Prolog
Wiatr wył opętańczo niosąc ze sobą woń strachu. Na tle ciemnogranatowego nieba odznaczały się delikatnym blaskiem ledwo widoczne gwiazdy. W powietrzu czuć było zbliżającą się zagładę. Wyrocznia stała na tarasie, wpatrując się w znajdujące się pod nim ogrody posiadłości, w której mieszkała. Intuicja podpowiadała jej, że tej nocy odwiedzi ją ktoś niezwykły. To dlatego, zaraz po wieczerzy, odesłała swoje strażniczki, pod pretekstem potrzeby medytacji i spokoju.
Czuła jego obecność. Był już blisko, bardzo blisko.
– Witaj, Kahlan.
Odwróciła się i pochyliła głowę.
– Zeusie.
Oczy gromowładcy zmierzyły ją uważnym spojrzeniem. Mężczyzna uśmiechnął się i skinął jej na przywitanie.
– Wiedziałaś, że przybędę do Ciebie z wizytą? – zapytał siadając w fotelu. Pokiwała głową w zamyśleniu, nic jednak nie rzekła.
– Apollo poinformował mnie o twojej wizji. Powiedz mi, co widziałaś.
Wyrocznia usiadła naprzeciw niego, wciąż milcząc uparcie.
– To bardzo istotne. – powiedział cicho Zeus.
– Z jakiego powodu? I dlaczego tutaj jesteś?
Władca bogów skrzywił się mimowolnie i spojrzał w niebo; milczał przez dłuższą chwilę.
– Moja wizyta ma związek z przepowiednią dotyczącą Wybrańca. Proszę Cię więc abyś ze mną współpracowała. – odpowiedział wreszcie znużonym tonem, który zdenerwował Kahlan.
– Zacznę współpracować, jeśli wyjawisz mi więcej szczegółow.
Zeus z trudem powstrzymał się od rzucenia w nią piorunem; czy kobiety zawsze muszą być tak uparte? Sięgnął za płaszcz i wyciągnął okrągły medalion, zawieszony na grubym, miedzianym łańcuchu; na jego powierzchni wyryto dwa trójkąty stykające się wierzchołkami, a wzdłuż ich boków znajdowały się cztery słowa:
βαθυγνώμων, ἀλκά, ἀφαυρός, ἀναπυρόω [1]
Na jego widok Wyrocznia głośno wciągnęła ustami powietrze.
– Do diaska! – wstała jak oparzona – Dlaczego go tutaj przyniosłeś?!
Oczy gromowładcy pociemniały, wyraz twarzy stężał.
– Nie jest już bezpieczny na Olimpie. Zresztą, wiesz najlepiej ze wszystkich nas do kogo ma trafić, droga Kahlan.
– Ale…
– Fatum. Słyszałaś o czymś takim? – przerwał jej Zeus. Kahlan przeklnęła pod nosem i odwróciła wzrok.
– Jesteście bezlitośni.
– Nie my. Ja nie mam tutaj nic do powiedzenia. Naprawdę mi przykro. Ale obiecuję, że wybraniec będzie pod naszą opieką. Będziemy go pilnować do odpowiedniego momentu. Zadbam o to.
Wyrocznia uśmiechnęła się krzywo, jakby połknęła coś wyjątkowo gorzkiego.
– Dyplomatycznie to ująłeś. Chciałeś powiedzieć, że będziecie go hodować, jak się hoduje prosiaka na rzeź. – warknęła, jednocześnie zastanawiając się, czy aby nie przesadziła z bezczelnością. Zeus westchnął i przetarł oczy.
– Za każdym razem zapominasz, że nie wszystko zależy ode mnie. Nie musisz mi mówić kim jest Wybraniec. Dowiem się tego i bez twoich informacji ale to – podał jej ostrożnie medalion – powinno jak najszybciej trafić do swojego nowego, tymczasowego właściciela.
Kahlan przymknęła oczy i bez słowa schowała go. Zeus tymczasem wstał i pochylił głowę.
– Wybacz mi, ale mam pełno spraw na głowie. Miłego wieczoru. – rzekł i już go nie było. Siedziała przez chwilę nieruchomo, wpatrując się w jeden punkt. W końcu wstała i nagle zaczęło jej brakować powietrza. Upadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach, gdy jej głowę przeszył okrutny ból.
Zobaczyła kobietę o bursztynowych włosach trzymającą na rękach owiniętego w kocyk noworodka; na prawym ramieniu dziecka widniał czarny półksiężyc.
Światło, krzyk i piorun.
Kiedy się ocknęła poczuła, że ma policzki mokre od łez. Oddychała z trudem i nie była w stanie poruszyć ani jednym mięśniem. Spojrzała w niebo.
Było szkarłatne.
-I-
Wzgórze zalewały ciepłe promienie słoneczne. Była to szczególnie piękna wiosna; dookoła roznosił się słodki zapach kwiatów, a delikatny zefir poruszał gałęziami niskich drzew oliwnych. Na szczycie świątyni Fedra rozkoszowała się poranną bryzą; jej taras stanowił najwyżej położone miejsce w całej Gai. Stąd można było dostrzec wijącą się w dole rzekę, mknącą niczym srebrna wstęga przez nizinne tereny, i lśniące jak tysiące diamentów Morze Egejskie.
Fedra kochała to miejsce i wbrew obiekcjom matki, spędzała tu mnóstwo czasu, kontemplując otaczający ją krajobraz, podczas gdy lekki wietrzyk plątał jej długie włosy o niezwykłej, złocistej barwie; tym razem była jednak zdenerwowana, ponieważ od kilku godzin czekała na swojego przyjaciela, Lajosa.
