OD AUTORKI: Mała zmiana planów: to opowiadanie będę jednak pisać w czasie teraźniejszym. Zawdzięczajcie to Arachne, która mnie do tej decyzji przekonała, choć zapewne w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. 😀 Również bardzo, bardzo, bardzo dziękuję Zwiadowcy, któremu chciało się poniższy twór oceniać. Ach, i bym zapomniała! Bardzo dziękuję za pozytywne opinie pod prologiem! Czytanie Waszych komentarzy to jedna z najprzyjemniejszych czynności na świecie. 😉
GET READY FOR WAR
Cz. 1.
Tymi wszystkimi walkami i kłamstwami
Chciałeś mnie skrzywdzić ,ale to już nie działa
Nigdy więcej, nie, to koniec
Bo jeśli to nie była tortura
To nie chcę się przekonać jak to jest w rzeczywistości
Christina Aguilera – „Fighter” [tłumaczenie z tekstowo.pl]
Budzę się z okropnie pulsującą głową i smakiem czekolady w ustach. Powoli dociera do mnie, co się stało. Acha. Czyli wczoraj znów tłukłam z tym frajerem. Super. Nawet nie pamiętam, o co tak naprawdę poszło. Jak zwykle.
Ostrożnie dotykam prawego ramienia, przygotowując się na ostry ból. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, nie czuję niczego podobnego, choćby nawet najłagodniejszego szczypania. Przenoszę wzrok w miejsce, gdzie rzekomo powinna znajdować się wielka, długa na conajmniej kilkanaście centymetrów rana, lecz widzę wyłącznie grubą warstwę śnieżnobiałych bandaży. Wtedy przypominam sobie o posmaku mojej ulubionej słodkości na podniebieniu i szybko orientuję się, iż podano mi ambrozję.
Kątem oka patrzę na stojący obok zegarek i z przerażeniem odkrywam, że zostało tylko dziesięć minut do śniadania. Już mam zerwać się z łóżka, kiedy coś sobie uświadamiam. Czy na pewno powinnam opuszczać domek? A jeśli jeszcze nie jestem na siłach? Jeśli tylko sobie zaszkodzę?
Przez dłuższą chwilę biję się z myślami, gdy nagle drzwi otwierają się na oścież i moim oczom ukazują się stalowoszare tęczówki, lekko falowane blond włosy i pomarańczowy podkoszulek Obozu Herosów. Uśmiecham się na sam widok Annabeth, która nie dość, że się tu zjawiła, to do tego wydaje się być w bardzo dobrym nastroju. Usiłuję coś powiedzieć, lecz z mojej krtani wydobywa się jedynie jakiś charkot. Na szczęście starcza tylko jedno odchrząknięcie, abym mogła już wyraźnie wypowiadać zdania:
– Ann! Czemu nie jesteś w jadalni?
– Śniadanie jeszcze się nie zaczęło – odpowiada nasza grupowa. – Mam trochę czasu, więc postanowiłam zobaczyć, co tam u ciebie. Jak się czujesz?
– Cóż… Nie jest najgorzej – stwierdzam po chwili namysłu. – Może jedynie głowa trochę pobolewa, ale daję radę normalnie funkcjonować.
– Czyli mam rozumieć, że idziesz ze mną do pawilonu? – W srebrzysto-szarych oczach Annabeth dostrzegam iskierki rozbawienia, co u niej zdarza się naprawdę rzadko. Dosłownie kamień spada mi z serca na samą myśl o tym, że w końcu znajdę się w innym otoczeniu i nie będę musiała kisić się w domku Ateny. Zeskakuję z łóżka, przez chwilę kręci mi się w głowie, jednak dzielnie brnę w stronę szafy z ubraniami, z której niezdarnie wyciągam bluzkę na krótki rękaw, szorty i cienką kurtkę. Następnie, wraz z całym tym ładunkiem, wędruję do łazienki.
Po mniej więcej pięciu minutach jestem już gotowa. Tuż przed wyjściem Annabeth wymienia mi jeszcze bandaż, a ja dziwię się, jak wprawiona jest w tę czynność. Po chwili opuszczamy domek Ateny.
