Hej…? Wiem, że ten rozdział miał się pojawić „niedługo”, ale coś nie wyszło. Wpadł mi świetny pomysł na miniaturkę, ale po drodze wypadła mi jedna scena i na niej utknęłam. Ale teraz wracam z Pamięcią. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Arion? Dla Ciebie zmobilizowałam się i skończyłam ten rozdział ;-* Miłego czytania!
PS Szczęśliwego Nowego Roku! Nie dajcie się zabić, herosi!
Saide
XV
Czy każdy wybór wpływa na nasze życie? Mówi się, że każdy wybór otwiera przed nami nowe możliwości. Jest to prawda. Nie znaczy to jednak, że zamyka on inne ścieżki. Ja sprawdziłam też inne drogi, ale ta pierwsza została zapisana grubymi literami w moim życiu.
Dokonałam wyboru wiele lat temu. Wtedy nie wydawał mi się bardzo istotny. W sumie dokonałam go na podstawie snu. Nie wizji, zwykłego, ludzkiego snu.
Stałam nad wodospadem. Teraz już nawet nie pamiętam, dlaczego w ogóle tam byłam. Patrzyłam na zachodzące słońce. Wsłuchiwałam się w muzykę, którą grało. Przez całą podróż po niebie, kula ognia grała przepiękną melodię. I tyle. Więcej nie pamiętam z tego snu.
Następnego dnia dokonałam wyboru. Nie sądziłam, że dziś go wykorzystam.
Stoję prosto. Ręce mam wysoko uniesione. Przyglądam się czarnej rękawiczce, która ukrywa opatrzone, zranione palce. Srebrne, masywne, surowe, a jednak dostojne bransolety przylegają do moich przedramion. One też są moim wyborem. Zapłaciłam za nie.
Wiem, że to, co zamierzam, będzie boleć. Ale czy mam wybór? Oczywiście, mogę tego nie robić. Jednak lepszym pytaniem będzie, czy mam lepszy dla siebie i innych wybór? Nie.
Zaczynam grać. Dociskam palce do strun, a smyczek powoli zaczyna sunąć. Z zamkniętymi oczami przypominam sobie, jak bardzo po tamtym śnie zapragnęłam grać na skrzypcach. Przypominam sobie, jak spędzałam lata na doskonaleniu gry. Byłam jedną z nielicznych, którzy wybrali ten instrument. Mimo to, nie zrezygnowałam. Dzięki tej wytrwałości, gram teraz dla dziewczynek. Wszystkie dźwięki łączą się w piosenkę Charlotty i Eleonory. Czuję lekkie drgania podłogi od tańca El, a słowa Char dobijają się do mojej świadomości. Pozwalam swojej wyobraźni lecieć. Widzę siebie, jak bronię się przed wrogami, ale jestem za mała. W momencie gdy mam przegrać, nagle pojawiają się przede mną silne plecy Thomasa. Odwraca w moją stronę twarz. Jego wargi wyginają się w leniwym uśmiechu. Znów mnie ratuje, jakim cudem jeszcze mnie nie znienawidził? Wtedy jego wargi układają się w zdanie, które wywołuje mój uśmiech. Obraz znika.
Ostatnie słowa. Ostatnie dźwięki. Ostatnie ruchy.
„Każdego dnia kocham Cię jeszcze bardziej…”
Nagle rozlega się aplauz. Opuszczam ręce. Czuję, jak instrument wypada mi z obolałej dłoni. Chwytam go mocniej. Podchodzę do dziewczynek i pochylamy głowy. Dopiero dociera do mnie, że dyszę w podobnym stopniu, jak prawdziwe gwiazdy tego występu.
-Ślicznie dziękujemy zespołowi „Życie”!- Z mikrofony wydobywa się głos prowadzącego.- Myślę, że dla takiego występu warto było poczekać te pół godzinki…- Tłum ponownie bije brawo na zgodę.
Pierwotnie nie miałam grać. Zamiast mnie miał być magnetofon z całą orkiestrą, ale a) pewna siedmioletnia picza zniszczyła odtwarzacz, b) chłopak, który miał na skrzypcach dogrywać dziewczynkom, wystawił je dla gówniary. Tak więc zaproponowałam swoje usługi. „Pożyczyłam” instrument (czytaj: wzięłam i zagroziłam, że utnę język i wyrwę paznokcie) i weszłam na scenę w momencie, gdy nasz występ miał być odwołany.