Cichy szmer wyrwał ją z zamyślenia i nim zdążyła cokolwiek zrobić, ktoś pociągnął ją od tyłu za włosy. Upadła na tarasową posadzkę, obcierając sobie kolana. Syknęła gniewnie i wstała słysząc czyjś śmiech; za nią stał szczupły i wysoki jak na swój wiek jasnowłosy chłopiec o wyzywającej minie. Zacisnęła pięści i zmierzyła w jego stronę żołnierskim krokiem.
– Jesteś prawdziwym kretynem, Lajos! Napędziłeś mi strachu, nienawidzę Cię! – wrzasnęła rozwścieczona nie na żarty. Jej reakcja rozbawiła go jeszcze bardziej; wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Szkoda, że nie widziałaś swojej miny, Fe!
Zmrużyła oczy, patrząc na niego spode łba.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że mogłam spaść i rozbić sobie głowę?! Jesteś niemożliwy!
Lajos spoważniał nieco i wzruszył ramionami.
– Przepraszam, masz rację. – zrobił minę pełną skruchy – Wybaczysz mi, proszę?
Dziewczynka zerknęła na niego podejrzliwie, marszcząc lekko brwi.
– No dobrze. Wybaczam. – rzekła po chwili wahania. Na rumianym obliczu chłopca znów pojawił się złośliwy uśmieszek.
– Ale warto było; żebyś ty widziała swoją minę!
Rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie, ale po chwili śmiała się razem z nim. Miała dziesięć lat i była niezwykle niecierpliwą osobą, którą łatwo było zdenerwować, jednakże kłótnie z Lajosem zazwyczaj trwały nie dłużej niż kilka sekund. Poza tym, inne dziewczynki z wioski uważały Fedrę za dziwaczkę; pośród opalonych i ciemnowłosych dzieci, złotowłosa dziewczynka o jasnej cerze nie mogła przecież przejść przez ulicę niezauważona.
Fedra i Lajos udali się od razu do ich ulubionego zakątka; ogromnego drzewa oliwnego. Drzewo było potężne, miało majestatyczne konary i niesamowicie gruby pień, a oliwki, które rosły na jego gałęziach były dojrzałe i smakowite. Nagle, gdy już wyciągała rączkę, by zerwać jedną, Lajos zatrzymał się gwałtownie; w jego srebrnych oczach dostrzegła niebezpieczny błysk, który nie wróżył niczego dobrego. Zerknął na nią ukradkiem, ale ona spiorunowała go spojrzeniem.
– Z twojej głupiej miny wnioskuję, że znowu przyszedł ci do głowy jakiś paskudny pomysł. – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Zaśmiał się cicho, prowokując ją jeszcze bardziej.
– Mam pomysł – przyznał zagadkowym tonem – moglibyśmy udać się do “Hadesu”.
Fedra odetchnęła głębiej, powstrzymując falę gniewu. “Hadesem” w Gai nazywano znajdującą się na peryferiach wioski opuszczoną posiadłość, w której, jeśli wierzyć plotkom, straszyło. Powiadano, że jeżeli ktoś ośmieli się tam wejść, jego dusza zostanie na wieki uwięziona, a ciało stanie się prochem; to dlatego miejsce to otrzymało miano “Hadesu”.
– Mama zabroniła mi włóczyć się po niebiezpiecznych zakątkach. – mruknęła. Lajos wywrócił oczami.
– A więc boisz się?
– Nie! Nie boję się. – warknęła, jednocześnie próbując utrzymać hardą minę.
– To idziesz, czy mam pójść sam?
Przez kilka następnych chwil toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą; matka zawsze przestrzegała ją przed tamtą częścią Gai; z drugiej strony, nie chciała pokazać Lajosowi, że się boi.
– Tylko na chwilę. – rzekła w końcu. Miała szczerą nadzieję, że matka o niczym się nie dowie; wiedziała, że w przeciwnym wypadku będzie miała poważne kłopoty.
Ruszyli prawie biegiem a im bardziej oddalali się od świątyni, tym bardziej dookoła robiło się cicho. Lajos pierwszy dotarł do zardzewiałej bramki, która prowadziła do “Hadesu”. Fedra dreptała za nim, starając się utrzymać hardą minę, i jednocześnie opanowując strach, który powoli zaciskał się na jej gardle. Dom nie był wysoki, miał najwyżej dwa piętra, pomimo iż marmur był pokryty grubą warstwą brudu można było się domyślić, że w czasach swej świetności, posiadłość należała do jakiegoś arystokraty. To, co wcześniej musiało być pięknym ogrodem, teraz było stertą chwastów i krzewów; trudno było im się poruszać, ale parli do przodu. Kiedyś musiał tutaj być też mały gaj oliwny, ale drzewa były wyschnięte i swoimi zgniłymi koronami uniemożliwiały promieniom słonecznym dotarcie do wilgotnej ziemi. Zatrzymali się przed wiekowymi drzwiami, a Lajos nacisnął zardzewiałą, srebrną klamkę.
– Chyba nie masz zamiaru wchodzić do środka?! – wykrzyknęła dziewczynka, powstrzymując się przed ucieczką.
Chłopiec wzruszył tylko ramionami i znów nacisnął klamkę, ale drzwi pozostały zamknięte; Fedra odetchnęła z ulgą.
– Widzisz? Są zamknięte. Chodźmy już stąd.
Nagle rozległ się cichy szelest; Fedra spojrzała odruchowo przez ramię.
Zobaczyła opartego plecami o furtkę chłopaka; mógł mieć najwyżej czternaście lat, miał kasztanowe włosy i twarz aniołka ale był ubrany cały na czarno. Poczuła mrowienie w dłoniach i zerknęła na Lajosa.
– Lajos! Tam ktoś stoi! – wyszeptała w ataku paniki.
