,,Świadomość”
Ten rozdział spróbuję napisać w narracji pierwszoosobowej. Byłabym wdzięczna, gdybyście ocenili, jak mi idzie pisanie w narracji 1 os. i wymienili wszystkie błędy jakie w niej popełnię (a będzie ich pewnie sporo :D)
P.S. Rozdziały będą się pojawiać pewnie rzadziej i będą krótsze(szkoła).
Arion
Percy
Ćwiczę. Będę lepszy, szybszy, zwinniejszy.
Przestaje na chwilę by odetchnąć i spojrzeć na manekina, trenując nie patrzyłem, ponieważ pot zalewał mi oczy, i chciałem umieć polegać na wszystkich zmysłach. Manekin ma przekrzywioną, powygniataną i porysowaną zbroję, z ramienia sterczy mu słoma, a głowa groteskowo opiera się o ramię lalki z uśmiechem nieudolnie wymalowanym na twarzy, hełm dawno spadł i sturlał się pod trybuny. We wejściu stała Hazel uważnie mi się przyglądając.
Uniosłem pytająco brew. Dziewczyna uśmiechnęła się i przerzuciła z reki do reki swoją szablę.
-Jacob, się pytał czy zamierzasz zniszczyć wszystkie manekiny. – powiedziała podchodząc do mnie.
– I co odpowiedziałaś? – spytałem. Hazel uśmiechnęła się szeroko.
– Że nie dam wam tej satysfakcji i ci pomogę – odpowiedziała z szerokim uśmiechem i zaatakowała manekina. ,, Biedny Zdzisiu, no bo ,ja się pytam, co on takiego strasznego zrobił, że służy za worek treningowy dzieci Wielkiej Trójki?!” Pomyślałem i chwyciłem do ręki Orkana.
– Obawiam się, że niewiele ci zostawiłem do roboty. – odpowiedziałem i wyminąwszy o centymetry głowę mojej przyjaciółki odciąłem całkowicie jego głowę.
– Biedny Zdzisiu – powiedziała Hazel udając bardzo zasmuconą, wypowiadając tym samym na głos moje myśli.
– Niech spoczywa w pokoju – powiedziałem grobowym tonem.
– Albo w salonie… – dobiegł nas za kolumn – wejścia kamienny głos Valdeza. Żałobny nastrój zniszczył głośny wybuch śmiechu całej naszej trójki.
– Ej, ja to chciałam powiedzieć! – wydusiła cała czerwona Hazel. Nie wiem co nas napadło, ale czy to ważne?
– Ja bym wolał piwnicę. – wysapałem miedzy kolejnymi salwami śmiechu.
– Piwnicę? – Spytał Leo łapiąc się za brzuch i zginają wpół. ,, A tego co napadło?” Pomyślałem głupkowato. Syn Hefajstosa, dalej się śmiejąc, upadł na ziemię i zaczął się, dosłownie, turlać po kamiennej posadzce areny. Ten widok jeszcze bardziej mnie rozśmieszył
– się mi tak rympsło,… chodziło mi… bardziej… o… kuchnie… O! Albo… o… spiżarnie…. pełną… pyszności- wydusiłem miedzy kolejnymi napadami ,, jeszcze większej głupawki” Reakcja przyjaciół przelała czarkę głupawicy. Zacząłem się podduszać ze śmiechu, chcąc nie skończyć jak Leo, cofnąłem się, by usiąść na trybunach, jednak nie wcelowałem i boleśnie, czego póki co nie poczułem, wpadłem na ławy. Opierając się plecami o tą najniżej zesunąłem się i usiadłem na podłodze. Po kilku sekundach, moje ciało odchylił się troszkę na prawo i jeszcze troszkę… Bach! Au… Nie wiedziałem, że ten kamień jest AŻ tak twardy. Po jakimś czasie, uspokoiliśmy się i tylko co jakąś minutę niekontrolowanie chichotaliśmy. Przestaliśmy się na wzajem rozmieszać. Na szczęście. Bo nie wiem ile jeszcze byśmy tak rechotali. Podniosłem się ciężko z ziemi i powiedziałem do przyjaciół, by poszli do domków i się nieco ogarnęli. Leo znowu był cały umorusany w jakiś olejach, a spodnie Hazel wskazywały, że była na przejażdżce na oklep na Arionie.
Z domku wziąłem ręcznik i poszedłem do łazienek, by odświeżyć się po treningu. Ledwo zdążyłem na obiad.
Zamówiłem; kurczaka, ryż z curry i sałatkę. Wrzuciłem prawie połowę posiłku do ognia. ,, Proszę o siłę… ojcze, Nike” pomyślałem. Dym zapachniał bryzą morską, lawendą, bazylią i nagrzanymi polami. Usiadłem do stołu i samotnie zacząłem jeść obiad. Spojrzałem na stół Ateny. Ten stół rozmawiał, ale zdawał się być jakiś przygaszony. Annabeth co jakiś czas marszczyła brwi i spoglądała z troską na swoje młodsze rodzeństwo.
-Cześć – usłyszałem przy swoim stole melodyjny, śpiewny, dziewczęcy głos. Drgnąłem. Spojrzałem na prawo skąd dochodził głos. Stała oparta o krawędź stołu i patrzyła na mnie nieco gniewnie, usta zacisnęła w cienką kreskę.