Schodzimy ze sceny. Cała dłoń mi pulsuje. Odkładam instrument przy schodach. Pozwalam ramionom się zgarbić. Na kilka sekund czuję wręcz bolesną ulgę. Trwa to jeden oddech. Potem podnoszę głowę i uśmiecham się do Vidy, która kiwa mi z uznaniem, gdy tuli do siebie dziewczynki.
-Dałyście czadu!- krzyczy Malcolm.
-I do tego skrzypce?- pyta sarkastycznie Aaron, a James gaworzy razem z nim.- Teraz to już na bank odwiedzę twoją szkołę…- Odpowiadam mu parsknięciem, a chłopczyk na jego rękach próbuje powtórzyć , opluwając przy tym swoją koszuleczkę.- Może jeżeli postawię ci lody, zabierzesz mnie do Las Vegas? – Char i El szybko odwracają w jego stronę głowy. El świecą się oczy z ekscytacji na samą myśl o słodkościach, a Charlotta gniewnie patrzy na brata, że nie wspomniał o nich. Chłopak dostrzega to.- Dla dziewczynek oczywiście też mam przeznaczone pieniądze- uzupełnia swoją wypowiedź. Kręcę głową.
-Nie denerwuj się ,Char. Pójdziemy po lody…
-LODY!!!- wykrzykuje Eleanora i rusza w podskokach w stronę sklepu, od którego oddziela nas plac i ulica.
-Poczekaj!- krzyczę i ruszam za nią. Mijam festiwalowiczów, którzy przyszli zobaczyć konkurs. Wyglądają naprawdę różnie. Widzę chyba koszule we wszystkich możliwych kolorach. Jedni wyglądają, jak żebracy, inni jak przedsiębiorcy małych firm. Ogromna różnorodność, ale wszyscy klaszczą w rytm kolejnego występu muzycznego.
El jest już przy ulicy. Dzieli nas jakieś pięć metrów. I nagle dostrzegam samochód. Nie jedzie bardzo szybko, ale jest to masywne auto z wystarczającą prędkością, by zrobić komuś krzywdę. Nie zdąży wyhamować. Gwałtownie przyśpieszam. Wykonuję skok. Popycham dziewczynkę najmocniej, jak umiem.
Wtedy czuję zderzak na moim biodrze. Szlag! Uderzam o ziemię. Staram się zamortyzować upadek, ale mięśnie i tak się buntują. Przez dwie sekundy próbuję złapać oddech.
-Lila!- słyszę przynajmniej trzy jednoczesne głosy. W tym męski, ale to nie jest Aarona ani Malcolma. Niemożliwe!
Gwałtownie siadam i równie gwałtownie uderzam w czyjąś głowę , i gwałtownie z powrotem upadam.
-Percy…- wzdycham.- Pomóż mi wstać.- Wyciągam przed siebie rękę. Wstajemy na nogi.
-Lila, Lila! Tak bardzo mi przykro. To moja Wina! Nic ci nie jest?- El wylewa z siebie potok słów, które ledwo rozróżniam, gdy wtula swoją twarzyczkę w moje nogi. Przyciskam dłonie do oczu, by pozbyć się mroczków. Jak to możliwe, że znów dałam się potrącić?
-Ćśśś! Już. W porządku. Nic mi nie jest- zapewniam, rozmasowując głowę.
-Jesteś pewna?- Tym razem pyta Vida, która podbiega do nas, a za nią jej synowie.
-Tak.
-Lila!- Znam ten głos. Inteligentny, stanowczy, ale delikatny. Tylko jedna znana mi osoba umie połączyć te trzy cechy w jedno przy użyciu jednego słowa. Ona też tutaj?
-Annabeth? Co wy tu robicie?- pytam, ruszając barkami. Nie chcę otwierać oczu.
-My? Co ciebie tu przywiało!
-Nieważne, długa historia…- Nagle uświadamiam sobie pewną rzecz. Rozglądam się dyskretnie.- A Thomas…?
-Później- ucina blondynka. Zaciskam zęby. Dostrzegam krzyżujące się spojrzenie Ann i Vidy.
-Vida to jest Annabeth Chase i Percy Jackson, Annabeth, Percy to Vida. A te dwie to El i Char, a to Aaron, Mal i James.- Wskazuję poklei na każdego. Ann minimalnie marszczy brwi na dźwięk imienia kobiety.
