Rozdział IX
„Pegazie amory i gadające czaszki”
Całą drogę adrenalina nie opadła mi ani o drobinę. Wręcz przeciwnie, podskakiwała mi z minuty na minutę. Nerwowo ciągle ściskałem perłę Hefajstosa sprawdzając położenie swoich przyjaciół. Chyba im się to nie za bardzo podobało, bo w pewnym momencie Annabeth wysłała mi serię dwudziestu (dokładnie to dwudziestu trzech- liczyłem próbując ustalić o jakie zagrożenie może jej chodzić) ściśnięć perły. Odwróciłem się gwałtownie i pomimo iż byli tak daleko, że widziałem jedynie dwie małe kropki- byłem pewny, że Ann wysyła mi mordercze spojrzenie. Wtedy domyśliłem się, że jej seria jest po prostu wynikiem jej poirytowania moją nadgorliwością. Więc dałem sobie spokój. Zamiast ściskać perłę, co trochę odwracałem się do tyłu i sprawdzałem czy wszystko jest ok.
Lądujemy!– zagrzmiało mi w uszach.
Zdziwiony rzuciłem spojrzenie w dół. Nie poznawałem tej okolicy.
-Ale przecież wejście do Hadesu…- zacząłem ale nie było mi dane skończyć. Mroczny zanurkował w dół z taką prędkością, że o mało nie narobiłem w gacie. Wiem, że nie brzmi to po herosowemu, ale po prostu nie potrafię tego inaczej ubrać w słowa.
Szkoda, że przypomniałem sobie o fatalnych ‚umiejętnościach’ lądowania Mrocznego. Może gdybym żył w błogiej nieświadomości nie darłbym się jak moja mama przy depilowaniu sobie nóg niebieskim woskiem. W tym bądź razie, jeżeli ktoś w okolicy nie wiedział, że nadlecieliśmy, to właśnie dzięki mojemu wrzaskowi się o tym dowiedział.
Mroczny zarył kopytami w ziemię i sunął tak orząc ją z prędkością co najmniej 100km/h. Z pyska bryzgała mu ślina obficie zatrzymując się na moich włosach. Normalnie próbowałbym jakoś uniknąć tej zacnej maseczki, ale w tej chwili bardziej troszczyłem się o własne życie niż o same włosy.
W końcu się zatrzymaliśmy. Tak… Brzmi to tak pozytywnie… Dokładniej to Mroczny ‚zaczepił’ kopytami o kłodę i owszem… On się zatrzymał. Za to ja poleciałem jeszcze kilka metrów, zrobiłem kilka koziołków i również się zatrzymałem. Na kolejnym drzewie.
-Mroczny… Przeżyłem z tobą wiele lądowań… Mankament polega na tym… Że im więcej ich wykonujesz tym gorzej ci to idzie…- wychrypiałem próbując usiąść. Sprawdziłem czy wszystkie moje części ciała są na odpowiednim miejscu i w końcu wstałem otrzepując się z ziemi.
Gdy już względnie doszliśmy do siebie, nad nami pojawiła się Annabeth razem z Groverem- szybujący na pegazach. Krążyli przez chwilę aż w końcu wylądowali.
-TAK to się robi- powiedziałem pokazując na nich ręką. Zerknąłem na Mrocznego sprawdzając czy patrzy. Owszem. Patrzył. Tylko… Zęby wywalił na wierzch, język zwisał mu z boku i ściekała mu po nim obfita ilość śliny. Automatycznie sięgnąłem do swoich włosów, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się przed ich dotknięciem. Wracając do Mrocznego: oczy wychodziły mu z orbit a świeciły mu się jakby co najmniej gapił się na górę kostek z cukru. Powędrowałem za jego wzrokiem. Annabeth właśnie zeskoczyła ze swojego pegaza. Hm… Raczej Pegazicy- jakkolwiek się to odmienia.
Eleonooora…- usłyszałem jego rozmarzony głos.
Mroczny złączył swoje wszystkie kopyta, jego ogon stanął dęba i zaczął w podskokach zbliżać się do ‚dziewczyn’. Gapiłem się na niego jak oniemiały. I nie tylko ja. Annabeth odskoczyła przerażona i podbiegła do mnie.
-Czy to… Taniec godowy pegazów?- spytała.
Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Patrzyłem się przechylając głowę na bok jak Mroczny podskakuje dookoła Eleonory, macha uszami i puszcza nosem obłoki pary która formowała się w serduszka. Jego obiekt westchnień chyba nie był zainteresowany zalotami. Ela odrzuciła swoją grzywę na bok, prychnęła i wzbiła się w powietrze.
Mroczny zapluł się próbując chyba wyrecytować coś romantycznego i wzbił się za nią robiąc jakieś dziwne piruety. Za nimi poleciał pegaz Grovera. Wyglądał jakby był już przyzwyczajony do tych szopek.
