Czejuuuu! Arion to dla Ciebie! Jedyna i niezastąpiona!
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Koniecznie skomentujcie, jak myślicie, że się to skończy (zacznie?)! Spokojnie jeszcze przed nami spory kawałek! Mam nadzieję, że zaraz znów się rozkręcę i będzie więcej rozdziałów 😉
Miłego czytania (i komentowania),
Saide
XIV
Jako dzieci mieliśmy obowiązkowy jeden dzień treningu z Thanatosem.
Mój jeden trening zamienił się w miesiące, a w końcu lata ćwiczeń z bogiem.
Wstawałam, co świt i kładłam się, gdy księżyc świecił już wysoko. Całe dnie. Czasem nawet tygodnie, ale wtedy wyjeżdżaliśmy, najczęściej w miejsca zupełnie niedostępne dla reszty świata.
A wystarczyłoby, że przychodziłabym tutaj. Nicość. Ciemność. Czekam na niego, tak jak czekałam pod jego gabinetem.
-Jesteś w końcu.- Jego głos nie zmienił się przez te wszystkie lata. Dalej jest chłodny i praktyczny.- Niektórzy zaczęli sądzić, że porzuciłaś misję po wydarzeniach na zamku.- Podnoszę głowę. Czarna szata nie ukryje przede mną jego „starczości”. Mam wrażenie, że jest jeszcze bardziej zgarbiony, niż ostatnio.
-Skoro wiecie o wydarzeniach na zamku, to powinniście być przekonani, że teraz nie odpuszczę.- Używam mnóstwo silnej woli, by mój głos był równie opanowany, jak boga.- Poza tym mogliście sami się skontaktować.
-Podaj swoją lokalizację.- Zmienia temat. Dlaczego sam nie przybył do mnie we snach? Czemu jestem dla niego niewidzialna?
-Jestem w bezpiecznym miejscu, niedługo będę kontynuować misję.- Kontroluję każde swoje słowo, by nie powiedzieć za dużo. By nie powiedzieć, że „będę mogła kontynuować”.
-Kolejna część zbroi znajduje się u pewnego bogatego jegomościa…
-Członka Zgromadzenia?- przerywam.
-Owszem. Dostaniesz jego dane w Bazie.- Czekam, aż będzie kontynuował, ale Thanatos milczy. Zawsze tak robił, gdy zachowywałam się niepoprawnie. Przerywał i zmuszał mnie do dopytywania się. W ten sposób pokazywał, że to ja jestem niżej.
-Dlaczego tam?- pytam i pochylam głowę.
-Bo hełm jest na Alasce i transport tam dostaniesz w Bazie.- Jestem pewna, że słyszałam w jego głosie satysfakcję, że mnie zmusił do pokazania niewiedzy.
A więc to koniec. Tyle z przekazania moich priorytetów. Nie.
-Nie chcę, by śmierci wchodziły mi do głowy- mówię z siłą, którą zbierałam od chwili, gdy wiedziałam, że się teraz spotkamy.
-Myślę, że Rada przemyśli twoją prośbę…
-Nie, to żądanie. I nie ma nic do przemyślenia. To mój warunek.- Powiedziałam to. Czuję, jak moje serce wali w oczekiwaniu.
-Kolejne lekcje będą się odbywać tutaj,- powstrzymuję westchnienie ulgi- ale będą wyglądały jak próby.
I nic. Rozmywa się. Wypuszczam wstrzymywane powietrze. I otwieram oczy.
**
Wciskam przycisk PLAY i z magnetofonu wydobywają się pierwsze dźwięki, a El zaczyna swój taniec. Porusza się powoli, z precyzją, ale płynnie i delikatnie. Kończy się wstęp do piosenki i wszystko przyśpiesza. Nagle pojawia się głos Char, a jej bliźniaczka rusza z właściwą historią. Patrzę i słucham. Kubek z herbatą ziołową jest kilka centymetrów od moich ust, ale nie mogę się poruszyć. Dziewczynki mają około sześciu lat, a tworzą prawdziwe piękno. Czuję wiarę, siłę i wygrywające każdą potyczkę szczęście. Widzę i dotykam prawdziwej historii o bólu, radości, śmierci i życiu. Pochłaniam występ o miłości.