Co teraz? Mam zaprosić parę do Vidy? Czy mam z nimi wracać do Stanów? Od kogo dostanę reprymendę? Nie wiem, jak mam się zachować. Stoimy przez kilkanaście sekund w milczeniu.
-Myślę, że już na nas czas- mówi kobieta. Patrzę na nią. Nie widzę nawet cienia smutku na jej twarzy. Oczy ma wyjątkowo ciepłe, pełne płonącej nadziei. – Chciałabym przed zmrokiem wrócić do domu, a wiemy, że kawałek przed nami. – Uśmiecha się przepraszająco.- Bardzo miło było mi was poznać- zwraca się do pary.- Życzę powodzenie w „pracy”.- Puszcza do mnie oko. Nie rozumiem tej kobiety. Wyciąga do mnie rękę. Chwytam ją i chcę potrząsnąć, ale ona usztywnia rękę. Patrzę na nią niezrozumiałym wzrokiem. Subtelnie zmusza mnie do pochylenia się.- W mniejszej jest pierwszy, a w drugiej stały- szepcze, niby całując mnie w policzek. Puszcza mnie, a w ręce zostają mi dwie malutkie fiolki. Ostrożnie chowam je do kieszeni. Kobieta wycofuje się. Nie rozumiem tej kobiety, w absolutnie żadnej kwestii.
-A Lila z nami nie wraca?- pytają równocześnie dziewczynki.
-Wiecie, mam do załatwienia parę spraw w Stanach. Obiecuję, że jeszcze was odwiedzę…- Spuszczają główki, ale idą w stronę matki.- Poza tym nie mogę przegapić waszego występu w przyszłym roku.- Ich twarzyczki się rozpromieniają.
-Wiesz, wyrobiłem się- mówi Malcolm. Patrzę na niego niezrozumiałym wzrokiem. W ostatnim czasie patrzyłam w ten sposób częściej, niż w łącznie w całym swoim życiu.- Twój „miecz w długopisie”.- Podaje mi zwiniątko.- Otwórz je później, wtedy będziesz musiała wrócić i powiedzieć, co sądzisz.- Wybucham śmiechem.
-Masz to jak w banku. Dostaniesz długą, ustną recenzję- zapewniam.
-Uważaj na siebie, co?- proponuje Aaron.- Nie rzucaj się na jaguary, bez odpowiedniej broni, dobra?- Widzę, jak Percy zerka na Ann, nie będąc pewny, czy dobrze usłyszał.
-Postaram się- obiecuję.
Na koniec całuję dzidzię w czółko.
-Ekhem?- Blondynka chrząka.- Lila, powinniśmy już jechać jeżeli chcemy dojechać do Las Vegas w ciągu mniejszym niż tydzień…
-Spoko, już idę. Do zobaczenia!- krzyczę i szybko idę do samochodu.
Jestem wdzięczna Vidzie, że to ona narzuciła pożegnanie. W ten sposób było łatwiej. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiej rodziny. Tak bardzo zgranej, szczęśliwej i silnej… Ale na pewno?
Jedziemy samochodem. Para siedzi z przodu, a ja rozkładam się na tylnych siedzeniach. Czy oni nie tworzą takiej rodziny? Razem ze wszystkimi obozowiczami? Jestem tej dwójce winna wyjaśnienia, a mimo to mam w głowie więcej pytań niż odpowiedzi.
Opieram głowę o szybę. Delikatnie uderzam o nią. Rytm nie jest całkiem monotonny, ale na pewno uspakajający. Przymykam oczy. Krajobraz za oknem powoli się rozmywa. Zieleń zlewa się z pyłową drogą, którą musimy pokonać, by dostać się do nadmorskiego miasta, którego nazwy nie pamiętam. Stamtąd samolotem na Flordę.
Samolot. Naprawdę mam dość latania. Na samą myśl wszystko mnie boli.
Zaczynam w myślach przyglądać się Annabeth i Percy’emu. Wydawali się zmęczeni, ale nawet normalni. Nie wyglądali na wyniszczonych psychicznie. Szukam szczegółów, które świadczą, jak wiele problemów im przysporzyłam. Ann jest w podartych spodniach i myślę, że nie był to celowy zabieg. Przewróciła się czy coś jej podarło spodnie? Poza tym jej pomarańczowa koszulka była brudna od pyłu. Może skądś zjechała? Percy ma piasek we włosach i lekko obtarte łokcie. Od jak dawna są w podróży? Samochód musi być wypożyczony, bo nie dojechaliby nim do Brazylii.