– Gdzie?
– Nie chcę się drugi raz odwracać, powiedz mi kiedy sobie pójdzie!
– Fedro, tam nikogo nie ma.
Odwróciła się i zamarła; odziany w czerń chłopak zniknął. Pokręciła szybko głową i zamrugała kilkakrotnie.
– Przepraszam, pewnie mi się wydawało. –wymamrotała. Lajos patrzył na nią jeszcze przez chwilę, potem wzruszył ramionami i spojrzał z powrotem na drzwi.
– Nie da rady ich otworzyć. Nie mamy klucza.
Dziewczynka tylko skinęła głową; była pewna, że chłopak w czarnym płaszczu się jej nie przywidział, ale teraz zaczynała mieć wątpliwości. Czy to możliwe, żeby strach przed tym miejscem sprawił, że jej wyobraźnia go wykreowała? A może tamten chłopak przyszedł by uwięzić ich dusze? A co, jeśli legendy są prawdziwe?
Z zamyślenia wyrwał ją Lajos, który głośno wypuścił ustami powietrze.
– Nie ma tu nic ciekawego. Chodźmy już. – powiedział znudzonym tonem. Otuliła się szczelniej płaszczem i podążyła za nim w stronę furtki. Jej uwagę przykuł nagły ruch wśród pobliskich krzewów. Podeszła bliżej i dostrzegła spoczywający pośród chwastow biały kształt; kiedy się pochyliła, zauważyła, że był to śnieżnobiały gołąbek, który przycupnął tam z opuszczonym łebkiem. Gdy tylko dziewczynka wyciągnęła doń rękę, podskoczył i drżąc na całym ciele zaczął dreptać w drugą stronę, ale po chwili upadł rozpaczliwie machając słabym skrzydełkiem. Lajos zbliżył się do nich i zerknął pytająco na Fedrę.
– Ma złamane skrzydło. – wyjaśniła. Chłopiec wywrócił oczami.
– Musimy iść. Jeśli naprawdę ktoś się dowie, że tu byliśmy będziemy mieć kłopoty!
Fedra uśmiechnęła się złośliwie.
– Jakoś wcześniej o to nie dbałeś! – zawołała. Zerknęła w stronę gołębia, który zagruchotał cicho. Lajos skrzywił się lekko.
– Chyba nie masz zamiaru go ze sobą brać?! One przynoszą mnóstwo paskudnych chorób! Mama tak zawsze mówi!
Dziewczynka puściła mimo uszu ostatnią uwagę, ściągnęła płaszcz, a wolną ręką wzięła ptaszka i ułożyła go w swoich ramionach, które teraz stały się przytulnym posłaniem; gołąbek nie stawiał oporu pewnie dlatego, że był zbyt słaby.
-Zabiorę cię do domu i uwolnię, gdy tylko wyzdrowiejesz. – szepnęła drapiąc go palcem po łebku. Od kiedy była mała, prawie zawsze podczas swych wędrówek z Lajosem znajdywała jakieś potrzebujące pomocy zwierzątko; dopóki trzeba było je nakarmić lub napoić potrafiła sama się z tym uporać, jednak gdy chodziło o wyleczenie rannej łapki, bądź złamanego skrzydła jak w tym przypadku, Fedra zanosiła poszkodowane zwierzaki do swojej matki; Leda zawsze wiedziała co robić, a poza tym była kapłanką w świątyni Gai, przez co miała dostęp do wszelkich lekarstw, ziół oraz innych medykamentów.
Przemknęli przez wioskę i gdy dotarli pod dom Fedry, Lajos uśmiechnął się i wskazał brodą dróżkę prowadzącą do rynku.
– Zobaczymy się jutro, o tej samej porze, na tarasie!
Kiwnęła głową i pomachała mu na pożegnanie, po czym weszła do środka; w powietrzu unosił się zapach świeżo przygotowanej zupy. Dziewczynka zdjęła swoją skórzaną sakiewkę, którą zwykła przerzucać przez plecy, i powiesiła ją na małym, drewnianym haczyku.
– Mamo, wróciłam! – oznajmiła. Rozległy się czyjeś kroki, do przedpokoju wkroczyła wysoka i szczupła kobieta o długich, bursztynowych włosach. Na widok Fedry całej w bąblach i w podartej todze położyła ręce na biodrach i zmarszczyła brwi.
– Gdzież ty się znów włóczyłaś?!
Fedra spuściła wzrok, mając nadzieję, że wizyta w “Hadesie” się nie wyda.
– Byliśmy z Lajosem koło świątyni… i tam… tam były pokrzywy… a potem… potem znalazłam tego gołąbka… ma złamane skrzydło… – wymamrotała. Leda kucnęła koło córki i delikatnie odwinęła płaszcz, aby obejrzeć rannego ptaka.
-Połóż go na taborecie w kuchni, zaraz się nim zajmę. A ty w tym czasie załóż czyste ubranie i umyj twarz i ręce. Wieczorem posamuruję ci te paskudne bąble maścią. Mogłabyś bawić się z innymi dziewczynkami na placu, zamiast włóczyć się z synem Janusa! – westchnęła i skierowała się do kuchni. Fedra wywróciła oczami i powędrowała za nią; ostrożnie ułożyła gołębia wraz z płaszczem na taborecie w kuchni, po czym pobiegła po schodach na górne piętro, jak zwykle omijając skrzypiący stopień. Obmyła wodą z miednicy ramiona, nogi i twarz, przebrała się w czystą togę, po czym zeszła z powrotem na dół. Leda zdążyła już opatrzyć skrzydło gołębia i przełożyła go wraz z posłaniem na wewnętrzny parapet okna.
