Jeee.. napisałam to. Nareszcie. Wzięłam się do roboty i oto mamy kolejną część mojego opka. Serdecznie zapraszam do czytania 😀
A, jeszcze jedno, z dedykacją dla Luny Tenebris za Historię Pewnego Zakładu, czekam z niecierpliwością na jego dalsze części.
Długo nie mogłem zasnąć. Leżałem na łóżku wpatrując się w sufit. Musiałem wszystko zaplanować. Zastanawiałem się czy Chejron pozwoli mi tak po prostu wyjść poza teren obozu. Jeśli nie, to czy mam sobie dać spokój, czy może wymknąć się po kryjomu. Bogowie, czułem się jakbym co najmniej planował napad na bank, a nie wypad na koncert. Występ odbywał się niedaleko Obozu. Na jednej z plaż Long Island. Tylko był jeden mały problem. Właściwie to nawet nie problem, raczej problemik. Koncert odbywał się jutro. Spojrzałem na zegarek, wyświetlał kilka minut po pierwszej. Poprawka. Koncert odbywał się dzisiaj. Układałem w głowie co powiedzieć Vallett. Miałem jej powiedzieć gdzie idziemy, czy raczej zrobić jej niespodzianka. Bogowie, nie powinienem o tym myśleć w ten sposób, to w ogóle nie w moim stylu. Zazwyczaj nie zamartwiałem się takimi rzeczami. Kiedy jakaś dziewczyna mi się podobała po prostu do niej zagadywałem. Nawet nie planowałem specjalnie co mam powiedzieć tylko odchodziłem do niej, a rozmowa sama się kleiła. Nigdy nie miałem dziewczyny tak na serio. Zazwyczaj było tak, że pogadałem trochę poflirtowałem i tyle. Szczerze powiedziawszy nigdy nie kręciły mnie poważniejsze związki i wolałbym żeby tak zostało, nigdy nawet nie byłem na randce. W przeciwieństwie do Sama. On zmieniał dziewczyny jak skarpetki. Nawet nie wiem dlaczego się zaprzyjaźniliśmy. Jesteśmy zupełnie inni. Sam cały czas mnie wkurza, ale w taki pozytywny sposób. Dogadujemy się, chociaż nie raz i nie dwa miałem ochotę zapodać mu lewy sierpowy. Dobra, koniec tematu, muszę się skupić na ważniejszych sprawach. Jak dostać się na koncert, to najważniejsze.
Po jakimś czasie, który wydawał mi się wiecznością, obmyśliłem plan idealny.
***
-Jak to wy młodzi mówicie, spoko.- Powiedział Pan D. znudzonym tonem gdy spytałem się czy mógłbym pójść na koncert z Vallett.
I tyle? Spoko? Myślałem, że to będzie trudniejsze. Przyjrzałem się Dionizosowi marszcząc brwi, chciałem się upewnić, że nie żartuje. Ale on wpatrywał się tylko w swoje karty jakby chciał je zahipnotyzować. Już chciałem powiedzieć, że wgapianie się w nie, nie pomoże mu wygrać, ale dzięki bogom napotkałem spojrzenie Chejrona które zdecydowanie mówiło żeby lepiej nic nie mówić.
-Wygrałem!- Krzyknął rozradowany pan D. Chejronowi prosto w twarz kładąc na stoliku swoje ostatnie karty. Po chwili spojrzał na mnie.- Jeszcze tu jesteś?
Nie odpowiedziałem tylko odwróciłem się powoli i wyszedłem z Wielkiego Domu. Schodząc po schodkach werandy na trawę uśmiechnąłem się delikatnie. Wszystko szło według planu. Bogowie, wiem , że się powtarzam ale czułem się jakbym co najmniej planował napad na bank.
Została jeszcze jedna sprawa. Vallett. Znalazłem ją na arenie do ćwiczeń. Wymachiwała swoim długim mieczem, wyglądającym jakby został wykuty z lodu, wyraźnie dając fory młodszemu przeciwnikowi. Współczułem biednemu herosowi który prawie skomlał z przerażenia napotykając szaleńczy wzrok Vallett. Chłopak miał może 11 lat, jeśli nie mniej. Widziałem go wcześniej kilka razy, wiedziałem, że jest synem Hypnosa. Był chyba jedynym jego dzieckiem które nie przesypiało całego dnia. Vallett co chwilę wykrzykiwała polecenia.
-Miecz wyżej! Nie wymachuj nim jakbyś odpędzał muchę. Prawa noga do przodu!