Rześkie, poranne powietrze i chłodny, przyjemny wiatr natychmiastowo poprawiają moje samopoczucie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo zgłodniałam. Dlatego gdy docieramy do pawilonu, mam wrażenie, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.
Reszta mojego rodzeństwa już zajmuje swoje miejsca. Siadam na drewnianym, pomalowanym na biało krześle, po czym ze zniecierpliwieniem wyczekuję Chejrona, bez którego posiłek się nie odbędzie.
W końcu centaur przybywa do jadalni, a rozmowy cichną wręcz natychmiast. Z uwagą wpatrujemy się w jego postać, co jest trochę dziwne, gdyż naprawdę bardzo rzadko zdarza się nam siedzieć w takiej ciszy. Po chwili Chejron zaczyna:
– Herosi! Chciałbym oznajmić, iż mam dla was dwa ogłoszenia. Po pierwsze, w dzisiejszym dniu zajęcia z łucznictwa się nie odbędą, ponieważ wasz trener jest tymczasowo nieobecny. – Wśród dzieci Apolla dają się słyszeć wyraźne pojękiwania. – Reszta zgodnie z planem. A po drugie – z radością informuję, iż do naszego obozu trafiła nowa półbogini! – Po tych słowach koordynator odsuwa się na bok, a naszym oczom ukazuje się niska, pulchna dziewczyna. Wygląda na mniej więcej liczącą sobie dziesięć wiosen, czyli o pięć lat młodszą ode mnie. Czekoladowe, sięgające do szyi włosy związane są w krótki kucyk, co dodaje jej kruchej, delikatnej twarzyczce uroku. W zielonych oczach dostrzegam ekscytację, ale zarazem lekki strach. Niepewnie wodzi wzrokiem po wszystkich zebranych, jakby badając tym sposobem ich charaktery. Herosi również nie spuszczają z niej oczu, obserwując każdy jej ruch. Ja jeszcze przez chwilę patrzę na nową przybyłą, aż w końcu przenoszę całą swą uwagę na Chejrona, który kończy swe ogłoszenia:
– Poznajcie Amy Toy. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją przyjaźnie i z pogodą. To tyle na dziś. Smacznego.
Następnie instruktor zajęć opuszcza jadalnię, pozostawiając Amy stojącą samotnie na środku pomieszczenia, zupełnie nie odnajdującą się w sytuacji i aż drżącą z podenerwowania. Dzięki bogom, że mamy w obozie takie osoby jak bracia Hood, którzy wraz z kilkoma innymi dziećmi Hermesa podbiegają do nowej półbogini i obejmują ją ramieniem jak siostrę.
– Czyli nieokreślona, co? – Travis uśmiecha się przyjaźnie do Toy. – A więc przygotuj się na niezły wycisk.
Amy mruga oczami, nie wiedząc, o co chodzi.
– To znaczy?
– To znaczy, że przed tobą masa ćwiczeń prawie ze wszystkiego. Z łucznictwa, szermierki, warsztatów, greki… Chejron będzie po prostu chciał dowiedzieć się, w czym jesteś dobra, a w czym nie, a to z kolei pomoże mu mniej więcej zorientować się, kto jest twoim boskim rodzicem. Więc jakby co, nastaw się psychicznie.
Twarz nieuznanej staje się coraz bardziej bledsza, jednak próbuje zachować zimną krew. Siada na swoim miejscu, czekając na bliźniaków. Gdy ci również zajmują swoje miejsca, pyta:
– Ale czemu jestem tutaj? Znaczy się w domku Hermesa? Przecież moje rodzicielskie bóstwo nie jest znane.
– Nasz stary to również patron podróżników – udziela odpowiedzi Connor. – Nieokreśleni obozowicze są jak zagubieni wędrowcy. Dlatego do czasu, kiedy twoja mamuśka lub tatulek cię nie uzna, zostajesz u nas. Szykuj się na niezłą szkołę przetrwania. – Tymi słowami kończy swoją wypowiedź, a ja przestaję ich obserwować z powodu szturchającej mnie Annabeth, która nalega, bym w końcu zaczęła coś jeść. W tym wypadku zamawiam sobie tosty z sokiem pomarańczowym i po chwili wszystko pojawia się przede mną na stole. Mam taki apetyt, że za jednym zamachem wpycham sobie połowę grzanki do ust i delektuję się ciepłem ogarniającym moje ciało od wewnątrz.