– Za kilka dni będzie na tyle sprawny, by mógł sobie sam poradzić. – powiedziała, po czym wskazała stojącą na stole miskę z zupą.
– Jedz. Już wystygła.
Fedra posłusznie usiadła przy stole i zabrała się do jedzenia; kiedy tylko ciepły płyn spłynął do jej żołądka, od razu poczuła się lepiej. W tym momencie Leda zerknęła na nią podejrzliwie; jednak gdy przemówiła, kąciki jej ust zadrgały lekko, jakby powstrzymywała uśmiech:
– Od kiedy to koło świątyni rosną pokrzywy?
***
Było już dobrze po północy, kiedy idealna cisza panująca w domu została zakłócona przez dobiegające z dołu kołatanie do drzwi. Gwałtownie wyrwana ze snu Fedra usiadła na łóżku. Zamrugała kilkakrotnie na wpół przytomna, próbując przez chwilę oddzielić marzenia od rzeczywistości, nie do końca pewna czy ów dźwięk jej się czasem nie przyśnił; jednak kiedy rozległ się ponownie, a na korytarzu dało się słyszeć kroki Ledy, wstała i ostrożnie uchyliła drzwi swojego pokoju, wychodząc na korytarz.
Przeszła przez niego na palcach, uważając przy tym na skrzypiącą podłogę i zatrzymała się przy balustradzie schodów; kiedy przewiesiła się przez nią całkiem nieźle widziała hol i drzwi frontowe. W jej polu widzenia pojawiła się wysoka i smukła sylwetka Ledy; kobieta uniosła zasuwę i przekręciła zamek w drzwiach, otwierając je. Z progu natychmiast odezwał się przybysz.
– Witaj, Ledo. – powiedział melodyjnym głosem. Leda przesunęła się nieco by wpuścić wędrowca. Był ubrany w ciemny, dobrze zakrywający płaszcz i przez to trudno było określić czy była to kobieta czy mężczyzna, lecz oceniając po głosie nieznajomy należał do tej pierwszej grupy. Leda wydawała się zdumiona jego wizytą.
– Kahlan? Co ty tu robisz?
Kahlan westchnęła.
– Wybacz mi późną porę, ale musimy porozmawiać. Podróż była… ciężka. Straciłam też konia i musiałam przebyć resztę drogi na piechotę… – powiedziała, po czym zdjęła kaptur – miała nizwykłą urodę; piękne, intensywnie szafirowe oczy, pełne usta i opaloną twarz okoloną czarnymi lokami.
– Przejdźmy do kuchni w takim razie. – zaproponowała Leda. Teraz dziewczynka nie słyszała już nic z ich rozmowy. Jej matka przepuściła Kahlan przodem a przed zamknięciem drzwi kuchennych zerknęła podejrzliwie w stronę schodów, ale Fedra schyliła się tak, że matka jej nie zauważyła; Leda weszła do kuchni i zatrzasnęła drzwi.
Tymczasem dziewczynka, jak na skrzydłach sfrunęła po schodach omijając ostatni skrzypiący stopień, przemknęła przez sień i dotarła pod kuchenne drzwi; gdy przycisnęła do nich ucho całkiem nieźle słyszała co się za nimi działo.
A to, co usłyszała miało wkrótce się spełnić. Chociaż sama jeszcze o tym nie wiedziała.
***
– Dawno się nie widziałyśmy. – zauważyła Leda, wskazując wolny taboret. Kahlan usiadła na nim całkowicie uwalniając się od płaszcza; pod spodem miała na sobie czerwoną suknię z głębokim dekoltem, na szyi zaś połyskiwał naszyjnik z keljnotem.
– Dawno. – przyznała i posmutniała – A ja chciałabym być tutaj tylko po to by Cię zwyczajnie odwiedzić.
Leda uniosła brwi.
– Mam rozumieć, że to nie jest wizyta towarzyska? – zapytała. Kahlan pokręciła głową i odetchnęła głębiej, po czym sięgnęła do skórzanej torby, którą miała przewieszoną przez plecy i wyciągnęła z niej owinięty w szmaty przedmiot; kiedy tylko kawałki tkaniny opadły, oczom Ledy ukazał się złoty medalion zawieszony na grubym łańcuchu. Na jego powierzchni wyryto dwa trójkąty, stykające się wierzchołkami a wzdłuż ich boków wyryto cztery słowa. Kapłanka pobladła i zachłysnęła się powietrzem.
– Skąd go masz?! Dlaczego go tutaj przyniosłaś?!
– Od N i e g o. Musisz go chronić, Ledo. – wyszeptała. Leda zmarszczyła brwi, próbując poukładać wszystkie informacje w logiczną całość.
– Od N i e g o?!
– Tak. Wygłoszono przepowiednię o dziewczynce…Wszystko to sobie przeanalizowałam. Moje wizje… rzadko kiedy się nie spełniają… chodzi o twoją córkę. Wiesz, jakie zadanie stoi przed Fedrą, prawda?
Leda wstała, głośno odsuwając krzesło.
– To jeszcze dziecko! – zawołała ze zdenerwowania – Zdajesz sobie sprawę o kim rozmawiamy?! O niespełna dzisięcioletniej dziewczynce! – umilkła i zakryła twarz dłońmi, tłumiąc szloch – Nie możecie tego wymagać. Nie macie prawa.
Kahlan rzuciła jej pełne współczucia spojrzenie, wstała i objęła ją ramieniem; kapłanka gwałtownie wyzwoliła się z jej objęć.
– Jesteś taka sama jak O n i ! Nic cię nie obchodzi, że to jeszcze dziecko, że to moja jedyna córka. – rzuciła gniewnie. Kahlan przymknęła na chwilę oczy.