Gapiliśmy się jeszcze przez chwilę zdziwieni. Z zamyślenia wyrwał mnie chrzęst gryzionej puszki. Zerknąłem na Grovera, który pogryzał sobie w najlepsze gapiąc się w niebo. Chyba wyczuł moje spojrzenie. Popatrzył na mnie i o mało nie zadławił się puszką.
-Co ci się stało?- wrzasnął.
-No co?!- warknąłem trochę zdegustowany. Annabeth wybuchnęła śmiechem pokazując palcem na moją głowę.
-Ej! Obóz jest atakowany, zmierzamy do Hadesu w poszukiwaniu jakiejś głupiej mapy, która ma nas doprowadzić do Puszki Persefony. Nasze życie wisi na włosku i nie tylko nasze a wy śmiejecie się ze mnie w najlepsze?!- wydarłem się napinając wszystkie mięśnie. Naprawdę się wściekłem. Ciągle miałem w głowię te okropną przepowiednie. Jak w ogóle w takich okolicznościach można mieć dobry humor?
Chyba zadziałało. Annabeth natychmiast posmutniała i spuściła głowę. Ugryzłem się w język. Wolałem ją jak się ze mnie śmieje.
-Masz rację- powiedziała rzeczowym tonem zarzucając sobie plecak na plecy. Z bocznej kieszonki wyciągnęła butelkę wody i rzuciła w moją stronę- Chyba ci się przyda- dodała wymachując sobie palcami nad głową. Domyśliłem się, że z moją fryzurą chyba nie jest najlepiej. Pospiesznie odkręciłem butelkę i zrobiłem sobie mały prysznic. Lepiej nie będę opowiadał co ze mnie spływało… Zakręcając pustą butelkę poczułem małe wyrzuty sumienia. Może w Hadesie będziemy padać z pragnienia a ja marnuję wodę na umycie głowy… Pacnąłem się w twarz. Ale ze mnie syn Posejdona. Wyczułem wodę. Okazało się, że niedaleko znajduje się strumień więc przywołałem ją, napełniłem butelkę i spłukałem się jeszcze.
-Ej! Czyścioszku! Długo będziesz się jeszcze tam pielęgnował? Obóz jest ata…- darła się Annabeth.
-Dobra, dobra!- przerwałem jej chwytając swój plecak. Podbiegłem do nich- Czy ktoś w ogóle wie, gdzie my się znajdujemy?- spytałem, ale szybko tego pożałowałem.
Przed nami znajdowało się gigantyczne drzewo. Nie mam pojęcia co to mógł być za gatunek. Zawsze byłem kiepski z przyrody, poza tym zamiast liści znajdowały się na nim pajęczyny, kilka małych czaszek (raczej nie wyglądały na ludzkie jeżeli to was pocieszy) i kilka mniej określonych eksponatów. Cała trwa pod drzewem była uschnięta. Całkowicie odstawało od otoczenia. Wszystko piękne, zazielenione, w pełni życia, a tu… Takie straszydło. Głupi by się domyślił, że to miejsce ma coś wspólnego z Hadesem, ale przecież takowe tu istnieć nie mogło, prawda? Znałem już jedno i wątpiłem by mogło się istnieć ich więcej, to wręcz niemożliwe…
-No i jest. Wejście do Hadesu- powiedziała Annabeth. No tak… Chyba jednak się myliłem.
-Ale jak…- zacząłem.
-Oj Glonomóżdżku- załamała głowę- Nawet czytać nie potrafisz?- pokazała mi palcem na starą drewnianą tabliczkę. No rzeczywiście. Wcześniej nie rzuciła mi się w oczy.
‚Wejście TYLKO dla dusz zaginionych. Pozdrawia, Hades’.
-Ach, no tak… Super- pokiwałem głową- Dużo jeszcze takich miejsc się przed nami ukrywa?- spytałem poirytowany.
-Wydaje mi się, że powstało niedawno- powiedział dziwnie zadumany Grover. Wymieniliśmy z Annabeth spojrzenia, po czym oboje swój wzrok skierowaliśmy na drzewo.
-Niedawno? Wygląda jakby miało co najmniej z tysiąc lat- prychnąłem robiąc kilka kroków do przodu. Nagle jedna z wiszących czaszek zaczęła się szamotać. Wzdrygnąłem się sięgając do kieszeni. Orkan na szczęście tam był. Szczęki czaszki otworzyły się ze świstem. Wydobył się z nich zielonkawy pyłek, podobny do tego który zawsze wydobywał się z wyroczni i czaszka przemówiła.
-Wejście ewakuacyjne ‚Śmierć to gratka’ wita zaginione dusze! -główka ‚zalśniła’ w uśmiechu.
-Eee… Witamy?- odpowiedziałem po chwili niezręcznej ciszy.