Wszystko kończy się po czterech minutach. Biję brawo po wybrzmieniu ostatnich dźwięków muzyki.
-I jak?- pytają dziewczynki jednocześnie.
-Cudowne. Obie jesteście niesamowite!- zapewniam i uśmiecham się do nich szeroko.- Kiedy występujecie?
Dziewczynki od miesięcy przygotowywały się do konkursu Młodych Talentów. Coroczna impreza jest dla wszystkich, którzy mieszczą się w przedziale wiekowym: sześć- osiemnaście.
-W ten weekend.- Czyli po jutrze. Kiwam głową.
**
-Vida?- zaczynam niepewnie. Drewniany stół jest nagle bardzo interesujący. Uważa się, że drzewo jest symbolem kosmosu…
-Kim jest Sally?- pyta kobieta znad garnka z sosem. Pytanie dezorientuje mnie. Podnoszę szybko głowę. Vida patrzy na mnie ciepłym wzrokiem.- Nie chcę być wścibska, po prostu… Kiedy Cię znalazłam, powiedziałaś do mnie „Sally”- wyjaśnia dostrzegając moje zaskoczenie.
-Sally…- Nie wiem, jak ją nazwać.- Sally zajmowała się mną- wykrztuszam w końcu. Znów uderzają mnie słowa, które wyrzuciłam opiekunce. Nie chcę pozwolić oddechowi przyśpieszyć.
-Pokłóciłyście się?- dopytuje brunetka.
„Nie jesteś i nigdy nie będziesz moją matką!”
-Można tak powiedzieć.- Czekam chwilę.- Mówiłam coś jeszcze?
-Nie… tylko przepraszałaś.- Serio? Musiałam być wycieńczona…- Myślę, że powinnaś powiedzieć jej to, co mnie.
-Nie rozumiesz, to… nie takie proste…- mówię i pochylam głowę.
-To mi wyjaśnij.- Jak ty nic nie rozumiesz. Nie mogę tak po prostu powiedzieć Ci o swoich problemach. Świat tak nie działa.
-Wierz mi, wielu przed tobą tutaj było.- Nie mogę. To moja wojna, nie mogę jej w to wciągać.- Wiele przeżyłam i trochę życie poznałam…- Milczę.- Byłaś w tragicznym stanie, gdy cię znalazłam. Wielu nie przeżyłoby więcej niż kilka minut. – Dlaczego ten temat w ogóle wypłynął? – Możesz myśleć, jak naprawdę wielu, że to tylko twoja bitwa, ale nie znam nikogo, kto rzeczywiście byłby sam. – Nic o mnie nie wiesz. Nie zrozumiesz mojego świata. – Wierzę, że jesteś bardzo silna, ale jeżeli chcesz komuś pomóc, a wiem, że chcesz, musisz pogodzić się ze swoimi demonami.
-Spokojnie, pokonam swoje trudności i pomogę, komu trzeba- zdobywam się na odpowiedź. Słyszę swój ton. Jest oschły i rzeczowy. Mówię to, co chce usłyszeć. Mówię to, co każdemu psychologowi.
-Nie chodzi o to, by wygrać. Musisz zrozumieć, że te demony są twoją siłą. To one sprawiają, że…
-Co ty możesz wiedzieć?!- Tracę kontrolę.- Żyjesz w tym swoim domku w środku niczego i próbujesz naprawić coś, co ja od lat codziennie próbuję utrzymać przy życiu i jednocześnie zabijam!