-Emm… Na prawdę przepraszam, powinienem dopilnować czy cię uwolnili – spojrzałem wymownie w błękitne niebo. – Nie zrobiłem tego, moja wina, zachowałem się jak ostatni drań. – Jej usta rozchyliły się w minimalnym uśmiechu.
-Fakt. Nic z tym nie zrobisz, jesteś herosem.– stwierdziła.
– A Leo? – spytałem – On jest bohaterem.
– Jest synem Hefajstosa. – stwierdziła jakby to wszystko wyjaśniało.
-Och… no wszystko jasne – powiedziałem zgryźliwie.
– Yhm..- mruknęła i podeszła do stołu przy którym stał Chejron, siedział pan D. i… takie osoby jak Kalipso.
Spojrzałem na lewo, na resztę stołów. I przechwyciłem uważne spojrzenie Piper. Serio, ta córka Afrodyty bywała w niektórych sytuacjach równie groźna jak moja dziewczyna. Czyli bardzo. Jej spojrzenia zdawało się prześwietlać ludzi i rejestrować każde zauroczenie, miłość, zakochanie czy zwykłe ,,podobanie się”. I zacząłem jeść, pamiętajcie: jedzenie jest dobre na wszystko. Ha! Właśnie odkryłem moje nowe motto… Ymh… Poprzednie brzmiało: ,, Cola, wypieki mamy, pizza, żelki jest lekarstwem, które przywróci do życia zmarłego”
Po posiłku Chejron zastukał kopytem w posadzkę i poczekał aż się uciszmy.
– Herosi! Dzisiaj nie będzie ostatnich zajęć, za to przedstawienie i później… – powiedział Chejron ale nie dokończył mu Pan D.
– …UCZTA, IMPREZA! – Wrzasną Dionizos a mu mu zawtórowaliśmy w radości- Ale dla was, cz-ka, do pewne,j cz-ka, godziny – po czym ugasił entuzjazm półbogów. Przez kantynę przebiegł szmer niezadowolenia ale i zdziwienia. Pan D. się upił
Właśnie… Panu D. skończyła się kara. A teraz idźcie do domków i na zajęcia.- dokończył zrezygnowany Chejron. Skiną na mnie i Annabeth. Podeszliśmy do niego, gdy wszyscy się rozeszli. Centaur bez słowa ruszył w stronę do Wielkiego Domu. Przeszliśmy przez nagrzane pola truskawek i łąki. Spojrzałem na Atenę Paterson mieniącą się na wzgórzu.
Weszliśmy do gabinetu Chejrona. Nauczyciel starannie zamkną drzwi i coś wymamrotał.
– Usiądźcie. – posłusznie usiedliśmy. Milczenie przeciągało się. W końcu stary centaur potarł nasadę nosa, machając nerwowo ogonem.
– Wiecie co to oznacza? Mieliście pewnie sny. To ma związek z waszą… podróżą- powiedział ponuro mój mentor.
– Tak- szepnęła Annabeth. Zbladła.
– Na szczęście jest to rzecz do której musicie się porządnie przygotować, macie czas… – próbował nas pocieszyć. Nieskutecznie.
– Do kiedy? – spytałem ponuro. Chejron zamyślił się.
– Będziecie musieli wyruszyć we wrześniu. Poprosić o pomoc Zapomnianych, albo Hekate. – Odetchnąłem w duchu z ulgą półtora miesiąca do misji… Chociaż tyle. Spojrzałem na córkę Ateny. Promienie słońca zaplątały się w jej jasne, lekko lokowane włosy. ,,Niedługo” zakradło się do moich myśli słowo, ostatni często to robiło- odbierało radość.
– Wyrocznia – rzuciła Annabeth. Chejron spojrzał na nią poważnie.
– Nie tym razem – powiedział ponuro Chejron.
– C-co?- Wykrztusiliśmy równocześnie, zdziwieni.
– Nie jest potrzebna.- wyjaśnił centaur, widząc nasze miny dodał – Już istnieje.
– Jak brzmi? – spytała Annabeth odzyskawszy rezon. Chejron zamkną oczy i wyrecytował:
Gdy świat szamotać zaczną niespokojne wichry historii.
Wszyscy zaczną się pobudzać.
Tylko niebo dalej do snu ciemnieć będzie i
od potęgi Chaosu uchroni.
dwójka zaszczyconych wzrokiem okrutnego,
pokona go swoim bytem zaklętym.
Wpierw jednak księgę nieznanego autora,
odczyta. I wyboru celu dokona.
To Dziwne Rzeczy rozwieje, jak i ich korzenie.
P.P.S. Wiem przepowiednia jest beznadziejna.
Ugh… Pisalam, ze jestrm zwolenniczka narracji pierwszoosobowej? Musisz jednak jeszcze pocwiczyc. Pamietaj o „ę” na koncu, bo „e” jest przy 3osobie. Troche dziwna konstrukcja zdan, ktora utrudniala czytanie… Nie mniej cwicz i czytaj swoje prace na glos, to pomaga. Powodzenia!
WEEEEENY! Czekam na wiecej!
mi jeszcze rzuciła się w oczy niespójność czasowa z początku, chociażby- ćwiczę, przestaję, a chwilę później stała, uniosłem itp potem jest już w przeszłym, ale pierwsze dwa akapity odstają od reszty, myślę, że wyłapałabyś to gdybyś po napisaniu całości przeczytała od początku jeszcze raz