– Przecież wiesz, że tak trzeba.
– Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Rozumiesz, co chcesz uczynić? Skazujesz moją córkę na śmierć!
Kahlan złapała głębszy oddech; dłonie jej drżały, dlatego splotła je na udach starając się uspokoić.
– Nie pomagasz mi, Ledo. Myślisz, że nie jest mi ciężko? Myślisz, że robię to z premedytacją, z radością? Mylisz się! To mnie boli, rozrywa moje serce na kawałki! Ubliżasz mi… Nie mam wyboru. Nie mogę się sprzeciwić przeznaczeniu!
– Przeznaczeniu?! – ryknęła Leda z niespotykaną furią. – Jesteś Wyrocznią, na miłość boską! Nie będzie Wybrańcem, zapewniam cię. Nosiłam ją pod sercem przez dziewięć miesięcy. Ona umrze jeśli zostanie Wybrańcem, wiem o tym i dlatego nie pozwolę na to!
– Taka jest wola bogów.
Leda popatrzyła na nią i wyprostowała się. Jej oczy płonęły niemą furią i bólem.
– Wyjdź stąd.
Wyrocznia zamrugała kilkakrotnie, jakby ktoś uderzył ją w policzek.
– Słucham?
– Precz z mojego domu.
Kahlan wstała i otuliła się płaszczem, po czym ruszyła w stronę drzwi.
– Obok domu jest stajnia. Weź konia i wynoś się z Gai.
– Nie oszukasz przeznaczenia. On i tak ją znajdzie.
– Precz!
Kobieta założyła kaptur i rzuciwszy ostatnie spojrzenie Ledzie wyszła na zewnątrz; kapłanka natychmiast zatrzasnęła drzwi i przekręciła klucz w zamku. Kiedy się odwróciła, dostrzegła znajomy błysk na stole; poczuła się tak, jakby coś uwięzło jej w gardle. Wzięła medalion i czym prędzej ukryła go w szmatach, po czym wyszła z kuchni i ruszyła na górne piętro. Ukryje go tam, gdzie nikt go nie znajdzie. Być może przeznaczenia nie da się oszukać, ale można je zwodzić.
I właśnie to zamierzała uczynić, chowając medalion pod jedną z desek podłogi w swojej sypialni.
– Obyś pozostał tu na wieki. – mruknęła i zgasiła świecę.
-II-
Fedra przestąpiła ostrożnie zwalony pień, uważając przy tym by nie uszkodzić ubrania. Wiedziała, że w przeciwnym wypadku, będzie musiała zmierzyć się z matką a wcale nie uśmiechało jej się wysłuchiwać jej narzekań. Miała zbyt wiele ważniejszych spraw na głowie. Na przykład Zawody Łucznictwa, do których już dawno powinna była zacząć się przygotowywać. Przerzuciła potężny łuk przez plecy i skierowała się na północ. Była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, gdy zaczepiła o wystającą gałąź niszcząc kawałek togi. Syknęła gniewnie i zdecydowanym ruchem oderwała resztę już i tak niedowracalnie zniszczonego materiału, tym samym skracając suknię do kostek
Westchnęła znużona, gdy pomyślała, że po powrocie do domu, dostanie kolejną reprymendę od matki. Zatrzymała się gwałtownie gdy dostrzegła cel swojej wędrówki; potężne, wysokie drzewo, na którego pniu, wysoko w górze namalowano czarną i czerwoną farbą niewielką tarczę. Uklękła na twardej ziemi i ściągnęła z pleców kołczan, po czym wyciągnęła strzałę i przyjrzała się jej, w skupieniu marszcząc brwi. Pochyliła się i długie, złociste włosy przesłoniły jej twarz.
-Wiedziałem, że cię tu znajdę.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się na widok stojącego wśród drzew jasnowłosego chłopaka; on także miał na plecach łuk i kołczan.
-Hej. – odparła krótko i wróciła do oglądania grotu strzały. Chłopak uklęknął koło niej.
-Coś nie tak? Nie sprawdzają się? – spytał z obawą.
-Wydaje mi się, że grot jest po prostu za duży. Przez to jest też cięższy. – zmarszczyła lekko zadarty nosek – Łatwiej byłoby mi, gdyby były lżejsze… szybsze.
Lajos zamyślił się przez kilka chwil.
-Mógłbym spróbować wyrobić kilka lżejszych strzał, może dałbym radę wykonać groty z jakiegoś innego materiału. Mam tylko nadzieję, że zdążysz je wypróbować przed zawodami.
Przygryzła wargę.
– Mógłbyś?
-Jasne. Tylko daj mi dzień, góra dwa. Na zawody powinny być gotowe. – oznajmił po krótkiej chwili milczenia. – A teraz zamiast zrzędzić wstawaj i zaczynamy.
Ćwiczenia były męczące. Po kilku godzinach zawsze zaczynała odczuwać dotkliwy ból w zdrętwiałych ramionach, jednak nie zamierzała się poddawać.
– Musisz kontrolować też respirację; wdech przy napinaniu, wydech, gdy strzała leci do celu. Tak jakby ten wydech miał poszybować wraz ze strzałą. – pouczał ją Lajos. Był zwyciężcą zeszłorocznych zawodów, przez co zgodził się zostać jej trenerem, poza tym przyjaźnili się od dzieciństwa i rzadko kiedy odmawiał jej, gdy o coś go prosiła.
Chociaż na początku jego rady wydawały jej się bezsensowne, z czasem zrozumiała jak bardzo jej pomagały. Faktycznie respiracja okazała się pomocna; nie męczyła się już tak prędko a i ból w ramionach stawał się lżejszy.
