Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jak ważną rolę pełni tłumacz książek? Tłumaczenie to trudna praca, a sama osoba tłumacza pozostaje w cieniu. To właśnie dzięki jego roli zawdzięczamy dobrą lekturę naszych ulubionych zagranicznych pisarzy w rodzimym języku.
Udało nam się namówić na wywiad Agnieszkę Fulińską – tłumaczkę większości książek autorstwa Ricka Riordana. Tłumaczka zdradza szczegóły przekładu słów Wujka Ricka i opowiada o swojej najnowszej książce dla młodzieży – Mysiej Wieży.
Czy książki Ricka Riordana są wyzwaniem dla tłumacza?
Każda dobrze napisana książka jest wyzwaniem dla tłumacza. Nie chodzi przecież tylko o to, żeby zgadzały się słowa – ważniejsze jest uchwycenie stylu autora, jego poczucia humoru czy dramatyzmu. Dobry pisarz umiejętnie operuje słowami i trzeba się wsłuchać w jego język, chociażby po to, żeby wybrać odpowiednio brzmiące synonimy. Żeby język przekładu miał podobny rytm, nie był zbyt napuszony albo zbyt uproszczony wobec oryginału. Wyzwaniem są też zabawy, gry językowe, a także np. znaczące imiona i nazwiska.
Rick Riordan jest dobrym pisarzem, świadomym swojego rzemiosła, co widać choćby po tym, że kolejne serie mitologiczne mają odmienny styl, dostosowany do charakteru mitów i świata. W gotowym tekście przekładu nie widać zmagań z materią językową – i nie ma być tego widać! – ale zanim odda się tłumaczenie do redakcji, trzeba rozważyć sporo szczegółów. Na przykład, jak oddać zróżnicowanie stylu wypowiedzi bohaterów – po polsku w niewielkim stopniu jesteśmy np. przyzwyczajeni do zwracania uwagi na różnice regionalne, a tymczasem amerykańscy pisarze chętnie raczą nas tym, że ktoś miał charakterystyczny „akcent” i oddają te cechy szczególne w pisowni. Wobec czegoś takiego tłumacz jest bezradny, bo nie da się tego zastąpić regionalizmami – nie chodzi o to przecież, że jedna postać mówi „ziemniaki”, druga „kartofle”, a trzecia „pyry”, ale o to, jak brzmi wypowiedź. Czasem można się zdecydować na specyficzne słownictwo lub np. zmianę szyku zdania, ale nie zawsze to działa.
Wspomniałam znaczące imiona i nazwiska – były one sporym problemem zwłaszcza w serii o Percym Jacksonie. Tam większość nazwisk, pozornie zwyczajnych, ma znaczenie, mniej lub bardziej czytelne dla odbiorców anglojęzycznych. Np. dzieci Demeter mają zazwyczaj nazwiska związane z ogrodnictwem, a dzieci Apollina – z łucznictwem lub medycyną. Ale przecież nie zrobimy z Lee Fletchera – Lee Strzelnika, choć jest to po polsku dokładnie to samo nazwisko, oznaczające wytwórcę strzał. Albo z Mirandy Gardiner – Mirandy Ogrodnik, choć i takie nazwisko w Polsce funkcjonuje. Zwłaszcza że problem pojawiłby się już przy Willu Solace – Will Pocieszyciel nie brzmiałby naturalnie, bo takie nazwisko, jeśli nawet istnieje, jest bardzo rzadkie, i brzmiałoby raczej jak przydomek. Dlatego ostatecznie wraz z redaktorką pierwszych tomów przyjęłyśmy zasadę, że tłumaczymy „fałszywe” nazwiska potworów podszywających się pod ludzi, a nie tłumaczymy nazwisk zwykłych postaci.
Czy nad tłumaczeniem któregoś tytułu Ricka Riordana szczególnie ciekawie się Pani pracowało?
Na pewno nad pierwszym, kiedy dopiero poznawałam świat i bohaterów, a także specyficzny język. Wraz ze znakomitą redaktorką – bo w profesjonalnym wydawnictwie ostateczny kształt tekstu jest zawsze efektem wspólnej pracy tłumacza i redaktora – miałyśmy z jednej strony dużo pracy, ale także dużo radości z wymyślania zastępników dla oryginalnych – osadzonych w mitologii – gier słów. Chodziło o to, żeby postać czy potwór został ten sam, sens wypowiedzi się nie zmienił, a zarazem, żeby po polsku też np. słowa brzmiały podobnie.
