyrzucając mi wszystko z plecaka. Perły jednak nie znaleźliśmy.
-Daj spokój, woreczek był zawiązany… Dostaliśmy tylko dwie perły- podsumowałem widząc, że Ann się przejęła. Grover stał nad nami i nerwowo pogryzał puszkę. Oby znowu nie dostał mdłości jak ostatnio…
-Jaka ja jestem głupia! Powinniśmy rozdysponować perły nim weszliśmy do Hadesu!- Annabeth złapała się za głowę. Przykucnąłem obok niej i zacząłem pakować swoje rzeczy z powrotem. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć. Brak perły oznaczał tylko jedno: ktoś z nas tu zostanie, problem polegał na tym kto…
‘Los twych przyjaciół w twym ręku jak kostka’– zagrzmiały mi w głowie słowa Wyroczni.
Podałem jedną perłę Groverowi, drugą wsunąłem w dłoń Annabeth. Czułem się za nich odpowiedzialny, to w końcu do mnie przytaszczyła się Wyrocznia. Jeżeli ktoś miał tu zostać: będę to ja.
-Nie Percy… Nie podoba mi się ten pomysł. Jestem bardziej inteligentna i… Ja cos wymyślę!- odwróciłem się w jej stronę i uniosłem jedna brew do góry. Chyba śniła myśląc, że pozwolę jej tu zostać.
-Jak zdobędziemy mapę będziemy się tym przejmować- powiedziałem tylko. Nigdy nie byłem mocny w dyskusjach, więc wolałem ich unikać: szczególnie z dziećmi Ateny: szczególnie z Annabeth.
Ubraliśmy się w ciuchy pracowników Hadesu wprost ze szwalni sióstr Hadesianek będąc w ciągłym milczeniu.
-Myślicie, że wiedzą już o naszej obecności?- spytał Grover ściszonym głosem, gdy już mięliśmy ruszać.
-Możemy mieć tylko nadzieję, że nie- odpowiedziała Annabeth.
-Tędy- wypaliłem pokazując ‘jakiś’ kierunek. Nie bardzo wiedziałem co mnie do tego podkusiło. Nagle poczułem pewność gdzie mamy się udać. Ręka sama mi się podniosła, usta same wypowiedziały słowo. Zaczerwieniłem się na twarzy widząc zdziwione spojrzenia przyjaciół.
-Skąd ta pewność?- Annabeth zmrużyła oczy wpatrując się w kierunek który wskazałem.
-Nie mam pojęcia….- wybełkotałem- Ale chyba lepsze to niż nic? Co nie? –zaśmiałem się nerwowo. Odchrząknąłem i ruszyłem. Nie było na co czekać.
***
Nie szliśmy długo. Już po kilku minutach zacząłem dostrzegać coś na wzór szuwarów. W Hadesie nie było zbyt jasno więc wzrok nas zwodził. Szliśmy w milczeniu bardziej ufając uszom niż oczom. Owszem, dochodziliśmy do bardzo wysokiej trawy. W powietrzu zaczęło zalatywać straszną stęchlizną.
-Błoto?- spytała Annabeth marszcząc nos- Percy, czujesz wodę?
Wytężyłem swoje zmysły. W Hadesie wszystko było utrudnione. Magia jaka tu panowała była na tyle silna, że nasze półboskie umiejętności nie sprawdzały się tak sprawnie jak na zewnątrz. Poza tym musieliśmy uważać by nie ściągnąć na siebie armii Hadesa.
-Czuję- odparłem, chociaż pierwszy raz się z tego nie cieszyłem. Była to ogromnie zabrudzona woda, wręcz bagno. Zbliżyliśmy się do szuwarów. Ziemia miękła nam pod stopami. Nie byłem pewny, czy dobrym pomysłem było się tam zagłębiać.
-Acheron…- wyszeptała Annabeth.
-Ach…- wymamrotałem. Jakby nazwa miała mi coś pomóc- No to co?- klasnąłem w dłonie- Syn Posejdona w wodzie szuka.– zarecytowałem przepowiednie. Jakoś nie miałem ochoty przeszukiwać tego bagniska, ale nie miałem innego wyjścia- Może jakieś wskazówki? Odbierze mi pamięć? Obrosnę mchem?- spytałem oczekując od Annabeth jakiegoś streszczenia właściwości rzeki Acheron.
-Najwyżej Glonami, Glonomóżdżku- podsumowała mnie Ann i natychmiast zrobiła swoją mądrą minę numer pięć- Hm… Zwana jest potocznie rzeką smutku…. Najwyżej posmutniejesz- przekrzywiła na bok uśmiechając się niepewnie.