-Jestem z ciebie dumny. – oświadczył ze śmiechem Lajos gdy po skończonych ćwiczeniach siedzieli pod drzewem zajadając się oliwkami i świeżymi bułkami. – Jeśli tak dalej pójdzie pokonasz w zawodach nawet Atreusa.
Fedra uśmiechnęła się złośliwie.
-Chciałabym zobaczyć jego minę gdyby okazało się, że przegrał z dziewczyną. – mruknęła.
Atreus był zadufanym w sobie synem przywódcy Gai, Livona. Uważał się za najlepszego łucznika w całej Gai i wciąż rozpowiadał, że Lajos wygrał zeszłego roku tylko dlatego, że on dał mu wygrać.
‘’ Odpuściłem, bo wiedziałem jaki byłby to dla niego cios’’ – mówił wszystkim.
Poza tym nigdy go nie lubiła. Utrzymywał, że kobiety nie są w stanie logicznie myśleć, i że nadają się tylko do gospodarowania domem. Owszem, może i był przystojny, jednak Fedra nie mogła sobie wyobrazić jaka dziewczyna dałaby radę z nim żyć w jednym domu.
-Też go nie lubię. Wydaje mu się, że tylko dlatego, że jego ojciec jest przywódcą, wszystko należy mu się od razu. – powiedział Lajos i rzucił na ziemię pestkę oliwki, która właśnie zniknęła w jego ustach.
Dziewczyna pokiwała głową.
-Pamiętasz jak dwa lata temu wykłócał się z moją matką o podwójną porcję zboża?
-Nawet jego własny ojciec się za niego wstydzi! – parsknął jej przyjaciel.
Milczeli przez chwilę wpatrując się każdy w inną stronę. W końcu Lajos wstał i podał jej łuk i strzały.
-Powinniśmy chyba wracać do wioski. Po zmierzchu w lesie można spotkać dzikie zwierzęta. – powiedział. Skinęła tylko głową i otrzepała togę; dopiero wtedy przypomniała sobie, że podczas wędrówki w lesie trwale ją uszkodziła. Jęknęła głośno przez co Lajos popatrzył na nią zaalarmowany.
-Zapomniałam, że znów ją podarłam! Matka wpadnie w szał. – wyjaśniła.
Ich śmiech odbił się echem po lesie.
***
Ciemność. Dookoła tylko ciemność. Czuła zimno, straszliwe zimno, a serce biło jej jak oszalałe. Miała dziwne przeczucie. Że już nigdy nie ujrzy światła. Ale nie przejmowała się tym, wiedziała, że ma zadanie do wykonania. Niespodziewanie gdzieś za jej plecami, rozległy się czyjeś kroki, ktoś zaśmiał się cicho.
-Wybranka Bogów przybyła, by umrzeć. Tytani, powstańcie. – przemówił niski głos. Odwróciła się przerażona, słysząc metaliczny odgłos pochodzący z mroku i krzyknęła.
Zlana potem, Fedra usiadła na łóżku, próbując złapać oddech. Na wpół przytomna czuła jak dookoła niej unosi się gorące, duszne powietrze. Zaczęło kręcić jej się w głowie. Ktoś otworzył drzwi a mrok rozświetlił blask samotnej świecy. Dziewczyna podniosła się na łokciach mrużąc oczy; zobaczyła zmęczoną twarz swojej matki.
– Matko, czy coś się stało? – zapytała zaspanym głosem. Leda spojrzała na otwarte okno, przez które wpadał wiatr i odgłos fal morskich uderzających o skały.
– Otwierałaś okno?
Fedra pokręciła głową, zdumiona podążając za wzrokiem Ledy.
– Może to wiatr… może wczoraj dokładnie go nie domknęłam. Poza tym zawiasy często się zacinają. – wychrypiała. Kobieta podeszła do okna i zamknęła je pospiesznie.
– Może. – posłała córce słaby uśmiech – Jestem przewrażliwiona. Wiesz, ostatnio przy brzegach zauważono nieznajomy okręt. Nasza wioska jest mała, nikt jej nie strzeże… – znów spojrzała na okno – Ale nie martw się, Bogowie mają Nas w swojej opiece. – dodała szybko widząc lekko wystraszoną minę Fedry.
– Musiałam zostać dłużej w świątyni. Jesteś głodna?
Pokręciła głową i uśmiechnęła się.
– Nie, jadłam już kolację.
Jej matka skinęła głową i zgasiła świecę.
– W takim razie śpij. Do jutra. – rzekła i wyszła z pokoju zamykając za sobą cicho drzwi. Fedra opadła z powrotem na poduszkę i zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie dokładnie koszmar, z którego przed sekundą się zbudziła, ale tym razem wspomnienia nie nadeszły. Zazwyczaj całkiem nieźle pamiętała swoje sny, nawet te najbardziej przerażające; teraz miała w głowie kompletną pustkę. Długo nie mogła zasnąć, ale w końcu zamknęła oczy i odpłynęła w wir marzeń.
***
Ranek przywitał ją pięknym słońcem, które obudziło ją tuż po świcie. Matka musiała już udać się do świątyni, bowiem w domu panowała niczym niezmącona cisza. Dziewczyna wstała, pospiesznie wyszła ze swojej izdebki i zbiegła po drewnianych schodach, jak zwykle omijając ostatni, skrzypiący stopień. Kiedy tylko weszła do kuchni, dostrzegła, że na stole stała miednica ze świeżą wodą; uśmiechnęła się w duchu dziękując matce, że wyręczyła ją od przynoszenia wody znad rzeki.