-Czym jest to „coś”?- To pytanie mnie unieruchamia. Wpatruję się w nią. Dyszę, chcę wyjść, ale nie mogę się poruszyć. Vida patrzy na mnie wzrokiem, którego wcześniej nie znałam. Patrzy na mnie ze zrozumieniem i… i nadzieją.- Tym czymś, jesteś ty sama. Uciekłaś. Uciekłaś od kogoś, kto jest dla ciebie ważny.- Jej głos jest taki spokojny, taki przyjazny i tak bardzo pragnący zrozumieć.- Może od Sally albo od kogoś innego, nie wiem. Ale wiem, że nie chcesz umrzeć. Dlatego nie rozumiem, czemu…
Trawa. Tylko ją widzę. Czuję palące łzy na moich policzkach. Jak one się tam znalazły? Dlaczego znów parzą moją skórę? Wbiegam w dżunglę. Idę przed siebie. Chcę opanować oddech, ale nie jestem w stanie. Chcę opanować drżenie rąk, ale nie jestem w stanie. Chcę opanować szloch, ale nie jestem w stanie. Chcę opanować własne życie, ale nie jestem w stanie.
Vida tego nie zrozumie. Tu nie chodzi o mnie, już dawno przestało chodzić o mnie.
Pisk.
Miecz błyskawicznie znajduje się w mojej ręce. Wtedy to słyszę. Wrzask i ryk jednocześnie. Odwracam się i w ostatnie chwili się uchylam. Dostrzegam tylko żółto czarne cielsko, które znów przystępuje do ataku. A to co? Pantera? Wielkie pazury przejeżdżają po moim ramieniu. Krzyk więźże mi w gardle, a miecz ląduje na ziemi. Szlag! Muszę zrobić z niego jakiś użytek! Kolejny atak. Czemu ona musi być tak szybka? Skacze w moją stronę. Przewrotem unikam jej pyska i dopadam miecza. Ledwo się odwracam już widzę tylko dwa kolory. Unoszę miecz przed siebie i w tej samej chwili słyszę strzał. Ptaki z wrzaskiem zrywają się z drzew, a ciężkie cielsko kociska nabija się na mój miecz, przygniatając mnie.
Już wiem, czemu Thanatos pokazuje się niektórym ze złotymi oczami. To kolor zaczerpnięty od śmiertelnie niebezpiecznego, szybkiego i precyzyjnego zwierzęcia, jakim jest pantera.
Jej pysk leży tuż koło mojej głowy. Zrzucam ją z siebie ze stęknięciem. Słyszę odgłos butów zanim dostrzegam ich właściciela. Zrywam się z ziemi i wyrywam broń ze zwierzęcia. Jestem gotowa zobaczyć kogoś ze Zgromadzenia. Ale wtedy czemu zabijaliby swojego sojusznika w zabiciu mnie?
Patrzę na chłopaka trochę starszego ode mnie. Ma ciemne włosy z pofarbowanymi końcówkami na blond. Dostrzegam kilkudniowy zarost. Patrzę na jego oczy. Są ciemne, ale błyszczą. Adrenalina. Ubrany jest w bojówki i koszulkę na krótki rękaw z motywem z komiksów.
-Mogłeś odstrzelić mi głowę!- skarżę się. Ma porządny rewolwer. Phyton.
-Ale nie odstrzeliłem, prawda?- Punkt dla niego.
– Co robisz, na gacie Hadesa, w środku dżungli?
-A ty?
-Pierwsza zapytałam!
-Dobra. Odwiedzam rodzinę.- Prycham. Chowam miecz. Swoją drogą, co chciałam nim zdziałać? Skoro Zgromadzeni to ludzie, to nie mogłabym ich zranić. Chyba, że wbiłabym po prostu długopis w kogoś oko.- No? Teraz ty.
-Potrzebowałam zaczerpnąć powietrza- odpowiadam i próbuję spojrzeć na ramię. Rękaw mam postrzępiony i poplamiony krwią.
-Yhy… I dlatego wybrałaś się do dżungli?- niedowierza.
-Ta. Musiałam odetchnąć.- Rana nie jest głęboka, chyba nawet blizny nie będzie. Bez przesady, trzy kreski będą już zawsze, ale w końcu ściemnieje.
-Chodź, moja mama to opatrzy, zna się na tym- mówi. Podnoszę na niego wzrok.
-Jesteś synem Vidy?- pytam. Przyglądam mu się uważniej. Nie przypomina swojej matki. Ma w sobie jednak coś podobnego. Podobny sposób bycia. Spokojny, szczęśliwy, ale trochę bardziej ludzki. Widzę lekkie wory pod oczami i skórę sprószoną potem. Z pewnością trochę już idzie.