Naszą jakże inteligentną rozmowę przerwał nagle wielki wyyybuch błota. No dobra… Przed tym wybuchem urosła gigantyczna góra błota wydobywająca się z rzeki i dopiero ona wybuchła. Jak się zapewne domyślacie: nie ominęła nas ani o cal. Natychmiast wyciągnąłem z kieszeni Orkan i go odblokowałem. Niezgrabnie zciągnąłem z twarzy warstwę błociska i nastawiłem się bojowo gotowy do ataku. Widok jaki zobaczyłem zaskoczył mnie jeszcze bardziej. Po tak atrakcyjnym wybuchu spodziewałem się jakiegoś błotnego potwora, a zamiast niego ujrzałem, co? Wychudzoną, bladą kobietę. Cała się trzęsła, obgryzała okropnie zaniedbane paznokcie i nagle wybuchłą przeraźliwym płaczem szczękając zębami. Miała nienaturalnie spuchnięte kolana, długie ciemne, rzadkie i przetłuszczone włosy. Zamiast błotem cała była pokryta kurzem, co w tym wypadku zdawało mi się bardzo niesprawiedliwe.
-Kim jesteś?- spytałem, jednak w odpowiedzi usłyszałem jedynie jeszcze większy spazm płaczu. Rzuciłem błagalne spojrzenie w stronę Annabeth. Zrobiła naburmuszoną minę, ale natychmiast odwróciła się w stronę kobiety.
-Achlys? Bogini nędzy oraz smutku? –czy Ann na prawdę wie o wszystkim?
Jęk płaczu przycichł. Było teraz jedynie słychać pojękiwanie i szczękanie zębami. Kobieta pokiwała głową i obficie pociągnęła nosem.
-Potrzebujesz pomocy?- Annabeth zrobiła kilka kroków do przodu co wcale mi się nie podobało. Nie wiedzieliśmy co potrafiła ta cała Achlys. Ruszyłem w ślad za Ann bacznie obserwując każdy ruch nieznajomej.
-Och, ja?- kobieta żałośnie załkała- To wy potrzebujecie pomocy – i znowu wybuchła płaczem. No tak…Bardzo pocieszające. Poczekaliśmy chwilę, aż się uspokoi.
-Skąd wiesz? –zagrała Annabeth. Cieszyłem się, że to ona prowadzi tę konwersację, nie ja.
-O… Poszukujecie mapy, czyż nie? Tyle cierpienia po drodze… A jeżeli wam się nie uda, płacz, lament, nędza i zgrzytanie zębów!- zawyła drąc sobie włosy z głowy. Serio zrobiło mi się jej szkoda.
-Widziałam co kryje się w Puszcze Pandory, tak… Na jej dnie… Byłam, gdy to ukrywał- krzyczała wbijając sobie paznokcie w ręce. Opadła na kolana i szlochała. Trawa zaczęła niespokojnie falować.
-Kto? –spytałem, ale w odpowiedzi Annabeth puściła mi zdenerwowane spojrzenie. Zamknąłem się natychmiast.
-Nie mogę wam powiedzieć, nie, nie… -błoto zaczęło ją pokrywać, od stóp wspinało się jej po nogach w górę.
-Achlys, stój! Nie musisz nam mówić! Proszę, poczekaj!- krzyknęła Annabeth. Czy ja potrafię zrobić cokolwiek dobrze? Pozostało mi jedynie bezradnie się przyglądać.
Błoto z nóg bogini opadło, znów pokrywał je jedynie kurz.
-Nie chcesz, aby to puszka została otwarta, prawda?- Annabeth znowu podeszłą do Achlys, ta pokiwała głową i znowu zaczęła szlochać.
-Nie mogłabyś… Dać nam jakiejś małej wskazówki? Gdzie mamy szukać?- Ann zniżyła głos- Nikt się nie dowie, obiecujemy…Możemy zdołać uratować tych bezbronnych ludzi…
Bogini zaczęła przeraźliwie płakać. Rozejrzałem się nerwowo dookoła, aż dziwne, że nikt nie zwrócił na nas uwagi.
-Przysięgnijcie na Styks- zagrzmiało mi w głowie. Natychmiast powróciłem wzrokiem na Achlys. Już nie płakała, przestała się trząść, jej twarz była pełna determinacji.
-Przysięgamy na Styks, że nie powiemy nikomu o twojej pomocy- odparła bez chwili zastanowienia Annabeth.
Oczy Achlys skierowały się w moją stronę. Wcale mi się to nie podobało. Wpatrywała się we mnie, aż poczułem mrowienie w całym ciele.
-Kokytos- szepnęła. Nagle całe błoto uniosło się do góry, również to z naszych ciał. Z prędkością światła przywarło do bogini smutku i opadło. Zapadła głucha cisza. Wpatrywaliśmy się w miejsce, gdzie przed chwilą stała Achlys.
Błędów za widocznych nie ma… . I się im dziwię – przecież kąpiel błotna jest świetna na skórę. Jednak widok tej bogini mógł tylko dodać zmarszczek od przejmowania się, a nie piękną cerę… .