Dla Lightning, LEOszczury, Annabeth1999 i anabeth9999,. Mam nadzieję, że się wszystkim osobom spodoba. Postarałam się już zakończyć przygotowania i misja już się zaczyna.
[Miranda]
Nie, nie i nie! Ja nie mogę iść na jakąś misję! Pamiętam, że moje myśli rozwalały mi czaszkę. Bolała mnie głowa i słyszałam jakieś wrzaski i nerwowy śmiech. To chyba była Jane. Nie teraz, kiedy pokochałam swój nowy dom! Wszyscy pewnie myślą ‘na pewno da sobie radę. Nic jej nie będzie skoro jej ojcem jest Hermes a jaj mama była córą Ateny’ Od razu mówię: Owszem, będzie i to dużo, bo jestem nieogarnięta, beznadziejna we wszystkim, co robię oraz nic nie umiem. A oni mówią, że mam iść na misję do jakiegoś obozu wygnańców, pokonać ich i wrócić w jednym kawałku
Posadzili mnie na krześle obok Mika, który klęczał przy mnie i wachlował jakimiś papierami.
-Znów usnęłam na lekcji? Nie wywalajcie mnie ze szkoły…-mruknęłam pod nosem. –Mike, powiedz dyrektorce coś, błagam.
-Mir, nie chcę cię martwić, ale nie jesteśmy w szkole i mamy większy problem od wylania cię ze szkoły.
-Jane, znów pobiła kogoś?- Nie myślałam jasno. Choć wiedziałam, że jestem półbogiem i moim tatą jest bóg złodziei to i tak miałam wrażenie, że jestem w szkole.
Poczułam jak ktoś dotyka mnie zimną ręką.
-Siostra, słuchaj. Po pierwsze ja nigdy się z nikim nie biłam. No może omińmy kilka osób, ale to teraz mniej ważne, a po drugie musisz się ocknąć i myśleć racjonalnie, bo nie wiem, co robić.
Te słowa chyba mnie obudziły. Otworzyłam oczy i znów zobaczyłam Mika. Za jego plecami siedzieli grupowi z domków wszystkich olimpijczyków. Po paru minutach, siedziałam spięta i wyprostowana i ustalałam kierunek oraz cel misji.
-Czyli, chcecie, aby Jane i ja poszły do tych wrogów i… właśnie, co my mamy takiego zrobić?
-Sprawić, aby zmądrzeli a jak nie podziała to zlikwidować- warknęła Clarisse.- Chejronie doceniam twój wysiłek, ale czy mogłabym już udać się na swoją misję. Wierzę, że Jane- uśmiechnęła się delikatnie do mojej siostry, ale potem znów na jej twarzy pojawił się grymas- oraz Mirandzie można ufać i że ich misja się powiedzie. Kisiłam się dość długo czekając aż stwierdzisz, że można rozpocząć ich misję.
-Dobrze Clarisse. Weź Chrisa i Freda i idź. Pomyślnych dni- rzekł centaur, choć nie był zadowolony, że córka Aresa opuszcza obóz teraz a nie później.
-Gdzie idziesz?- spytała Jane.
-Idę na patrol Ameryki- uśmiechnęła się szyderczo.- Nie martw się. Dasz radę, młoda.
Clarisse wyszła a my nadal siedzieliśmy w centrum wszystkich moich chwilowych problemów- czyli tej misji.
-Dziewczęta. Wyruszycie jutro rano do Nowego Yorku i stamtąd zaczniecie poszukiwania.
-Czemu akurat tam?- spytałam. Miałam tyle pytań, ale wszyscy byli chyba trochę zmęczeni i mieli dość. Ja z resztą też padałam z nóg.
-To chyba oczywiste- powiedział Pan D., który do tej pory siedział cicho i układał pasjansa, czy coś tam (nie znam się na kartach)- Tam po raz ostatni, czyli wczoraj, widziano jednego z nich. Szukał czegoś, lub kogoś i prawie nie zabił Grovera.
-Kto to Grover?- spytałam.
-Satyr. Mój najlepszy przyjaciel – odparł Percy, który nagle przestał tworzyć ze swojej wody, którą wylał na stół, przepiękne kształty. Latające ptaki i smoki, pływające delfiny, które co jakiś czas wyskakiwały z plamy wody i ponownie rozbryzgiwały na syna Posejdona. Akurat popisywał się przed swoją dziewczyną tworząc z wody sowę, która latała wokół jej głowy. Kiedy usłyszał wieści o swoim przyjacielu, zapomniał o całym świecie, przestał kontrolować sowę, która spadła prosto na Annabeth, odlewając ją całą wodą.
