Jest to ostatnia część w te wakacje i następna pojawi się zapewne w połowie września czy coś koło tego. Dedykacja leci do… Saide, za to, że zawsze mogę liczyć na twoją opinię, i dla Annabeth24 za rady. (Inna rzecz czy uda mi się do nich zastosować ;D)
Arion
-,, Cześć, Mroczny. Jak tam bok i skrzydło?”-Pomyślał syn Posejdona stojąc na brzegu oceanu. Zimna woda obmywała jego gołe stopy. Jeszcze godzinę temu Atlantyk byłby tak lodowaty, że Percy nie zamoczyłby w nim paznokcia najmniejszego palca u lewej nogi. Teraz woda już się nieco nagrzała, bowiem przedpołudnie było gorące.
-,,O, heja szefie. Fajnie, że zapytałeś, tak spokojnie było na obozie bez ciebie. No, już wszystko ok. Gdzie cię dostarczyć? Kilometr za donata, Przy trasach dłuższych niż sto kilometrów doliczam sobie nockę w pięciogwiazdkowym hotelu dla pegazów z jedzeniem, telewizorem i spa za free.”
-,, Nie gadaj tylko przylatuj. Dostaniesz donata. W ogóle od kiedy jesteś taki interesowny, co?”
-,, Już lecę. Dla ciebie szefie, zostanę przy donatach. Nadal mi kilka wisisz za uratowanie twojego półboskiego tyłka.”
-,, Podlecimy do cukierni. Kupię ci.”
-Ok. Już cię widzę. Nie zimno ci w te miękkie kopytka, szefie?”
-,, Nie”
-,, To jeszcze będzię. Po tym jak Chejron musiał mi wygolić kawałek śerści by założyć szwy przy każdym szybszym galopie (latać nie mogłem) było zimno jak niewiem co. Współczyje ci, szefie.”
-,, Dzięki, ale nie trzeba, zresztą mówiłeś już to.”
-,, Hmm… możliwe. Wskakuj szefie.”.
Percy pospiesznie założył buty i wskoczył zwinnie na pegaza.
-,, To gdzie?”- Spytał Mroczny.
– ,, Muszę trafić na Grand Central. Ale nie za bardzo możemy tak paradować po ulicach,… czy raczej nad nimi. Nie opodal jest nie duży park. Może tam?”
-,, Ty jesteś szefem,… szefie.”-powiedział w myślach pegaz i wzbił się w powietrze. Syn Posejdona spoglądał na mijane okolice skąpane w przedpołudniowym słońcu. Lasy i pola wzajemnie się przeplatały, tworząc kolorową mozaikę. Brunet odetchną głęboko czystym powietrzem. Mimo irracjonalnego leku wysokości związanego z z jego ojcem i wujem nie mógł nie podziwiać pięknych widoków. Pola, łąki i lasy tworzyły kolorową mozaikę skąpaną w letnim słońcu, a w oddali, na drugim krańcu wyspy majaczył się zarys metropolii. Po półgodzinie spokojnego lotu szybowali już nad pierwszymi niskimi, szarymi blokowiskami. Po kolejnych dwudziestu czy trzydziestu minutach kołowali nad niewielkim parkiem koło Grand Central. Ani półbóg ani jego wierzchowiec nie znaleźli w tej oazie zieleni ani jednego śmiertelnika który mógłby ich ujrzeć.
– Pusto tu jakoś- mrukną Percy.
,, Nie wyczuwam nic podejrzanego szefie.” Zameldował pegaz herosowi.
– ,,O jest cukiernia kupię ci te donaty.”-stwierdził syn Posejdona jednocześnie zastanawiając się dlaczego Brytan Park jest taki wymarły. Biblioteka, która się w nim mieściła zdawała się być zamknięta na cztery spusty. ,, To naprawdę dziwne.”-pomyślał. Nagle usłyszał warkot, silnika i czyjeś pokrzykiwania. Ze zdwojoną czujnością zeskoczył z Mrocznego i ruszył w stronę ulicy bawiąc się Orkanem schowanym w kieszeni. Nagle zobaczył coś co by wyjaśniało brak ludzi w parku. Przy głównym wejściu alejka była rozkopana i ogrodzona taśmą, a wokoło kręcili się robotnicy wymieniający kostkę w parkowym chodniku. ,, Gdy parkowe dróżki pokrywał lód lub przychodziły roztopy chodzenie po nich równało się z samobójstwem lub przynajmniej połamaniem którejś kończyny. Było o tym naprawdę głośno.” Przypomniał sobie chłopak. Odetchną z ulga, ale nadal pozostawał czujny. Przemkną chyłkiem bocznym wejściem.
