Dobra, napisałam kolejną część Pokonać Śmierć. Postaram się, żeby w następnych trochę więcej się działo. A więc jeśli ktoś z was przeczyta moje opowiadanie, niech wie, że za słabe opka nie ma jeszcze kary śmierci… Więc bez zamachów na mnie, dobra?
Wreszcie przybiegł tamten heros z apteczką, więc kazałem mu się zająć Miriam i pobiegłem do domku Hermesa, w którym mieszkam od ośmiu lat, czekając, aż ojciec mnie uzna. Chyba się nie spieszysz, tato.
Nie uratujesz jej…
Dobrze wiedziałem, co mam robić. Wpadłem jak strzała do pustej sypialni i przeszukałem wszystkie kryjówki na jedzenie, pakując ich zawartość do plecaka. Chłopaki się nie obrażą, w końcu to ja wynosiłem im to jedzenie od harpii, które z nieznanych powodów nigdy nie próbowały mnie za to zjeść.
Wpakowałem do plecaka trzy latarki, opakowanie baterii, zapałki, ciepłą bluzę i parę podstawowych leków, w nadziei, że się nie przydadzą. Ale znając moje szczęście, przydadzą się zanim dotrę do wejścia do podziemi. Dorzuciłem jeszcze własne zapasy jedzenia i ambrozji, ale wciąż było tego mało. Trudno, pomyślałem. Wytrzymam. Dla Miriam.
Więc zginiesz razem z nią…
Zarzuciłem na siebie kurtkę, wziąłem plecak i wyszedłem z domku. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę pięści Zeusa. Stanąłem przed nią i wyszeptałem:
– Sezamie, otwórz się.
Nic się nie stało.
– Dobra, żartowałem. Na serio się otwórz.
Kamienie drgnęły, a po chwili Labirynt Minotaura stał przede mną otworem. Bez zastanowienia wskoczyłem w ciemność. Wylądowałem twardo na betonowej podłodze, i chyba zdeptałem jakiegoś szczura (sorry, mały, to przez przypadek), ale poza tym nic mi nie było. Wyciągnąłem z plecaka latarkę i rozejrzałem się. Byłem w korytarzu, w całości zrobionym z betonu, który ciągnął się w obie strony jak okiem (albo raczej latarką) sięgnąć. Przez chwilę zastanawiałem się, w którą stronę iść, ale stwierdziłem, że nie ma to większego znaczenia. W końcu nie ode mnie zależy, czy znajdę wejście do Podziemia, tylko od tego, czy mnie tam chcą. Bo jeśli nie, najprawdopodobniej będę błąkał się po korytarzach aż po śmierć. Cudowna perspektywa.
Otrząsnąłem się z tej myśli i ruszyłem na północ. Przynajmniej wydawało mi się, że idę na północ, bo w Labiryncie kierunki świata jakoś tak magicznie się psują. No, a więc ruszyłem, być może, na północ, ale zanim przeszedłem pięć kroków, obejrzałem się, chcąc ostatni raz ujrzeć światło dzienne przed długą podróżą w ciemnościach. Tuż za moimi plecami stała ceglana ściana, dziwnie wyglądająca na tle wszechobecnego betonu. Nie było już powrotu.
***
Pierwszy dzień minął nawet ok. Nie spotkałem nikogo, nie licząc paru duchów, które kuliły się po kątach z wyrazem twarzy pt. „Mnie tu nie ma! Kysz, dziwny potworze!” (taaak, jak ja uwielbiam słowo ‘kysz’) lub udawały, że mnie nie zauważają, chodząc w tę w we w tę, śpiewając, czytając widmowe książki lub tańcząc (wierzcie mi, nie chcecie zobaczyć tańczącego ducha, o nie!). Nie zdziwiłem się za bardzo, widzę duchy praktycznie od urodzenia. Słyszałem również parę dziwnych dźwięków, dwa razy prawie zepsułem latarkę, nie wpadłem na żadnego potwora ani pułapkę. Chyba można to uznać za sukces.
– Wielkie dzięki, że mnie nie zabiłeś, Labiryncie.
Jakby w odpowiedzi w głębi korytarza usłyszałem mrożący krew w żyłach pomruk. Zaniepokojony odszedłem w drugą stronę, mając nadzieję, że właściciel pomruku nie ma zamiaru mnie zabić. Uspokoiłem się dopiero, gdy po około pięciominutowym błąkaniu się po tunelach zauważyłem, że mam za plecami jedną wielką plątaninę rur, przez którą nie przecisnęłaby się nawet mucha. Rury były gorące, więc z powodzeniem mogłem użyć ich jako podgłówka i nie zamarznąć, bo akurat trafiłem do najzimniejszego korytarza, jaki napotkałem na swojej drodze. No, przynajmniej nie było tu duchów.
Położyłem się na ziemi, myśląc ‘Chyba jestem pod Arktyką’ i przykryłem kurtką.
– Rany, czemu nie pomyślałem o śpiworze? – wyszeptałem.
