Myślę, że w poprzedniej wersji zgubiłam wątek dla którego to napisałam. Więc proszę wyrzucie pierwszą wersję z pamięci.
Obserwowałam okolice naszego obozowiska od godziny. Wszędzie było cicho i spokojnie, tylko czasem jakiś zwierz przemkną chyłkiem na granicy mojej widoczność. Mijały minuty a las wokół naszego obozowiska nie zmieniał się. Choć nazwanie naszego miejsca odpoczynku obozem było nieco zbyt huczne. Przypomniałam sobie wielkie polany wypełnione niemal po brzegi srebrnymi jedno-dwu osobowymi namiotami. W centrum namiotów ustawionych w koło płonęło ognisko i stał dumnie duży namiot utkany jakby z księżycowego blasku. Potrząsnęłam głową by odrzucić wspomnienia. Zła na siebie, że pozwoliłam bym straciła koncentracje. Po upływie kolejnej godziny zeszłam z drzewa by obudzić kolejną wartowniczkę. Laelia -najstarszą po mnie z Łowczyń, czy raczej tego co po nas zostało, gwałtownie wyrwała się ze snu łapiąc przy okazji rękojeść sztyletu.
-To tylko ja-szepnęłam uspokajająco. Myśliwa odetchnęła i chowała nóż do pochwy schowanej w wysokich butach.
-Która?-spytała cicho
-Trzecia trzydzieści-odpowiedziałam szepnęłam -Po dwóch godzinach obudzisz Alex i zdrzemniesz się niecałą godzinkę. Ok?-dodałam na widok jej nietęgiej miny. Nikt nie lubił pełnić ostatniej warty, kiedy było zimno, szaro i nieprzyjemnie, do tego w godzinach trzecia-czwarta człowiek był najbardziej śpiący. Dziewczyna kiwnęła głową na znak zgody; bezszelestnie wstała z posłania i wzięła do ręki łuk a kołczan przywiesiła przez by nie przeszkadzał jej w spinaczce do ,,wartowni”. Spojrzałam na nią, chociaż było nas niewiele byłyśmy doskonałymi łuczniczkami, tropicielkami, potrafiłyśmy być niemal niewidzialne lub sprawić by każdy nam się przyglądał. Część Łowczyń stanęła przy boku pani Artemidy by nie umrzeć z głodu inne zaś dziwactwami ,,menażerii” jak pogardliwie nazywano bogatych ludzi. Wśród nas nie było problemów. Nigdy. Jeszcze raz omiotłam spojrzeniem ,,fanclub Artemidy” jak to mówił kiedyś mój przyjaciel. Było nas zaledwie jedenaście, a ja wcale nie czułam, że się nie starzeje. Byłyśmy marnymi karykaturami dawnej idei Łowczyń.
Starsze z nas uciekła przed wojną, lub prześladowana koszmarami z igrzysk Co młodsze przed okropieństwami dystryktów lub próżnością kapitolczyków. A ja… nie, nie byłam wstanie o tym myśleć, choć Morfeusz dbał o to by te zdarzenia były jak rana która nie może się zasklepić, ciągle rozdrapywane, nawiedzające mnie w sennych wizjach. Jak tęskniłam z Hypnosem i tymi nocami ukojenia, które od czasu do czasu zsyłał na mnie nie pozwalając na żadne koszmary. Lecz odkąd rządzi Dyktator rzadko kiedy mój umysł odpoczywa, przecież Dyktator to Triumwirat a Triumwirat to wszystko. Tylko nie natura, czy to co z niej zostało…zdążyłam pomyśleć przed snem i kolejną walką umysłu z panem snów.