-Więc? Co cię przywiało do Brazylii?- głos Annabeth. Drgam. Musiałam przysnąć, ale każdy zareagowałby na tak stanowczy głos. Taki ton ludzie ćwiczą latami, ale chyba dzieci Ateny mają ten talent wrodzony.
-A wiesz… Ruiny zwiedzałam- odpowiadam. A więc to jest zboczenie zawodowe? Z przyzwyczajenia użyłam półprawdy.
-Nie ściemniaj, co?- mówi chłopak. Skoro nawet Percy wie, że to półprawda, znaczy, że znają prawdę, ale jak dużą?
-Ile wiecie?- pytam z rezygnacją. Prędzej, czy później muszę powiedzieć im prawdę.
-Potomkini, co?- pyta sarkastycznie brunet.- Powiem Ci, że ta twoja przepowiednia dość długa jest i precyzyjna.
-Czyli znacie przepowiednię? Okay…- Biorę głęboki wdech.- Na początku był Chaos.
-Tak, znamy mit o powstaniu świata, przejdź do bliższego początku…- przerywa mi Percy. Wzdycham.
-Z Chaosu zrodzili się Protogenoi, Pierwotni. Była wśród nich Marzanna, Śmierć. Reszta nieśmiertelnych obawiała się jej, więc stworzyli śmierci. Thanatosa, Jamę, Balora…- wymieniam bogów, którzy mnie „odwiedzili”. Dostrzegam w lusterku oczy Ann, błyszczą, kiedy analizuje kolejne imiona.
Opowiadam. O śmierciach, o krwi. Mówię o wielu rzeczach. Omijam jedynie problemy z wodą. Dlaczego? To problem tymczasowy. Mam nadzieję…l
Annabeth cały czas analizuje każde moje słowo. Często zadaje pytania o szczegóły, które sama uważałam za zbędne. Coś tworzy się w jej głowie. Nie dopytuję, o czym myśli. To byłoby nie fair, ja prawie nic im nie mówiłam.
**
Robię głęboki wdech. Przytrzymuję go. Kiedy tylko pojawia się ucisk w klatce, wypuszczam powietrze. Ponownie przewracam się na brzuch. Unoszę się na przedramionach i palcach u stóp. Moje ciało tworzy prostą linię. Mam napięte wszystkie mięśnie. Oddycham spokojnie, nie pozwalając żadnemu mięśniowi się rozluźnić.
-Zjesz coś?- pyta Thomas, jakby od niechcenia . Nie opadając, odwracam głowę, by na niego spojrzeć. Trzyma w rękach dwie czarne miski. Zaciągam się. Czuję ostrawy zapach sosu paprykowo-mięsnego. Do tego ryż. Ugh… Moje ciało zaczyna drżeć. Na pewno minęło już kilka minut, od kiedy jestem w tej pozycji. – Daj spokój, potem mogę na tobie usiąść, a teraz chodź zjeść.- Dopadam do miski.
**
-Lila?- Unoszę powieki. Percy. Ma podkręcone końcówki, wygląda trochę jak owieczka. Jednak deszcz potrafi być przyczyną uśmiechu dużo częściej, niż się powszechnie wydaje.- Zaraz lądujemy.
-Spoko.- Rozprostowuję nogi. Przespałam prawie całą podróż samolotem. Rozciągam się. Uważam, by nie uderzyć po drodze chłopaka, który siedział pomiędzy mną, a Ann.
-Prosimy o zajęcie miejsc i zapięcie pasów. Zaraz podchodzimy do lądowania.- Głos jest monotonny i wręcz robotyczny. Zapinam się i zasuwam okno.
Nagle samolot zaczyna się trząść. Wszystkie moje mięśnie się napinają. „To tylko turbulencje charakterystyczne dla lądowania”- powtarzam sobie w myślach i zmusza się do rozluźnienia.
Zerkam na bok. Uśmiecham się do siebie. Rzeczywiście z Percym jesteśmy podobni, widzę, jak zaciska szczękę. Wyglądamy, jak gdyby nigdy nic, ale oboje jesteśmy gotowi modlić się do wszystkich bogów, gdy tylko znów się zatrzęsiemy.
