Thalia obiecała, że poznam swoją rodzinę. Minął jednak tydzień, a nic się nie wydarzyło. Nie załatwiła mi przepustki, ani nie przyniosła zdjęć. Przez cały czas mnie unikała, co będąc moją opiekunką było dość trudne.
Tracę już powoli nadzieję. Nigdy nie będę miała normalnej rodziny. Nigdy nie będę normalnie żyła. Przyzwyczajam się na nowo do białego pomieszczenia, z czarną kamerką. Przyzwyczajam się do życia w czarno-białym świecie. Kiedyś nie miałam z tym problemu. Teraz, przez jedno wydarzenie, przez kilka snów, przez nadzieję ten świat mnie dusi. Nie wiem już czy świat naprawdę nie jest czarno-biały. Kiedyś przynajmniej włosy Gabrieli pokazywały mi, że jednak świat ma kolory. Thalia ma czarne włosy, ubiera się na biało, jej karnacja przypomina kolorem jedną ze ścian szpitala. Mogę zawsze spojrzeć na moje włosy, ale one też powoli tracą kolor. To pewnie moja wyobraźnia, ale wydaje mi się, że robią się czarne.
Trudno żyje się w takim świecie.
Nikt mnie nie odwiedza. Nie mam już wizyt u lekarza. Nie mogę spotkać innych pacjentów szpitala. Wizyty Thalii ograniczają się do sprawdzenia jak się czuję. Nie zależnie od odpowiedzi i tak wychodzi. Sny mnie nie nawiedzają. Teraz i one są czarne i puste. Żyję w pustym, czarno-białym świecie.
Moim jedynym marzeniem jest opuszczenie szpitala. Tyle razy byłam już bliska wolności. Za każdym razem uciekała równie szybko jak się pojawiła. Powoli stawałam się więźniem. Więźniem psychiatryka. Więźniem świata. Więźniem samej siebie. Wolność nie istniała. Nikt nie jest wolny.
Zaczynałam się ograniczać. Nie mogłam sobie wyobrazić innego człowieka niż ja i Thalia. Po jakimś czasie i ona przestała istnieć. Zniknęła. Teraz jedyną rzeczą, która istnieje jestem ja, cztery ściany, które mnie otaczają, kamerka, stolik, podłoga i sufit.
Jedzenie, picie, leki dostaję przez mały otwór w ścianie. Za białymi drzwiami znajduje się łazienka. Raz na jakiś czas dostaję nawet tabliczkę czekolady. Białej, w białym opakowaniu. Taca mimo, że jest z metalu ma biały kolor. Tabletki nie zawsze są białe. Czasem są różowe. Co mi jednak po kolorowych lekach skoro dają mi tylko otępienie i ból. Przez niektóre z nich nie mogę się ruszać. Przez inne zasypiam. Jeszcze inne sprawiają mi ból. Mają pomagać, ale przez nie tracę tylko kontakt z rzeczywistością. Nie czuję się już tutaj bezpiecznie. Mogę w końcu poczuć się samodzielna, ale taka się nie czuję. Za to czuję się samotna.
W takiej atmosferze mijają godziny, dni i miesiące. Mija rok. Mija kolejne parę miesięcy.
Mój dzień zawsze jest taki sam.
Pobudka.
Leki.
Jedzenie.
Leki.
Odpoczynek.
Leki.
Jedzenie.
Leki.
Prysznic.
Leki.
Jedzenie.
Leki.
Sen.
Nigdy nic się nie zmienia.
Wszystko zawsze jest identyczne. Ani minuty spóźnienia. Ani jednej zmiany. Zwykła, nudna monotonia.
Żyję, aby spać, jeść, odpoczywać, marnować wodę i brać leki. Dużo leków. Za dużo. Po jakimś czasie nie mają już co leczyć, ale i tak są. Zawsze są. Zawsze te same. Różowe, sen. Białe, otępienie. Niebieskie, odrętwienie. Żółte, ból. Dużo bólu. Nie mogę jednak przestać. Zawsze są i to jest ich główny problem. Nie mogę z nich zrezygnować, bo to jedna z nielicznych rzeczy, która zawsze jest.
Przestaję już powoli widzieć rzeczywistość. Nie ważne, że za miesiąc kończę dwadzieścia lat. To się nie liczy. I tak nie będę ich świętować. To będzie już czternasty, zmarnowany tutaj rok.