Przyglądałem jej się chwilę. Nie zauważyła mnie, albo udawała, że nie widzi. Obserwowałem ją z uwagą. Wyglądała jak baletnica. Każdy ruch był pełen gracji i wdzięku. Ciosy wymierzała celnie i rozsądnie, nie zapominając że walczy z dzieckiem. Dostrzegłem każdy szczegół. Kosmyk włosów opadł jej na policzek, nieznacznie zarzuciła głową doprowadzając go do porządku. Widziałem dokładnie jak napinają się jej mięśnie gołych ramion. Każdy ruch był świadomy i godny bogini. Jej gęste, czarne rzęsy rzucały długie cienie na policzki. Spojrzenie było, jak zwykle, pełne szaleństwa, ale mogłem w nich również zauważyć rozbawienie gdy obserwowała niezdarne ruchy młodego półboga. Zauważyła mnie. Powiedziała coś do chłopca, nie dosłyszałem co, i podeszła do mnie.
-Mogę ci w czymś pomóc?- Spytała. W jej spojrzeniu nie wyczytałem żadnych emocji, trochę mnie to rozczarowało i było na swój sposób przerażające. Myślałem, że po wczorajszym wieczorze… zresztą, sam nie wiem co sobie wyobrażałem.
-Możemy porozmawiać?- Spytałem uśmiechając się. Nie odwzajemniła uśmiechu.
-Jasne.- Odpowiedziała. Zrobiła kilka kroków w moją stronę.
-Mam dla ciebie prezent.- Powiedziałem i wyciągnąłem z tylniej kieszeni dżinsów bilety.- Poszłabyś ze mną na koncert?
Zauważyłem błysk w jej oku. Spojrzała na bilety. Jej usta zadrżały jakby miała się za chwilę uśmiechnąć, nie zrobiła jednak tego.
-Przyjdź po mnie o 20.00.- I tyle jeżeli chodzi o naszą rozmowę. Nie powiem, trochę się rozczarowałem tym, że tak brutalnie ją zakończyła, ale starłem się nie dać nic po sobie poznać. Znając Vallett i tak pewnie się zorientowała.
Przez kilka minut stałem obserwują jej walkę. Teraz zmierzyła się z jednym z chłopaków od Aresa. Walczył dobrze, ale tak dobrze jak ona. Pchnięcie. Odparowanie. Cios. Heros spróbował pozbawić Vallett broni. Jednak spowodował jedynie to, że zranił ją w nadgarstek. Cienką strużką popłyną z niej ichor, złota krew bogów. Ranka jednak szybko się zasklepiła. Gdy to nastąpiło odwróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie.
Poszedłem do Argusa, poprosić czy nie zawiózłby nas na koncert. Oczywiście zgodził się. Wiedziałem, że z tym raczej nie będzie problemu. Wydawał się zaskoczony kiedy powiedziałem, że idę tam z Vallett, może nawet był trochę zaniepokojony, ale nie jestem pewien.
***
Zerknąłem na zegarek. 19:30. Jeszcze za wcześnie. Od godziny siedziałem sztywno na łóżku gotowy do wyjścia. Założyłem dżinsy i czarną koszulkę. Dobra. Przyznam. Stresowałem się. Jeszcze bardziej niż wczoraj. Może dlatego, że Vallett była dzisiaj taka… obojętna. Pochyliłem głowę i przejechałem rękami po włosach. Wziąłem głęboki wdech. Wypuściłem powietrze po kilkunastu sekundach. Znów zerknąłem na zegarek. 19:32. Myślałem, że wezmę i cisnę zegarkiem o ścianę. Cudem się powstrzymałem.
Po 20 minutach męczarni wstałem i ruszyłem powoli w stronę Wielkiego Domu. Całą swoją siłą woli zmuszałem się, żeby nie zacząć biec. Gdy weszłam na pierwszy stopień schodów Vallett wyszła z domu. Uśmiechnęła się do mnie. Miała na sobie, bogowie, z tego wrażenie zapomniałem nawet w co się ubrała. Niedobrze. Nigdy nie reagowałem tak na wieść o spotkaniu z dziewczyną. Ale z drugiej strony Vallett nie była jakąś tam dziewczyną. Była boginią, chociaż, z niewiadomych powodów, kategorycznie temu zaprzeczała.
-Hej. Ładnie wyglądasz.- I właśnie w taj chwili dziwiłem się dlaczego Vallett po prostu nie dała mi w pysk, szczerzyłem się do niej jak głupi.
Co się je mną dzieje?! Nigdy się tak nie zachowywałem! Dobra, głęboki wdech. To nawet nie jest randka, robisz to ponieważ matka ci kazała. Ehh… nawet wmawianie sobie kłamstw nie pomagało. Cokolwiek bym sobie nie powiedział, nie zmieni faktu, że… że… że zależało mi na niej. Ok, powiedziałem to raz i nie mam zamiaru powtarzać.
-Hej.- Uśmiechnęła się do mnie, po raz pierwszy tego dnia. Odetchnąłem z ulgą gdy to zrobiła.
Staliśmy chwilę w milczeniu wpatrzeniu w siebie nawzajem.