Syn Posejdona przeszedł pustą piątą aleję i skręcił w trzydziestą czwartą wschodnią. Czujne się rozejrzał. To tutaj, pod Empire State Building miał się spotkać z przyjaciółmi. Nikogo nie zobaczył. Wzruszył więc ramionami i zaczął okrążać potężną budowlę. Spotkał ich na kolejjnym skrzyżowaniu. Stali na rogu szustej alei i wpatrywali się w niego. Percy uśmiechną się szeroko i pomachał im. Podeszli do niego.
-Cześć!-przywitał się.
-Hejka.
-Siemka.
-Cześć.
Annabeth uśmiechała się tylko, odwzajemnił jej ciepły uśmiech.
-To gdzie idziemy?-spytał Frank. W Nowym Jorku był pierwszy raz i nie znał miasta. W sumie najlepiej znał je Percy a zaraz po nim jego dziewczyna.
-Hmm… Central Park? Możemy pojechać metrem, bo to z pół godziny na piechotę.- Spojrzał na sznurek samochodów na skrzyżowani i dodał.- A samochodem to pewnie jeszcze dłużej.-Piper parsknęła śmiechem.
-Mamy czas. Jest która? Dwunasta?-powiedziała Hazel. Gdy tylko mogła unikała podziemi, choć jako córka Plutona powinna się ww nich lubić, jednak chwile które spędziła pod ziemią nie były miłe. Zresztą reszta załogi Argo II też nieprzyjemnie wspomina te miejsce.
-Dokładnie wpół do-uściślił Syn Posejdona, spojrzawszy na zegarek-tarczę.
-Czyli idziemy?- chciała się upewnić córka Ateny.-No dobra dojdziemy tam w największy skwar i co?-dopytywałą się Blondynka.
-Później się pomyśli -zbagetlizował Jason.
Szli tak ulicami Nowego Jorku wesoło rozmawiając o wszystkim i o niczym. Clarisse złamała nos Chrisowi gdy chcieli się pocałować. Jake od Hefajstosa podpalił siatkę na boisku do siatkówki. Michael od Aresa wygniótł zniszczył Austinowi od Apolla jego puzon, poźniej biedaczek przez trzy dni rymował lub wydawał dźwięki jak zniszczony instrument. Tyler nowy augur rzymian dostał ostrzerzenie we śnie, że nie powinien rozpruwać pluszowych pand ponieważ obudzi się kiedyś jako jedna z nich. był to żart oczywiście zrobiony przez potomków Somnusa.
Przyjaciele weszli do parku. Kręciło się tu trochę nastolatków, studentów, babć i bać z wnuczkami, spotkali nawet jedną wycieczkę z jakiejś koloni. Hazel zmarszczyła nos.
– Trochę tu ludzi.- Percy zaśmiał się.
– O nie, dziś park wręcz świeci pustkami. W święto dziękczynienia to niema źdźbła trawy które nie byłoby przydeptane przez świętującego człowieka.
-Znajdźmy jakiś cichy zakątek.-zaproponował syn Jupitera.
-Znam takie jedno miejsce. Chodzcie- powiedziała Annabeth i poszła przed siebie w stronę nieco dzikszej części parku.
Przedarli się przez jakieś krzaki i aż im zaparło dech w piersiach. Znaleźli się na niewielkiej polance o wymiarach pięc metrów na pięć otoczonej krzakami. Po lewej rósł rozłożysty dąb, zaś po lewej krzaki były krzakami agrestu.
-Mniam!-zakrzykneła Hazel i podeszła do owoców by klka zjeść. Percy podszedł do blondynki, cmokną ją w policzek i szepną:
-Jesteś wspaniała.- Córka Ateny uśmiechneła się.
Półbogowie rozłóżyli koc i rożne smakołoki które wzieli ze sobą. Rozsiedli się.
-Percy?-zagadneła półboga Piper.
-Hm?