-Ojć, przepraszam Anie- uśmiechnął się, pstryknął palcami a Annabeth zaczęła schnąć. –Jakieś wieści od niego?
-Nic ważnego. Mówił, że idzie mu ni dobrze ni źle i że brakuje mu was- rzekł centaur, po czym ku mojemu nie szczęściu znów zaczął omawiać naszą misję.
Słuchałam go z przerażeniem i muszę przyznać czułam lekką dumę z tego, że to ja na nią mam iść. Jednak nie wierzyłam, że mi się uda.
I gdzie tu sprawiedliwość? Ja mam iść na misję. Ja i moja siostra. Prędzej pozabijamy się nawzajem przez ten czas niż pokonamy, choć jednego wygnańca. Nie mamy szans. Równie dobrze Chejron mógłby wymagać od np. Annabeth aby nagle przestała się uczyć i stała się próżna tak jak niektóre dzieci Afrodyty (nie wszystkie takie są, ale niektóre, owszem). A jak wszystkim wiadomo Annabeth jest wzorem córki Ateny i to byłoby nierealne. Jeśli nawet dotrzemy do celu, to jak mamy pokonać cały oddział przeklętych herosów, którzy pragną nas unicestwić? I pomyśleć, że kiedyś niesprawiedliwą rzeczą była dla mnie 5 za wzorowo wykonany rysunek… Z zamyślenia wyrwał mnie głos Chejrona.
-Możecie wybrać sobie jednego towarzysza. Według naszej tradycji na misje musi ruszyć trzech herosów.
Spojrzałam błagalnie na Jane. Widać moja siostra wiedziała o co ją poproszę. Teatralnie wywróciła oczami i kiwnęła głową. Przynajmniej to może być jakiś plus tej wyprawy.
-Mike, wyruszysz z nami?- spytałam. Byłam przygotowana na to że biedny się wystraszy, ale on tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Jeszcze się pytasz? Przecież pójdę za tobą nawet do Hadesu.
Jest! Będę miała czas żeby pobyć z moim chłopakiem! No a potem zapewne wszyscy zginiemy, ale kogo to obchodzi? Nie wiem. Chyba nikogo. Zresztą ja już nic nie rozumiem. Chejron mówił, że tylko my dwie, razem, możemy pokonać wygnanych a jak pośle nas na pewną śmierć to kto ich powstrzyma? Na tej świeci nie ma sprawiedliwości.
Myśląc nad sprawiedliwością, poczłapałam do domku Hermesa. Po raz pierwszy szłam do swojego domu a nie domu, gdzie miałam mieszkać póki mój ojciec mnie nie uzna. Prawdę mówiąc cieszyłam się, że Hermes jest moim ojcem, bo polubiłam życie domku numer 11. Wszystko było tam takie jak z bajki. Wszyscy śmiało i bez skrupułów żartowali ze wszystkich i nikt się nie obrażał. Można było robić tam co się chce a potem, już nie do końca w uczciwy sposób unikać kar.
Connor i Travis, cały czas gadali jak nakręceni o tym czego nas nauczą i jak będą się nad nami znęcać, skoro zostałyśmy ich siostrami. Zazdroszczę im cały czas, że umieją nawet w najpodlejszej chwili w życiu człowieka rozbawić go do łez. Właśnie słuchałam jak opowiadają o tym, że przez pierwszy tydzień będziemy musiały wypełniać ich wszystkie rozkazy- mycie toalety, sprzątanie domku itp., kiedy weszłyśmy do domku. Wszyscy siedzieli na łóżkach i na nasz widok w obawie przed opiekunami zaczęli maskować colę i inne nie zdrowe jedzenie.
-Mówcie, że to wy na przyszłość bo zawału dostanę- mruknęła Esmeral.- Dobrze, że jesteście bo mam już dość towarzystwa samych chłopaków.
Travis wgramolił się i usiadł na komodzie. Obok niego stanął jego brat.
-Moi wierni poddani- zaczął.
-Sam jesteś poddany- powiedział Mort wpychając sobie do buzi garść pestek słonecznika.