**
– Więc wracasz do domu?- Pytanie dezorientuje mnie. Zerkam na Percy’ego w lusterku. Na parkingu czekał na nas samochód terenowy, który zorganizowała Baza. Teraz znów siedzę z tyłu. Chłopak ma podkrążone oczy, ale pełne czystej ciekawości. Uśmiecham się do niego. Choć w sumie… Uśmiecham się do siebie na określenie Bazy, jako domu.
-Wracam do Bazy- powtarzam. Czy rzeczywiście mogę uznać ten ogromny budynek za mój dom?- Wiecie, że znów będę musiała przestawić się na tryb treningowy?- mówię. Tak naprawdę pytam samą siebie. Znów wrócić do posiłków w odpowiednich godzinach, minimum sześć razy po czterdzieści minut treningu, do tego czeka mnie pewnie przegląd…
-A co powiesz na tryb odpoczynku?- Krótko się śmieję na słowa chłopaka.- Co cię bawi?- pyta oburzony.
-Nic… Po prostu wcale nie tak dawno zażyłam sporo odpoczynku… A wy? Co robiliście w ostatnim czasie?- Trochę boję się usłyszeć odpowiedź, ale naprawdę chciałabym wiedzieć.
-Biegaliśmy po mieście i pilnowaliśmy, by Thomas nie poszedł siedzieć.- Otwieram szeroko oczy. Słowa chłopaka brzmią jak bajka. Tommy?- Co tak patrzysz? Jeździł po mieście i sprawdzał wszystkie knajpy, po tym jak gadaliśmy z Sally.- Słucham dalej. Żadnej reakcji. Żaden mięsień twarzy mi nie drgnął na wspomnienie o kłótni. Jedyne, co czuję, to paznokcie wbijające się w wewnętrzną stronę dłoni.- Potem w końcu udało mu się skontaktować z Thanatosem, który stwierdził, że siedzisz sobie w Brazylii. A potem zadzwoniłaś…- Uciekam wzrokiem. Nie pamiętam tej rozmowy, ale znam jej przebieg. Byłam pod kontrolą Jamy, ale nie wiem, czy chcę prostować tę sytuację. Nie teraz. To sprawa między mną a Thomasem. To jemu wbiłam nóż w plecy i sama będę musiała opatrzyć tę ranę.- No i jesteśmy- podsumuowuje chłopak. Annabeth prycha, a Percy patrzy na nią z komicznym zaskoczeniem na twarzy.
-To żeś uprościł sprawę.- Kręci głową.- Do tego doszło sporo potworów, które wcale nie tak dawno posłaliśmy do Tartaru… Jakby znalazły lukę i udało im się…
-Zwiać- dokańczam myśl blondynki.- Jak mówiłam, Pierwotna Śmierć rzuciła na nich klątwę. Kończy im się czas, nie są w stanie już tak dobrze strzec bramy, jak kiedyś.
-Uhhh… Znów trza pokonać coś nieśmiertelnego i ratować świat?- pyta z rezygnacją Percy.- To już się nudne robi!- skarży się, a ja wybucham śmiechem.- Co cię bawi?- pyta obrażony.
-W Bazie zawsze jest ciekawie! Zobaczysz! Nawet jeżeli przestrzegasz zasad, zawsze igrasz z ogniem.
-Powiesz coś więcej o tej Bazie?- pyta blondynka. Oczywiście, że pyta. To córka Ateny, musi wszystko wiedzieć.
-Yyyyy… na minus trójce jest basen, na minus dwójce biblioteka nie-śmiertelników, a wyżej śmiertelników.- Oczy dziewczyny zaświeciły się, ale nawet nie drgnęła.- Wyżej jest pięćdziesiąt pięter mieszkalnych, potem sale treningowe i setne piętro to biuro Thanatosa, gdzie wchodzić nie wolno. To chyba tyle… A i stołówki są na szóstkach, a szpitale na dziewiątkach…
-Sto pięter?- niedowierza chłopak. Przytakuję
-Nie wiem, gdzie będziecie spać. U nas w pokoju są dwie sypialnie, więc jedna będzie wasza. I tak będę miała sporo roboty, więc się jakoś pomieścimy.