Obmywając ramiona wodą, mimowolnie przejrzała się w tafli. Twarz miała jasną i gładką, o wydatnych kościach policzkowych, które zresztą dodawały jej tylko uroku, zadartym nosku i różowych, pięknie wykrojonych ustach; najbardziej jednak uwagę przyciągały ciemnozielone oczy spoglądający spod długich rzęs i lekko falujące, gęste, złociste włosy z równym, środkowym przedziałkiem, które opadały swobodnie aż do pasa.
Choć liczyła sobie już siedemnaście lat, Fedra wciąż miała drobną, szczupłą sylwetkę i nie przywiązywała zbytniej uwagi do wyglądu. Jednakże wśród ciemnowłosych niewiast o oliwkowej skórze drobna, złotowłosa dziewczyna rzucała się w oczy. Jej matka, Leda, która była kapłanką Gai też kiedyś była wyjątkowo piękna. Tak przynajmniej słyszała. Przesunęła palcami po malutkim, czarnym półksiężycu widniejącym na jej prawym ramieniu; był tam od zawsze i kiedyś zaniepokojona Fedra pokazała go matce. Leda zrobiła wtedy dziwną minę i powiedziała coś o “wrodzonych odbarwieniach skóry”, dlatego dziewczyna przestała zawracać nim sobie głowę. Pomimo to wydawało jej się, że jest nieco większy niż wcześniej. W końcu jednak pokręciła głową i wróciła do rozczesywania włosów.
Skończywszy poranną toaletę, ubrała się w jedną ze swych zwyczajnych tog, chwyciła piękny, drewniany łuk, który wisiał na małym haczyku nad jej łóżkiem i wyszła na dwór. Wioska już budziła się do życia, więc Fedra postanowiła udać się na plac ćwiczeń, do Lajosa. Tak jak sądziła, odnalazła chłopaka ćwiczącego z drewnianym kijem na placu ćwiczeń; kiedy tylko ją dostrzegł, przerwał i uśmiechnął się do niej szeroko.
– αἱρε, Złota dziewczyno! – zawołał radośnie. Fedra była przyzwyczajona do tego przezwiska a wzięło się ono z niezwykłej barwy jej włosów.
Pomachała mu, po czym wskazała drewniany kij, który teraz leżał na ziemi.
– Jak ci idzie? – zapytała. Wzruszył ramionami, a jego srebrne oczy błysnęły.
– Ćwiczę. Ale jak na razie kiepsko mi idzie.
Znów się uśmiechnęła i kiwnęła głową; wiedziała, że Lajos był w rzeczywistości świetny w fechtunku, jednakże nie lubiał się przechwalać; była to jedna z cech, którą u niego najbardziej ceniła.
– A ty? Gdzie zmierzasz?
– Do wioski, pospacerować. – odrzekła – Chcesz iść ze mną?
Przytaknął żywo i razem zeszli z pola ćwiczeń. Szli wolno wąską dróżką, po której obu stronach mieściły się domy, a słońce grzało ich w plecy. Dookoła można było dostrzec mieszkańców, którzy przygotowywali się do święta bogini Gai; w ten dzień z innych wiosek tłumnie przybywali kupcy i wędrowcy, przywożąc ze sobą różne smakołyki oraz przydatne przedmioty, które można było kupić za zboże czy świeże ryby, których Gaja miała pod dostatkiem. Mieszkańcy zbierali się wtedy wokół ognisk, rozbrzmiewała muzyka, zaczynały się tańce, a miód pitny i wino płynęły strumieniami.
Dotarli do małego placyku, gdzie znajdował się niewielki posąg bogini Gai i kilka większych domostw. Posąg przedstawiał kobietę zniewalającej urody o długich, falujących włosach, które wiły się na ziemi dookoła niej i które okalała kwiecista korona. Odziana w długą szatę emanowała potęgą i siłą, niemal biła od niej złocista poświata. Historia tego posągu nie była mieszkańcom Gai do końca znana; znaleziono go u podnóża wioski, niedaleko wejścia do
podwodnej jaskini. Przy jednym z domów, na prowadzących na ganek schodkach siedział starzec o pomarszczonej jak zwiędłe jabłko twarzy; wokół niego zebrała się znaczna grupa osób. Lajos chwycił dłoń Fedry i pociągnął ją za sobą; kiedy tylko się zbliżyli, starzec podniósł na nich wzrok i uśmiechnął się serdecznie.
– Skoro tylu się was tutaj zebrało, opowiem najważniejszą z historii mitologicznych. – przemówił ochrypłym głosem. Lajos mrugnął porozumiewawczo do Fedry, ktora zdążyła już przycupnąć na jednym z wolnych stopni.
– Będzie to historia wojny między Bogami i Tytanami. Tytani byli synami Gai i Uranosa, jednakże mimo iż byli krwią z jego krwi, Uranos brzydził się swymi potomkami i więził ich w czeluściach Ziemi. Ich matka, Gaja, nie mogła znieść dłużej ciężaru w swoim wnętrzu i postanowiła zemścić się na mężu; poprosiła o pomoc właśnie Tytanów. Spośród nich jednak tylko Kronos zgodził się pomóc matce. Udało im się wcielić plan w życie, a Kronos po swym zwycięstwie uwięził Cyklopów i Gigantów, uwalniając natomiast swych braci, Tytanów. Następnie ożenił się z Reą, jednak usłyszawszy, że straci władzę przez własnego potomka, zaczął połykać każde dziecko, jakie Rea powiła.
W końcu, zrozpaczona Rea udała się do Uranosa i Gai by prosić o rady; pełni współczucia zgodzili się ją wesprzeć i gdy kobieta powiła ostatniego syna, Gaja ukryła go na Krecie, na Górze Idzie. Rea zamiast dziecka dała do połknięcia Kronosowi owinięty w szmaty głaz; Tytan połknął go nic nie podejrzewając. W tym samym czasie ostatni syn Rei, Zeus, rósł karmiony ambrozją przez kozę Amalteę. W końcu gdy stał się dorosły, młody bóg strącił z tronu swego okrutnego ojca i uwolnił z jego wnętrza swoje rodzeństwo: Demeter, Hestię, Herę, Hadesa i Posejdona. Z tymi dwoma ostatnimi podzielił się władzą nad światem.