-Spadaj młody. A więc, nasi poddani umiłowani- wsparł brata Connor. Obaj grupowi mieli dość poważne wyrazy twarzy (o ile u nich to w ogóle możliwe) i mówili spokojnym i wyniosłym głosem.-Mamy dobrą nowinę i złą.
-Dobra jest taka, że mamy dwie nowe siostrzyczki a zła, że jutro nas puszczają.
Zapadła cisza. Pierwsza wrzasnęła Esmeral, podbiegła do nas i nas wyściskała.
-O najcudowniejszy Hermesie, jak się cieszę że wreszcie mam siostry! Trzeba to uczcić. Chłopaki dawajcie te zapasy nutellli, która miała być niespodzianką na urodziny Travisa i Connor.
-Co?- Sądząc po minach bliźniaków, żałowali, że ich niespodzianka zostanie zjedzona i to nie tylko przez nich. Ale co tam. Prawdopodobnie mogę tu być z nimi ostatni…-pomyślałam.
-Czemu nas jutro opuszczacie?- spytał Jack.
-Chejron postanowił wreszcie wysłać kogoś na Wygnańców. Dziewczyny muszą im udowodnić, że bogowie nadal o nich dbają i pragną aby ich dzieci się nawróciły- powiedział Connor i wpakował sobie do buzi następną łyżką nulelli.
-Więc Miri i Jane- Travis zaczął kontynuować wypowiedź brata.- Musimy wymyślić jakiś skrót dla Jane. No, wiecie- Mirandę zdrabniamy a Jane nie.
-Nawet nie próbuj- warknęła moja siostra, która do tej pory przez cały czas siedziała na parapecie i nic nie mówiła.
-Dobra, dobra i tak ci coś wymyślą- pocieszył ją Mort. –Na mnie przez pierwszy tydzień wołali Mortasek ale na szczęście im przeszło.
-Nie prawda, mój Mortasku, sługo mój uniżony. Lecz teraz zamilcz, gdyż muszę dokończyć- Powiedział Travis podniosłym tonem, po czym dodał już normalnie.- A więc nasze nowe siostrunie wyruszą na misję pokonają ich i zostaną bohaterkami jak my, nie brat?
-Ale wy nie jesteście bohaterami? –zauważyła Esmeral choć szybko tego pożałowała, bo Connor wylał na nią wodę z wazonu.
-Jak nie! Myśmy z mym czcigodnym bratem wiele misji przeżyli. Na wojnie tytanów udział braliśmy i kiedy Percy i Anie z Hermesem dyskutowali o pomocy bogów podczas obrony Manhattanu to myśmy dowództwo objęli. Przy planowaniu również braliśmy udział.
-Nooo, fajnie było. Jednak nadal żałuję że nie pozwolili nam pójść do tego sklepu ze słodyczami. A była taka okazja- wszyscy spali, cisz, spokój.
-Travis, psujesz mi atmosferę. Choć bracie ja również żałuję.
Przez cały wieczór słuchaliśmy opowieści braci Hood o wojnie tytanów, przygotowaniach do niej z ich punktu widzenia. Mogłabym napisać o tym książkę i sprzedać jako najlepszą komedie roku.
Jednak cały czas nie mogłam uwierzyć, że jutro idę na swoją pierwszą misję.
Szkoda, że może to być też moja ostatnia, misja. Bo niby jak mam w pokojowy sposób, objaśnić setkom wygnanych herosów, którzy pragną mnie zabić aby móc powstać na nowo, że ich znienawidzeni rodzice nadal o nich się troszczą? Nie, to obraża mój intelekt, przecież to jest tak proste…
super super suuuupeeeer!!!! nie mogę się doczekać na CD!!!! tylko uważaj bo w niektórych wyrazach coś zjada ci literki
OOOOOOCHHHHHHH!!!!!!!!!!! Urzeka mnie!! Moje imię na dedyce też!
Boskie, świetne, wspaniałe, piękne, genialne, kocham to!!!! Pisz szybko cd, bo nie mogę się doczekać tej misji! 😀 I dziękuję bardzo za dedykację, dużo to dla mnie znaczy
cieszę się, że sprawiłam wam przyjemność. Dla mnie bardzo dużo znaczą wasze komentarze- dają takiego kopa pomysłów
Śliczne, Śliczne, Śliczne !!!
kocham dzieci Hermesa… Bracia hood, są nie do przebicia.
Swietne