Droga mijała. Powoli jechaliśmy przez kraj. Kolejne stany, kolejne krajobrazy. Czasem rozmawialiśmy o rzeczach bzdurnych. O posiłkach serwowanych w Bazie i tych w Obozie. O Ludziach w Bazie i przyjaciołach z Obozu.
W pewnym momencie obraz się zamazał. Nie traciłam przytomności, nie płakałam. Po prostu zauważyłam pewien szczegół. Percy i Annabeth mówili o przyjaciołach, ja o ludziach. Niby niewielka różnica, a jednak mnie uderzyła. Czy byłabym gotowa oddać życie za kogokolwiek z Bazy? Pewnie tak. Jednak jestem pewna, że w Obozie wszyscy czuliby coś więcej, niż zwykłą gorycz. Gdybym pozwoliła umrzeć komuś z Bazy, zapewne byłoby mi żal. Żal rodziny, żal przyjaciół, żal życia, ale nie samego człowieka. Jestem pewna, że szybko bym się otrząsnęła. Pewnie naszłyby mnie jakieś przemyślenia w czasie pogrzebu, ale nie jestem pewna, czy w ogóle bym odczuwała prawdziwą żałobę. W Obozie każda śmierć… nie. Każde życie jest niezwykle cenne. Wszyscy są rodziną, jednym organizmem, jednym światem.
Percy tłumi ziewnięcie.
-Może przejmę kierowanie?- proponuję, ponownie siadając prosto.- Kiedy ostatnio spałeś?
-Dam radę…- zapewnia bez przekonania. Wzdycham.
-Annabeth, powiedz mu coś!- szukam poparcia.
-Lila ma rację… Zdrzemnij się, w razie co, obudzimy…
-Nie będzie żadnego „w razie”- zapewniam.- Zjedź na pobocze, zmienię cię.
-No dobra…- ulega w końcu. Zjeżdża na bok i odpina pas.- Tylko się zdrzemnę.- Potakuję ochoczo.
Chłopak sadowi się z tyłu. Wkłada słuchawki do uszu. Czekam, aż się usadowi. „Okay…” myślę. Jak to szło? Kładę ręce na kierownicy. Najpierw zwolnić hamulec ręczny…
-Lila?- pyta szeptem dziewczyna.- Umiesz w ogóle jeździć?
-Yhm…- potakuję, zaciskając usta. Ruszam z lekkim szarpnięciem. Dobrze, że już ciemno.- Umiem pilotować helikopter, z samochodem nie może być trudniej…- przekonuję.
-Czyli nie umiesz?- Dziewczyna wzdycha z rezygnacją.
-Oj, nie panikuj. Jedziemy prostą drogą, żadnych samochodów, a w mieście oddam Percy’emu stery.- Spoglądam na nią pewnie, jakby to był dobry plan.- Thomas kiedyś dawał mi lekcje, a on jest naprawdę dobrym kierowcą.- W końcu ruszam.
Jedziemy w milczeniu. Thomas powtarzał, że „w pewnym momencie jest to bardzo intuicyjne”. Rzeczywiście. Skupiam się na drodze.
Zdecydowanie wolę jazdę samochodem, niż jakikolwiek lot. Jeżeli silnik nagle zgaśnie, nie runę w dół z kilkudziesięciu metrów. Jeżeli stracę kontrolę, nie muszę szukać odpowiedniego miejsca do lądowania awaryjnego. Samochód jest zdecydowanie bezpieczniejszy.
-Lila? Kim właściwie jest Vida?- pyta nagle blondynka. Zerkam na nią. Jest skupiona na drodze, chyba średnio ufa moim umiejętnościom kierowcy. Jest spięta, wyraźnie nad czymś się zastanawia.
-Sprecyzuj pytanie?- proszę. Odwracam od niej wzrok, w momencie, gdy ta wzdycha.
-Gdzie mieszka? Czym się zajmuje? Czy jest śmiertelnikiem?- podpowiada. Marszczę brwi.
-Mieszka w puszczy, zajmuje się domem i raczej jest, choć jej podopieczni już niekoniecznie- mówię. Przypominam sobie o fiolkach, schowanych w kieszeniach jeansów.- A co?
-Myślę… Myślę, że ona jest boginią- wypala.
-O.- Nie stać mnie na głębszą reakcję.- Czemu tak sądzisz?
-Coś mi mówi, że mam rację. Zastanów się. Mieszka w puszczy? Zupełnie sama? Nie zarabia, a jednak wychowuje dzieci?