-Co tam porabiałeś? Nie było cię na obozach…-spytała zabarwiając swój głos czaromową. Czuła, że to trochę nie fair wobec przyjaciela, wiedziała jednak też, że prędzej czy poźniej padnie to pytanie i chciała by syn Posejdona miał to za sobą. Annabeth posłała jej wdzieczne spojrzenie. Mina chłopaka zrzedła, odłożył jabłko ktre nadgryzł i zaczą opowiadać. Zielonomorskie oczy stały się nieobecne.
-Wracałem do domu z zakoończenia roku…. tyle, że nasze mieszkanie właśnie przestawało istnieć. Zawaliła się cześć budynku, akurat ta. Podbiegłem do walocej się kamienicy. Instynktownie. Nie zdążyłem wymanewrować. Ujrzałem nawet potrzaskane zdjęcie ze ślubu mamy i Paula…. Bach a poźniej na prawie miesiąc ciemość. Ha… Zaadoptowano mnie! Na ile? Dwa miesiące! Mieszkają w Mountaku byli przyjaciółmi mojej matki. Nawet nie wiedziałem.-Zapadłą cisza która się ciągneła, wieć herosi podskoczyli przerażeni gdy odezwał się znajomy głos.
-No, no aquamanie. Jak w kryminle.
-Valdez!-zakrzykneli pozosstała siódemka herosów. Zaczeli mówić przez siebie:
– Zabiję cię!
– Posiekam na kawałeczki.
– Zadżgam!
– Uduszę!
– Przestrzlę na sitko!
– Ukatrupię!
-Hola, Hola! Szanuję swój tyłek!-zaoponował syn Hefajstosa.
-Leo! Tak smutno było bez ciebie!- powiedział Jason. Wszycy odraz u stali się weselszy.
– No chłopie. Jeśli bedziemy chcieli cię zabić…. -tu Percy uśmiecną sie szeroko- A będziemy chcieli. To musimy się bardziej postarać poczym dał kuśtańca w bok.
-Auć!-mrukną Leo. Po chwili przed nim ustawiła się kolejka z sześci potężnych herosów chcocych się na nim zemścić za jego śmierć i roczne zniknięcie.-O nie! Oczczędzicie mnie-udał, paniczne pżerażenie, niestety, efekt psuł szeroki uśmiech,
-Nie masz na co liczyć.-pogroziła Piper po czym popchneła go lekko na drzewo przed którym stał.
~*~
-A teraz opowiadaj. – zarządał Frank gdy siódemka herosów usiadła w komplecie przy kocu. Percy podejrzewał dlaczego Leona nie było tak długo jednak nic nie mówił.
-Emm… no wiec Feustus… Tak jest teraz w obozie i odpoczywa. No więc mój kochany smoczek wstrzykną mi lekarstwo lekarza-Skrzywił się.- I ocknąłem się szybując. Nieprztomny byłem…. Trzy dni. Za pomocą nawigaciji Odyseusza trafiłem na wyspę i zabrałem z tamtąd… przyjaciółkę-Zarumienił się mówić to. Piper unosła brew- i… się zgubiliśmy! W końcu gdy zobaczyliśmy ląd była to Nowa Zelandia. Naprawiłęm tam Festusa. Stworzyłem nową nawigację i poleciałem do domu. Lecąc do obozu zobaczyłem was więc poprosiłem Festusa by mnie tu zostawił. No, od czasu do czasu coś nas atakowało, ale Feustus to poprostu spalał.-Zakończył historię. Jego oczy skrzyrzyły się wesoło.
– Hmm…-mrukneła Piper
-Em, no Kalipso poleciała z Feustusem do obozu.-dodał. Zobaczył, że Percy zesztywniał gdy usłyszał imię dziewczyny.
Sieedzieli tak i dowpicikowali. Owoce które przynieśli zostały dawno zjedzone. Wszysscy byli szęśliwi, byli razem, nie prześladowani przez widmo wojny. Hazel wcześniej rzuciłą ochronę, tak, że potwory ich nie wyczuwały.
-Zgłodniałem.-powiedział nagle Frank.
-Ja też- zafturował mu Percy. Nagle wszcyscy wybuchneli śmiechem.
-Kurczę już czwarta dochodzi.-powiedziała Annabeth sparwdziwszy godzinę na swoim zegarku.
-Chodźmy zjeść obiad. Stawiam.-Powiedziiała Piper podnosząc się.
-Okej. A gdzie? Mam ochotę na pizzę. -powiedział Jason skłądając koc.