-Idziemy?- Spytała.
-Tak, idziemy.- Odpowiedziałem, uśmiechnąłem się i podałem jej ramię tak, jak robili to dżentelmeni na filmach.
Zaśmiała się.
-Bez przesady.- Powiedziała i minęła mnie zbiegając po schodach. Szła nie sprawdzając czy podążam za nią. Po kilku krokach dogoniłem ją.
Szliśmy w stronę sosny Thali gdzie czekał na nas Argus.
-Hej, Argus.- Powiedziałem uśmiechając się w jego stronę.
On skinął głową, co zapewne miało znaczyć ,,Hej”, ale z nim to nigdy nie wiadomo. Nie raz zastanawiałem się czy on w ogóle potrafi mówić. Nigdy nie słyszałem jak to robi, ale podobno kiedyś był bardziej rozmowny.
-Kto to?- Spytała szeptem Vallett.
-To Argus, nie mówi zbyt wiele.- Odpowiedziałem.
Nie powiedzieliśmy do siebie nic więcej. Podróż nie była długa. Po jakichś 20 minutach samochód zatrzymał się. Wysiedliśmy i pożegnaliśmy się z Argusem. Plaża była piękna. Słońce właśnie zachodziło tworząc pomarańczową poświatę. Gdy doszliśmy do miejsca gdzie zaczynał się piasek Vallett bez wahania zdjęła buty i zanurzyła stopy w ciepłym pisaku. Zrobiłem to samo. Pozwoliłem by dziewczyna szła kilka kroków przede mną. Dzięki temu bez obawy, że mnie na tym przyłapie mogłem wpatrywać się jej pełne gracji ruchy. Koncert jeszcze się nie zaczął. Szliśmy w stronę sceny oświetlonej milionami świateł. Nagle Vallett zatrzymała się. Zrobiłem to samo. Odwróciła się w moją stronę. W jej oczach dostrzegłem przerażenie.
-Machel.- Wyszeptała.
W ułamku sekundy zorientowałem się o co chodzi. Cholera, mój genialny plan nie brał pod uwagę takiej sytuacji. Rzuciłem się w jej stronę. Na szczęście zdążyłem ją złapać. Vallett opadła na moje ramiona. Rozejrzałem się szybko dookoła. Na szczęście kręciło się tu zaledwie kilka osób. Wziąłem dziewczynę na ręce i zacząłem biec w stronę parku który są sąsiadował z plażą. W chwili gdy upadłem na kolana przy wielkim drzewie niedaleko ławki Vallett otworzyła gwałtownie oczy i wciągnęła głośno powietrze. Tak jak poprzednim razem jej ciało zaczęło drżeć. Nie wiedziałem co mam zrobić. Położyłem ją na ławce, a sam usiadłem obok. Wpatrywałem się w jej nieobecne oczy, wpatrujące się w nicość. Po chwili oparłem łokcie na kolanach i ukryłem twarz w dłoniach. Przeczesałem palcami moje czarne włosy opadające na kark. Kątem oka lustrowałem otoczenie. Wysokie drzewa zasłaniały plaże. W parku nie było nikogo, tylko kilka wiewiórek ganiało się między drzewami. Usłyszałem muzykę. Koncert już się zaczął, ale nawet nie było mi żal że mnie tam nie ma, nawet nie lubię tego zespołu. Siedziałem w tym odrętwieniu prawie cztery godziny. Wtedy zauważyłem, że ciało Vallett przestało dygotać. Spojrzałem na nią. Jej idealne rysy twarzy okalały gęste, ciemne loki. Usta przypominające płatki róż, nasycone intensywnym czerwonym kolorem. Zamknęła oczy. Czarne, gęste rzęsy rzucały długie cienie na policzki. Miała na sobie czarną, dopasowaną bluzę z podwiniętymi rękawami. Kolor ubrania jeszcze bardziej podkreślał bladość jej twarzy. Dziewczyna zgięła się wpół unosząc klatkę piersiową do góry. Po chwili opadła z powrotem na ławkę. Otworzyła oczy i podniosła się gwałtownie wciągając powietrze z głośnym świstem. Złapała się na klatkę piersiową i zaczęła kasłać. Minęło kilka sekund zanim przestała i rozejrzała się powoli dookoła. Potem spojrzała na mnie. Jej wzrok był tak szaleńczy, że przez chwilę myślałem że się na mnie żuci. Nie zrobiła jednak tego. Zamrugała kilkakrotnie i jej oczy znów wyglądały normalnie, nie licząc tego błysku w oku który bardzo często przyprawiał mnie o dreszcze. Odwróciła głowę w stronę plaży gdzie słychać było cichnące dźwięki muzyki. Koncert już się kończył, ale ona nie wyglądała na rozczarowaną.