Gdy kończymy śniadanie, udajemy się na zajęcia. Odświeżam pamięć, przywołując sobie obraz naszego planu. We wtorki dzieci Ateny jako pierwszą mają szermierkę… z domkiem Hermesa! A więc nadarzy się okazja, by poznać Amy nieco bliżej.
Z tą jakże pogodną myślą zakładam zbroję, po czym wyciągam mój miecz ze schowka pod łóżkiem. Przez sekundę przyglądam się ozdobionej pięknymi ornamentami rękojeści, jak zwykle nie mogąc nadziwić się, jak zwykła istota jest w stanie wykonać tak niesamowitą rzecz. W końcu powracam do rzeczywistości, chwytając spiżową tarczę i ruszając na arenę.
Na miejscu zastaję prawie cały mój domek gotowy do ćwiczeń oraz kilka rozmawiających ze sobą dzieci Hermesa, w tym biedną Amy. W za dużej zbroi i ze zbyt szeroką tarczą wygląda jeszcze bardziej krucho niż w pawilonie, sprawia wrażenie, że w każdej chwili może dosłownie rozsypać się na kawałeczki. Nie poddaje się jednak i dzielnie stoi na nogach, uważnie lustrując każdy szczególik znajdujący się na arenie. Ponieważ zostało jeszcze kilkanaście minut do rozpoczęcia zajęć, korzystam z okazji i podchodzę do dziesięciolatki.
– Cześć – zaczynam na początek. – To ty jesteś Amy Toy, prawda?
Dziewczynka kiwa potwierdzająco główką, a ja czuję, jak w moim sercu coś pęka. To dziecko nie zasłużyło na tak szybkie wkroczenie w świat potworów i niesprawiedliwej władzy samolubnych bogów. Ma dopiero dziesięć lat, nawet jeszcze bestie nie zaczęły wyczuwać jej zapachu, a już musi zmagać się z trudnościami wynikającymi z bycia herosem, ciężkimi nawet dla mnie. Bogowie zmarnowali jej dzieciństwo. Jej życie. Odtąd będzie musiała tylko walczyć z potworami i próbować przetrwać w otaczającym ją świecie. Zapewne nawet w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale nie ma wyboru. Tak zadecydowały Mojry. Szkoda, że ci głupcy z Olimpu tego nie widzą. Jak zawsze.
Pośpiesznie odtrącam od siebie wszelkie myśli, skupiając się na rozmowie, jaką teraz prowadzimy.
– Alexis Rain. – Podaję jej rękę. – Miło mi.
– Mnie również – odpowiada cichutko, prawie szeptem, odwzajemniając uścisk. Postanawiam przejść do sedna sprawy.
– Masz ochotę na małą lekcję walki? Zostało jeszcze kilkanaście minut, mogę pokazać ci kilka trików.
Amy podnosi głowę i wpatruje się we mnie jak w boginię. Uznaję, że pomysł jej się podoba.
– Na początek trzeba znaleźć ci odpowiedni miecz… Hm, zanim dojdziemy do zbrojowni zajęcia się pewnie zaczną, ale nie martw się – na ten czas dam ci mój, a ja od kogoś pożyczę, okej? – Nie czekając na odpowiedź automatycznie ruszam w stronę Annabeth, która zgodnie z moją prośbą przekazuje mi swój sztylet. Wracam do nieuznanej, która już czeka na mnie z mieczem w ręce, gotowa do nauki.
– A więc na początek pokażę ci kilka pchnięć.
Mimo, że jeszcze nigdy nie walczyłam sztyletem, to z tym od Annabeth radziłam sobie całkiem dobrze. Nacieram na Amy, ostrza naszej broni stykają się z metalicznym brzękiem, a następnie nieznacznie popycham dziewczynkę, jednak na tyle delikatnie, by nie zrobić jej krzywdy. Ku memu zdziwieniu, a nawet lekkiemu rozczarowaniu, upada na ziemię, dysząc z przerażenia. Dopiero po chwili dociera do niej, iż nic złego się nie stało, a ona sama jest żywa i zdrowa.