-Jak tak na to spojrzeć…- przyznaję. Może Annabeth ma rację. Te dziwne mikstury, jej specyficzne zachowanie, jakby już wszystko widziała…
-Zastanawiam się tylko, którą boginią jest… – myśli na głos blondynka. Zaczyna uderzać paznokciami o udo.- Jej imię oznacza „życie”, więc pewnie coś z nim związane…
-Wiem!- mówię trochę zbyt głośno. Odwracam się w jej stronę! Kiedy Thanatos zabrał mnie na posiedzenie przedstawił mi obecne bóstwa, ale jednej bogini nie było. Coltike? Coltouke? Nie pamiętam, ale użył określenia, „kiedy przejmie kontrolę ziemia, która zabija”, a może „pochłania”? Nie wiem…- Myśli biegną mi jedna z a drugą.- W każdym razie to na pewno ona!
-Lila, patrz na drogę!- przywraca mnie Annabeth. Samochód podskakuje na jedynej dziurze w całej drodze. Znów skupiam wzrok na drodze.
Dlaczego Vida nie powiedziała mi, że jest boginią? Jak o tym pomyśleć, to nie pytałam jej o to. Dziwne, że sama na to nie wpadłam. Czy to możliwe, że dzięki niej mówiłam płynnie po portugalsku, nie zdając sobie z tego sprawy? Poza tym zgadzałoby się wtedy określenie „potomkini” dla tej dziewczyny, ukochanej jej syna. Gdyby moja poprzedniczka…
POPRZEDNICZKA!?
Chwila? Kiedy ten element wskoczył na swoje miejsce? Dlatego Vida się nie przyznała i dlatego tak bardzo chciała mi pomóc! Chciała naprawić swój błąd z przeszłości, nie chciała pozwolić umrzeć kolejnej potomkini.
Czyżbym powtarzała czyjeś błędy? Też odtrąciłam najbliższych i prawie umarłam… Prawie. Teraz żyję i wrócę do rodziny. Nie dam im możliwości na poświęcenie się dla mnie.
Uderza mnie fala gorąca. Wszystko jakby zwalnia. Nie teraz…
-Annabeth… Przejmij kierownicę.- Zatrzymuję samochód, ale nie wyłączam silnika. Zmuszam się, by zostać przytomną.
-Lila, co jest?- pyta. Jest gotowa działać. To dobrze.
-Śmierci chcą się ze mną zobaczyć. Zaraz stracę przytomność. Tu jest gaz, hamulec, sprzęgło…- pokazuję na kolejne padały- góra to prawo, a dół to lewo…- instruuję. Patrzy na mnie dużymi szarymi oczami.- Nie ma potrzeby budzić chłopaka.- Słyszę szum we wnętrz głowy.- Wysiadaj- rozkazuję i sama otwieram drzwi. Przechodzę chwiejne na jej stronę.- Ann, proszę. Nie marnujmy czasu.- Dziewczyna patrzy na mnie.
-Gaz, hamulec, sprzęgło? Tak?- pyta z rezygnacją i determinacją w oczach. Poprowadzi tę maszynę.- potakuję. Siadam na jej miejscu. Opieram głowę na zagłówku.
-Nie puszczaj sprzęgła, jeżeli stoisz lub wolno…
Moja świadomość znów ucieka w niebyt. Czego oni, na gacie Hadesa, znowu chcą?
Nareszcie! Pamięć powraca! Już usychałam z tęsknoty za nią. Nawet byłam gotowa, nasłać na ciebie armię moich karteczek… bylebyś napisała cd. Choć pewnie nie miałaś czasu
A teraz, Arion uspokajamy się, przewijamy stronę do góry i delektujemy się tekstem, a na zakończenie piszemy komentarz pełen ochów i achów.
Sorry, że w takim odstępie czasowym, ale czytałam czekając aż drożdże wyrosną ( nie wyrosły). Na początek dziekuję za dedykację, nie wiedziałam że moje komentarze pod Pamięcią są dla ciebie motywacją.
Czytając o tych lodach coś czułam, że potrąci ją samochód
Znalazłam w jednej wypowiedzi lekko pozmienniany szyk, przez który wypowiedź Percy’go brzmiała jakby syn Posejdona udawał Yodę, ale to tam nic, ginie we wspaniałości całokształtu.
Percy w Bazie… przeczuwam rozrubę:)