-Wszystko w porządku?- Spytałem.
-Tak.- Odpowiedziała po dłuższej chwili.
-Szkoda, że ominął nas koncert.
Ona tylko wzruszyła ramionami.
-Nie zależało mi na nim.
Zdziwiłem się.
-To dlaczego zgodziłaś się przyjść?
Spojrzała na mnie i odpowiedziała spokojnie.
-Ponieważ to ty mnie zaprosiłeś. Gdyby zrobił to ktoś inny, nie poszłabym.
Gdybym stał to właśnie w tym momencie bym usiadł. Spuściłem wzrok. Vallett wstała i zaczęła iść w stronę miasta. Podniosłem się i ruszyłem za nią.
-Gdzie idziemy?- Zapytałem, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
Szliśmy kilka minut. Opowiadałem jej o kawałach jakie wywijały dzieci Hermesa. Za każdym razem wybuchała głośnym śmiechem. Najpiękniejszym śmiechem jaki kiedykolwiek słyszałem. Po jakimś czasie do naszych uszu dobiegła muzyka. Muzyka cuntry. Kilka dni temu zaczął się na Long Island Festiwal Muzyki Cuntry. Ludzie podobno tańczyli całymi nocami. Plac na którym się zatrzymaliśmy otoczony był belami siana, ławkami i drewnianymi stoiskami gdzie sprzedawali kowbojskie kapelusze, buty, koszule. Było tam mnóstwo ludzi. Na drewnianej scenie grał zespół, pewnie amatorski, ale i tak byli świetni. Nogi aż same rwały się do tańca. Właśnie zaczynała się piosenka Cotton eye Joe. Vallett spojrzała na mnie i zaśmiała się perliście. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę tańczących ludzi. Szybko załapała kroki które każdy tańczył tak samo. Śmiała się i tańczyła w rytm wesołej piosenki. Wyglądała uroczo. Wyglądała jakby wszystkie zmartwienia ją opuściły. Po chwili dołączyłem do tańczących. Niestety do tańca mam dwie lewe nogi i cały czas myliłem kroki. Ale i tak świetnie się bawiłem. Spędziliśmy całą noc tańcząc. Udało nam się skontaktować z Argusem przez iryfon i powiedzieliśmy mu gdzie jesteśmy. Przyjechał po nas nad ranem i zawiózł do obozu.
Gdy odprowadzałem Vallett wszyscy oczywiście już spali. Cały czas powstrzymywaliśmy się żeby nie wybuchnąć śmiechem i nikogo nie obudzić.
-Nawet nie lubię muzyki cuntry.- Powiedziała Vallett chichocząc gdy zatrzymaliśmy się przed wejściem do Wielkiego Domu.
-Ja też.- Odpowiedziałem.
Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ciepło. Uniosła dłoń i odgarnęła z mojego czoła kosmyk włosów. Zrobiła to tak delikatnie, że ledwie poczułem dotyk jej skóry, ale i tak przeszedł nie dreszcz. Przejechała palcami po czole, skroniach, policzkach i szyi. Zatrzymała swoją wędrówkę w miejscu gdzie we wgłębieniu między łopatkami spoczywał mój naszyjnik z glinianymi koralikami. Wpatrywała się w nie chwilę. Opuściła dłoń i spojrzała mi w oczy i znów się uśmiechnęła.
-Cieszę się, że ciebie poznałam. Jesteś jednym z niewielu herosów których darzę sympatią.
Po ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Uśmiechnąłem się do niej szeroko.
-Bardzo miło mi to słyszeć.
-Dobranoc.- Wyszeptała wchodząc do budynku.
-Dobranoc.- Odpowiedziałem.
Vallett już zamykała drzwi gdy zawołałem za nią. Odwróciła się i spojrzała na mnie pytająco.
-Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.
Zrobiła w moją stronę kilka kroków. Zanurzyłem dłoń w kieszeni i wyjąłem z niej bransoletkę. Dostałem ją od Sama, powiedział, że dziewczyny lubią takie rzeczy i, że Vallett też się na pewno spodoba. Bransoletka była bardzo delikatna wykonana ze srebra. Przyczepiona była do niej zawieszka w kształcie płatka śniegu. Vallett spojrzała na ozdobę wyraźnie rozczulona. Podobała jej się. Widziałem to. I byłem z tego powodu niezmiernie szczęśliwy. Wyciągnęła rękę by wziąć ode mnie prezent. Ja bez wahania zapiąłem ozdóbkę na jej szczupłym nadgarstku.
-Jest śliczna. Dziękuje.- Powiedziała spoglądając mi w oczy.
SSSSuuuuppppeeerrrr!!!!!! Bedzie CD???????
Ale extra! Takie słodkie… Uwielbiaam! Proszę (robi słodkie oczka) O CD!!!!!!!!!!!!!!!!!! 😀