– Nie przejmuj się, to był dopiero pierwszy raz. – Odnoszę wrażenie, iż bardziej wypowiadam te słowa do siebie, niż do dziesięciolatki. – Ważne, by przeciwnik… – nie dokańczam, ponieważ wokół zaczyna robić się dziwne zamieszanie, zupełnie wytrącająca mnie z równowagi. Prostuję się, Amy oddaje mi mój miecz, po czym prędko czmycha na sam koniec swoich współlokatorów.
– A wy co tu robicie? – słyszę gdzieś spośród mojego rodzeństwa.
Kompletnie zdezorientowana odwracam się za siebie, i widzę najgorszą rzecz, jaka mogła mnie spotkać w tym dniu.
Cała banda wielkich, wyrośniętych nastolatków stoi przed nami w pełnym uzbrojeniu, uśmiechając się głupkowato i doprowadzając nas do szału.
– Przyszliśmy na zajęcia z szermierki, nie widać? – Moje dłonie same formują się w pięści na dźwięk ironicznego głosu Ryana, który teraz wychodzi na przedzie całego swojego zebranego rodzeństwa, bardzo z siebie zadowolony.
– Przecież my je teraz mamy – reagują bracia Hood. – Od kiedy jest inaczej?
W tym samym momencie zjawia się trener, pan Hewish, a rozmowy natychmiast ucichają.
– Co się tutaj dzieje? – rozbrzmiewa jego dudniący głos.
– Panie trenerze! – zaczyna Connor. – Ci kretyni twierdzą, że to oni mają teraz trening.
Hewish patrzy na nas jak na wariatów.
– To wy nie wiecie?
– Ale co?!
– Wystąpiła kolejna zmiana planów. Zamiast domku Ateny ćwiczenia z domkiem Hermesa będą miały dzieci Aresa. Tak zadecydował Dionizos.
Mrugam oczami z niedowierzaniem, aż w końcu mój wzrok automatycznie zwraca się ku Amy, która chowa się na samym końcu grupy potomków posłańca bogów, zupełnie nie odnajdująca się w sytuacji i tylko czekająca, aż się to wszystko skończy. Zaciskam zęby, po czym wychodzę na środek areny.
– Dionizos?! A to z jakiej okazji? – Staram się, by mój głos wręcz ociekał sarkazmem.
– Tego nie wiem, dyrektor nic mi nie mówił. Jednak obeszłoby się bez takiego tonu, nie uważasz? – odpowiada ostro. – Koniec tematu. Annabeth, wyprowadź swój domek z areny.
Ann posłusznie kieruje swoje rodzeństwo ku wejściu, jednak ja nie mam najmniejszej ochoty się stąd ruszać.
– Alex? Idziesz czy nie? – pyta grupowa, lecz nie otrzymuje odpowiedzi. W końcu zmuszona jest pociągnąć mnie za bluzę i siłą zaciągnąć na schody.
Ostatni raz spoglądam za siebie, próbując wyłapać wzrokiem Amy, jednak znajduje się gdzieś daleko w tłumie. Uświadamiam sobie, że nic już nie da się zrobić i powinnam ustąpić. Nie robię tego jednak, a wręcz przeciwnie.
Zatrzymuję się w połowie kroku, sprawdzając, czy reszta zareaguje. Kiedy nikt nie zwraca na mnie uwagi, odwracam się i czym prędzej rzucam do szaleńczego biegu w stronę areny, do której przybywam w tym samym momencie, gdy Amy trafia Ryana w brzuch, a nad jej głową rozbłyskają dwa złociste kłosy zboża otoczone makami.
Och!!!! Nie no… Owsianka….
Faajnee. Nawet bardzoo. 😀
Kocham to :> Kiedy ciąg dalszy, no?
Nareszcie jakaś córka Demeter!
Lubię Amy 😀 Małe dzieci są fajne…. Dopóki nie masz ich w domu -,-
Kocham, kocham, kocham! 😀
Dawaj mi tu CD! I to już! 😛
Może tak zamiast wyrazów jedz owsiankę, co? Jest zdrowsza!
Skomentowałam już u ciebie na blogu, nie będę się powtarzać 😀
Ja chcę następną część !!! To było cudowne. tak się wciągnęłam a tu nagle koniec… Kocham to 😀