-Aby przekroczyć próg, musicie pokazać mi dowód swej zaginowatości! Czekam!- znów się uśmiechnęła.
-Ok… A jeżeli nie mamy dowodu?- spytałem. Annabeth trzepnęła mnie w głowę. Chyba to nie było stosowne pytanie.
-Z siostrami pożremy wasze drogie duszyczki- czaszka odpowiedziała potulnym głosem a wszystkie jej ‚siostry’ zaszczękały zębami w odpowiedzi. Super…
-A jak taki dowód wygląda?- spytała natychmiast Annabeth zatykając mi usta dłonią. Nie byłem zbyt dobry w negocjacjach.
-Trafiły się nam wyjątkowo tępe dusze… Zapewne zaginęłyście bo ktoś zatrzymał was na tym świecie. Wystarczy przyprowadzić tu osobę która was trzyma. Zbierzemy zeznania, spiszemy protokolik i ‚uśmiercimy’ was do Hadesa!
-Do Hadesa!- powtórzyły churalnie inne czaszki.
Hm, pomyślałem, nic trudnego. Wzajemnie na siebie powrzucamy, protokolik będzie, wejdziemy, luzik.
-Och… A co z osobą… Która nas trzymała?- spytała podejrzliwie Annabeth.
-Do Lete!
-Do Lete!- powtórzyły czaszki.
No to już nie było tak kolorowo. Raczej żadne z nas nie będzie chciało poświęcić swojej pamięci. Przypomniałem sobie słowa przepowiedni. Miałem szukać w wodzie… Może jednak tu chodzi o mnie? Już się miałem odezwać, gdy Annabeth przycisnęła dłoń mocniej do mojej twarzy. Z przykrością stwierdzam, że chyba ją obśliniłem… Co ze mnie za kretyn…
-Czy może to być również rzecz?- spytała Ann. Nie bardzo wiedziałem co kombinowała, ale wolałem zdać się na nią niż ryzykować swoją pamięcią.
-E…- czaszka najwyraźniej się zdziwiła- No cóż… Ciężko będzie zebrać zeznania… Czy ta rzecz mówi?- spytała głupio.
-Ależ oczywiście!- ożywiła się Annabeth. Puściła moją głowę i nie zwracając uwagi na swoją obślinioną dłoń ruszyła w stronę czaszki. W drodze rozwiązała swój rzemyk z perłą Hefajstosa. Wsunęła ją między zęby szczęki gadającej strażniczki.
-Ilekroć ją ściskam czuję obecność dwóch osób… Dokładnie wiem gdzie one się znajdują. Łączy mnie ona i daje nadzieję, że te osoby są żywe, ale… Sama ich tu widzisz… Przecież to zabłąkane dusze. Jestem pewna, że przez te perły nie dostaliśmy się do krainy zmarłych.
Czaszka zacisnęła zęby i natychmiast poczułem jej obecność. Nie było to miłe uczucie. Miałem nadzieję, że ta purchawka uwierzy. Razem z Groverem stanęliśmy obok Annabeth. Zdjęliśmy swoje rzemyki i czekaliśmy na wyrok.
-Hm… Rzeczywiście czuję obecność tych dwoje i wydają się być całkiem żywi. Co za przeklęte ustrojstwo! Biedne duszyczki!- czaszka wypluła Perłę. Annabeth natychmiast ją złapała, chwyciła natychmiast rzemyki moje i Grovera i związała je wszystkie razem. Rzuciłem jej zdziwione spojrzenie, ale nie zadawałem pytań.
Dookoła zatrzęsła się ziemia. Złapaliśmy się we trójkę skupiając się przy drzewie. Annabeth jęknęła kuląc się. Spojrzałem w górę. Na pajęczynach pojawiły się pająki. Przypomniała mi się fobia Ann. Przecież panicznie się ich bała. Osłoniłem ją przyglądając pajęczynom które formowały się chyba w nasz protokół. Obok drzewa zaczęła zapadać się ziemia robiąc dwa ogromne otwory z których zionęło okropne zimno.
-Po lewo- winni, a na prawo- wy, moje kochane, biedne, duszyczki- wytłumaczyła czaszka.
-Ale nasze, czy twoje lewo, pra…- zacząłem, ale nim skończyłem Annabeth rzuciła w jeden otwór perły a w drugi wskoczyła. Niewiele myśląc skoczyłem za nią.
Szczerze mówiąc nie lubię jak ktoś robi z Percy’ego debila, ale twoje opko jest genialne! Pisz dalej
Godowy taniec pegazów… ODJAZD!!!!!!!!!!!!
WIELKI POWRÓT!!! [biega na uszach] Śmiałam się tak, że aż mnie brzuch rozbolał 😀
Moje ulubione opowiadanie wraca!!! Jak zawsze super 😀