I tak rozpoczęła się wojna; synowie i córki Uranosa, których Zeus uwolnił stanęli po jego stronie, zaś Kronos miał za swych sojuszników Tytanów. Wojna trwała dziesięć długich lat i nikt nie miał w niej przewagi, póki Gaja nie przepowiedziała Zeusowi, że wygra, jeśli tylko uwolni Cyklopów i Gigantów. Młody bóg tak uczynił; dzięki wsparciu Gigantów udało się pokonać i związać Tytanów. Został też stworzony tajemniczy medalion – klucz do więzienia Tytanów, którzy zostali na zawsze pogrzebani w czeluściach góry Tartar.
Co się stało z medalionem, zapytacie. Otóż Zeus zabrał go na Olimp by mieć pewność, że żaden Nieśmiertelny czy też śmiertelnik nie wykorzysta go do uwolnienia jego odwiecznych wrogów.
Niektórzy jednak twierdzą, że jest gdzieś ukryty tu na Ziemi i, że jego zadanie jeszcze się nie skończyło.
Fedra ocknęła się dopiero po kilku chwilach, na odgłos klaszczących z uciechy dzieci.
Tytani…
Zmarszczyła brwi, próbując bezskutecznie przypomnieć sobie skąd pamiętała tę nazwę.
– Wszystko w porządku? – podskoczyła, gdy znalazła się twarzą w twarz z pochylającym się nad nią Lajosem.
– Tak… – wychrypiała – Jestem trochę zmęczona. Nie spałam za dobrze ostatniej nocy.
Skinął głową nieco zaniepokojony. Po chwili rozchmurzył się.
– Ciekawa historia, co? – wskazał brodą na starca. Przytaknęła z wymuszonym uśmiechem; nie potrafiła przestać myśleć o tej dziwnej nazwie. Było w niej coś niepokojącego, mrocznego. Coś co przynosiło ze sobą straszne wspomnienia.
Tytani… skąd…
– Fedro?
– Tak, już idę! – wstała pospiesznie – Chodźmy na plażę. Morskie powietrze dobrze nam zrobi.
Ruszyli dalej, mijając kolejne domy, a Lajosowi usta się nie zamykały i chociaż wydawałoby się, że Fedra słucha go uważnie, myślami była zupełnie gdzie indziej.
Dotarli do zejścia, które prowadziło na plażę i Fedra natychmiast dostrzegła, że morze było spokojne; fale leniwie obmywały piasek i skały, a lekki wiatr niósł ze sobą zapach soli. Usiedli na piasku jeden obok drugiego; Fedra czuła na sobie wzrok Lajosa, jednak starała się nie zwracać na to uwagi. Poczuła dotyk jego dłoni na ramieniu; ujął palcami kosmyk jej złotych włosów.
– Ładnie ci z długimi włosami. – rzekł z uśmiechem. Odwzajemniła jego uśmiech i szybko zmieniła temat.
– Przypomniało mi się coś dziwnego. – wyznała. Chłopak zerknął na nią marszcząc brwi.
– To znaczy?
Założyła kosmyk włosów za ucho.
– Kiedy miałam dziesięć lat, odwiedziła nas pewna kobieta. Była bardzo piękna. Wydaje mi się, że miała na imię Kala… Kahla… czy coś podobnego. Pamiętam, że ich rozmowa… to znaczy jej rozmowa z moją matką zastanowiła mnie, bo była bardzo nietypowa.
– O czym rozmawiały?
Spojrzała na przyjaciela, jakby właśnie zbudziła się z bardzo długiego snu.
– Nie pamiętam. – wymamrotała z zażenowaniem.
– Czemu akurat teraz ci się to przypomniało? – zdziwił się. Wzruszyła tylko ramionami.
– Sama nie wiem… tak jakoś. Myślałam nad tym długo, ale za nic nie potrafię sobie przypomnieć, co sobie wtedy powiedziały. Nie sądzisz, że to dziwne?
– Fakt, trochę dziwne, ale przecież miałaś wtedy dziewięć czy dziesięć lat, minęło sporo czasu.
Pokiwała głową, nie do końca przekonana.
– Może masz rację.
Zamilkli na kilka następnych chwil i znów zdała sobie sprawę, że Lajos na nią patrzył; zerknęła na niego ukradkiem. Promienie słoneczne sprawiały, że jego opalone ramiona jaśniały. Był uważany za najpiękniejszego młodzieńca w całej Gai. Wysoki i smukły, miał ładną twarz okoloną jasnymi loczkami. Ojciec Lajosa, Janus, chciał by jego syn znalazł sobie wreszcie żonę a Fedra wydawała mu się idealną partnerką. Poza tym była jedną z niewielu dziewcząt w Gai, które umiały czytać i pisać. Jednakże miała rywalkę w wiosce – Ivonne, która wykorzystywała każdą okazję by dopiec Fedrze. Z zamyślenia wyrwał ją Lajos.
– Zabrałaś z domu łuk?
Uśmiechnęła się triumfalnie.
– Jasne, że tak.
– W takim razie możemy poćwiczyć. Zawody już za dwa dni!
*[1] Z jęz. Greckiego ‘’Sprawiedliwość’’; ‘’Odwaga’’; ‘’Siła’’ ; ‘’Ogień’’.
Fedro, moje bazgroły są niczym w porównaniu z tym! Jeszcze lepsze niż starszą wersja!