Nie pamiętam już jak to jest być na zewnątrz. Nie pamiętam już swojej twarzy. Nie pamiętam już zapachu świeżego powietrza. Nie pamiętam już jak to jest żyć.
Żyję, ale jednocześnie jestem martwa.
***
Mija kolejny miesiąc. Dziś kończę dwadzieścia lat. Okrągłe dwadzieścia. I tak to nic nie zmienia, sprawia tylko, że czuję się gorzej. Rok dłużej tutaj. W tym piekle. W tym skrytym pod tonami leków piekle. W więzieniu, z którego nie da się uciec.
Jak zwykle budzę się, biorę leki i… Coś się zmienia. Widzę migocący kształt, który zaczyna formować się w ciało człowieka. Wbijam się gwałtownie w tył łóżka i chowam głowę w rękach. Co oni mi podali? Czemu widzę coś czego nie powinnam widzieć? Mój wzrok niejednokrotnie mnie oszukał. Ludzie tutaj nie przychodzą. Nie mogą. Nie chcą. Boją się mnie. Ja boję się ich.
Tyle, że to nie jest człowiek. Ludzie nie są prawie przeźroczyście. On jest taki jak Nico, tylko z jednym wyjątkiem. To nie jest Nico.
-Sorry, że cię wystraszyłem. – mówi, a ja zaczynam się trząść. Tak długo nie słyszałam głosu innego człowieka. Czasami mówiłam do siebie, aby nie zapomnieć mowy, ale to nie to samo jak usłyszeć obcy głos. – Wiem, że się nie znamy, ale to nie ważne.
Zasłaniam uszy, aby mniej słyszeć. Nie chcę łudzić się, że ktoś do mnie przyszedł. Nikt nigdy mnie nie odwiedza i to się nie zmieni.
-Co oni mi podali? – łzy ciekną mi po policzkach. – Tu nie powinno być innego człowieka. Nie powinno.
-Spokojnie. –podchodzi do mnie, a ja robię wszystko, aby być jeszcze mniejsza. – Nico i Thalia mnie tu wysłali. Oni nie mogli przyjść.
Podnoszę głowę i poważnieję. Znajome imiona przywołują mnie do pionu.
-Co z nimi? – pytam.
-Oni… – wacha się. Stara się uważać na słowa, które wypowiada. – Nico ma szlaban. Od ojca. – przytakuję. – A Thalia… Ona jest… Nie mogła przyjść, bo jest… – przerywa.
-Martwa. – kończę.
Wracam myślami do nieszczęsnego dnia kiedy Thalia już nie przyszła.
-To było jakiś rok temu. – po chwili orientuję się, że wypowiadam te słowa na głos. Spoglądam na chłopaka, który kiwa głową,jakby czekał na ciąg dalszy. – Zobaczyłam, wtedy jakiś błysk i nagle byłam już tam. – wzdrygam się. – Thalia pakowała swoje rzeczy. Chciała mi przynieść zdjęcia. Wtedy pojawił się on. Garrett. Dziewczyna go nie zauważyła. Była zbyt zajęta swoimi rzeczami. Podszedł do niej i rzucił nią o ścianę. Kazał jej walczyć. Dziewczyna sięgnęła po łuk, ale nie trafiła. Zaatakowała go. On zrobił unik. A potem skręcił jej kark. Wydawało mi się, że to tylko przez działanie leków. Następnego dnia jej już nie było. Nie przyszła.
Chłopak po chwili kiwa głową.
-Garrett spalił jej ciało.– znów przytakuje.
-Tak mi przykro. – mówi.
-To mi powinno być przykro. – stwierdzam, gdy uświadamiam sobie jeden fakt. – Jesteś chłopakiem z jej zdjęcia.
-Luke. – wyciąga rękę. Przyglądam się jej przez chwilę. On czeka.
-Nie podam ci ręki. – spogląda na mnie, jakby próbował zrozumieć moje myśli. – Moja dłoń przez nią przejdzie. Jesteś duchem. – wygląda teraz na zmieszanego.
-No tak.
-Nie chciałam cię urazić. – wstaję z łóżka i podchodzę bliżej do Luka. – Jestem Avalon.
-Wiem kim jesteś. Wszyscy wiedzą kim jesteś.