– Znam fajną włoską knajpkę-powiedział Percy. Już mieli wychodzić z kryjóki gdy zobaczyli mgięłkę inforynu a w niej zmartwioną twarz Chejrona. Dobry nastrój prysł jak bańka mydlana.
-Wybaczcie, że wam przeszkadzam ale sprawa jest ważna. Clarisse poszła z Chrisem na obchód granicy obozu. Podsłuchali pewną rozmowę potworów. Zauważyły ich. To były naprawdę potężne potwory, nie spotkałem takich, zraniły ich, okazało się, że były jadowite….
– Och.-wyrwało się Annabeth
-…Gdybyście mogli przyjechać na obóz jak najszybciej.
Herosi jeszcze bardziej zmarkotnieli. Potwór który zaatakował córkę Aresa musiał być naprawdę potężny, w końcu LaRue była świetną wojowniczką.
Percy zamkną oczy i skupił się.
-,, Hmm… Mroczny? Mógłbyś mnie podrzucić do obozu i jeszcze Annabeht i Leona?”
-,, Jasne szefie”
Jason zagwizdał. W oddali zagrzmiało.
Hazel również zagwizdała i pomyślała o Arionie.
Po chwili wszystkie wierzchowce wylądowały przed nimi. Frank zamienił się w jastrzębia.
~*~
Cała wielka siódemka zatrzymałą się pod Sosną Thali nieopodal nieruchomej Ateny Paterson.
Frank zamienił się z powrotem w człowieka, a Leo niezdarnie zsuną się z grzbietu Gwidona. Reszta pozostała na swoich wierzchowcach. Na razie chyba żaden przeciętny obozowicz nie wiedział co się stało.
-Chodźmy do Wielkiego Domu.-powiedziała córka Ateny i zgrabnie zeskoczyła ze swojego pegaza-Szarlotki. Pozostali poszli w jej ślady. Mieli ponure miny. Ruszyli w dół zbocza. Obóz na pierwszy rzut oka nic się nie zmienił, nie licząc oczywiście posągu Ateny. Uważniejszy obserwator zauważyłby jeszcze jeden domek dla rzymian na wymianie czy nowe posągi bogów na polance przed domkami.
Weszli do salonu w Wielkim Domu po drodze spotkali innych, zaniepokojonych grupowych. Skierowali się więc do sali rekreacyjnej. Pod scianą stały smutne dzieci wojny. Zaś przy stole stał Chejron i rozmawiał ze znudzonym Dionizosem. Na stole nie było chipsów jak to zazwyczaj było w czasie narad grupowych, za to u szcytu stołu stał sztandar domku Aresa obszyty na brzegach czarna nicią.
Gdy wszyscy grupowi zebrali się Chejron zastukał kopytem i oświadczył:
– Jak wiecie wczoraj rano do obozu przybyli ciężko ranni Chris Roguez i Clarisse LaRue. Chris jest nadal nie przytomny, niestety…. niestety Clarisse LaRue córka Aresa, grupowa domku numer 5, zabójczyni drakona, jedna z najlepszych wojowników wśród półbogów nie żyje…
Cisza która zapadła po tych słowach była nienaturalna.
Dedykacja! O jajkuuu! Skomentowałabym wcześniej, ale na Obozie traciłam zasięg… Poza tym lepiej dmuchać na zimne.
Fajny rozdział, ale chyba… za szybki? Ogrom dialogów, który przykrył uczucia lub/i opisy. Czy Leo się zmienił? Czy Percy przyzwyczaił się do Jasona w okularach, a może syn Jupitera porzucił je na rzecz soczewek? A syn Posejdona jaki wyczuwał zapach, gdy dotarł do parku? Czy trzymał Ann za rękę, a może z błyskiem w oku zerkał na nią? Troszkę mało w porównaniu z poprzednim rozdziałem, gdzie zawarłaś wszystko, co potrzebne do stworzenia świetnego rozdziału. Nie mniej jest ciekawie, a dziwna niepewność rozpiera mi klatkę piersiową! Zabiłaś Clarisse… Oby się o tym nie dowiedziały dzieci Aresa, bo możesz mieć kłopoty… Nie mniej, super! Pisz więcej i wyczerpuj temat, chyba że masz zamiar wytłumaczyć to później. Czekam na więcej! WEEEENY!!!!