Potem każda seria była innym wyzwaniem, więc nie potrafiłabym wskazać jednej książki jako szczególnie wymagającej. No, może drugi tom serii „Apollo i boskie próby„, gdzie imię cesarza Kommodusa występowało w licznych żartach… No i zawsze, nieodmiennie, ciekawym problemem są przepowiednie. Lubię tłumaczyć poezję – mam tu spore sukcesy, publikowałam przekłady naprawdę wielkich poetów angielskich, francuskich, greckich – ale w przypadku wierszyków mających odniesienie do treści (w dodatku treści kolejnego tomu, którego jeszcze nie znam!) pojawia się dodatkowy dreszczyk: czy wybrane rozwiązanie – pamiętajcie, że musi się ono zgadzać z rymami! – będzie pasowało do tego, co przyniesie dalsza akcja… Na szczęście jak na razie udało się uniknąć poważniejszych wpadek.
Dlaczego młodzież uwielbia tematykę mitologii?
To pytanie do młodzieży 😉 Mogę co najwyżej opowiedzieć, dlaczego sama w dzieciństwie zakochałam się w mitologii, co zostało mi na całe życie. Po pierwsze dlatego, że bardzo wcześnie, mając sześć lat, pojechałam do Grecji, a mój wspaniały Tato opowiadał mi tam tak fantastycznie o bogach i herosach związanych z poszczególnymi zwiedzanymi miejscami, że nie dało się w tych opowieściach nie zakochać. Po powrocie do Polski dostałam w prezencie Mitologię Jana Parandowskiego i szybko znałam ją na pamięć… A rodzice kupowali mi kolejne książki o mitach, nie tylko greckich, więc w pewnym sensie całe moje dzieciństwo było mitologiczne. Pamiętam zwłaszcza malutkie książeczki Jadwigi Żylińskiej o najważniejszych herosach greckich – i polecam je czytelnikom Riordana.
A co mnie fascynowało w tych opowieściach? To, że są barwne i fabularnie porywające, jednocześnie wzniosłe i zwyczajne – są o bogach i herosach, ale też o ludziach, o wielkich czynach, ale i o codziennym życiu i uczuciach. Jako dziecko na pewno nie uświadamiałam sobie tego wszystkiego, ale chyba wyczuwałam. Tę cechę mitu zresztą udało się Riordanowi znakomicie podchwycić.
Dlatego kiedy Wydawictwo Galeria Książki zaproponowało mi tłumaczenie książek Riordana, rzuciłam się na nie z entuzjazmem i nadzieją, że przybliżą mitologię kolejnym pokoleniom. Mam wrażenie, że ta nadzieja się spełniła
Czy uważa Pani, że istnieje fenomen książek Ricka Riordana? Jeżeli tak, to na czym polega?
Chyba istnieje, skoro są tak bardzo poczytne i skoro wokół nich powstają rozmaite wydarzenia, imprezy, gadżety… Przyznam, że kiedy zabierałam się za pierwszego „Percy’ego Jacksona”, wydawało mi się, że jest to kolejny pomysł na wykorzystanie „fenomenu Harry’ego Pottera”. Takich prób było wówczas sporo, ale tylko Riordan naprawdę zawładnął wyobraźnią czytelników w stopniu porównywalnym z Harrym Potterem. Dlaczego? Bo odwołał się do czegoś, co jest nam wszystkim bliskie, czyli znanych mitów, a zarazem zdołał nadać im wiarygodność we współczesnym świecie. To nie jest po prostu przeniesienie greckich, rzymskich, nordyckich czy egipskich bóstw i herosów we współczesny świat – w powieściach jedni z nich lepiej, a inni gorzej przystosowują się do zmieniającego się świata, umieją lub nie funkcjonować w naszej współczesności. A zarazem nawet jeśli im się to udaje, nie tracą nic z tego, jak ich widzi mitologia, nie przestają być istotami w mniejszym lub większym stopniu obcymi ludziom, nie do końca rozumiejącymi problemy śmiertelników. Nie ma tu uwspółcześniania na siłę, ale nie ma też mechanicznego wrzucania postaci mitologicznych w nowe realia.
Riordan jako pisarz nie boi się ponadto trudnych i niepopularnych decyzji – np. o zabiciu lubianego przez czytelników bohatera. Przelewamy nad nimi łzy (tak, ja też), ale bez tego książki – zwłaszcza te skierowane do nieco starszego czytelnika – nie byłyby prawdziwe. Poza tym z bohaterami Riordana zazwyczaj łatwo jest się identyfikować – to dzieciaki takie, jak czytelnicy. Świetnie ogrywane są tu różnorakie mniejszości i pozorne słabości – jak chociażby ADHD. To pozwala chyba każdemu czytelnikowi znaleźć postać, z którą może się utożsamiać czy sympatyzować. Zarazem Riordan znakomicie pisze czarne charaktery – Kronos, Gaja, a nawet Loki czy Apopis (ci dwaj w zasadzie zmuszeni przez los do niszczycielskich działań), ba, nawet źli cesarze w przygodach Apollina, nie są postaciami jednowymiarowymi, mają swoje racje, choć oczywiście działają na szkodę świata i muszą w związku z tym ostatecznie ponieść klęskę.