-Ta. Poznałaś już ją?- Kiwam głową. – Próbowała Cię zrozumieć, co?- Milczę, bo nie chcę pokazać swojego zaskoczenia.
-Chodź. Aż tyle powietrza nie potrzebuję, by zostać tu na noc.- Powoli ruszam w drogę powrotną. Pozwalam, by mnie dogonił.- Trochę miałyśmy inne zdanie- wyjaśniam.
-Nie przejmuj się. Nie jesteś pierwsza, ale na pewno jedną z nielicznych, którzy nie chcą pseudopsychologicznych sesji.- Parskam śmiechem. Trafnie to ujął.- Ale chyba pierwsza poszłaś w dżunglę, jak chciałaś się bronić?
-Ej, panowałam nad sytuacją- stwierdzam, już wiedząc , że nie miałam szans. Muszę dodać do mojego długopisu trochę srebra, żelaza lub czegokolwiek na zwykłe istoty.
-Tak czy siak, trenowałaś gdzieś? Bo całkiem zgrabnie go unikałaś.
-Go?
-Jaguara.- Oj. No cóż, pantera i jaguar są całkiem podobne.- A co myślałaś?
-W szkole zadbano bym znała podstawy samoobrony.- I rozszerzony zakres, i pełen zakres atakowania.
-A gdzie się uczyłaś?
-W prywatnej szkole koło Las Vegas- odpowiadam zgodnie z formułką i w sumie prawdą.
-Do tego płynnie mówisz po Portugalsku, elitarna ta twoja szkoła- stwierdza z podziwem i sarkazmem.
Chwila. Mówię po portugalsku? W życiu nie uczyłam się portugalskiego. Ba, nigdy nie byłam w Portugalii. Jakim cudem mówię w tym języku, jak nawet go nie słyszałam? Dzieje się coś dziwnego.
Thanatos nie może mnie namierzyć, mówię po portugalsku, jakieś dwa, trzy dni temu byłam prawie martwa, a teraz idę ramię w ramię z chłopakiem, z którym zabiliśmy jaguara. Coś jest nie tak. A właściwie wszystko jest za dobrze.
-Kim właściwie jest twoja mama? Znachorką czy coś takiego?- pytam niby od niechcenia.
-Chyba tak to można nazwać. Ratuje ludzi, głównie dzieci, ale i dorosłych. Większość wraca do życia w mieście, do rodzin. Niektórzy jednak, jak ja czy Malcolm, czy dziewczynki, zostają na stałe. Stają się jej dziećmi.
-To dlatego wszyscy różnicie się od Vidy!- myślę na głos, gdy elementy układanki powoli się łączą.
-Dokładnie . Malcolm mieszka tu jakieś sześć lat, a dziewczynki chyba pięć…- zamyśla się.
-Jakich ziół twoja mama używa?- pytam. Muszę wiedzieć, czy rzeczywiście dodaje nektaru.
-Różnych, raczej mało powszechnych i dosyć specyficznych- opisuje. Napój bogów wpasowałby się w ten opis.- Niektórzy twierdzili, że są nie z tego świata…- W co on ze mną pogrywa…? Wyciągam długopis. Zaczynam obracać go w palcach. Zerka na pisak. Zdejmuję zatyczkę. W mojej ręce pojawia się miecz. Dalej nim kręcę, miecz mija jego ramię o milimetry, odsunął się. Widzi go. Nie zareagowałby, gdyby był normalny. Jest herosem?
-Widzisz go- mówię. Ukrywam zaskoczenie.- Kim byli twoi rodzice?