-Wszyscy? – pytam. Uśmiecham się. Może moja rodzina wie gdzie jestem.
-Nie ciesz się tym. – poważnieję. – To dla ciebie tylko zagrożenie. Thalia i Nico chcieli cię chronić przed prawdą odsuwając się od ciebie i blokując twoje wizje. Ja nie będę jego robił. Kiedy ostatnio coś widziałaś?
-Jakiś rok temu, kiedy Garrett zabił Thalię. Potem już tylko pustka. – mówię bez zająknięcia. Po co mam ukrywać to, że widziałam śmierć opiekunki? On mnie nie chroni przed prawdą, ja też nie będę. – Przed czym mnie chronili?
-Chodź. Co powiesz na opuszczenie psychiatryka?
Spoglądam jeszcze na tacę. Tabletki. Białe i niebieskie. Otępienie i odrętwienie. Już chcę po nie sięgnąć, ale coś uderza mnie w głowę.
-Dobra już idę. – przyglądam się przez chwilę lekom i odwracam się. Już nigdy więcej.
-Lepiej weź tą czarną. – sięgam po nią i chcę wrzucić ją do ust, ale znowu obrywam w głowę. – Nie jedz jej.
-To po co mi każesz…?
-Nie jedz tylko weź ją. – przerywa mi.
-Co ona daje? – przyglądam się tabletce.
-Śmierć.
-Po co mi ona? – lek zaczyna ciążyć mi w dłoni.
-Twój ojciec modliłby się o coś takiego kiedy go katowali. – wszystko bez żadnej cenzury. Ważne, że jest prawdą. Nieważne, że boli bardziej niż żółte tabletki. Nieważne, że przez to moje nogi się uginają, a łzy zamazują cały świat. Ważne, że jest prawdą. – Lepiej mieć coś takiego przy sobie. – nie przejmuje się moimi łzami. Nie przejmuje się moim bólem. Obiecał, że będzie mówił prawdę i nie ma zamiaru tego łamać. – Uwierz mi taka śmierć jest lepsza. Nie boli.
-Po co mam umierać skoro nigdy tak naprawdę nie żyłam? To nie jest to na czym im zależy? Na czym wam zależy?
-Im nie nam. Nie chcę twojej śmierci. – chce dotknąć mojego policzka, ale jego ręka tylko przeze mnie przechodzi. Czuję tylko delikatne mrowienie w miejscu gdzie powinna być jego dłoń. – Przepraszam. Po prostu nie chcę, abyś cierpiała. Ta rodzina już za dużo wycierpiała.
-Nie masz za co przepraszać. Dziękuję. – spuszczam głowę.
-Za co?
-Za to, że nie chronisz mnie przed prawdą i mnie stąd zabierasz.
-Nie ma za…
-A dokąd to?
Zaciskam dłoń na tabletce. Nie czas na strach. Nie czas na ból. Czas w końcu zacząć żyć.
Jak zwykle cudowne. Zazdroszczę talentu. To opko pokazuje całkiem inny świat, inne uczucia. Wspaniałe 😉
Jest: Ja nie będę jego robił.
Powinno być: Ja nie będę TEGO robił.
Więcej błędów nie ma, a tu to mały przypadek
Ultimum wróciło – cieszmy się!!! Ona weźmie tą tabletkę czy nie? Ma już 20 lat! Powinna przynajmniej przez chwilę zobaczyć świat… . Opko jak zwykle NIESAMOWITE!!!! Czekam na następną część! Pisz jak najszybciej się da! I nie rób już takich dużych odstępów pomiędzy opkami!
Kocham to, na prawdę cudowne. Świetnie piszesz i masz przeogromny talent. Błagam, napisz szybko CD!!!!!!!!!!
Aż się boję, co wymyślisz w dalszych częściach. O.o A ta część, cóż, jak wszystkie zresztą, niesamowita. Czy muszę mówić coś więcej? Raczej nie…
Oddaję Twojemu geniuszowi hołd.
Niesamowite….
Eh… Kiedy zaczęłam to czytać (tzn. pierwszą część) miałam jeszcze nadzieję, że Avalon wyjdzie z psychiatryka i zacznie jakoś żyć. Teraz moje nadzieje legły w gruzach. Już nie ma szans, żeby przeżyła.
A tak nawiasem mówiąc to uwielbiam to opko.