Która z mitologii Pani zdaniem jest najbardziej skomplikowana?
Z tych, które wykorzystał Riordan na pewno egipska. I po prawdzie – jako m.in. archeolog śródziemnomorski z wykształcenia – byłam zachwycona serią o rodzeństwie Kane, ponieważ to było mistrzostwo świata: napisać dziwaczność egipskich bogów i ich relacji z ludźmi w sposób, który naprawdę odpowiada temu, co wiemy o tych wierzeniach i mitach, a zarazem znów – wiarygodny. To jest w ogóle wielka zaleta książek Riordana: że autor rozumie mity, o których pisze. Rozumie, że to nie tylko opowieści, ale i sposób myślenia, różny dla poszczególnych kultur. Narracja, bohaterowie, problemy, systemy magii, związek dzieci z ich boskimi rodzicami czy opiekunami – wszystko to odzwierciedla charakter wykorzystanych mitologii. Grecka jest najbardziej „uczłowieczona”, bo tak ujęte mity przekazała nam starożytna literatura; rzymska jest bardziej sformalizowana, znów zgodnie z tym, jak było; nordycka jest ponura i fatalistyczna; egipska dziwaczna i obca.
Czy któraś z postaci z książek RR jest Pani ulubioną?
Lubię bardzo dużo postaci, właściwie wszystkie… Miałabym problem ze wskazaniem postaci, której nie lubię lub która nie podoba mi się jako literacka kreacja. Lubię jego bohaterów za bardzo różne rzeczy. Także za to, jak je potraktował – w sensie napisał – autor. A napisał ich jako ludzi, którzy z biegiem lat i nabieranych doświadczeń zmieniają się, nie stoją w miejscu.
[UWAGA – spoilery! Jeżeli nie czytaliście „Labiryntu Ognia”, pomińcie akapit :)]
Pomińmy może głównych bohaterów, których nie sposób nie lubić. Weźmy taką Clarisse – z wrednego dziewczyniska wyrasta na dojrzałą bohaterkę, nie tracąc jednocześnie całkiem swojej przebojowości i szorstkości. To jedna z moich ulubionych bohaterek. Także walkiria Samira – kocham ją za sam pomysł Riordana na Walhallę i walkirie, ale i za konsekwencję, z jaką idzie swoją drogą, łącząc pozornie sprzeczne elementy. Oczywiście nie jestem w stanie oprzeć się mrocznemu urokowi Nica, no i niestety zdecydowanie lubiłam Jasona – nie mogłam wybaczyć autorowi zakończenia trzeciego tomu przygód Apollina, jednocześnie wiedząc, że literacko jest to znakomite zakończenie. Bardzo lubię Cartera, jest jednym z bohaterów najbliższych mi osobiście… I mogłabym tak wyliczać dalej. Uwielbiam też postacie poboczne – i prawdę mówiąc, uważam za jedną z największych zalet tych książek, że ci drugoplanowi, a nawet epizodyczni bohaterowie pozostają w pamięci. Tak jak Bianca, czy w zasadzie cała drużyna przyjaciół Magnusa z Walhalli, panie prowadzące Stacyjkę, czy nieszczęsny zakochany w muzyce pandos Riff w Labiryncie ognia (też nie mogłam wybaczyć autorowi)…
W przyszłym miesiącu Wydawnictwo Galeria Książki wydaje książkę Mysia Wieża, którą napisała Pani wraz z Aleksandrą Klęczar. Skąd pojawiła się inspiracja do napisania książki z mitologią słowiańską w tle?
Z tłumaczenia pierwszej książki w serii „Rick Riordan Przedstawia” czyli Aru Shah i koniec czasu. Jakoś pod koniec pracy nad tą powieścią złapałam zapalenie oskrzeli z bardzo wysoką gorączką i nudząc się straszliwie, a nie mogąc wiele robić, pomyślałam „a co by było, gdyby spróbować napisać coś takiego w polskich realiach”? Zaczęłam w pamięci przeglądać nasze podania i legenda o Popielu narzuciła mi się jako najmocniej fabularna i tak narodził się ogólny zarys akcji. Następnie zaraziłam tym pomysłem przyjaciółkę, która ma znacznie większe ode mnie doświadczenie w kontaktach z młodzieżą, więc lepiej rozumie pewne kwestie, powiedzmy „obyczajowe” czy popkulturowe, podzieliłyśmy między siebie głosy postaci, co bardzo ułatwiło pisanie, a potem już poszło…
O czym będzie seria „Dzieci dwóch światów” i pierwszy tom Mysia Wieża?
Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, żeby nie było spojlerów, ale myślę, że czytelnik, który dojdzie do końca Mysiej Wieży, zrozumie albo przeczuje, do czego odnosi się tytuł serii: „Dzieci dwóch światów”. Pierwszy tom wykorzystuje podania o Popielu i myszach, ale więcej nie mogę zdradzić, żeby nie popsuć lektury… Seria będzie w trzech pierwszych tomach opierać się na innych polskich legendach, by następnie wychodzić coraz szerzej w mity i podania rosyjskie, czeskie, południowosłowiańskie.
To jest trudny materiał, bo nie ma w nim wielu fabularnych mitów o bogach i bohaterach, więc wymyśliłyśmy na nich pewną sztuczkę – ale to ujawni się nieco później, więc nie będę zdradzać przedwcześnie. Nieduża zapowiedź jest już w Mysiej Wieży, ale niełatwo ją wytropić, jak sądzę. Postanowiłyśmy też bazować głównie na literackich adaptacjach legend, podań i strzępów mitów. Nasza literatura romantyczna jest tego pełna i w jakimś stopniu to, co napisali zwłaszcza Mickiewicz i Słowacki, odpowiada temu, co z oryginalną grecką mitologią zrobili antyczni pisarze – tyle że oni oczywiście dysponowali całymi mitycznymi opowieściami, podczas gdy nasi romantycy jednak w dużej mierze wymyślali je sami. Są to tak barwne i ciekawe historie, że doskonale nadają się do wykorzystania jako kanwa przygód. Mam nadzieję, że przy okazji uda nam się pokazać szkolne lektury jako źródło inspiracji, a nie tylko nudnego obowiązku.
Czy trudno się pisze książki dla młodzieży?
Na razie napisałyśmy jedną… A pytanie nie jest łatwe. Bo z jednej strony – książka pisała się bardzo płynnie, więc chyba nie bardzo trudno. Ale z drugiej – dla osób piszących do tej pory zupełnie inne rzeczy, było to pewne wyzwanie: trzeba było się wczuwać w to, jak myślą i zachowują się ludzie sporo od nas młodsi. Mam nadzieję, że to się udało. Jesteśmy obie na bieżąco z techniką i jakkolwiek może np. korzystamy chętniej z nieco innych mediów społecznościowych niż nasz czytelnik, to staramy się być na bieżąco z tym, co dzieje się w świecie. W samej materii literackiej trzeba było pamiętać, żeby nie przesadzać z długimi zdaniami, nie pozwolić bohaterom mówić jak dorośli. Tu jednak w sukurs przyszły redaktorki, pilnując, żebyśmy nie szalały, zwłaszcza z dialogami.
Jakaś porada dla tych, którzy chcieliby zostać pisarzami?
Podstawowa: czytać, czytać, czytać. Nie ma lepszego ćwiczenia warsztatu niż czytanie książek – dobrych i złych – i zastanawianie się, jak są skonstruowane, na czym polega to, że fabuła wciąga albo nie, a bohaterowie budzą naszą sympatię lub antypatię albo też dlaczego ich losy są nam obojętne. Czyli, w tym ostatnim przypadku, jakie błędy popełnił autor, że nie zdołał nas zainteresować postaciami, światem, akcją. A poza tym jedynie czytając zdobywamy wiedzę o tym, co już zostało napisane, a co jeszcze może być nowe i świeże.
Jedynie czytając – tu już koniecznie dobrych autorów! – uczymy się też nie tylko poprawnego, ale i literackiego języka. Bez tych wszystkich podstawowych umiejętności nie ma co się brać za pisanie.
Dziękujemy za wywiad dla Rickriordan.pl!
Agnieszka Fulińska jest autorką polskich przekładów książek Ricka Riordana.
Pochodzi z rodziny od pokoleń związanej z Krakowem i mieszka w tym mieście od urodzenia. Ukończyła m.in. archeologię, ale zajmuje się historią XIX wieku. Ma na koncie publikacje opowiadań fantastycznych, a także tłumaczeń książek i poezji, m.in. Ricka Riordana. W kwietniu tego roku wraz z Aleksandrą Klęczar zostanie wydany ich debiut powieściowy, książka Mysia Wieża.
Chcesz być na bieżąco z informacjami o Ricku Riordanie?
Kliknij tutaj i polub nasz Fanpange na Facebooku:
Twórczość Ricka Riordana
Percy Jackson i bogowie Olimpijscy
Uwielbiam panią Agnieszkę, niech tłumaczy jak najwięcej!!! Za tłumaczenie niektórych żartów w PJ powinna otrzymać jakąś nagrodę, a szczególnie przy przepowiedniach z 3 części Apolla, gdzie wyszła nawet obronną ręką!
Bardzo mi miło
Też będę tłumaczem!!!