-Nie wiem! Vida mnie wychowała…- Nie wydaje się być zaskoczony. Jak wiele osób spotkał, takich jak my?- Miałem cztery lata, gdy moich najbliższych zabiło trzęsienie ziemi. Przeżyłem tylko ja, choć gdyby Vida mnie nie znalazła, pewnie też bym umarł.- Lekko spuszcza wzrok. – Nie możesz mieć pretensji do niej o to, że chciała cię zrozumieć. Kilka lat temu straciła syna. Jedyne dziecko, które pochodziło z jej łona. Był dziesięć lat starszy ode mnie. I miał zdolności, jak ja czy ty. To on pomógł mi opanować zdolność. Miał kochającą dziewczynę i rodzinę. Uwielbiał podróże. Pokazywał mi na mapach, gdzie kiedyś pojedzie…- Prycha.- Obiecał mi pamiątki. Miał szesnaście lat, gdy wszystko zaczęło się walić. Jego dziewczyna porzuciła go. Podobno miała niezwykle ważne zadanie, niezwykle niebezpieczne. Oczywiście Danny nie chciał jej puścić. Ruszył za nią w podróż. Najdłuższą i najdalszą w swoim życiu. Zjeździł pół świata i w końcu ją znalazł. Półmartwą. W sumie była bardziej martwa niż żywa. Ukrył się z nią i pielęgnował. Nie patrzył na to, że sam się wykańcza. Odpierał ataki wrogów, zbijał gorączkę. W końcu się obudziła, dokładnie w momencie jego śmierci. Źli ludzie dotarli do niego. Jego jedyna szansą była ucieczka, ale bez niej by tego nie zrobił. Zabili go, ale jej udało się uciec.- Zatrzymuje się na chwilę. – Wróciła do mamy. Opowiedziała jej wszystko. Powiedziała, że jej syn był najwspanialszym mężczyzną na ziemi, że nie chodzi po niej nikt taki. Vida nie zrozumiała. Nie wiedziała, o co chodzi. Tej samej nocy ukochana mojego brata przebiła się sztyletem i skoczyła z dachu, by połączyć się z Danny’m. Mama się obwiniała, w sumie chyba nadal obwinia.
-Nic nie mogła zrobić- stwierdzam.
-Wiem, ale do niej to nie dociera. Postawiła sobie za cel, by pomagać ludziom. Pragnie ich zrozumieć, by mieć pewność, że nikt nie umrze, bo ona nie wiedziała, co robić, nie rozumiała, dlaczego?
Wchodzimy na znajomą polanę. Widzę piętrowy dom. Ostrzegam w jednej z okiennic na piętrze ruch. Męska sylwetka wślizguje się do pokoju. Malcolm. Słyszę muzykę z pokoju obok. Dziewczynki pewnie ćwiczą. W końcu dostrzegam Vidę, stojącą w drzwiach. Jest zgarbiona, a jej postawa nie tryska energią.
-Vida, ja…- zaczynam.- Przepraszam…
-To nic. Zapomnijmy o tym, ale…- Podnosi na mnie pewny i zdeterminowany wzrok.- Jeżeli uciekasz, bo chcesz chronić innych, to tak naprawdę zabijasz siebie i ich.- Kiwam głową i robię, co mogę, by utrzymać łzy na miejscu. – Aaron! Kochany! Nareszcie, poznałeś już widzę Lilę? Przyjechałeś w samą porę, niedługo dziewczynki mają wystę…- Wybucha śmiechem.- Ale ty właśnie dlatego przyjechałeś!
Znów widzę tę samą pełną życia kobietę. W sumie nie ważne, czy ma jakiej moce. Może używać, czego chce. Pomaga ludziom. A to samo w sobie jest piękne. Dzięki temu ona jest piękna. Mimo zmarszczek i ciężkiego bagażu doświadczeń, jest piękna. Jak Sally. Nic dziwnego, że je pomyliłam. Mają podobną energię. Jedną już przeprosiłam, zostaje jeszcze jedna.
Poza tym ma rację. Nie mogę porzucać najbliższych. Jeżeli chcę ich chronić, muszę być obok.
Wracam do gry.
Sorry! Ten rozdzial pojawi sie drugi raz! Zrozumiec to ten sam rozdzial, ktory minimalnie poprawilam! Sorry!
No i co ja mam pisać? ;D
1) Wieeelkie dzięki za dedykacje, serio, tak miło mi się zrobiło w te pochmurne dni.
2) Dłuższy komentarz pod rozdziałem 0.2 ,,Pamięci”