Stoję w jakieś sali. Kiedyś była piękna i pełna przepychu, teraz gdzieniegdzie stoją stelaże podtrzymujące sufit przed zawaleniem, a i tak niektóre korynckie kolumny zawaliły się. Złota farba odłaziła płatami, lub nie było jej widać w rzeźbach przez kurz i starość rzeczy. Niegdyś żywe freski teraz były wyblakłe, lecz nadal można było zobaczyć bogów pokonujących Tyfona, bogów pomagających herosom, bógów pokonujących gigantów i jeszcze kilka innych scen wychwalających olimpijczyków. Najgorsze były scena bogów pokonujących Gaję, broniących śmiertelników i półbogów przed cesarzami. Przeniosłam wzrok na scenę bogów oddających honory poległym herosom. ,,To nieprawda! Ściema! Kłamstwo”. Pragnęłam wykrzyczeć, byłam tam, walczyłam, gdy oni chowali się za murami Nowego Olimpu zbudowanego przez Nią. Oni by na to nie pozwolili! Ratowali świat i śmiertelników nie ich próżne ego.” Nie mogłam mówić, i na to patrzeć. Wyprostowałam się i odrzuciłam buntowniczo głowę i spojrzałam na wraki bogów wzrokiem przepełnionym pogardą moich granatowo-niebieskich oczu. Przemogłam mentalną barierę przez którą nie mogłam mówić i rzuciłam głosem pełnym gniewu:
-Czego?-olimpijczycy poruszyli się niespokojnie na resztkach swoich tronów
-Mam dla ciebie prośbę, moja powierniczko-odpowiedziała spokojnie Artemida, tylko ona nie obruszyła się na moje zachowanie
-świata już nie uratuję, Triumwirat panuje na gruzach Ameryki w Panem, reszta Ziemi to tylko prochy i popioły-postawiłam się. Bogowie mruknęli gniewnie, a Artemis uśmiechnęła się.
-Owszem to zadanie dla innych. Reszta bogów jest tu…-nie skończyła pod spojrzeniem Ateny. Po chwili jednak kontynuowała-Jest pewna dziewczyna która ma problem:dwóch przyjaciół, oboje ją kochają, dla niej są tylko przyjaciółmi, to ją wykańcza. A dziewczyna… ma geny-wyjaśniła
-Imię, wiek, wygląd, gdzie jest?-spytałam bezbarwnym głosem. Byłam zła, oni się przejmują jakąś dziewczyną a ja… która stoczyłam tyle bitw ich nie obchodzę.
-Katniss Ewerden, teraz cię tam przeniesiemy-szepnęła Hestia z kąta. Podziwiałam ją, jako najstarsza z bogów przyjęła najlepsze cech ludzi: dobra, spokojna, troskliwa… Zasnęłam w śnie.
Jestem w celi. Czuję to, idealnie gładkie, jednolicie szare ściany, taka sama. Dziwne, że coś widziałam. Po chwili zrozumiałam, że to ja roztaczam srebrną, jakby księżycową poświatę. Nagle to się zaczęło. Tortury. Bol niedopisania. Szok i szepty. Głosy były najgorsze.
-Jesteś nikim
-Jest karykaturą
-Kogo?
-Wszystkiego: półboga, Łowczyni, wojowniczki, fanki rocka
Mogłam znieść ból, zniewagi, ale nie stwierdzenie,że jestem kimś kto nie potrafi się wyrażać. Owszem mówię czasem archaicznie i ostatnio rzadko słucham metalu i rocka. Ale dwieście lat robi swoje!
Wtedy ból ustał. Ciężko dyszałam. Zauważyłam, że pomieszczenie, wcześniej sterylnie, teraz jest pokryte ciepłą, lepką, czerwoną mazią. Krew. Dotknęłam siebie byłam cała we krwi. Mojej krwi. Zaczęłam krzyczeć i się z przerażenia. Po chwili opętańczej szamotaniny uspokoiłam się.Wtedy nastąpiła druga fala. Obrazy. Szaleńcza ucieczka przed potworami do obozu, śmierć Bianca‚ki, bitwa na górze Tamplas, Wojna z Kronosem, z Gają i Orionem. Najgorsze jednak były obrazy ich śmierci- rzeź herosów, dla śmiertelników nie istniała lecz dla nas… Wszystko widziałam jakby przez mgłę, czerwoną mgłę… Ocknęłam się cicho łkają na zimnej posadzce w celi. Na szczęście krew znikneła. Po chwili zoriętowałam się z aburdu rzeczy: ,, Przecież nie można się ock…” nie dane było mi dokończyć gdyż właśnie potoczyła się kolejna fala. Najpierw delikatnie, niczym zmarszczki na wodzie. Szybko zaczełam myśleć o tym co roztrząsałam nim mój umysł spiął się przed torturami. ,, Ocknełam się… po drugiej fli ockełam się na zimnej foadzce w celi. Ale przecież… Mam!”