Już prawie spałem, gdy poczułem na sobie czyjś wzrok. Wierzcie mi, ja wiem, kiedy ktoś się na mnie gapi. Niemal niezauważalnym ruchem wsunąłem dłoń do zaimprowizowanej poduszki z plecaka i zacisnąłem palce na rękojeści noża. Szybkim ruchem wyciągnąłem nóż z plecaka, zerwałem na nogi i odwróciłem się. Po czym ledwo powstrzymałem się przed krzykiem, stała przede mną bowiem na oko sześcioletnia dziewczynka, z dziurą w brzuchu wielkości pięści. Dopiero po chwili zauważyłem, że jest duchem, bo kolorowe rury za jej plecami sprawiały, że wyglądała zadziwiająco realistycznie. Ale coś mi nie grało. Na jej twarzy nie było śladu strachu. Patrzyła prosto na mnie z wyrazem zaciekawienia na twarzy. Wyglądała strasznie. Wyobraźcie sobie, że spotykacie ją w ciemnym zaułku (takim jak ten tunel). Miła, grzeczna dziewczynka. Dziurawa dziewczynka. Kurczę, normalnie miałem ochotę krzyknąć: „Kysz!”.
– Jesteś żywy? – spytała, i nie czekając na odpowiedź zaczęła:
– Nie widziałam żywego od ponad… hmm… stu lat? Chyba jakoś tak, bo nie wiem, co jest po ‘15’. Nie uczyliśmy się tego w przedszkolu. Piętnaście lat, sto lat, co za różnica. I ty w dodatku mnie widzisz! Ten ostatni, co mnie widział, w ogóle był jakiś nie tenteges, bo próbował mnie upolować. Chyba najadł się szczurów z oczyszczalni ścieków. Tak, na pewno się ich najadł. Szczury są ohydne, ale można się do nich przyzwyczaić, wiesz?
– Hej, zastopuj trochę! Ja nawet nie wiem, jak się nazywasz, dziwna dziewczynko! – powiedziałem, zaskoczony. Nigdy nie spotkałem tak ŻYWEGO ducha, jeśli wiecie, co mam na myśli.
– Ach, chyba Beatrice, wydaje mi się. A wracając do…
– Czekaj! – przerwałem jej. – Masz na imię Beatrice, jak ta zła z Harrego Pottera? Rany, ale miałaś przechlapane w dzieciństwie!
Dziewczynka zmarszczyła brwi.
– Kto to jest Harry Potter? Heniek Garncarz*?
– Super! –jęknąłem. – Wiesz, co znaczy po angielsku Harry Potter i nie umiesz policzyć do piętnastu?
– Umiem liczyć do piętnastu! – zaprzeczyła Beatrice. – Tylko nie wiem, co jest dalej!
– Rewelka… – mruknąłem. – A teraz wybacz, mała, ale muszę się wyspać, nie mam czasu na pogaduszki. Muszę uratować moją dziewczynę.
Twoje starania są na nic…
– Nie zasypiaj! – krzyknęła rozpaczliwie. – Pomogę ci, ale porozmawiaj ze mną. I nie nazywaj mnie małą! Jestem od ciebie starsza!
– Być może. – stwierdziłem. – Nie wiemy tego na pewno, bo ktoś tu nie umie liczyć do piętnastu.
– Umiem, tylko…
– Dobra, powiedz lepiej, jak chcesz mi pomóc. – westchnąłem.
Dziewczynka uśmiechnęła z dumą i oznajmiła:
– Wiem, gdzie jest wejście do Podziemi.
*dosł. tłumaczenie imienia Harry Potter
Akcja tak mnie pochłonęła ze jak zwykle nie zwracałam na błędy… Chociaz szybko to sie dzieje. Chciałabym żebyś rozbudowywała niektore momenty, a przez to opowiadanie byłoby jeszcze dłuższe (jest dobra długość, ale chce czytac jeszcze dłuższe ;p) Pisz ^^
Dzięki.
Mam tylko jedno pytanie: Dlaczego nikt nie komentuje moich opek?!
Halloo? Czy ktoś inny je w ogóle czyta??? Nie? Czeeeeeemuuuuuuuuu???
Oj, nie masz czemu marudzić. Jak dla mnie to opko jest super. dziwię się czemu tak mało komentów. Napisz szybko cd- ja na pewno przeczytam i skomentuję. Pozdrawiam, Anie
Dziękuję ci z sałego serca, Annabeth24, i asi_48 też :D… Ktoś o mnie pamięta! Wielkie dzięki, naprawdę.
Postaram się trochę przyhamować z wydarzeniami, bo rzeczywiście leci za szybko. Za to będzie dłuższe…
Za kilka dni wstawię 3 część, i z pięć rysunków, bo produkuję je w zastraszającym tempie… choć połowa nie wychodzi 😉
Nie mogę się doczekać. Nie martw się- na pewno są śliczne 😀
Nie wiem, co takiego robisz, że opko tak bardzo wciąga. Aż chciałoby się czytać bez końca!
Zgadzam się z poprzedniczkami, że niektóre momenty mogłyby być bardziej rozbudowane, ale to tylko taki mały szczegół
Wszystko sobie policzyłam i trzecia część tego opka pojawi się chyba w poniedziałek, razem z kupą różnych rysunków