To tylko sen!-krzyknęłam. Nagle wszystko wybuchło kakofonią bólu. Najgorsza była cisza. Usłyszałam cichy, złowróżbny śmiech.
Ocknęłam się. Leżałam na zimnym betonie. Po zapachu zorientowałam się, że jestem w kanałach. Usłyszałam stęknięcie. Zarwałam się z chodniczka i podtrzymałam Hestię która pojawiła się obok. Delikatnie posadziłam ją na ziemi. Bogini wydawała się starsza niż zazwyczaj. Szybko przeszukałam plecak który cudem prze teleportował się ze mną i moją bronią. Znalazłam nektar ni napoiłam nim patronkę ogniska domowego której wracały siły.
– Był za silny-szepnęła widząc w mich oczach resztki przerażenia po koszmarze w moich oczach. Kiwnęłam głową.
Po chwili bogini wstała.
-Znajdź Kosogłosa. Gdy ją ujrzysz wypowiedź:eftychisméni oikogéneia.-szepnęła bogini kiwnęła m głową.
Odchodząc usłyszałam jak mówi:
-Wybacz- zrozumiałam, nadszedł mój czas.
Godziny wlekły się. A ja je tropiłam, one zaś topiły Ją. ,, Ona wie kim jest, jest Kosogłosem a ja?… Głosy miały rację” ta myśl niedawała mi spokoju. ,, bo to prawda”- zdawał się szeptać jakiś cichy głosik w mojej głowie. Po kolejnej godzinie ujrzałam je. Bandę bezkształtnych stworów. Schowałam się w jednym z odpływów. Nagle podniósł się rwetes, a hybrydy zaczęły skandować ,,Katniss”. Po chwili ruszyły. Zaczęłam za nimi biec. Po jakimś czasie usłyszałam ludzkie krzyki. Przyspieszyłam kroku. Nagle usłyszałam jej krzyk i zobaczyłam ją. Szepnęłam pospiesznie błogosławieństwo i wkroczyłam do akcji. Zmiechy pastwiły się nad chłopakiem. Wtedy ujrzałam ich oczy. Burzowo szare, morsko zielone, złote, czarne, ciepłe brązowe, jasno niebieskie. Przypomniałam sobie dzień gdy ich złapano, ich krzyki gdy byli torturowani i po kolei zabijani. Ich twarze pełne odwagi, determinacji, niezłomności. Ruszyłam na nie. Nie miałam szans. Pamiętam rozrywający ból w lewym boku.
Jestem na ukwieconej polanie i otoczonej bukowym lasem. Czuję się spełniona, szczęśliwa. Nareszcie spoczęłam. Obok mnie stał młody mężczyzna o blond włosach i zielono morskich oczach. ,,Podobny do nich” lecz ta myśl nie przynosiła goryczy.
Kim jesteś?-spytałam spokojnie
-Finnick.-odrzekł krótko. Po chwili dodał- ciekaw jestem jak potoczą się jej losy. To było za wiele jak na jej barki.
-Będzie szczęśliwa-odpowiadam zwięźle. Blondyn pytająco unosi brew.
-Jest Kosogłosem-wyjaśniam
-A ty, kim jesteś?- pyta.
Odpowiadam bez wahania:
-Jestem Łowczynią, córą Olimpu, jestem wojowniczką…
Jestem Thalia Grace
Nie wiem, czy dużo zmieniłaś… Dalej sądzę, że ciekawy pomysł, ale błędy rażą w oczy. Przyznaj się, czytałaś to przed wysłaniem? Tak czy siak, fajne i nawet czytelne, choć z nutą niezrozumienia. Niestety jeszcze nie czytałam Igrzysk Śmierci, więc może być ciężko, ale wierzę, że dasz radę. WEEEEEENY i czekam na rozdział 2!
Ciekawsze niż oryginał, chociaż nie miałam już takiego dreszczu na plecach czytając końcówki „Jestem Thalia Grace” jak wcześniej. Opisywanie snów herosów jest nie najłatwiejsze, a Tobie to się świetnie udało.
Powodzenia przy pisaniu następnego rozdziału!
Ups… Czyli tego jednak niewykasowałam( chodzi o zdanie z ,,menażerią”)Do momentu w sali wcale nie było kursywy ale komputer wie lepiej. 😉 I tak przeczytałam, ale PO wysłaniu>_<